(…) uczynił się ruch niemały we wszystkich krainach Galii, aby każdy czystego serca i myśli, który pragnie podążać według wskazań Pana i wiernie za nim nieść krzyż, nie opóźnił śpiesznego ruszenia do Świętego Grobu.
Apostolski zatem rzymskiej stolicy zwierzchnik Urban II zwołał natychmiast biskupów, opatów i księży z krajów zaalpejskich, rozpoczynając z nimi poufne narady i wydając rozkazy. Powiedział też, że ktokolwiek chce zbawienia duszy, nie może się wahać, ale ma kornie iść drogą Pana, a jeżeli popełnił grzechy, miłosierdzie Boże zmaże je.
Dodał także apostolski zwierzchnik: „Bracia, wiele wypadnie wam cierpieć w imię Chrystusa: i nędzę, i biedę, niewygody, głód, pragnienie i inne tego rodzaju przykrości, jak to Pan powiedział do swych uczniów: Nie wahajcie się iść przed ludźmi; daję wam głos i mowę a następnie otrzymacie sowitą odpłatę” (…) Frankowie słysząc owe słowa zaczęli gorliwie nosić na swym prawym ramieniu znak krzyża, stwierdzając, iż jednomyślnie chcą iść w ślady Chrystusa, aby dzięki temu wybawionymi zostać od mocy piekielnych1.
Tak według relacji anonimowego autora Gesta Francorum (Czynów Franków), w 1095 r. rozpoczynała się Wielka Peregrynacja Świata Feudalnego na Bliski Wschód, do Palestyny, nazwana później przez potomnych umownie pierwszą wyprawą krzyżową.
Na fali rozbudzonego wówczas w całym zachodnim chrześcijaństwie zapału religijnego, a także w odpowiedzi na konkretne, naglące potrzeby powstałych w Outremer łacińskich państw krzyżowych, narodziła się, wspierana autorytetem Kościoła katolickiego, specyficzna instytucja zmilitaryzowanych zgromadzeń zakonnych.
Do najbardziej znanych, a zarazem najpotężniejszych z nich, należały zakony: Ubogich Rycerzy Chrystusa, znanych szerzej pod nazwą Rycerzy Świątyni Pańskiej czyli templariuszy, oraz Rycerzy Szpitala Jerozolimskiego Św. Jana, zwanych też joannitami lub szpitalnikami, a w późniejszym okresie najczęściej kawalerami maltańskimi.
Burzliwym dziejom wspomnianych powyżej zakonów rycerskich poświęcone są dwie, nota bene, najobszerniejsze na polskim rynku wydawniczym, monografie, które w ostatnim czasie ukazały się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego w cyklu „Rodowody Cywilizacji”.
Autorem pierwszej, zatytułowanej Templariusze, jest M. Barber, który z dużą erudycją, a zarazem precyzją prezentuje czytelnikowi na kartach swej pracy zmienne koleje losu, jakie stały się udziałem rycerzy Świątyni. Poczynając od skromnych początków w pierwszej połowie XII wieku, gdy garstka francuskich rycerzy pod wodzą Hugona z Payns i Gotfryda z Saint-Omer powołała do życia pobożną fundację, której członkowie „w zamian za odpuszczenie grzechów” winni strzec, na terenie Królestwa Jerozolimskiego, „ile im sił starczy, dróg i gościńców od zasadzek rabusiów i napastników, z baczeniem na bezpieczeństwo pątników”, poprzez okres świetności w XIII wieku wypełniony nieustannym ciągiem zmagań ze światem islamu, jakie zakon, zawsze w pierwszym szeregu, prowadził w obronie Grobu Świętego, a kończąc na kasacie Templum w 1312, poprzedzonej pokazowym, trwającym siedem lat, procesem, zgotowanym rycerzom-zakonnikom przez legistów króla Francji Filipa IV.
Na bliższą uwagę zasługuje zwłaszcza ta część pracy Barbera, która skupia się na genezie idei zakładającej powołanie do życia zakonów, których posłannictwem ma być w pierwszym rzędzie walka zbrojna w obronie wiary chrześcijańskiej, oraz na stosunku ówczesnych autorytetów kościelnych do tej kwestii.
U schyłku XI stulecia, gdy tryumfy święciła odnowa gregoriańska, w powszechnej świadomości ówczesnych ludzi Kościoła utorowała sobie ostatecznie drogę koncepcja walki orężnej z wrogami wiary, napierającymi z coraz większym impetem na wschodnie rubieże świata chrześcijańskiego.
Zdaniem autora, transformacja, jaka dokonała się na tym polu, stanowi przede wszystkim zasługę św. Grzegorza VII. Papież ten, mówiąc o żołnierzach Chrystusa, walczących na wezwanie Kościoła z orężem w ręku, nie stosował tego określenia jedynie dla zobrazowania zmagań czysto duchowych z siłami Zła, ale traktował je również w znaczeniu dosłownym, jako bój fizyczny, toczony przez rycerstwo w obronie Christianitas.
Ostatecznym dopełnieniem tej swoistej doktrynalnej ewolucji stało się wezwanie rzucone na synodzie w Clermont w 1095 r., przez papieża bł. Urbana II, do udzielenia zbrojnej pomocy wschodnim chrześcijanom i do jednoczesnego zaprzestania bratobójczych walk toczonych dotychczas pomiędzy zwaśnionymi synami Kościoła w Europie.
Mimo upowszechnienia się na dobre w połowie XII wieku idei świętej wojny, toczonej na Wschodzie pod hasłem obrony Grobu Świętego, a na Półwyspie Pirenejskim pod sztandarem reconquisty utraconych niegdyś na rzecz islamu obszarów, poważne trudności z recepcją napotykała nadal idea Militia Sacra, świętego rycerstwa, wiodącego życie na poły mnisze, a na poły rycerskie.
Około roku 1145 Henryk archidiakon Huntingdon, wychodząc z założenia o wzajemnej niemożliwości pogodzenia w jednym organizmie dwóch sfer, domeny kapłana i domeny wojownika, przestrzegał, nie odnosząc tego wprost do zakonów rycerskich, że oto narodziło się „nowe monstrum stworzone z czystości i zepsucia, czyli i mnich, i rycerz”.
Nie mniej krytyczny był Jan z Salisbury, który skądinąd w pełni dopuszczał myśl o prowadzeniu przez chrześcijan wojny sprawiedliwiej, pod warunkiem, iż jej uczestnicy nie będą pretendować do roli duchownych. Pisał on, w traktacie Policraticus, o tych, „którzy codziennie przelewają krew ludzką” i równocześnie „ośmielają się rozporządzać Krwią Chrystusa”.
Nie szczędził gorzkich słów zakonom rycerskim, a zwłaszcza templariuszom, Izaak, opat domu cystersów ze Stelli w Poitou oraz Walter Map, archidiakon Oksfordu. Dla pierwszego rycerstwo zakonne było „nową potwornością”, „zakonem piątej ewangelii”, czyli w istocie zgromadzeniem, dla którego nie może być w Kościele Chrystusowym miejsca. Walter z kolei powołując się na przykład Zbawiciela, który nakazał św. Piotrowi schować miecz, pytał rosnących w owym czasie w siłę, dzięki licznym donacjom, templariuszy: „Kto nauczył onych, by siłę przemocą zwyciężać…?”.
Jednak w toczącej się w ciągu niemal całego XII stulecia zaciętej debacie na temat misji „nowego rycerstwa” przeważył ostatecznie głos zwolenników wchłonięcia rycerskich zgromadzeń zakonnych w obręb instytucji kościelnych.
Już w początkach tej debaty kluniacki mnich Piotr Czcigodny wyrażał swój „szczególny i wyjątkowy afekt” w stosunku do rycerzy Świątyni, dostrzegając w nich „armię Pana Boga Zastępów”, nie uznawał wszakże tego bractwa za równego rangą innym tradycyjnym zgromadzeniom zakonnym i wspólnotom monastycznym.
Sporządzony około 1130 rękopis noszący nagłówek Prologus magistri Hugonis de Sancto Victore, przypisywany hipotetycznie Hugonowi, paryskiemu teologowi i kanonikowi regularnemu od Świętego Wiktora, przechowywany był w archiwum Templum wraz z łacińskim tekstem Reguły zakonu (co wskazywałoby na duże znaczenie, jakie przywiązywali do niego rycerze Świątyni), stanowi próbę odparcia zarzutów, iż zakon, jako nienaturalny twór z pogranicza sacrum i profanum, nie mieści się w ramach struktur organizacyjnych Ecclesia militans.
Autor Prologu ostrzega w pierwszym rzędzie rycerzy-zakonników przed subtelnymi knowaniami szatana, którego „pierwszą pracą jest powieść nas ku grzechowi”, i aby rozwiać zasiane w sercach „przez osoby małej mądrości” wątpliwości, co do swojego posłannictwa, „to jest dzierżenia oręża w obronie chrześcijan przeciw wrogom wiary i pokoju”, przywołuje słowa Apostoła Pawła: „W jakim stanie jest kto wezwany, niech każdy w nim trwa” (1 Kor 7, 20).
Stanowczo odrzuca opinię o nieprzystawalności zakonu rycerskiego do żadnej kategorii społecznej. Pytając o to, czy ciało zdolne byłoby się utrzymać przy życiu jako jedność, gdyby wszystkie członki zechciały pełnić te same funkcje, przywołuje obraz domostwa nękanego przez deszcze, wiatry i grad oraz uwypukla rolę dachu, przyrównując go, zapewne, do wspólnoty rycerzy-mnichów. Pisze: „(…) lecz jeśli nie byłoby dachu, jakąż ochronę miałyby ściany?”. Przestrzega templariuszy, aby w trakcie kampanii wojennych, zabijając wrogów, jeśli jest to konieczne, nie kierowali nienawiści przeciwko człowiekowi, lecz przeciw Złu.
Żarliwym orędownikiem rycerskiego bractwa Świątyni okazał się najsławniejszy chyba w swojej epoce mnich i wielki czciciel Najświętszej Maryi Panny, św. Bernard, opat Clairvaux, oddając nieocenione usługi w propagowaniu instytucji zakonów rycerskich, a także idei łączących się z ruchem krucjatowym. Ten niestrudzony epistolograf doskonale orientował się w sytuacji panującej w Ziemi Świętej, w otoczonych nieprzyjaznym morzem islamu państwach krzyżowców, które cierpiały na chroniczny niedobór zasobów ludzkich, potrzebując nade wszystko, dla swojego dalszego trwania, regularnego napływu łacińskiego rycerstwa z Europy.
Jako realiście obcy mu był utopijny pacyfizm, co ujawnił dobitnie w liście adresowanym do papieża Kaliksta II, napisanym w 1124 lub 1125 r. Wyraził w nim swój kategoryczny sprzeciw wobec planów Arnolda, opata cystersów z Morimond, nie szczędząc przy tym ostrych słów, które nam, współczesnym, przywykłym do mdłej liberalnej nowomowy, mogą w ustach świętego wydawać się nie na miejscu:
Jak nam donoszą, utrzymuje on, że pragnie głosić regułę naszego Zakonu w tej krainie (w Ziemi Świętej – przyp. T.W.N.), a dla tej przyczyny poprowadzić za sobą licznych braci, którzy nie pojmują, że trzeba tam walecznych rycerzy, a nie śpiewających i zawodzących mnichów.
Św. Bernard, przynaglany wielokrotnie prośbami płynącymi z różnych stron, zwłaszcza ze strony wielkiego mistrza Templum Hugona z Payns, zredagował nie później niż do 1136 r., swój słynny traktat De Laude Novae Militiae, stanowiący apologię nowego rycerstwa Chrystusowego.
Z jego kart wyłania się następujący, porywający obraz wojownika nowego rodzaju, rycerza-mnicha, który wiedzie podwójny bój, z niewidzialnymi siłami Zła i z wrogiem z krwi i kości:
Rycerz Chrystusowy to krzyżowiec, który prowadzi podwójną walkę: z ciałem i krwią oraz z mocami piekielnymi. (…) Idzie śmiało naprzód, czujnie spoglądając na prawo i na lewo. Swoją pierś przyoblekł w kolczugę, a dusze okrył pancerzem wiary. Z tą podwójną zbroją nie obawia się już ani człowieka, ani szatana. Idźcie zatem, rycerze, śmiało naprzód, idźcie z sercem nieustraszonym przepędzić wszystkich wrogów Krzyża Chrystusowego! A tę pewność miejcie, że ani śmierć, ani życie, nie odłączą was od Chrystusowej miłości (…) Jakże chwalebny jest powrót rycerza po zwycięskim boju! A jak błogosławiona jego męczeńska śmierć w walce!2.
Święty akcentował przepaść, jaka istnieje pomiędzy rycerzami świeckimi a rycerstwem zakonnym, które nie szczędząc sił, a nawet nie odmawiając ofiary z własnego życia, z zawołaniem Non nobis, Domine, non nobis, sed nomini tuo da gloriam! na ustach, ochrania patrymonium Syna Bożego w Ziemi Świętej.
W podobnych duchu wyraża się w swych Dialogach mniej znany orędownik nowego rycerstwa Anzelm, biskup Havelbergu:
Nie inaczej po pewnym czasie w Jeruzalem, mieście Boga, narodziło się nowe zgromadzenie religijne. Zebrali się tam ludzie świeccy, a pobożni, którzy nazwali się rycerzami Świątyni; porzuciwszy własne dobra, żyją i walczą pod rozkazami jeno swego mistrza; odrzucili zbytek i przepych szat; zaprzysięgli bronić czcigodnego Grobu Zbawcy przed Saracenem; spokojni w domostwie, poza nim są mężnymi wojownikami; w domostwie posłuszni zakonnej dyscyplinie, poza nim posłuszni dyscyplinie wojskowej; w domostwie otaczają się świętą ciszą, poza nim niewzruszeni są w zgiełku i okrucieństwie boju, i żeby już rzec wszystko, doskonali w wypełnianiu danych im rozkazów, w domostwie i poza nim, w prostocie posłuszeństwa.
Wtóruje mu, w dokumencie pochodzącym z połowy lat czterdziestych XII wieku Ulger, biskup Angers, nazywając templariuszy „posłańcami, urzędnikami i żołnierzami rycerstwa Chrystusowego”, którzy
nie zawahają się oddać duszy i przelać krwi, dopóki nie zniszczą i nie przegnają bezbożnych pogan z najświętszych miejsc, które Pan wybrał dla swej misji, męki i siedziby.
Niebawem w ślad za tymi pochlebnymi opiniami ówczesnych znamienitych ludzi Kościoła, poszło uznanie „prawdziwych Izraelitów wiodących Boży bój”, jak pisał o zakonie templariuszy papież Innocenty II w bulli Omne datum optimum z r. 1139, ze strony samej Stolicy Apostolskiej i nadania licznych przywilejów, zwłaszcza w latach 1139-1145.
Niespodziewany i dramatyczny upadek Zakonu Świątyni, jaki dokonał się w zasadzie w ciągu jednego październikowego poranka roku 1307, sprawił, iż zgromadzenie to stało się wkrótce ulubionym bohaterem wielu, nawet najbardziej niedorzecznych mitów, puszczanych w obieg przez rozgorączkowane, acz – trzeba to przyznać – obdarzone bujną fantazją umysły.
O spuściznę rycerzy Templum, oczywiście nie tę materialną, upomniały się, próbując ją wyzyskać dla swoich, często nawet przeciwstawnych celów, różne organizacje, czynniki, stowarzyszenia czy grupy nacisku, takie jak chociażby sekta masońska.
Zdaniem Barbera, korzeni owego zawłaszczania dziejów templariuszy przez wolnomularstwo należy szukać w początkach XVIII, kiedy masoneria zawitała do Francji. Poczęła ona tam rozpowszechniać pogląd, iż wolnomularstwo sięga swoimi korzeniami rycerzy Świątyni. Ten nowy mit miał zastąpić dawny, wyrosły jeszcze na gruncie angielskim, utrzymujący, iż wolnomularstwo jest rzekomo w prostej linii dziedziczką średniowiecznych cechów kamieniarskich.
Prekursorem niecnego procederu „kradzieży” historii był Andrew Michael Ramsey, szkocki wolnomularz, a zarazem kanclerz Wielkiej Loży Francji, który w 1737 r. opublikował zarys dziejów, albo raczej „dziejów” masonerii. A że Ramsey’owi nie zabrakło fantazji, wywiódł genezę swojej sekty z niezgłębionych mroków starożytności, wiążąc blisko losy „loży szkockiej” z okresem wypraw krzyżowych.
Tę idée fixe chętnie podchwyciła snobistyczna, rozczytująca się w oświeceniowych moralitetach arystokracja francuska. Jednak dopiero w siódmej dekadzie XVIII wieku do wyimaginowanej tradycji masońskiej na dobre wprowadzili templariuszy bawarscy iluminaci. Rozsiewali oni obficie powiastki mówiące o tym, iż rycerze Templum pozyskawszy Świątynię Salomona jako swoją główną kwaterę w Jerozolimie, stali się depozytariuszami tajemnej wiedzy i mocy magicznych, które z kolei ostatni wielki mistrz Świątyni, Jakub de Molay przekazał, przed śmiercią na stosie, swojemu następcy, i których spadkobiercami są właśnie oświeceni masoni.
Najdziwniejsze jest wszakże to, że ku masońskim kłamstwom skłaniali ucha również i niektórzy zdeklarowani przeciwnicy tej niebezpiecznej sekty. Tak było chociażby z francuskim rojalistą Charlesem Cadetem de Gassicourem, który w wydanym w 1796 r. dziele, zatytułowanym Le Tombeau de Jacques Molay, dostrzegł w rewolucji francuskiej kontynuację rzekomego, mającego trwać blisko 500 lat, spisku templariuszy. Jakobiński terror miał być w ostateczności, według de Gassicoura, zemstą templariuszy dokonaną na królu Francji i papieżu. Podobnie za prekursorów masonerii uznał templariuszy w pracy Mémoires pour servir a žhistoire du jacobinisme znany francuski kontrrewolucjonista, ksiądz Augustin Barruel, a echa tych poglądów można się doszukać również w listach pasterskich bp. Bessona.
Niestety, także wielu dzisiejszych demaskatorów sekty masońskiej, i to tych wywodzących się z obozu katolickiego, powiela podobne mity, przedkładając fantazję „braci w fartuszkach” nad prawdę historyczną.
Druga spośród jedynie sygnalizowanych tutaj monografii bractw rycerskich pt. Kawalerowie Maltańscy pióra H. J. A. Sire’go przedstawia szeroką panoramę dziejów Zakonu św. Jana, poczynając od jego genezy u schyłku X wieku, jako niewielkiego zgromadzenia braci szpitalnych w Palestynie, a kończąc na obecnym status quo rycerzy z Malty.
Nie miejsce tutaj, aby choć w pobieżnym zarysie ująć blisko 900-letnią historię zakonu joannitów. Nie sposób tu nawet odnieść się do mało, lub prawie zupełnie nieznanych, acz chwalebnych epizodów z życia zakonu, jak choćby bohaterska postawa angielskich rycerzy św. Jana, z których spora część wierność Kościołowi i papiestwu przypłaciła męczeńską śmiercią z rąk królewskich siepaczy w schyłkowym okresie rządów Henryka VIII.
Pozwolimy sobie w tym miejscu zwrócić uwagę na jeden z wielu analizowanych szczegółowo na kartach pracy Sire’go problemów, przed jakimi stanął współcześnie zakon szpitalników. Kawalerów maltańskich, podobnie jak pozostałe szacowne instytucje kościelne i zgromadzenia zakonne, które pozostały w zasięgu organizacyjnych struktur „Kościoła soborowego”, nie ominął proces dostosowywania się do rewolucyjnych przeobrażeń doby posoborowej.
W tym okresie w łonie zakonu dały o sobie znać dwie przeciwstawne opcje. Przedstawiciele pierwszej, progresywnej, postawili na „uwspółcześnienie” rycerskiego bractwa, mające polegać na zbliżeniu ze współczesną zachodnią cywilizacją liberalną. Zaowocowało to postawieniem na ludzi, dla których wstąpienie do zakonu wiązało się li tylko z możliwością szybkiego awansu społecznego, dając doskonałą okazję do „wejścia na salony” włoskiej high society.
Wcielana w życie, z konsekwencją godną lepszej sprawy, zwłaszcza we Włoszech, za rządów przedostatniego wielkiego mistrza zakonu Angelo de Mojana di Cologna (1962-1988), praktyka przyjmowania do zakonu tzw. rycerzy „po łasce mistrzowskiej”, czyli przy zastosowaniu mocno złagodzonych kryteriów naboru, doprowadziła w rezultacie w 1981 r. do skandalu, który na długie lata zaważył negatywnie na wizerunku Zakonu św. Jana.
Postacią centralną głośnej swego czasu na Półwyspie Apenińskim afery okazał się jeden z owych „rycerzy po łasce mistrzowskiej”, Umberto Ortolani – włoski finansista, pełniący jednocześnie funkcje ambasadora zakonu w Urugwaju. Gdy w początkach lat osiemdziesiąt wybuchł we Włoszech skandal związany z wpływową w I Republice lożą masońską P2, która rozciągała swoje macki na niemal całą biorącą udział w „demokratycznej grze sił” scenę polityczną oraz ze spektakularnym krachem Banco Ambrosiano, wyszło na jaw, że Ortolani ma bliskie powiązania z mistrzem loży Umberto Gellim. W efekcie cała sprawa zakończyła się uznaniem Ortalaniego winnym udziału w malwersacjach finansowych i skazaniem go na karę 19 lat pozbawienia wolności, co niewątpliwie nie przysporzyło popularności zakonowi.
Reprezentanci drugiego nurtu, który umownie można określić zachowawczym, optują za podtrzymywaniem tradycyjnego charakteru religijnego zgromadzenia, co oczywiście w ramach struktur Kościoła Vaticanum II nie jest sprawą łatwą.
Przyznaje to również, w niezwykle wyważonych słowach, autor, konstatując:
Kościół (posoborowy – przyp. T. W. N.) stwarzał wszakże, ogólnie rzecz biorąc, klimat niepomyślny dla zakonu, który łączy swe powołanie z tradycją rycerską. Ikonoklastyczna ortodoksja, jaka przeważała jeszcze kilka lat temu w kręgach kościelnych, była zarówno niechętna samemu istnieniu zakonu maltańskiego, jak i nieprzyjazna jego członkom, co w pewnym stopniu wpłynęło na sferę liturgii. Chociaż oficjalnie zakon ograniczył rolę łaciny w swych rytuałach religijnych, wielu z jego kapłanów wolało zachować mszę trydencką dla uroczystości prywatnych.
Dla zobrazowania powyższego wywodu w ostatnim rozdziale omawianej książki przywołana została postać francuskiego kapelana zakonu, prałata Franciszka Ducaud-Bourgeta, związanego w ostatnich latach swego życia z Bractwem Św. Piusa X. Zasłynął on w 1955 r. jako poczytny autor dzieła noszącego tytuł La Spiritualité de l’Ordre de Malte, a będącego traktatem poświęconym duchowości maltańczyków.
We wczesnych latach siedemdziesiątych – relacjonuje Sire – jego prywatna msza w kaplicy Hôpital Laënnec w Paryżu, gdzie był kapelanem, poczęła przyciągać coraz więcej wiernych, a kiedy przeniesiono ją do Salle Wagram na rue Montenotte, liczba biorących w niej udział ludzi wzrosła do tysięcy. W rezultacie spowodowało to spór z episkopatem, który zapewniwszy lud Boży, że stanowczo domaga się radykalnej rewizji liturgii, był rzecz jasna oburzony, kiedy tenże lud dał wyraźnie do zrozumienia, że woli modlić się w dawnym stylu. Ω
Wszystkie cytaty, poza wyszczególnionymi w osobnych przypisach, zostały zaczerpnięte z: M. Barber, Templariusze, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 2000, ss. 367 oraz H. J. A. Sire, Kawalerowie Maltańscy, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 2000, ss. 487.
Przypisy
1. Anonima dzieje pierwszej krucjaty albo czyny Franków i pielgrzymów jerozolimskich, Warszawa-Kraków, 1984, s. 19-20.
2. Cyt. za: R. Pernoud, Templariusze, Gdańsk, 1995, s. 14.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz