Koniec „operacji specjalnej”, zwanej do niedawna przez polskich polityków „naszą wojną”, zależy – jak nigdy w historii, od … władz izraelskich.
Powtórzę jeszcze raz dość oczywisty pogląd, że pozornie bezmyślna (z punktu widzenia obywateli Izraela) wojna z całym Bliskim Wschodem ma na celu wplątanie USA w obronę Izraela, czego skutkiem ubocznym (ale niezbędnym), jest zakończenie wsparcia Waszyngtonu dla władz w Kijowie.
Będzie to również dobry pretekst: toczy się w końcu obiektywnie „dużo ważniejsza wojna”, jej USA nie będą mogły przegrać, czyli być może powtórzyć scenariusz afgański, tyle że w innej części świata muzułmańskiego. Dla zachodnich sojuszników USA, w tym zwłaszcza dla Starej Europy, jest to scenariusz jak najbardziej pożądany, bo „światowe przywództwo” będzie dzięki temu dużo mniej uciążliwe i osłabnie konflikt, z którego będzie się można łatwiej wydostać.
Wojny amerykańskie są długotrwałe, drogie i obiektywnie bezsensowne z perspektywy amerykańskiej. Istotą strategii w tychże wojnach jest ich przeciąganie na tyle długo, aby „podrzucić” następcom polityczną klęskę ich zakończenia. Tak było w przypadku Wietnamu, Iraku i ostatnio Afganistanu. Konieczność nieuchronnej ucieczki z Kabulu podrzucono Joe Bidenowi, który już przejdzie do historii jako autor tej klęski. To będzie jego twórczy wkład w historię USA – ma już on trwałe miejsce w podręcznikach.
Nielubiany przez Starą Europę Donald Trump – jeśli wygra w listopadzie 2024 roku – jest wymarzonym kandydatem do podobnej roli: ma zaangażować USA w wojnę na Bliskim Wschodzie i prowadzić ją cierpliwie do końca swojej kadencji po to, aby podrzucić to kukułcze jajo swojemu następcy (albo następczyni). A co będzie potem? Nieważne, bo czy ktoś tam myśli kategoriami długiego okresu? Liczy się to, co będzie jutro, a tak naprawdę dziś.
Najważniejszym wrogiem obecnych i przyszłych władz w Waszyngtonie (i nie tylko) jest zdegradowana społecznie i ekonomicznie biedota. Dopóki można skierować jej nienawiść na równie biednych emigrantów, władza ma przewagę i może odgrywać rolę arbitra, a przede wszystkim załatwiać interesy lobbystów.
Z tego też powodu będziemy słyszeć o „rozwiązywaniu problemów migrantów” a wiadomo, że jest to „problem trudny” i musimy długo czekać na pozytywny finał tej polityki. I doczekamy się, a wówczas przyjdzie czas SPEŁNIENIA dla wszystkich. Biała i czarna biedota ma w to wierzyć i odczepić się od klasy politycznej, która musi pilnować swoich spraw i nie chcę, aby jej w tym przeszkadzano.
Jeśli dla kogoś (zwłaszcza wychowanego na filmach o Bondzie i Rambo) jest to obraz bolesny i co najważniejsze –„antyamerykański” (najcięższe oskarżenie nad Wisłą), to polecam zaniechanie dalszej lektury, bo może być zbyt trudna.
Klasa polityczna (nie tylko w USA) jest po to, aby bogacić się dzięki najważniejszej zdobyczy jaką jest władza, którą z istoty „sprawuje” w swoim interesie lub swoich miejscowych lub zagranicznych protektorów. A wzniosłe słowa o „ojczyźnie” i „interesie publicznym” są tylko po to, aby ktoś w nie uwierzył i nie interesował się tym, czym nie powinien.
A jak się miewa nasza „należąca (bez reszty) do Zachodu” klasa polityczna? Czy „światowe przywództwo” może aż tak zawieść jej zaufanie? Czy będzie musiała przetrawić kolejną „zdradę Zachodu”? Czy da sobie z tym radę?
Jestem spokojny o jej kondycję, choć nie w całości. Ci, którzy naprawdę uwierzyli w bezwarunkową i pełną determinacji postawę „światowego przywództwa” w obronie obecnych władz w Kijowie, mogą przeżywać trudne chwile zwątpienia.
Tu skutki brania na poważnie filmowych przygód Rambo mogą być jednak dość szkodliwe. Mogą się oni nie pozbierać i przejść (ku naszej uciesze) na polityczną emeryturę. Reszta ucieknie z tonącego okrętu.
Już widzimy pierwsze symptomy rejterady: ani słowa o: „naszej wojnie”, „bezwarunkowym poparciu dla walczącej Ukrainy” oraz o „Zjednoczonym zachodzie” i „rozpadzie Rosji”.
Osieroceni lub porzuceni politycy będą szukać nowego przywództwa, chwytając się nowych klamek, a nowe, wiernopoddańcze adresy będą jeszcze bardziej żałosne. Może już czas na polityczną emeryturę zdradzonych przez Zachód?
Prof. Witold Modzelewski
https://myslpolska.info/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz