„Do 1956 r. Radio Wolna Europa była propagandowym zapleczem dywersyjnych akcji wywiadowczych na wypadek konfliktu zbrojnego Wschód – Zachód.
Po stłumieniu powstania w Budapeszcie polityka USA odeszła od tzw. doktryny wyzwalania, przy czym wyzwalanie nigdy nie zakładało amerykańskiej akcji zbrojnej i wojny z ZSSR” – mówi Andrzej Świdlicki, autor książki o RWE.
Radio Wolna Europa nadające z Monachium ponad 40 lat było ważnym elementem politycznej rzeczywistości PRL-u, w pewnych okresach słuchanym masowo, oknem na świat pozwalającym Polakom zajrzeć za fasadę ustroju. Co wyróżniało tę rozgłośnię od innych nadających do Polski w okresie zimnej wojny?
– Wolna Europa działała od 1950 r., była produktem amerykańskiego wywiadu i modnej tuż po wojnie idei wojny psychologicznej. Wyróżniało ją to, że nie była rządową tubą, ale koncentrowała uwagę na wewnętrznych sprawach krajowych. Była radiem zastępczym, surogatem niezależnej opinii publicznej. Niektórzy widzieli w niej namiastkę politycznej opozycji w PRL – wewnątrzpartyjnej oczywiście, bo nigdy nie antysystemowej. Miała większy zakres swobody redakcyjnej niż Głos Ameryki czy BBC, zwłaszcza w komentowaniu spraw polskich.
Trzeba patrzeć na nią w kontekście politycznych celów USA. Jawnymi celami była wolność słowa, obiegu informacji, podróżowania, walka z cenzurą, propagowanie zachodniego modelu demokracji itp. Ukryte to: idea zapewnienia Ameryce hegemonistycznej pozycji w świecie. Warunkiem był pokojowy demontaż komunizmu przez lansowanie idei jego zreformowania. Po angielsku nazywa się to reform to destruction, czyli reformuj tak długo, aż to, co chcesz zreformować się zawali.
Innymi celami było propagowanie idei, które dziś nazwalibyśmy globalistycznymi, a więc neoliberalnych, wolnorynkowych i integracyjnych, czyli obrazu świata zgodnego z długofalowym interesem amerykańskiego establishmentu politycznego i finansowego.
Można więc powiedzieć, że Wolna Europa pracowała na rzeczywistość, którą mamy teraz w Polsce, ale w trakcie, gdy nadawała w latach 1950-1994 nie było to takie czytelne głównie dlatego, że kojarzyła się słuchaczom z antykomunizmem i miała smak owocu zakazanego.
Jakie zatem były parametry niezależności RWE?
– Program nie mógł być sprzeczny z polityką zagraniczną Stanów Zjednoczonych i musiał mieć na uwadze, że RWE funkcjonowała w Monachium na prawach gościa. Stąd tak dużym problemem dla rozgłośni było nieuznawanie przez USA granicy na Odrze i Nysie, czy komentowanie polityki niemieckiej.
Z faktu, że rozgłośnia musiała mieć na względzie interes amerykański wynika, że jej przekaz ewoluował w miarę ewolucji polityki Waszyngtonu. Widać to było m. in. w rozkładaniu akcentów, zmianie tonu, słownictwie. Wyrazem niezależności było także to, że Wolna Europa w odróżnieniu od innych rozgłośni nadających po polsku nagłaśniała działalność polskiej emigracji politycznej.
W początkowym okresie jej funkcjonowanie opierało się na partnerstwie politycznego wychodźstwa, Amerykanów i dyrekcji narodowych rozgłośni. Emigracja miała wpływ na obsadę personalną zespołu i była konsultowana w sprawach politycznych. Z oczywistych powodów partnerstwo nie było równoprawne, bo nie mogło. Emigracja stopniowo wykruszała się. W latach 80. dyrektor Najder nie zdołał przekonać Amerykanów do rozciągnięcia go na opozycję demokratyczną w Polsce.
Skoro jak Pan mówi linia RP RWE ewoluowała zgodnie z meandrami polityki zagranicznej USA, to czy mógłby Pan wskazać najważniejsze punkty zwrotne w historii rozgłośni?
– Kluczowym wydarzeniem był upadek powstania na Węgrzech w 1956 r., a przedtem rewelacje wicedyrektora Dep. X MBP Józefa Światły. Przed październikiem 1956 r. i po nim mamy do czynienia z zupełnie inną rozgłośnią mimo, że pod jednym i tym samym dachem.
Do 1956 r. RWE była propagandowym zapleczem dywersyjnych akcji wywiadowczych na wypadek konfliktu zbrojnego Wschód – Zachód.
Po stłumieniu powstania w Budapeszcie polityka USA odeszła od tzw. doktryny wyzwalania, przy czym wyzwalanie nigdy nie zakładało amerykańskiej akcji zbrojnej i wojny z ZSSR. Miało dokonać się rękoma ujarzmionych przy finansowym, wywiadowczym i propagandowym wsparciu Amerykanów. Nasuwa to pewne analogie z tzw. kolorowymi rewolucjami z czasów nam współczesnych, w których te trzy czynniki odegrały rolę.
Po 1956 r. polityka Waszyngtonu przestawiła się na wspieranie narodowych komunistów widząc w tym sposób na osłabienie kontroli Moskwy w jej obozie. Rolą Wolnej Europy było podtrzymywanie społecznego niezadowolenia, ale tak, by nie przekroczyło stanu alarmowego i by nie można było winić Amerykanów za jego wywołanie. Równocześnie chodziło o to, by podzielić komunistów na tzw. liberałów i twardogłowych jednym i drugim podsuwając ideę reform. W oksymoron komunistycznych liberałów wierzyli też dziennikarze prasy zachodniej.
Na fali politycznych rozliczeń po 1956 r. zarzucono pierwotną nazwę Głos Wolnej Polski, w całej rozgłośni wprowadzono zmiany organizacyjne likwidując dział doradcy politycznego, w którym pracowali ludzie z CIA.
Ważnym wydarzeniem był traktat polsko-niemiecki z 1970 r., gdy rząd w Bonn dokonał przeglądu polskich audycji – pierwszy i jedyny taki przypadek w historii rozgłośni polskiej, drugi w historii RWE. Granica na Odrze i Nysie przestała być tematem tabu, ale nawiązanie stosunków dyplomatycznych Bonn-Warszawa dawało wywiadowi PRL nowe możliwości działań operacyjnych przeciwko rozgłośni.
Na początku lat 70. ważyły się losy rozgłośni w Monachium, gdy w Kongresie upubliczniono, że była pokątnie finansowana przez CIA poza kontrolą Kongresu. W 1976 r. połączono Wolną Europę z Radiem Swoboda i zmieniono strukturę nadzoru.
Ważny dla RWE był Akt Końcowy z Helsinek i uczynienie z praw człowieka zagadnienia polityki zagranicznej USA. Zachęciło to opozycję demokratyczną, której inicjatywy nagłaśniały zagraniczne rozgłośnie zwłaszcza RWE nadająca cogodzinne dzienniki radiowe przez 19 godzin na dobę, więc dysponująca największymi możliwościami nagłośnienia. Ważnym wydarzeniem dla RP RWE był stan wojenny, gdy jej rola bardzo wzrosła, a w dalszych latach dojście do władzy Michaiła Gorbaczowa, zniesienie zagłuszania od 1 I 1988, otwarcie biura w Warszawie w maju 1990 r.
Przez RWE przewinęła się plejada ciekawych i utalentowanych ludzi: polityków emigracyjnych, powstańców warszawskich, cichociemnych, artystów, poetów, muzyków. Czy to była rodzina ludzi o podobnych poglądach ideowych czy grupa konkurentów do wierszówki?
– W RWE nie płacono od wierszówki, system płac był skomplikowany, nie zawsze logiczny, ale obecność na antenie była prestiżowa. Stąd dochodziło do tarć o to, kto z redaktorów miał temat skomentować, czyj komentarz powinien mieć pierwszeństwo itd. Niektórzy redaktorzy mieli swoje tematyczne poletka i wzbraniali do nich dostępu innym, co mogło prowadzić do tarć ambicjonalnych skądinąd zrozumiałych u ludzi zdolnych, ambitnych i przebywających w zamkniętym środowisku.
Największym tytułem do chwały był atak propagandowy najlepiej „Żołnierza Wolności” ewentualnie „Trybuny Ludu” – świadczył o skuteczności i publicystycznej randze. Specyfiką miejsca nie było to, że radiowcy tworzyli rodzinę, lecz ścisły splot życia zawodowego i towarzyskiego, co nie było normalne, ani zdrowe, bo przykrości i niepowodzenia w pracy trudniej było odreagować. Prowadziło to do skiszenia, z którego niektórzy ratowali się eskapizmem i hipochondrią.
O radiowej rodzinie można mówić w odniesieniu do pierwszego zespołu. Byli to ludzie bardzo ideowi mający za sobą podobne doświadczenia wojny i poniewierki, wprowadzeni do radia z partyjnego, emigracyjnego klucza, ale konflikty personalne i ambicjonalne były także wśród nich. Profil zespołu zaczął się zmieniać, gdy zaczęto zatrudniać pracowników z doświadczeniem dziennikarskim z PRL, co wywoływało napięcia, choć wyrażenie „konflikt pokoleniowy” uważam za przesadne, był to raczej konflikt ambicjonalny.
Sama praca była bardzo absorbująca, bo życie na co dzień sprawami innego kraju, niż ten, w którym się mieszkało wymagało stałego zaangażowania. Praca była arytmiczna pod presją wydarzeń, w warunkach odcięcia od kraju nadawania. Często trzeba było napisać komentarz lub wiadomość w oparciu o doniesienia niepełne lub z drugiej ręki. Nie można było zatelefonować do Polski, by coś sprawdzić, nie tylko dlatego, że nie było bezpośredniej łączności telefonicznej Monachium z Polską, ale dlatego, że rozmówcy nie można było narażać. Trzeba było nieustannie mieć świadomość, że komuniści czyhają na potknięcia, że wiarygodność buduje się latami, a traci z dnia na dzień.
Jaka była hierarchia tematów przygotowywana przez pracowników i współpracowników rozgłośni?
– Narzucały ją wydarzenia bieżące. Te krajowe były zwykle na pierwszym miejscu. Dbano o to, by w głównej audycji politycznej „Fakty Wydarzenia Opinie” była równowaga tematów krajowych i zagranicznych, w „Panoramie Dnia” było więcej materiału lżejszego. Redaktorzy mieli swobodę zgłaszania inicjatyw programowych. Niektórzy nie lubili pisać na zadany temat.
Amerykanie mieli swoją listę tematów, były to bardziej zalecenia niż nakazy, ale oczekiwali stosowania się do nich. Zdarzały się okresy, że były ściśle egzekwowane. Polegało to na tym, że zwracali uwagę na jakiś artykuł lub doniesienie, które trzeba było omówić. Z materiałów uznanych przez nich za niepotwierdzone lub spekulacyjne korzystać na antenie nie było wolno, ale można było się z nimi zapoznać. Bardzo duże znaczenie przywiązywali do Przeglądu Prasy Zachodniej. Wytyczne programowe zabraniały podgrzewania nastrojów, destrukcyjnej polemiki, personalnych ataków, nakazywały sprawdzanie źródeł i wyważenie ocen.
Przez cały czas działalności Wolna Europa była atakowana przez propagandę i infiltrowana przez Służbę Bezpieczeństwa. Ilu agentom udało się przeniknąć szeregi dziennikarzy i współpracowników rozgłośni? Którzy z nich byli najgroźniejsi?
– Wielu pracowników RP RWE było rejestrowanych w wydziałach MSW do walki z ideologiczną dywersją, czyli VIII i XI Dep. I., ale rejestracja nie dowodzi współpracy, jeśli nie zachowały się doniesienia. Ważne jest rozróżnienie między tymi, którzy zostali wprowadzeni do Monachium jako agenci SB, a osobami zwerbowanymi, gdy już w radiu pracowali.
Ci pierwsi to: Mieczysław Lach, Andrzej Czechowicz i Anatol Kobyliński. Ci drudzy to: Jerzy Bożekowski, Janusz Koryzma, Krzysztof Witoń. Niekoniecznie uznaję za agentów tych, którzy za takowych zostali uznani przez historyków np. Pawła Machcewicza. Przywrócenie dobrego imienia Wiktorowi Trościance, Kazimierzowi Zamorskiemu i Józefowi Ptaczkowi przy równoczesnym wskazaniu na współpracowników SB, dotychczas nie ujawnionych było jednym z celów, które stawiałem sobie pracując nad książką.
Najgroźniejszym agentem był bynajmniej nie ktoś z pracowników RP RWE, lecz „nielegał” Andrzej Madejczyk ps. „Lakar” podwójny agent zachodnioniemieckiego BND i Wydziału XIV Dep. I MSW. Zaprzyjaźnił się z Najderem w Rzymie na krótko przed jego przyjściem do Monachium, zaaranżował dla niego stypendium, rzekomo niemieckie, ale wypłacone przez włoską fundację. W rzeczywistości były to pieniądze MSW.
Ten pociąg do stypendiów i co za tym idzie możliwości wyjazdów zagranicznych okazał się zgubą Najdera, bo Służba Bezpieczeństwa to wykorzystała. Kontaktów Najdera z Madejczykiem z lat 80. nie należy mylić z wcześniejszą współpracą Najdera z Dep. III MSW w drugiej połowie lat 50. jako TW „Zapalniczka”. „Lakar” stał za niektórymi akcjami wymierzonymi w rozgłośnię, aranżował personalne ustawki, psuł jej opinię w Rzymie wykorzystując do tego korespondenta rozgłośni Dominika Morawskiego. Madejczyk był zaangażowany również w demaskowanie okupacyjnej przeszłości Jana Nowaka, bo jest to wspomniane w uzasadnieniu przyznaniu mu złotego medalu MSW w 1984 r.
Ważną rolę w rozpracowywaniu rozgłośni odegrał też płk Zbigniew Mikołajewski zastępca naczelnika Wydziału VIII Dep. I. MSW. Był szczególnie aktywny na przełomie lat 60 i 70. To on w marcu 1971 r. ściągnął do Warszawy Andrzeja Czechowicza. Do powrotu namawiał też Pawła Zarembę i Stanisława Zadrożnego. Mikołajewski miał też wkład w montowanie sprawy przeciwko Nowakowi, której sednem była okupacyjna przeszłość kuriera.
Na trzecim miejscu wymieniłbym Anatola Kobylińskiego, dyrektora wielu instytucji kultury w PRL w tym Biura Zarządu Głównego SPATiF-ZASP – agenta wpływu TW „Potocka”, później TW „Sandwicz”, który odegrał rolę drzwi obrotowych: dezinformował rozgłośnię doniesieniami z powołaniem się na opozycjonistów KOR-u i ROPCiO i odwrotnie opozycjonistów z powołaniem się na Wolną Europę. Służba Bezpieczeństwa „filtrowała” więc te doniesienia z obu stron.
Czy wszyscy szpiedzy byli znani opinii publicznej? Czy mieli wpływ na funkcjonowanie radia i program?
– Kobyliński mógł mieć wpływ pośredni kształtując sceptyczne nastawienie rozgłośni do niepodległościowego nurtu opozycji demokratycznej. Dzięki Witoniowi MSW orientowało się w personaliach, miało nagrania dźwiękowe. Z kolei dzięki Molińskiemu miało rozeznanie w wytycznych programowych, stanowisku redakcji w ważnych sprawach politycznych, mogło wyrobić sobie opinię o nastawieniu amerykańskich polityków do Polski. Karta prasowa RWE otwierała mu w Waszyngtonie wiele drzwi.
Najważniejszy według mnie agent psujący szyki Wolnej Europy Madejczyk rozpracowujący Najdera pod flagą BND nie miał wpływu na program nawet pośredniego, jego rola polegała na rozpracowywaniu zespołu, dezinformowaniu dyrektora Najdera, aranżowaniu przecieków stawiających RP RWE w złym świetle. Wpływu na program nie miał Czechowicz, co zresztą on sam przyznaje. Ściągnięcie go do Polski w marcu 1971 r. miało skomplikować życie Wolnej Europy, gdy w Waszyngtonie ważyły się jej losy. Być może przewidywano go też na świadka w procesie Władysława Bartoszewskiego, do którego w końcu nie doszło bądź po to, by bezpieka mogła wykazać się skutecznością wobec nowej ekipy Edwarda Gierka.
Co nowego książka wnosi do wiedzy o agenturze w RWE?
– Starałem się szczegółowo opisać rozpracowanie Jana Nowaka, co było globalną akcją bezpieki, w której jest wiele elementów sensacyjnych godnych filmowego dreszczowca. IPN nie wykazał się w tej materii dociekliwością, co jak sądzę dowodzi selektywnego podejścia tej organizacji do najnowszej historii, albo jest skutkiem czyjejś politycznej decyzji o motywach łatwych do odgadnięcia. Nazwiska Kobylińskiego, Molińskiego, Witonia, Madejczyka i Mikołajewskiego nie były dotąd w publicznym obiegu. Nikt też nie pokusił się o ocenę skali wywiadowczej penetracji RP RWE. Była duża na przełomie lat 60 i 70 oraz w latach 80.
W swojej książce wskazuje pan na paradoksy związane z działalnością RWE, m. in. fakt, że oficjalnie finansował ją amerykański Komitet Wolnej Europy z publicznej zbiórki pieniędzy, a nieoficjalnie CIA z budżetu operacyjnego. Innym paradoksem było to, że choć była to radiostacja amerykańska, stosunki pracownicze regulowało prawo niemieckie. Jaką rolę w działalności rozgłośni odgrywało to, co oficjalne i to, co zakulisowe?
– Rozgłośnia miała swoje ukryte dźwignie. Najważniejszą był Departament Stanu, który zawsze miał w Monachium najwięcej do powiedzenia, mimo że nie sprawował bezpośredniej kontroli. CIA kształtowała polityczną linię radia do 1958 r., finansowała je do 1971 r., ale wpływy zachowała co najmniej do połowy lat 80.
Ukrytą dźwignią był Zbigniew Brzeziński – od połowy lat 60 polityczny mentor Nowaka. Znał go także Najder i można się domyślać, że Zbig miał wpływ na to że Najder został dyrektorem RP RWE. Dzięki Brzezińskiemu Wolna Europa i Swoboda wyszły z finansowych tarapatów za prezydentury Jimmy Cartera. Ale Brzeziński jest postacią dwuznaczną – był przede wszystkim globalistą, współpracownikiem Rockefellera, strategiem amerykańskiej hegemonii i ściągnął na świat nieszczęście dżihadu.
Dokończenie w następnym numerze
Wywiad specjalnie dla MP
Andrzej Świdlicki, długoletni pracownik Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, autor opublikowanej we wrocławskim wydawnictwie Lena książki „Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy: Radio Wolna Europa dla zaawansowanych” (t. 1-2)
Andrzej Świdlicki, długoletni pracownik Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, autor opublikowanej we wrocławskim wydawnictwie Lena książki „Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy: Radio Wolna Europa dla zaawansowanych” (t. 1-2)
Myśl Polska, nr 41-42 (6-13.10.2019)
http://mysl-polska.pl
http://mysl-polska.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz