Z cyklu „Kapitalizm radzi sobie lepiej i sprawniej”, odcinek pt.: „Walka z powodzią”.
W swych podróżach po Wyspach Brytyjskich znalazłem się pewnej sobotniej nocy w zalewanym przez rzekę Nith mieście Dumfries, na południowym zachodzie Szkocji. Jego mieszkańcy oraz władze przez kilkanaście godzin dawały popis zjawiska pod roboczą nazwą „wolnorynkowe metody walki z powodzią”.
Początkowo każdy mieszkaniec szeregowców położonych przy nadrzecznej Linden Grove próbował samodzielnie stawić opór żywiołowi, już to wierząc w 30-centymetrowe murki wokół posesji, już to próbując je umocnić domowym sposobem, np. za pomocą składanych stolików itp. użytecznych przedmiotów.
Zgodnie jednak ze świętym prawem własności – każdy grodził i umacniał swój metr kwadratowy gruntu pilnując, by nie naruszyć prywatności powodzi u sąsiada zza ściany.
Monitowane służby ratownicze pospieszyły z pouczeniem, że publiczna straż pożarna interweniować może, jeśli dojdzie do uszkodzenia sieci elektrycznej, natomiast jeśli fakt taki nie zajdzie – należy zwrócić się do prywatnej spółki zarządzającej tym kawałkiem skomercjalizowanych wód.
Niestety, odnaleziona w końcu za pomocą żółtych stron firma – w ramach ograniczania kosztów okazała się nie mieć wieczornych ani weekendowych dyżurów, w związku z czym w sprawie powodzi poprosiła o kontakt w poniedziałek po 9 rano.
W tej sytuacji grupa miejscowych Polaków i Litwinów przekonała jednak miejscowych, by za pomocą odnalezionej w pobliżu skrzyni ze zbrylonym piaskiem pożarniczym i worków na śmieci stworzyć choćby próbę wspólnej linii tworzonego ad hoc wału przeciwpowodziowego. Starsze panie głośno wyrzekające na „bloody Capitalismus” i imigranci przybyli tu właśnie w nadziei na liźnięcie dobrodziejstw rzeczonego kapitalizmu – próbowały stawić czoło wodzie, wichurze i logice społeczeństwa liberalnego.
Wziąłem udział w tym eksperymencie stojąc po kolana w wodzie i zanim w zajmowanym mieszkaniu ostatecznie doszła mi ona do pasa, a uprzednio nosząc worki z piaskiem starałem się rozwikłać w realiach XXI wieku odwieczny dylemat: co silniejsze: człowiek, żywioł czy bezwład systemu?
Liberalna teoria utopienia
Oczywiście, od strony liberalnej cały mechanizm (czy raczej jego brak…) też się broni: mieszkanie na terenie zalewowym wiąże się z ryzykiem, istotne więc jedynie, by było ono znane i w efekcie poddanej rynkowej kalkulacji. Takie nieruchomości są z reguły tańsze, choć oczywiście wyższe są koszty ubezpieczenia.
Samo założenie się ubezpieczycielem czy dojdzie do kolejnego zalania – to właściwie pewna wypłata, należy więc jedynie dopasować wydatki (np. na aranżację i wyposażenie wnętrz) – do polisy itd. Nadto brak obwałowań przeciwpowodziowych faktycznie zmniejsza koszty zarządzania rzeką, która wylewa naturalnie tam, gdzie jej pasuje – nie ma więc przerywania wałów, konieczności walki o nie, zalewania dużą, skupioną falą obszaru nieprzygotowanego, konieczności wyboru który teren ostatecznie poświęcić, by ratować inny.
Ot, po prostu – każdy sam się stara, by mieszkanie zagrożone zamokło mu jak najmniej, a potem już prywatna sprawa między nim, a ubezpieczycielem. Również ewakuacja, gdy teren zostaje odcięty, a poziom wody niebezpieczny – to kwestia wolnej woli człowieka, który przecież może mieć życzenie się utopić, a czy ma wellingtony, kapok czy ponton, to również przecież nikogo, a już zwłaszcza państwa obchodzić nie powinno.
I analogicznie – skoro ludzie potrafią skrzyknąć się sami i coś tam na własną rękę dłubią, to przecież równie dobrze może być uznane za argument przeciw mieszaniu się służb publicznych.
Państwo jako kij do odganiania wilków od ogniska
Sęk w tym jednak, że właśnie owe służby, a szerzej samą instytucję państwa – wymyślono właśnie dlatego, po to i w tym momencie, gdy naturalne wspólnoty, rodzinna i sąsiedzka uznawały, że nawet ich połączone wysiłki nie są w stanie skutecznie przeciwdziałać negatywnemu oddziaływaniu takich zjawisk, jak choćby właśnie powódź.
Wycofanie się państwa poza ten zakres zadań, oddanych na powrót samym ludziom – kwestionuje więc sam sens istnienia państwa, odbiera mu bowiem podstawowe uzasadnienie i zadanie: uzupełnianie i wzmacnianie siły i organizacji wspólnot naturalnych wobec zagrożeń o zbyt wysokim natężeniu/złożoności zagrożeń. Skoro bowiem państwo abdykuje, mówiąc, „Jest wolność jednostek, radźcie sobie sami!” – to rzeczywiście zdaje się zbędne, a jednostki mają nie tylko pełne prawo, ale i imperatyw (zagrożenie życia i dorobku) skrzyknąć się we wspólnotę nie tylko niezależną, ale i całkiem pozapaństwową.
I tak się zresztą często dzieje właśnie w czasie klęsk żywiołowych.
Współczesne państwo liberalne zderza się więc faktycznie z własną antytezą, samemu się nią stając. Istnieje (i kosztuje), choć odmawia wykonywania i kwestionuje wiele ze swoich podstawowych zadań.
W dodatku zaś z jednej stromy atomizuje i wymusza atomizację jednostek, rzekomo stając na straży ich autonomii, a w istocie zaś ją narzucając i to w sposób równy porzuceniu i odrzuceniu każdego z osobna i wszystkich naraz. Tym samym jednak sam paradygmat liberalny, hiperbolizując samotność – tworzy warunki do wtórnej re-wspólnotyzacji, tyle że poza a nawet wbrew państwu.
Państwo liberalne, twór z samej swej istoty, a nawet nazwy wewnętrznie sprzeczny – pod ciężarem tej sprzeczności ugina się i trzeszczy, zaprzecza bowiem nawet fundamentom własnej ideologii. Przecież skoro jest państwem-nic, nawet nie stróżem nocnym – to po co jednak kosztuje, odbiera, reguluje, w zamian oferując jedynie prawo, a nawet obowiązek bycia zdanym na siebie? Czy w imię tej samej wolnej woli człowiek nie może więc wybrać wspólnoty, niosącej za sobą obowiązek i współodpowiedzialność, odrzucając wolność, będącą jedynie inną nazwą stanu porzucenia przez plemię na pastwę wilków, bo przecież ma już nie być plemion, ale wilki istnieją nadal?
Tak to jest: podczas powodzi nie ma liberałów…
Konrad Rękas
Ps. Dumfries regularnie wygrywa wszelkie sondaże na najprzyjemniejsze do życia miejsce w liberalnym Zjednoczonym Królestwie. Muszę się Państwu przyznać, że jakoś nie czuję się przekonany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz