sobota, 1 lutego 2020

Trzcianka – studium bezprawia


Trzcianka to liczące nieco ponad 17 tys. mieszkańców miasteczko w dawnym województwie pilskim, za północno-zachodnich krańcach obecnej Wielkopolski.
Przemysłu tu niewiele, choć nadal istnieje kilka firm zajmujących się produkcją aluminium. Jest Jezioro Sarcze i kilka położonych nad nim obiektów rekreacyjno-sportowych.
Pewnie niewielu, szczególnie zagranicą, słyszałoby o istnieniu miasteczka, gdyby nie front wojny historycznej przetaczający się przez Polskę od dobrych kilku lat.
Historia Trzcianki jest typowa dla ziem pogranicza polsko-niemieckiego. Już w wyniku pierwszego rozbioru w 1772 roku miasto wchodzi w skład Prus, następnie w latach 1807-1815 znajduje się w granicach Księstwa Warszawskiego, by po kongresie wiedeńskim trafić ponownie do państwa pruskiego. W myśl traktatu wersalskiego Trzcianka znalazła się poza granicami odrodzonej Polski; przeważył argument o faktycznie przeważającej w niej ludności niemieckiej. Do 1945 roku nie było zatem na mapach Trzcianki, lecz Schönlanke, stolica powiatu Netzekreis.
27 stycznia 1945 roku miasto zostało zdobyte z rąk niemieckich przez 2 Gwardyjską Armię Pancerną (dowodzoną przez późniejszego marszałka Siemiona Bogdanowa, kawalera orderu Virtuti Militari, rannego pod Lublinem, uczestnika najistotniejszych operacji przeciwko hitlerowskim Niemcom na terenie Polski) oraz 9 Korpus Zmechanizowany Gwardii Armii Czerwonej.
W walkach o miasto poległo 127 żołnierzy radzieckich. W miejskim parku spoczęło pod mauzoleum 56 z nich. Spoczywali w pokoju do 8 września 2017 roku, gdy obiekt cmentarny i miejsce pamięci zrujnował ciężki sprzęt na polecenie i z inicjatywy władz miejskich. Szczególną aktywność w tej materii wykazał obecny poseł Prawa i Sprawiedliwości, niegdyś działacz Porozumienia Centrum, z zawodu technik budowlany, w latach 2013-2018 burmistrz Trzcianki Krzysztof Czarnecki.
Sytuacja w Trzciance stała się przedmiotem uwagi mediów rosyjskich, będąc sztandarową ilustracją podejścia władz polskich nie tylko do tzw. polityki historycznej, ale również do kwestii przestrzegania prawa, tak krajowego, jak i międzynarodowego.
Na stronie 55 w punkcie 6 „Wykazu miejsc pamięci rosyjskich (radzieckich) obrońców ojczyzny poległych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej” sporządzonego 22 kwietnia 1997 roku w Warszawie i będącego załącznikiem do polsko-rosyjskiej umowy o mogiłach i miejscach pamięci ofiar wojen i represji z 22 lutego 1994 roku wymieniono wprawdzie inny trzcianecki obiekt – stojący niegdyś nieopodal czołg T-34.
Stało się tak z prostej przyczyny: mauzoleum było uznawane przez obie strony za cmentarz wojenny podlegający ochronie na mocy wspomnianej umowy z 1994 roku, a także przepisów prawa międzynarodowego, w tym Konwencji genewskich z 1949 roku. Dodatkowo miejsce pochówku znajdowało się pod ochroną prawa krajowego – m.in. ustawy z 28 marca 1933 roku o grobach i cmentarzach wojennych.
Sprawa była omawiana na łamach „Myśli Polskiej”, warto jednak przyjrzeć się bliżej dokumentom, które pojawiły się w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
Naruszeniem prawa i zbezczeszczeniem miejsca pochówku żołnierzy radzieckich zajmowało się od początku Stowarzyszenie „Kursk” prowadzone przez Jerzego Tyca. To dzięki niemu wyszły na jaw okoliczności wskazujące, że organy polskiej administracji publicznej, całkowicie ignorując obowiązujące przepisy, dorzuciły istotny argument w aktualnych dyskusjach historycznych, narażając Polskę na straty wizerunkowe, a być może także konsekwencje prawne.
Polska organizacja pozarządowa nie mogła jednak występować w tym sporze w charakterze strony. Mogli to uczynić wyłącznie spadkobiercy, potomkowie żołnierzy radzieckich pochowanych w mauzoleum w Trzciance. To właśnie oni ustanowili pełnomocnika, który reprezentuje ich interesy przed polską administracją i wymiarem sprawiedliwości. 9 września 2019 roku do Instytutu Pamięci Narodowej trafił wniosek o przeprowadzenie ekshumacji szczątków mł. sierż. Iwana Czerkaszina i sierż. Iwana Spiridonowa, pochowanych na terenie zrównanego z ziemią mauzoleum na placu Pocztowym w Trzciance.
W piśmie tym wskazuje się na nowe okoliczności, które jednoznacznie podważają zasadność decyzji wojewody wielkopolskiego z 30 marca 2017 roku o wykreśleniu obiektu z ewidencji grobów i cmentarzy wojennych.
Przypomnijmy, że wersja przyjęta przez PiSowskich urzędników zakładała, iż w mauzoleum nie ma żadnych pochówków, bowiem szczątki zostały ekshumowane i przeniesione w 1953 roku w inne miejsce. Tymczasem z dokumentów znajdujących się w Centralnym Archiwum Ministerstwa Obrony w Podolsku wynika, że istnieje lista poległych pochowanych pod mauzoleum, a ekshumacje nigdy nie objęły spoczywających pod nim szczątków. Dodatkowym argumentem na rzecz przeprowadzenia ekshumacji jest opinia biegłej, dr Magdaleny Przysiężnej-Pizarskiej, specjalistki w zakresie archeologii z Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego.
Omawiając badania georadarem, ekspertka stwierdza, że „w wyniku działań nieinwazyjnych zostały stwierdzone anomalie, które najprawdopodobniej można wiązać z pochówkami ludzkimi”. W 2016 roku dokonano też szereg tzw. odwiertów próbnych, które pozwoliły na wydobycie fragmentów drewna. Dr Przysiężna-Pizarska stwierdza, że właśnie taki materiał na znalezisku najczęściej może w rzeczywistości być przemielonym przez wiertło fragmentem ludzkich kości. Podkreśla też, że w przypadku Trzcianki nie przestrzegano najistotniejszych standardów metodologicznych dotyczących badań archeologicznych.
Wnioski z opinii biegłej są dla decydentów zamieszanych w sprawę trzcianeckiego mauzoleum druzgocące: zwłoki 56 czerwonoarmistów powinny znajdować się pod stwierdzonymi warstwami gruzu, kamieni i piasku, bezpośrednio pod budynkiem dawnego mauzoleum; a ponadto należało przeprowadzić profesjonalne badania sondażowe, a nie doprowadzać do zniszczenia kości poprzez inwazyjne odwierty. Uczona sugeruje również ewentualną odpowiedzialność karną sprawców zbezczeszczenia miejsca pochówku.
Przy rozbiórce mauzoleum we wrześniu 2017 roku miano dokonać rzekomo dodatkowego sprawdzenia, czy nie znajdują się pod nim szczątki żołnierzy radzieckich. Uczyniono to metodą dość osobliwą; łyżka koparki wykonała płytkie zagłębienie w miejscu, gdzie stało mauzoleum, czyli na ziemnym nasypie.
Ów „sondażowy” wykop miał głębokość ok. 70 cm, podczas gdy żołnierzy chowano na głębokości 180 cm, a sam nasyp na terenie, gdzie stało mauzoleum miał ok. 1 m. Wniosek z tego jest dość oczywisty; aby dotrzeć do szczątków ludzkich należałoby kopać ponad 2 metry głębiej.
Wróćmy jednak do złożonego przez krewnych poległych żołnierzy wniosku do IPN o przeprowadzenie ekshumacji. 14 grudnia 2019 roku prezes IPN dr Jarosław Szarek wydał decyzję (nr 247 / 2019), w której odmówił członkom rodzin pochowanych zgody na ekshumację ich ciał. Było to raczej do przewidzenia, także dlatego, że w 2017 roku ten sam prezes zwrócił się do wojewody wielkopolskiego z wnioskiem o wykreślenie mauzoleum z ewidencji cmentarzy i grobów wojennych. A zatem to właśnie w wyniku działań IPN doszło do umożliwienia likwidacji miejsca pochówku żołnierzy radzieckich.
Pełnomocnik rodzin poległych żołnierzy skierował odwołanie w tej sprawie do Kolegium IPN. Zwraca w nim uwagę, że Szarek nie odniósł się w żaden sposób do nowych dokumentów wskazujących, że na placu Pocztowym faktycznie znajdował się cmentarz radziecki. Przyjął bez żadnych podstaw, że w 1953 roku doszło do ekshumacji wszystkich pochowanych w centrum miasta żołnierzy, choć z dokumentów wyraźnie wynika, że ekshumacjami nie były objęte działki pod terenem mauzoleum.
Również błędnie prezes IPN założył, że jakąkolwiek wiarygodność miały tzw. odwierty próbne wykonane jesienią 2016 roku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że wykonano jej niezgodnie z zarządzeniem Wielkopolskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, który wyraził zgodę na badania wokół terenu mauzoleum, a nie bezpośrednio pod nim.
Co ciekawe, nawet firma archeologiczna przeprowadzająca te wątpliwe prawnie badania przyznała w ich opisie, że „na podstawie przeprowadzonych badań, nie można całkowicie wykluczyć istnienia pochówków na omawianym obszarze”. Okazuje się jednak, że można, czego dowodem jest decyzja szefa IPN.
Wrażenia na nim nie zrobił też postulat przebadania rzekomych przedmiotów z drewna znalezionych podczas odwiertów, które nie zostały w efekcie zbadane przez biegłych, co oznacza, że nie można wykluczyć, iż były to fragmenty kości pochowanych żołnierzy. Rozstrzygnięcie w sprawie zażalenia, niestety, wydaje się nietrudne do przewidzenia.
O odpowiedzialności politycznej za niszczenie grobów też raczej nie ma mowy; nie w Polsce, nie w obecnych realiach. Krzysztof Czarnecki pnie się po drabinie kariery typowej dla PiSowskiego aparatczyka. Wprawdzie w 2018 roku przegrał wybory i nie został ponownie burmistrzem, ale już wkrótce awansował w partyjnych szeregach. Został pełnomocnikiem partii w okręgu pilskim, a jesienią 2019 roku, startując z pierwszego miejsca listy partii rządzącej, zdobył mandat poselski. W Sejmie nie zdążył jeszcze błysnąć żadną aktywnością, poza dość interesującą deklaracją w rubryce zawód, gdzie wpisał: „przedstawiciel władzy samorządowej”.
Zawodowy „przedstawiciel władzy” ma się zatem nieźle, a skandal wokół Trzcianki nie wpłynął w najmniejszym stopniu ani na decyzje władz PiS, ani na rozstrzygnięcia partyjnego elektoratu. Tym bardziej w obecnych warunkach trudno wyobrazić sobie pociągnięcie urzędników do odpowiedzialności karnej, choć polskie przepisy zawierają cały szereg artykułów – od niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień po bezczeszczenie grobów – które teoretycznie umożliwiłyby postawienie zarzutów w sprawie całemu szeregowi funkcjonariuszy państwa.
Nie stanie się tak jednak z uwagi na pełną polityczną dyspozycyjność prokuratur i bojaźliwość sądów. Postulat wyciągnięcia konsekwencji wobec winnych bezprawia w Trzciance z miejsca potraktowany zostanie przez kręgi medialne i polityczne jako próba obrony „rosyjskich interesów”.
Casus Trzcianki jest znakomitą ilustracją działań, które konsekwentnie prowadziły do, bardzo swoją drogą łatwych do przewidzenia, efektów: polsko-rosyjskiej konfrontacji w sferze polityki historycznej, którą obecnie obserwujemy. Jego analiza pozwala uzmysłowić sobie, że prawdziwym źródłem problemu jest lekceważenie prawa, polityczne chciejstwo i motywowana ideologicznie nienawiść rządzących zawodowych „przedstawicieli władzy” w rodzaju Czarneckiego, zyskujących poklask bezprawnymi akcjami akceptowanymi przez kierownictwo partii rządzącej.
dr Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 5-6 (2-9.02.2020)
http://mysl-polska.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W Niemczech człowiek niesłusznie skazany po 13 latach w więzieniu dostał rachunek za spanie i obiady na 100 tysięcy euro!

Historia Manfreda Genditzkiego brzmi jak scenariusz rodem z koszmaru. Mężczyzna ten, w 2010 roku, został skazany na dożywocie za morderstwo,...