Dobra wiadomość jest taka, że Lubelszczyzna wykorzystała tzw. środki Unii Europejskiej przeznaczone na rozwój przedsiębiorczości. Zła – że sporą ich część rozkradziono lub zmarnowano bez zakładanego efektu rozwojowego, zawinił zaś brak nadzoru i co najmniej niefrasobliwość urzędników i polityków. I oczywiście nikt nie czuje się za to odpowiedzialny.
Warto przyjrzeć się całemu mechanizmowi defraudacji, dobrze bowiem ilustruje dlaczego Polsce nie udało się wykorzystać programów UE na realny rozwój rodzimej przedsiębiorczości i takie wsparcie krajowego biznesu, który pozwoliłby mu wytworzyć silną polską markę, zbudować sieć powiązań gospodarczych, dać stałe zatrudnienie i gwarancje wzrostu, a następnie rzucić wyzwanie dominującej zagranicznej konkurencji.
Niestety, mimo pewnej ilości nowych czy przebudowanych dróg – III RP nie zrealizowała ambitnie zarysowanych planów rozwojowych, a okres, kiedy w powszechnym (acz nieuzasadnionym) odczuciu uchodziła za beneficjenta integracji europejskiej – został po prostu przebimbany…
Nowe biznesy, ale tylko na papierze
Według danych Najwyższej Izby Kontroli – spośród 15 województw realizujących działania na rzecz wspierania przedsiębiorczości, w województwie lubelskim najwięcej osób otrzymało wsparcie finansowe, wykazano utworzenie największej liczby miejsc pracy i wykorzystano najwięcej środków unijnych na rozwój przedsiębiorczości.
Jak dotąd brzmi nieźle, prawda? Dalej jednak lektura informacji NIK za lata 2014-18 nie brzmi już tak optymistycznie. Wynika z niej jednoznacznie, że pieniądze dawano praktycznie komu popadnie, biznesom zakładanym na kolanie i stworzonym tylko dla pobrania środków pomocowych, a dalej nie prowadzących żadnej realnej działalności.
Kontrolerzy stwierdzili m.in., że „w przypadku ok. 20% osób, które otrzymały dotacje i rozpoczęły działalność gospodarczą, zachodziło uzasadnione podejrzenie, że dofinansowanie dotyczyło innej (niż założona przez nich) działalności gospodarczej” – czyli np. żona przepisywała na siebie interes prowadzony dotąd przez męża, potem na odwrót i cały czas pozyskiwano pieniądze na „nową działalność”.
Pracodawcy kazali również pracownikom rejestrować własną działalność, występować na nią o środki – i dalej świadczyć usługi na rzecz dawnego miejsca pracy. Fikcyjność aż biła w oczy – cóż, nikt jednak nie zauważył.
„Spośród prawie 4,4 tys. uczestników projektów wsparcia przedsiębiorczości, którzy do końca 2018 r. otrzymali środki na rozpoczęcie działalności gospodarczej 324 uczestników (7,5%) miało taki sam adres zamieszkania jak osoby, które również otrzymały dotację na założenie działalności gospodarczej w ramach tego samego lub innego projektu. W większości przypadków osoby te nosiły również identyczne nazwiska” – bije NIK.
Jak wydano 84 miliony euro
Odrębną część ustaleń kontroli stanowią smaczki na temat działalności od początku do końca fikcyjnej. Z prawdziwą satysfakcją kontrolerzy zamieścili m.in. zdjęcie „samochodu marki Jaguar (za 21 tys. zł) zakupionego przez uczestnika jednego z projektów. Uczestnik nie osiągnął żadnych dochodów i wykreślił działalność po dziewięciu dniach od zakończenia 12-miesięcznego obowiązkowego okresu prowadzenia działalności”.
Reszta całego tego procederu wygląda zresztą równie zabawnie, jak historia rencisty, który w trakcie prowadzenia działalności gospodarczej zadeklarował się jako osoba niepracująca (czyli także nieprowadząca działalności gospodarczej) i przystąpił jeszcze do czterech innych projektów, oczywiście każdego ze stosowanym wsparciem!
Jak pisze NIK „Trzy osoby uzyskały wielokrotne wsparcie na założenie przedsiębiorstwa – w sumie ponad 171 tys. zł. Jednym z ciekawszych był przypadek uczestnika, który przystąpił jednocześnie do czterech projektów realizowanych w tym samym działaniu i od trzech beneficjentów uzyskał środki finansowe na założenie działalności gospodarczej w łącznej kwocie ok. 104 tys. zł.”.
Wszystko to byłoby skądinąd zabawne, czegoż innego można by bowiem oczekiwać po znanej zaradności naszych rodaków i indolencji władzy, śmiech jednak zamiera, gdy uświadomimy sobie – że te same pieniądze mogły trafić jednak do jakichś prawdziwych biznesów, gwarantujących nieco bardziej trwały rozwój niż tylko 9 dni.
W dodatku zaś zastanawiać musi aż tak duża nieudolność oceniania, weryfikacji i kontroli wykazywana pod zarządem koalicji PO-PSL. Zwłaszcza, że jak ustaliła NIK „do końca 2018 r. Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego nie wykorzystywał danych dostępnych w systemie informatycznym pod kątem możliwości udzielenia wsparcia osobom niekwalifikującym się do projektów”. Nie warto zaś już nawet wspominać o przeprowadzanych po łebkach, po czasie i bez sensu pseudo-kontrolach. Jak na wydawanie 84 milionów euro – gigantyczna to wręcz skala niefrasobliwości!
Nikt się nie poczuwa – a rozwoju brak
Oczywiście, coś tam się niby przy całej sprawie dłubie prawnie. W związku z wynikami kontroli skierowano zawiadomienia do prokuratury. Dwa z nich, złożone przez Delegaturę NIK w Lublinie, dotyczyły podejrzenia popełnienia przestępstwa polegającego na przedłożeniu przez uczestników jednego projektu fałszywych dokumentów. Kolejne zawiadomienia wystosował do prokuratury Zarząd Województwa Lubelskiego, a dotyczyły one nieuzasadnionego uczestnictwa trzech osób w różnych projektach.
Co jednak z odpowiedzialnością polityczną za tak gigantyczną skalę marnotrawstwa?
Zajmujący się przygotowanie i wstępnym przygotowaniem procedur wspierania przedsiębiorczości ex-marszałek, a obecnie poseł Platformy Obywatelskiej Krzysztof Grabczuk podkreśla, że w okresie objętym kontrolą nie zajmował się już tzw. środkami unijnymi, a zatem nie poczuwa się do związku z ustalonymi przez NIK nieprawidłowościami, chociaż też ich nie kwestionuje. A mówi to wszystko pan od wuefu, w okresie swego marszałkowania doktoryzowany szybką (też unijną?) ścieżką na KUL właśnie z zakresu zarządzania funduszami „unijnymi” przez samorządy, a jednocześnie ręką (a podobno nie tylko tym jednym członkiem) sterujący marszałkowską Lubelską Agencją Wspierania Przedsiębiorczości, do której do pracy odnosi się właśnie lwia część zarzutów NIK.
Z kolei kierujący samorządem w latach 2014-18 ex-marszałek Sławomir Sosnowski (PSL) wszelkie zarzuty zdecydowanie odrzuca: – W okresie kiedy ja bylem odpowiedzialny za wdrażanie środki dopiero ruszały i wykonaliśmy bardzo dużą kontraktację środków. Natomiast kontrole związane są z certyfikacją (wypłatą środków po wykonaniu zadania), kiedy to właśnie przeprowadzana jest permanentna kontrola (te po refundacji są z natury rzeczy wyrywkowe). Zarząd pod moim kierunkiem zakontraktował ponad 70% środków, natomiast całkowitą odpowiedzialność za prawidłową realizację zadań ponoszą beneficjenci i obecny Zarząd Województwa – podkreśla Sosnowski.
Czyli – winny jest nie ten, kto dał byle komu i patrzył na to przez palce – ale kto stwierdził, że go okradziono! Oto fenomenalna logika układu PO-PSL, której skutki faktycznie coraz dotkliwiej odczuwane są przez samorządy, a zwłaszcza samych mieszkańców…
Kolejne miliony do rozkradzenia
Na szczęście nieprzekonane prokuratura i CBA nadal sprawdzają czy naprawdę urzędnicy i politycy byli tylko mało dociekliwi – a nie osobiście zainteresowani transferem środków do fałszywych projektów. A zapewne przez nie – do własnych kieszeni.
W tym zresztą cała rzecz – trudno się dziwić cwaniakom tego świata, że widząc łatwe pieniądze nie sięgali po nie, gdy wystarczało np. ten sam stary wózek widłowy rozliczyć w trzech różnych szalenie „innowacyjnych” i „rozwojowych” projektach. Kluczowy jest natomiast i sam potencjalny wątek korupcyjny, wiodący być może aż do prominentnych (nie tylko regionalnie) polityków PO i PSL – i cały mechanizm traktowania „funduszy unijnych” jak owych robót publicznych w okresie II Republiki, gdy w ramach robót interwencyjnych rano wykopywano rowy, by wieczorem je zakopać.
Nacisk na samo „pełne wykorzystanie środków” bez żadnego oglądania się na realnie uzyskiwane efekty i z cichą sugestią „niech nawet ukradną, zostanie wśród swoich” – mści się podobnie, jak naiwna wiara w błogosławiony wpływ złodziejskiej prywatyzacji, kiedy to wszystkim miało się polepszyć od tych pierwszych milionów, co to je też trzeba było ukraść.
I wreszcie na marginesie całej tej – smutno-śmiesznej historii o zmarnowanych miliardach – warto zauważyć postawę NIK, już pod kierunkiem prezesa Mariana Banasia. Choć tzw. „totalna opozycja” chętnie przytuliłaby go do swego fałszywego łona w nadziei, że podejmie on wraz z kierowaną przez siebie instytucją jakąś mściwą krucjatę przeciw PiS – okazuje się, że banasiowa Izba wrzuciła tylko kolejny bieg i równo piętnuje nieprawidłowości i afery zawinione nieważne, przez swoich, obcych, unijnych, czy krajowych. I to jest jedyny jaśniejszy punkt tej afery.
Konrad Rękas
https://konserwatyzm.pl
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz