Jest w polskiej publicystyce takie pojęcie, które usprawiedliwia wszelką podłość uprawianą wobec Rosji – „rosyjscy oligarchowie”. Używa się go zawsze, gdy chce się unaocznić rzekomą patologię rosyjskiego państwa i mający z niej wynikać brak momożliwości poprawy relacji między Moskwą, a Warszawą. Czyżby?
Zajrzyjmy do słownika
Trzeba zacząć od tego, że termin „oligarchia” jest dziś błędnie używany jako synonim „plutokracji”, a więc „rządy nielicznych” mylone są z „rządami bogatych”.
Jest to zapewne zabieg celowy, bo o ile ten pierwszy termin jest powszechnie kojarzony, o tyle drugi kojarzy się raczej z sympatycznym pieskiem z bajek Dinseya. Rosję w każdym razie zohydza się w oczach Europejczyków przedstawiając ją, a to jako „oligarchię”, a to „dyktaturę Putina”, a przecież to logiczna sprzeczność!
Gdy chcemy rozstrzygnąć czy dany system władzy jest oligarchiczny, najistotniejsze jest wykazanie typu zależności między oficjalną władzą, a wspomnianą wyżej „grupą nielicznych”. I tak jako typową oligarchią można określić na przykład Rzeczpospolitą Obojga Narodów w swojej schyłkowej erze, gdy magnateria nie tylko obierała sobie pozbawionego prerogatyw króla, ale też i była od niego zupełnie niezależna, współczesną Ukrainę gdzie każdy kolejny prezydent jest protegowanym konkretnego miliardera, ale przecież nie Rosję, gdzie władza prezydenta jest pierwotna wobec ewentualnej mocy sprawczej wpływowych osób, czego przykładem była sprawa Chodorkowskiego (który notabene na Zachodzie przestał być „oligarchą”, a stał się „bohaterem”, gdy rosyjskie państwo zaczęło go ścigać za przestępstwa podatkowe).
A teraz do własnej kuchni
Spróbujmy jednak wpisać się w wyznaczone przez Zachód standardy i ocenić pod tym względem państwa wiodące w tej jakże wspaniałej „cywilizacji”. I tak oto w Białym Domu widzimy Donalda Trumpa, miliardera. Człowieka, którego wpływy w polityce datuje się na kilkadziesiąt lat wcześniej. Oportunistę, który kilkukrotnie zmieniał polityczne barwy, ale zawsze był w USA kimś istotnym. W chwili obecnej kieruje państwem będącym podobno modelowym przykładem demokracji.
Szybka podróż do Europy i lądujemy we Włoszech, a tam Silvio Berlusconi, już nieco słabszy, ale przecież przez lata osoba nr 1 w polityce Italii, eksponowany również za sterami, bynajmniej się nie chował za czyimiś plecami.
O Ukrainie już było, ale przecież nie sposób nie wspomnieć o kraju, w którym definicyjny wręcz oligarcha Petro Poroszenko miał wprowadzać „europejskie standardy”, a inny baron finansjery Igor Kołomojski wypromował kolejnego „europejczyka” Wołodymyra Zeleńskiego.
Warto również zajrzeć tuż za naszą południową granicę, gdzie w Czechach ogromne polityczne wpływy posiada Tomio Okamura czy na Słowację gdzie poprzednie wybory prezydenckie zwyciężył Andrej Kiska – „biznesmen z Ameryki”, prezydentem już nie jest, ale właśnie wprowadził do parlamentu kolejną swoją formację, czym przyczynił się w dużym stopniu do utraty władzy przez rządzący od lat i stojący na straży niezależności Słowacji SMER.
Trochę w tej Europie za dużo wpływowych oligarchów, jak na chcących uchodzić za wiarygodnych krytyków mniej lub bardziej wyobrażonej oligarchii rosyjskiej.
Rzecz niebywała – w Polsce jak w Rosji?
Dysonans poznawczy wśród rodzimych antyrosyjskich podżegaczy wojennych może wywołać analiza porównawcza Rosji z Polską. Jedyną istotną próbą dojścia do władzy niezależnego „oligarchy” była inicjatywa Janusza Palikota, szybko zresztą straciła one swoje paliwo. Poza tym, choć każdy rząd miał swoich „zamożnych” to jednak ich relacje z władzą były zawsze podrzędne. To Gudzowaty słuchał się liderów SLD (słynne taśmy wbrew pozorom to właśnie potwierdzają), Sobiesiak liderów PO, a Solorz i Rydzyk słuchać się muszą Jarosława Kaczyńskiego. Analogia do relacji Władimira Władimirowicza Putina z rosyjskimi miliarderami nasuwa się sama.
Dobrze to czy źle? Z punktu widzenia demokracji, rozumianej jako „rządy ludu” to oczywiście dobrze. W końcu tenże lud daje mandat do władzy prezydentom, a nie miliarderom. Tylko dlaczego gdy mówi się o Rosji to opisuje się to najgorszymi słowami, a na Zachodzie sprawę się przemilcza? Cóż, jak chce się uderzyć to kij się zawsze znajdzie…
Tomasz Jankowski
Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
https://pl.sputniknews.com
https://pl.sputniknews.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz