czwartek, 30 kwietnia 2020

100.000 napromieniowanych dzieci

100.000 napromieniowanych dzieci

Sefardyjczycy – kultura żydowska, która rozwinęła się w arabskojęzycznych krajach islamskich, zwłaszcza w Afryce Północnej. Po wygnaniu Żydów z Hiszpanii i Portugalii, społeczności sefardyjskie powstały m.in. na Bałkanach, w Turcji, Włoszech, Holandii i Grecji.

14 sierpnia, o 9 rano, izraelska stacja telewizyjna „Kanał 10″, złamała wszelkie zakazy i ujawniła najohydniejszy sekret (…) założycieli Izraela – umyślną, masową radiację wszystkich młodych Sefardyjczyków.

Pokaz rozpoczęła projekcja filmu dokumentalnego, pt. „100.000 napromieniowanych” oraz dyskusja z udziałem specjalistów, prowadzona przez gospodarza programu, Dana Margalita. Było to o tyle zaskakujące, że dotychczas był on znany z posłuszeństwa dla establishmentu.

Dane o filmie: „100.000 napromieniowanych” (tytuł angielski: „The Ringworm Children”, tłumaczenie dosłowne tytułu hebrajskiego na angielski to „100.000 Rays” – przypis red. WM), wydane przez Dimona Productions Ltd. w 2003 roku. Producent – Dudi Bergman. Reżyseria – Asher Hemias, David Belhassen.

Uczestnicy dyskusji: marokańska piosenkarka, David Edrei, przywódca komitetu rekompensat dla ofiar prześwietleń na grzybicę strzygącą oraz Boaz Lev, rzecznik ministerstwa zdrowia.

W 1951 roku, naczelnik ministerstwa zdrowia, Czaim Szeba, wrócił z USA z 7 rentgenowskimi maszynami, które podarowała mu amerykańska armia. Miały zostać użyte w masowym eksperymencie na całym pokoleniu Sefardyjczyków, służących jako króliki doświadczalne. Każde dziecko sefardyjskie miało dostać 35 tys. razy większą od dopuszczalnej dawkę promieniowania, skierowaną bezpośrednio w głowę.

Za doświadczenie rząd amerykański płacił 300 mln lirów izraelskich, co stanowi równowartość współczesnych miliardów dolarów. Dla porównania, cały ówczesny budżet ministerstwa zdrowia Izraela zamykał się w sumie 60 mln lirów. Dla niepoznaki, podczas wycieczek szkolnych dzieci zabierane były na odosobnienie, w celu napromieniowania. Rodzinom tłumaczono, że promieniowanie ma stanowić zabezpieczenie przeciwko grzybicy oraz pasożytom.

Wkrótce po napromieniowaniu 6 tys. dzieci zmarło, a te, które pozostały przy życiu, do dziś umierają z powodu raka i innych chorób. Zanim zmarły, ofiary cierpiały na ataki epilepsji, zanik pamięci, chorobę Alzheimera, przewlekłe bóle głowy i psychozę.

Tak, ten chłodny opis oddaje tematykę filmu dokumentalnego „100.000 napromieniowanych”. Czym innym jest jednak oglądanie ofiar na ekranie. Marokańskia kobieta opisuje, co czuła, gdy napromieniowano ją dawką 35 tys. razy wyższą niż dopuszczalna przy prześwietleniach rentgenowskich: Krzyczałam, aby ból odegnać. Odegnać ból. Odegnać ból. Ale on nigdy nie odszedł.

Brodaty, zgarbiony człowiek, idący powoli ulicą: mam dopiero 50 lat, a wszyscy myślą, że mam 70. Musze się pochylać, aby nie upaść. Zabrali mi moją młodość tymi prześwietleniami rentgenowskimi.

Starsza kobieta, która napromieniowała tysiące dzieci. Ustawiali je rzędami, golili głowy i smarowali żelem. Następnie dawano im piłkę między nogi, aby nie mogły się ruszać. Na ciałach nie miały żadnej ochrony, nie było dla nich ołowianych kamizelek. Mnie powiedziano, że to dla ich dobra, aby usunąć grzybicę. Gdybym tylko wiedziała, na jakie niebezpieczeństwo skazano te dzieci, nigdy nie dałabym się na to namówić… Nigdy!!!

Ponieważ całe ciało dzieci było wystawione na promieniowanie, zmieniono konstytucję genetyczną wielu z tych dzieci, wpływając na następne pokolenia. Kobieta ze zniekształconą twarzą: Cała trójka moich dzieci ma te same zmiany rakowe, co moja napromieniowana wtedy rodzina. Niech nikt nie mówi mi, że to przypadek.

Każdy zauważy, że sefardyjskie kobiety pod pięćdziesiątkę mają dziś rzadkie, niejednolite włosy, które próbują pokryć henną. Ludzie przyjęli, że to zwyczajne wśród sefardyjskich kobiet. Oglądamy na filmie kobietę w czapce stylu bejsbolowego. Wyciąga przed kamerę zdjęcie ślicznej nastolatki z pięknymi, długimi, czarnymi włosami. To ja, zanim mnie napromieniowali. Popatrzcie na mnie teraz. Zdejmuje z głowy czapkę: nawet henna nie ukryje tych przerażających, pokrytych bliznami, czerwonych, łysych placków.

Wśród ofiar najwięcej było Marokańczyków, bo byli największą grupą sefardyjskich emigrantów. Wbrew logice, napromieniowani stali się najbiedniejszą i najbardziej kryminogenną grupą ludności. W przeciwieństwie do nich, Marokańczycy, którzy uciekli do Francji, stali się zamożni i wykształceni. Popularne tłumaczenie tego zjawiska miało być takie, że do Francji wyemigrowali bogaci i sprytni. Prawda jest jednak taka, że głów dzieci marokańskich imigrantów we Francji nie poddano smażeniu promieniami gamma.

Film jasno pokazuje, że operacja nie była przypadkowa. Ryzyko wynikające z działania promieni rentgenowskich znane było już wtedy, od ponad 40 lat. Oficjalne wytyczne dla prześwietleń w roku 1952, mówiły o maksymalnej dawce 0.5 rada dla dziecka izraelskiego. Nie było więc żadnej pomyłki. Dzieci zostały celowo wystawione na niebezpieczeństwo.

David Deri zauważa, że tylko sefardyjskie dzieci zostały napromieniowane: Byłem w klasie, gdy przyszli po nas ludzie, aby wziąć nas na wycieczkę. Dzieciom Aszkenazi kazano pozostać w klasie, a resztę, o ciemniejszej kompleksji, poproszono do autobusu.

Film pokazuje historyka, dającego skróconą lekcję historii ruchu eugeniki – programu mającego na celu usunięcie słabych stron społeczeństwa. Historyk podaje, że operacja „grzybica strzygąca”, była programem eugenicznym, wymierzonym w usunięcie słabych szczepów ze społeczeństwa.

Film cytuje dwóch znanych, anty-sefardyjskich, rasistowskich przywódców Izaela: Nahuma Goldmanna i Levi Eszkola.

Goldmann spędził czas Holocaustu w Szwajcarii, gdzie dopilnował, by jedynie niewielu uchodźców znalazło schronienia. Następnie poleciał do Nowego Jorku, gdzie stanął na czele Światowego Kongresu Żydów, kierowanego wtedy przez Samuela Bronfmana. Według kanadyjskiego pisarza Mordekaja Richlera, Bronfman zawarł z kanadyjskim ministrem Mackenzie King’iem umowę, uniemożliwiającą przybywanie żydowskim emigrantom do Kanady.

Rola Levi Eszkola podczas Holokaustu nie ograniczała się do zaniechania ratowania życia. Był wręcz zajęty odbieraniem życia. Oto fragment biografii Eszkola z witryny rządu Izraela: W 1937 roku, Eszkol odgrywał kluczową rolę w ustanowieniu Kompani Wodnej Mekorot, będąc tym, który przekonywał rząd niemiecki, aby zezwalał na emigracje Żydów do Palestyny, pozwalając im zabrać ze sobą część majątków, głównie w formie wyposażenia zbudowanego w Niemczech.

Podczas, gdy żydowski świat bojkotował nazistowskie Niemcy w latach 30. XX wieku, Agencja Żydowska w Jerozolimie popierała Hitlera. Zawarto umowę, tzw. Zezwolenie Transferu, na mocy której hitlerowcy mieli wygonić niemieckich Żydów do Palestyny, a lejberzystowscy syjoniści mieli zmusić imigrantów do wydania swych majątków na zakup wyłącznie niemieckich towarów.

Gdy Agencja Żydowska miała już niemieckich Żydów, na których jej zależało, zostali oni potajemnie indoktrynowani anty-żydowskością Sabbataja Cwi oraz Jakuba Franka. Wtedy pozwolono nazistom zająć się Żydami pozostałymi w Europie. Holokaust był programem eugenicznym, a Levi Eszkol odgrywał w nim znaczącą rolę.

W tym momencie na ekranie pojawia się marokańska kobieta: To był holocaust, holokaust sefardystów. Chciałabym wiedzieć, dlaczego nie znalazł się nikt, kto by to zatrzymał?

David Deri, zarówno na filmie, jak i będąc uczestnikiem dyskusji, wyrażał frustrację z powodu niemożności znalezienia akt lekarskich z czasu swego dzieciństwa: Próbowałem dowiedzieć się, co mi zrobili, kto to autoryzował, na czyje polecenie. Niestety ministerstwo zdrowia powiedziało, że moje akta zginęły. Boaz Lev, minister zdrowia, powiedział, że wszystkie zapiski spłonęły w pożarze. Rzecznik ministerstwa zdrowia, Boaz Lev: Niemal wszystkie akta spłonęły w pożarze.

Pomóżmy więc Panu Deri wytropić prawdę o tym, kto wydał rozporządzenia. W tym miejscu muszę jednak wprowadzić swoją osobę. Około 6 lat temu badałem sprawę porwania 4,5 tys. jemeńskich niemowląt i dzieci w pierwszych latach państwowości Izraela. Spotkałem się z przywódcą ruchu na rzecz dzieci jemeńskich, rabinem Uzi Meshulum, uwięzionym z powodu próby ujawnienia prawdy na ten temat. Później został on odesłany do domu w stanie wyniszczenia, z którego już nigdy się nie wykaraskał. Powiedział mi wtedy, że wszystkie te dzieci zostały wysłane do Ameryki, w celu przeprowadzenia na nich testów nuklearnych. Amerykański rząd zakazywał eksperymentów na ludziach, więc potrzebował „królików doświadczalnych”. Rząd Izraela zaoferował ludzi na ten cel, w zamian za pieniądze oraz nuklearne tajemnice.

Inicjatorem izraelskiego projektu jądrowego był przewodniczący rady obrony Izraela, Szimon Peres. Rabbin Jerozolimy, David Sevilia, potwierdził tę zbrodnię. Później widziałem zdjęcia blizn popromiennych na kilku niemowlętach, które przeżyły, oraz klatki, w których przewieziono je do Ameryki. Nieco wcześniej niż pięć lat temu, opublikowałem w internecie moje przekonanie, że syjonistyczny rząd lejberzystowski Izraela prowadził doświadczenia jądrowe na Jemeńczykach i innych sefardyjskich dzieciach, zabijając tysiące z nich. Niecałe trzy lata temu opublikowałem to ponownie w swojej ostatniej książce, pt. „Save Izrael!” (Ocalić Izrael!). Spotkało mnie z tego powodu wiele nieprzyjemności. Jednak miałem rację.

Wróćmy jednak do filmu. Mówią nam, że w latach 40. XX wieku prawo USA zakazało doświadczeń nuklearnych przeprowadzanych na więźniach, chorych umysłowo i tym podobnych. Amerykański program atomowy potrzebował nowego źródła, ludzkich „królików doświadczalnych” i rząd Izraela dostarczył ich.

Oto skład rządu z czasu grzybicy i okrucieństwa: premier – David Ben Gurion, minister finansów – Eliezer Kaplan, minister osadnictwa – Levi Eszkol, minister spraw zagranicznych – Mosze Szarrett, minister zdrowia – Josef Burg, minister pracy – Golda Meir, minister policji – Amos Ben Gurion.

Najwyższa, poza-gabinetowa pozycja należała do Szimona Peresa, przewodniczącego Rady Obrony Izraela.

Jest absurdem, że program pochłaniający miliardy dolarów z funduszy USA, byłby nieznany premierowi Izraela, tak zgłodniałego gotówki. Ben Gurion doskonale o wszystkim wiedział, dlatego też wybrał na ministra policji swojego syna, na wypadek, gdyby ktoś zechciał się wmieszać.

Przyjrzyjmy się również innym członkom spisku, zaczynając od ministra finansów, Eliezera Kaplana. Zajmował się zyskami z transakcji, a jako formę wiecznej nagrody, nazwano jego imieniem szpital w pobliżu Rehovot. Nie jest jedynym w tym wypadku. Czaim Szeba, rasistowski bigot, który przewodził „Korporacji Grzybica”, nadał swe imię całemu kompleksowi medycznemu. Nie trzeba przypominać, że jeżeli w środowisku medycznym jest choć odrobina przyzwoitości, nazwy tych placówek zdrowia trzeba zmienić.

Kolejny jest Josef Burg, którego przywódcy ruchu Dzieci Jemeńskie czynią odpowiedzialnym za porwania ich niemowląt. Jako minister zdrowia, odegrał zapewne kluczową rolę w morderstwach „przeciwgrzybicznych”. To wyjaśniałoby późniejsze dziwne zachowanie jego syna, Avrahama Burga, jako rozjemcy pokojowego. Nie zapomnijmy o Mosze Szarretcie, który w Aleppo, w 1944 roku aresztował rabina Joela Branda za propozycje uratowania 800 tys. Żydów uwięzionych na Węgrzech. Najczęściej cytowane słowa Szarretta: Jeżeli Szimon Peres wejdzie w skład rządu, rozerwę moje szaty i zacznę lamentować. Kilku aktywistów Dzieci Jemeńskich powiedziało mi, że słowa Szarretta dotyczyły porwań dzieci jemeńskich.

Inni amatorscy historycy powiedzieli mi, że Levi Eszkol otwarcie i z dumą wyznawał swoją wiarę w założenia Sabbataja Cwi. Pomimo starań nie udało mi się znaleźć dokładnego cytatu, jednakże wiemy, że Eszkol w okresie „grzybiczym” służył jako minister osadnictwa, a następnie przejął funkcję ministra finansów od Kaplana.

Cytat z jego życiorysu: W 1951 Eszkol został ministrem rolnictwa i rozwoju. Dekada lat 1952 do 1963 charakteryzowała się bezprecedensowym wzrostem gospodarczym, pomimo ciężaru finansowania fal emigrantów. W 1956 roku, podczas kampanii Synaj rozpoczął on służbę jako minister finansów. W latach 1949-1963, Eszkol był również szefem osadniczego oddziału Żydowskiej Agencji. Przez cztery pierwsze lata izraelskiej państwowości, był również skarbnikiem Agencji, odpowiedzialnym za zdobywanie funduszy na rozwój kraju, napływ fal licznych emigrantów i wyposażenie armii.

Słowem, to przede wszystkim Eszkol był odpowiedzialny za izraelskich imigrantów, czyli tych, których wysyłał na śmierć w komnatach radiacyjnych tortur.

Wreszcie, Golda Meir. Nie znamy jej roli, ale znała tajemnicę i została wynagrodzona. Zauważcie, że w późniejszym czasie każdy premier mianowany do roku 1977, do wyborów Menachema Begina, pochodził z tej kliki. Następcy tych rzeźników przynieśli nam „pokój” w Oslo i są oni gotowi wymazać osadników z Judei, Samarii i Gazy równie skutecznie, jak załatwili podrzędnych, śniadych Żydów, którzy dostali się w ich szpony 50 lat wcześniej.

Wyobraźcie sobie, że jest 1952 rok i jesteście na spotkaniu w rządzie, na temat, czy wysłać jemeńskie dzieci do Ameryki na zagładę promienną, czy też zgładzić je na miejscu. Właśnie o tym dyskutowali podczas obrad nad sprawami stanu, sabbajaniści – założyciele naszego kraju.

Po zakończeniu filmu, gospodarz programu Dan Margalit, próbował bez przekonania usprawiedliwić to, co widział: To były ciężkie czasy, chodziło o każdy dzień przetrwania. Przerwał jednak, wiedział bowiem, że nie ma przebaczenia za rzeź na sefardyjskich dzieciach. Marokańska piosenkarka skwitowała to, co widziała: To będzie bolało, ale prawda musi zostać ujawniona. W przeciwnym wypadku, rany nigdy się nie zagoją.

Żyje jedna osoba, która zna prawdę i brała udział w tym okrucieństwie. Lider opozycji, Szimon Peres, zwolennik pokoju. Jedyną szansą na ujawnienie prawdy i rozpoczęcie procesu gojenia ran, jest rozpoczęcie śledztwa w sprawie porwania 4,5 tys. jemeńskich dzieci i napromieniowaniu 100 tys. dzieci sefardyjskich.

Nigdy jednak się to nie stanie. Cudem jest, że w ogóle pokazano film „100.000 napromieniowanych”. Sprawa jest prosta. Ktoś walczył o pokazanie filmu, ale musiał zgodzić się na kompromis. Film dokumentalny pokazano w tym samym czasie, co najpopularniejszy i najwyżej notowany w Izraelu program roku, „A Star Is Born” (Wzeszła Gwiazda).

Następnego dnia żadna z gazet nie wspomniała o emisji filmu „100.000 napromieniowanych”. Natomiast zdjęcie nowo narodzonej gwiazdy zajmowało w nich pół strony tytułowej. Tak właśnie grzebie się prawdę w Izraelu i jakoś wciąż sztuczki te udają się. W taki sam sposób ukryto prawdę o zabójstwie Rabina. Kilkaset tysięcy osób widziało jednak film na ekranach telewizyjnych i nigdy nie zapomni prawdy. Jeżeli zabójstwo Rabina nie pogrzebało lejberzystowskiego syjonizmu na dobre, miejmy nadzieję, że „100.000 napromieniowanych” to w końcu zrobi.

Autor: Barry Chamish ( http://www.barrychamish.com )
Tłumaczenie: Piotr Bein i Paweł Zasuń
“Wir” nr 4 (październik 2004 r.)

The Ringworm Children 1 of 5 (9:59)
https://www.youtube.com/watch?v=8nsOpLcSDFo

Ludobójstwo na Zielonej Wyspie

Ludobójstwo na Zielonej Wyspie



1. Pierwsza kolonia Anglii

„Frankfurter Allgemeine Zeitung” w swoim wydaniu z dnia 5. 09. 1983 r. poinformował o skandalu, jaki wybuchł za sprawą, lubiącego mieć własne zdanie, lidera londyńskich labourzystów Kena Livingstona. Powiedział on w dublińskiej telewizji: „To, co Wielka Brytania uczyniła Irlandczykom w ciągu 800 lat, jest gorsze od tego, co Hitler zrobił Żydom, tyle tylko, że Brytyjczycy dali sobie na to więcej czasu”. Co kryje się za tym powiedzeniem może zrozumieć tylko ten, kto zna krwawo splatającą się historię stosunków angielsko-irlandzkich (lecz zna ją nie tylko z punktu widzenia angielskich historyków, najczęściej nieco upiększających dzieje swojego kraju). Ken Livingston owych „800 lat” nie wytrząsnął po prostu z rękawa tylko dokładnie policzył. Angielskie interwencje na sąsiedniej wyspie Irlandii stanowiły stały element angielskiej polityki od czasów pierwszego króla Anglii z dynastii Plantagenetów, Henryka II (1154-1189). Jakie pobudki kryły się za tym permanentnym naporem ?

Początkowo były to najzwyczajniejsze w świecie instynkty barbarzyńskich rabusiów. Od czasu, gdy na przełomie VII i VIII wieku Irlandia stała się kulturalnym ośrodkiem Zachodu i jednocześnie bogatym krajem, jej plądrowanie się opłacało. Od chwili, gdy Anglia zaczęła się stopniowo przekształcać w nowoczesne państwo, zmieniły się metody, jednak cel pozostał ten sam. Dzisiaj wolno twierdzić, że godny podziwu świat angielskich zamków i ogrodów, bogactwo kultury mieszkaniowej Anglii i jej bajecznych muzeów są owocem angielskiego imperium kolonialnego. Lecz ciągle jest jeszcze czymś „szokującym” zaliczanie do jego składu także „białej” kolonii Irlandii, z której aż do XIX wieku bezlitośnie wyciskano ostatni grosz, i która w XX wieku wywalczyła sobie niepodległość krwawymi powstaniami.

Anglicy już bardzo wcześnie kierowali się także motywami bardziej ogólnej natury, mianowicie strategicznymi, związanymi z budową i rozszerzaniem zasięgu swojego imperium. Przy polityce zagranicznej koncentrującej się na kontynentalnej Europie, chcieli mieć zabezpieczone tyły. Irlandii za żadną cenę nie wolno było stać się punktem oparcia dla morskich rywali Anglii: Hiszpanii i Francji (chciwość a zarazem dążenie do powiększaniu własnej potęgi były też przypuszczalnie motywami leżącymi u podstaw holenderskiego ludobójstwa na Molukach).

Za wielokrotnie podejmowanymi przez Anglików usiłowaniami wyniszczenia Irlandczyków kryje się jednak znacznie więcej. Popełniony przez nich na Zielonej Wyspie genocyd zajmuje szczególne miejsce w szeregu nowoczesnych ludobójstw, gdyż jego korzenie sięgają głęboko w zagmatwane piwniczne korytarze ludzkiej duszy.

2. „Alternatywna rasa”

Irlandia już od swoich historycznych początków była „przypadkiem szczególnym” . W porównaniu ze swoim otoczeniem zachowywała się zawsze uderzająco ”inaczej”. Od początku biła z niej fascynująca siła zarówno w sensie przyciągania, jak i odpychania. Tę inność często próbowano sprecyzować. Jedni widzieli ją w celtyckości (chociaż według antropologów ludność wyspy już przed pierwszym lądowaniem Germanów nie była czysto celtycka). Inni znowu upatrywali ją w tym, że Irlandia jest jedynym katolickim krajem w obrębie świata anglosaskiego. Jak to się ma do „kultury galijskiej” Irlandczyków, która tak długo stawiała opór, że utopiona została we krwi dopiero podczas rzezi Cromwella i jego „Commonwealthu” (1649-1653)? Ludwig Bieler w pięknej rekonstrukcji wczesnego okresu rozkwitu tej kultury ­– Irlandia, prekursorka średniowiecza ( Irland – Wegbreiter des Mittelalters, Olten 1961) – wskazuje na jej źródła. Zasadnicze znaczenie ma posiadać fakt, że żaden Rzymianin nigdy nie postawił swej stopy na irlandzkiej wyspie. Irlandia jest „pierwszym i w starożytności jedynym krajem, dokąd chrześcijaństwo nie dotarło po śladach rzymskich kolonistów”. Poza tym została schrystianizowana bez użycia przemocy i (prawie) bez męczenników). Ludność przyjęła nową naukę dobrowolnie, a wczesny Kościół rewanżował się tym, że przyjął miejscowe duchowe dziedzictwo. W ten sposób stała się Irlandia jedynym krajem, w którym, w przeciwieństwie do Bretanii lub Walii, kultura celtycka przez stulecia mogła się swobodnie rozwijać.

O Celtach wiadomo mało, ponieważ ich kultura była przekazywana ustnie i niechętnie poddawała się sztywnej kodyfikacji pisemnego zapisu. W kulturze oralnej mędrcy przekazują uczniom swą wiedzę ustnie. Przekaz duchowy musi tworzyć się ciągle na nowo, nie zastyga w pisanych znakach. Takie spontaniczne i „kreatywne” podejście występowało oczywiście we wszystkich obszarach życia. Najlepiej chyba fenomen ten uchwycony został w klasycznej pozycji na temat Irlandii napisanej w epoce wilhelmińskiej: w dwutomowym dziele Angielska kolonizacja w Irlandii (Die englische Kolonisation in Irland, Stuttgart 1906, str. 400 ), autorstwa 33-letniego ekonomisty Moritza Juliusa Bonna (1873-1965). Książka ta, będąca jego pracą habilitacyjną, stanowi do dziś podstawę badań nad historią Irlandii od tej bardziej „niewygodnej” strony.

Droga życiowa, urodzonego we Frankfurcie n. M w rodzinie żydowskiej, Moritza Juliusa Bonna, który wyemigrował do Anglii w 1933 roku., gdzie zmarł 32 lata później, rzuca szczególne światło na to mistrzowskie, wczesne dzieło będące efektem niezwykle intensywnego studiowania źródeł (z wieloma odkryciami w archiwach). Młody M. J. Bonn nie przejmował się wcale angielską autointerpretacją, którą zazwyczaj tak ochoczo akceptuje się w Niemczech. Dla Bonna typowy Anglik nie jest – wbrew obiegowym opiniom –antydogmatycznym pragmatykiem działającym na podstawie kalkulacji, której podstawą jest konkretna sytuacja. Bonn pokazuje jak przez stulecia Irlandczycy doświadczali na poły francuskich Anglików: jako przedstawicieli rzymskiego stylu panowania (ale pozbawionego pierwiastków helleńskich), którzy usiłują pulsującą, chaotyczną rzeczywistość zasznurować w prawno-biurokratyczny gorset.

Gdy do Irlandii przybyli Anglosasi zaznajomieni z rzymską sztuką geodezyjną, to zadziwił ich tam brak precyzyjnego wytyczenia granic posiadłości. O prawie galijskim (tzw. Brehon Laws – od galijskiego słowa oznaczającego sędziego), które powstawało w latach 700-1000 pisze, korzystający z ustaleń Bonna, Robert Bauer w książce Irlandia, wyspa świętych i buntowników (Irland – die Insel der Heiligen und Rebellen, Leipzig 1938): „Przenoszenie zasad normańskiego feudalizmu do Irlandii oznaczało zderzenie dwóch, z gruntu różnych, koncepcji prawnych”. Brytyjskie prawo feudalne natrafiało na pół-komunistyczne prawo gruntowe. Podczas, gdy według angielskiej myśli prawnej wszystkie grunty należały do króla, który dobrowolnie mógł nimi dysponować i czynił użytek z tego prawa, nadając lenna członkom swojej świty, aby ich wynagrodzić oraz móc potem domagać się od nich świadczenia usług, to w Irlandii ziemia stanowiła wspólną własność związków rodowych, jako dar natury, będący dla wszystkich podstawą do życia.

Podobnie wyglądała sprawa z wyborem irlandzkiego króla. Przy założeniu, że rzeczywistość musi być tworzona ciągle na nowo, sztywna zasada dziedziczenia tronu z ojca na najstarszego syna (primogenitura wg prawa rzymskiego) nie wchodziła w rachubę. W świecie galijskim mężczyźni po śmierci króla wybierali na następcę tego spośród panującego rodu, którego uważali za najlepiej nadającego się na ten urząd, zachowując dzięki temu szansę stałego rozpoczynania na nowo. Przymusowe wprowadzenie zasady primogenitury było jednym z instrumentów, przy pomocy którego Anglicy niszczyli celtycką kulturę. Jeszcze skuteczniejszą bronią było sprowadzenie na wyspę ludzi należących do kategorii zawodowej najbardziej przywiązanej do reguł i ślepej wiary w literę prawa – urzędników sterowanych zdalnie z Londynu, którzy starali się wplątać krnąbrnych Irlandczyków w sieć abstrakcyjnych norm, ogólnych reguł, nakazów i zakazów .

M. J. Bonn nie jest też bezkrytyczny wobec samych Irlandczyków. Mówi o „często widocznej, uległej miękkości”, o „fałszu i przewrotności irlandzkiego charakteru”, biorących się z życiowych przyzwyczajeń zniewolonych ludów. Stronę dalej czytamy: „Charakter ten cechowały: niedostatek samodyscypliny, brak stałości, , pozornie niczym nieuzasadnione zmiany nastroju od głośnej wesołości do ponurej melancholii, ślepe oddanie, które nagle zmienia się w niewierność. Cechy te pojawiają się we wszystkich – stworzonych z większą lub mniejszą znajomością rzeczy – opisach irlandzkiego charakteru. Nie brak w nim dziecięcej bojaźliwości wobec religii i świata nadprzyrodzonego, jest też , jeszcze i dzisiaj ujmująca bezpośredniość. Wszystko to są cechy, które w każdej epoce podziwiał człowiek kultury u człowieka natury, nie są one jednak wyłączną własnością celtyckiego ludu ”.

Jeśli więc przeciętni Anglicy i przeciętni Irlandczycy odpowiadają chociaż w przybliżeniu naszkicowanym tutaj typom, to nic dziwnego, że ich spotkanie pełne było napięć, co mogło mieć zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki. W takim spotkaniu Anglik czuł się zapewne jak przeciętny obywatel RFN skonfrontowany nagle z „chaotami” (zwolennikami anarchii) czy ludźmi wyznającymi kult „spontaniczności”. Może się i tak zdarzyć, że znęcony tym spotkaniem rozluźnia swój gorset i wystawia się na ciepłe prądy. Angielsko-irlandzka historia zna niezliczone przykłady dla obu skrajności. Natomiast nie ma tu miejsca na normalność czy obojętność.

Kultura celtycka wykazała zadziwiającą siłę asymilacji wobec rozmaitych naporów inwazyjnych – od 795 roku skandynawsko-duńskich, a od 1169 normańsko- angielskich. Dopóty, dopóki znajdowała się w sytuacji względnie swobodnej konkurencji wobec kultury zdobywców, była wobec nich zdecydowanie silniejsza. Do początku XVI wieku, kiedy doszło do pierwszego silnego dokręcenia angielskiej śruby, duża część przybyszów regularnie się asymilowała. Najpóźniej w drugim pokoleniu wyrastali z nich irlandzcy patrioci, nawet mówiący po galijsku, którzy razem z autochtonami bronili się przed angielskim wyzyskiem. Dopiero krwawy genocyd stał się przełomem, kładącym kres pokojowemu „trawieniu” intruzów.

Ale nawet w czasie trwających czterysta lat prześladowań Irlandczyków, od pierwszych przymusowych osiedleń w 1659 do utworzenia Wolnego Państwa Irlandzkiego w 1921 roku, stale trafiali się Anglicy, którzy ulegali osobliwemu urokowi irlandzkiego świata, i którzy potajemnie, ale też otwarcie, wstawiali się za uciskanymi Irlandczykami. W piśmiennictwie historycznym obdarzano tych wędrowców między światami dwóch kultur odrębnymi nazwami jak Anglo-Irlandczyk, Staro-Anglik itp. Nawet irlandzki ruch niepodległościowy trudno byłoby sobie bez nich wyobrazić. I tak na przykład Charles Stewart Parnell (1846-1891) najważniejszy przywódca tego ruchu w drugiej połowie XIX wieku, był protestanckim synem angielskiego ziemianina.

Kiedy to wszystko ma się na uwadze, staje się zrozumiałe (nawet jeśli jest nie do wybaczenia), że już bardzo wcześnie w angielskich umysłach zrodził się pogląd, iż problem irlandzki można rozwiązać jedynie przez wyniszczenie narodu (przy czym w poprzednich wiekach wypowiadano się z większą bezpośredniością niż dzisiaj – całe tomy antyirlandzkich pamfletów są tego świadectwem). Od schyłku średniowiecza historia pierwszej angielskiej kolonii staje się drogą, która, poprzez kolejne stopnie, wiedzie ku ludobójstwu.

Następującą po „złotym wieku” Irlandii 800-letnią historię cierpień tego narodu można podzielić się na podokresy wedle stosowanych przeciwko niemu metod eksterminacji.

3. Wynalezienie apartheidu

Dzieje świata są pełne rzezi i ucisku. Jest to, można powiedzieć, codzienność historii. Ludobójstwo odróżnia od innych wielkich masakr jego abstrakcyjna planowość , nie jest to wybuch przemocy, lecz wyniszczenie jako zasada. Już u Mongołów proces ten toczył się chłodno i sprawnie jak dobrze naoliwiona maszyna. W Irlandii tak zwane „Statuty z Kilkenny” z 1366 r. nastawiły zwrotnicę jej dziejów w tym właśnie kierunku. Irlandzki parlament zwołany do Kilkenny pod naciskiem króla Edwarda III spisał statuty, które można uznać za pierwszą irlandzką konstytucję.

Profesor James Camlin Beckett z Belfastu tak pisze o tych statutach w swojej Historii Irlandii (Geschichte Irlands, 2. wyd., Stuttgart 1982 r.):
Quote
Najistotniejsze z tych przepisów prawnych zmierzają do ustanowienia permanentnej bariery rasowej pomiędzy Irlandczykami, a Anglo-Normanami, ponieważ dostrzeżono, że w każdej formie etnicznego stopienia przeważał wpływ galijski. Wobec tego zabroniono dwustronnych związków takich jak małżeństwo, konkubinat czy adopcja. Ani Anglikom (to znaczy anglo-normańskim osadnikom), ani Irlandczykom, którzy żyją z Anglikami, nie wolno było mówić po irlandzku. Ponadto Anglikom nie było wolno nosić irlandzkich imion, zabraniano im też noszenia irlandzkiego stroju i odwoływania się do irlandzkiego prawa, nie było im też wolno jeździć na koniu po irlandzku, to jest bez siodła.

Na szczęście dla Irlandczyków angielski król nie dysponował jeszcze wtedy środkami, aby wprowadzić w życie te przepisy na większą skalę.

Drugi jak i trzeci krok ku systematycznej likwidacji irlandzkiej odrębności były również natury prawnej. „Poynings Act” z 1494 r., nazwany tak od nazwiska komendanta garnizonu okupacyjnego, był aktem prawnym, który unieważniał definicję państwa irlandzkiego jako samodzielnej monarchii, związanej z monarchią angielską poprzez unię personalną. Zgodnie z tym, obowiązującym do 1800 r. prawem, każda legislacyjna działalność irlandzkiego parlamentu wymagała zgody króla i Rady Tronowej w Londynie. Trzeci stopień stanowiła polityka „surrender and regrant” z 1540 roku. W zakrojonej na szeroką skalę akcji próbowano wtedy nakłonić irlandzką szlachtę, aby oddała swe posiadłości królowi po to, by następnie otrzymać je z powrotem jako lenno. Królowi brakowało jednak siły, aby we wszystkich prowincjach Irlandii przeforsować rezygnację z gaelickiej tradycji prawnej. Kolonizacja nie była jeszcze wtedy prowadzona z pełnym rozmachem, co zmuszało siły okupacyjne do skupiania się na wybranych zadaniach oraz do prowadzenia polityki intryg i przekupstwa.

4. Polityka wypędzania i przesiedlania

Anglicy tracili stopniowo cierpliwość i w procesie kolonizacji Irlandii przechodzili do stosowania otwartej przemocy. Od 1549 roku użyli przeciw Irlandczykom śmiercionośnej broni przymusowego przesiedlania (Plantations, Settelments). Irlandzkich właścicieli gospodarstw przepędzano z ich włości, które następnie rozdzielano pomiędzy przybyszów z Anglii (lub też z innych krajów, np. z Nadrenii-Palatynatu). Za pretekst do wysiedleń wystarczał zarzut udziału w próbach wywołania powstań, obojętne, udowodniony, czy tylko domniemany; już sam tylko zarzut zachowywania neutralności wobec dwóch obozów mógł narazić na wywłaszczenie. Pierwszą akcje osadniczą w wielkim stylu przeprowadzono w latach 1549-1557 w hrabstwach Leix i Offaly. Kolejne miały miejsce w 1586 r. w prowincji Munster i w latach 1608-1610 w prowincji Ulster. Ich rezultatem była socjalna deklasacja, która doprowadziła do proletaryzacji irlandzkiego ludu. Najaktywniejsi spośród wypędzonych łączyli się w grupy rozbójnicze na trudno dostępnych terenach: irlandzki krajobraz bardzo dobrze nadaje się do stosowania taktyki partyzanckiej. Na końcu chwalebnej, lecz zakończonej klęską, dziewięcioletniej wojny przeciw władzy okupacyjnej, doszło w 1607 r. do „ucieczki hrabiów”: najdzielniejsi przedstawiciele irlandzkiej szlachty opuścili wyspę i podjęli służbę w obcych armiach na kontynencie. Na wysokich stanowiskach w europejskich armiach pojawiły się nazwiska: O’Neill, Macdonald, Maguire, O’Donnell. Anglicy wykorzystali tę emigrację wojskowych przywódców, aby pozbyć się większej liczby szczególnie wojowniczych Irlandczyków. M. J. Bonn pisząc o usiłowaniu pozbycia się, poprzez emigrację, zdolnej do walki części narodu celtyckiego stwierdza: „Wszystkie kapitulacje zezwalały oficerom wywieźć swoich żołnierzy do Hiszpanii; wg Petty’ego przewieziono tam 34 000 żołnierzy”. Irlandzkiemu ludowi pozostali jako przywódcy jedynie księża.

5. Spółka akcyjna „Boża wojna”

Kiedy Anglicy przekroczyli próg ludobójstwa na Irlandczykach? Niezbędne było do tego pewne szczególne przygotowanie angielskiej mentalności, które Robert Bauer tak oto przedstawia: „Na brytyjskiej wyspie obserwowaliśmy typ opanowanego, milczącego, mało ruchliwego, lecz po wprowadzeniu w ruch, trudnego do zatrzymania człowieka, który wytrwale dąży do swoich celów i dumny aż do arogancji staje naprzeciw świata oraz w sposób nielogiczny lekceważy jego porządek wówczas, gdy ma na oku własne korzyści, ale też zdolny jest do kompromisu wówczas, gdy natrafia na przeszkody nie do pokonania, i stąd z utarczek tego świata rzadko wychodzący z pustymi rękami”.

Ta jakże plastycznie przedstawiona mentalność potrzebowała chyba jeszcze tylko zastrzyku fanatyzmu rozpalonego przez charyzmatycznego przywódcę, aby mogło dojrzeć popierane przez masy ludobójstwo.

Do czasów króla Henryka VIII (1509-1547) tego typu zwrot w historii zatargów angielsko-irlandzkich nie był czymś nieuchronnym: w końcu – niezależnie od dzielącej ich obcości – zarówno Anglicy, jak i Irlandczycy, wyznawali tę samą wiarę. A to, co Henryk w toku swojej „reformacji” postawił na miejsce Kościoła katolickiego, było katolicyzmem tyle że bez Rzymu, czyli Wysokim Kościołem anglikańskim (czyż nie korelowało to z, podkreślanym przez Bielera, nie-rzymskim charakterem irlandzkiego chrześcijaństwa ?). To, że w Ulsterze duży udział w przymusowych przesiedleniach mieli szkoccy prezbiterianie bardziej żarliwi w wierze niż członkowie High Church, wprowadziło wprawdzie nowy element napięcia w stosunkach angielsko-irlandzkich, jednakże chodziło ciągle jeszcze o grupy będące w Anglii w mniejszości.

Uległo to gwałtownej zmianie wraz z Wielką Rewolucją w 1640 r. W angielskiej wojnie domowej wraz z purytanami, doszedł do władzy fanatyczny i świadomy swego posłannictwa protestantyzm, uważający się za obdarzonego przez Boga misją wytępienia wrogów prawdziwej wiary. Tenże purytanizm znalazł w osobie pierwszego nowoczesnego dyktatora Oliwera Cromwella (1599-1658) swego charyzmatycznego przywódcę, który wiedział jak połączyć religijny zapał, zdolności menedżerskie i zmysł do interesów. Pasowała do tego jak ulał stworzona przez Kalwina skrajna forma wiary w predestynację (nieodwracalne przeznaczenie każdego człowieka do zbawienia lub potępienia – przyp. tłum.), która materialny sukces utożsamiała z łaską Boga. Tak oto połączyły się wszystkie elementy, umożliwiające prowadzenie wojny religijnej w stylu spółki akcyjnej.

Powyższą formułę należy rozumieć dosłownie: w Anglii można było wtenczas naprawdę subskrybować obligacje pod zyski z przyszłej wyprawy wojennej przeciwko „papieskim Irlandczykom” – pożyczka miała być spłacana skonfiskowaną ziemią w ostatecznie podbitej Irlandii. Micheal Freund, najlepszy z nowej generacji znawca tej problematyki w Niemczech, pisze w swej pracy Wielka Rewolucja w Anglii. Anatomia przewrotu (Die große Revolution in England. Anatomie eines Umsturzes, Hamburg 1951):

Główne postacie Wielkiej Rewolucji Angielskiej są czołowymi akcjonariuszami tego wielkiego przedsiębiorstwa, którego celem było zdobycie Irlandii i spłacenie subskrybentów pożyczki irlandzkiej zagarniętą ziemią. Sam Cromwell wyłożył niezwykle wysoką sumę. Jak rozumie się pojęcie winy podczas rewolucji, widać na przykładzie praktyki przyjętej w Irlandii zaraz na początku. Każdy, kto zachował swoją własność ziemską, był traktowany jako uczestnik irlandzkiej rewolty, albowiem, gdyby nim nie był, nie zachowałby swojej ziemi.

Nota bene Cromwell pochodził z rodziny, która wzbogaciła się na konfiskatach dóbr kościelnych, a następnie, wskutek nieudanych spekulacji, znowu popadła w biedę; był on więc niejako skazany na sukces, już choćby ze względu na zbawienie własnej duszy. Dlatego idealnie nadawał się na wodza wojny religijnej, która, będąc jednocześnie dobrym geszeftem, musiała zakończyć się zwycięstwem.

6. Gułag i biali niewolnicy

Pretekstu do ludobójstwa dostarczyli sami Irlandczycy, którzy wykorzystali wojnę domową w Anglii do własnej rewolty. Podczas tego powstania w 1641 r. obrabowani ze swej ziemi mieszkańcy uderzyli na całej wyspie na protestanckich osadników. Szacunki liczby ofiar tej masakry protestantów wahają się w ocenie specjalistów tego okresu historii w przedziale od 7000 do 12 000. Purytańska propaganda prasowa mnożyła liczbę ofiar do „syngularnych” wielkości – także media zaliczały się do ówczesnych nowych fenomenów, które w państwie bożym Cromwella przeżywały swój pierwszy rozkwit. W Anglii nastąpił wtedy prawdziwy zalew pism lansujących skrajnie negatywny obraz Irlandczyka jako „papieskiego rzeźnika”.

W Historii Irlandii wydanej w 1983 przez wydawnictwo Uniwersytetu Cambridge czytamy: „pamflecista sir John Temple twierdził w 1646 r., że w Ulsterze zabito 300 000 ludzi, a więc trzy razy tyle, ile wynosiła łączna liczba protestantów w owym okresie i odtąd liczba ta utrwaliła się w pamięci protestanckich mas”. Historyk William Lecky tak pisze w swojej wydanej w 1892 r. w Londynie książce o historii Irlandii w XVIII wieku: „Irlandzka masakra w 1641 r. wydaje mi się jednym z wielkich wymysłów (fictions) dziejopisarstwa, chociaż wtedy popełniono rzeczywiście dużą ilość morderstw. Konsensus wśród współczesnych autorów angielskich w tej sprawie jest tak powszechny, że byłoby czymś prawie niemożliwym zachwiać wierzeniami ludu angielskiego na ten temat”.

Irlandzka kampania Cromwella odbyła się w latach 1649-1650. W związku z początkiem tej wojny wspomniany wyżej ekonomista M. J. Bonn (ekspert d/s zadłużenia towarzyszący niemieckiej delegacji w Wersalu) podaje fakt mogący służyć za makabryczną puentę. W drugim tomie swojej historii kolonizacji Irlandii z 1906 r. pisze on o „obietnicy państwowej” Cromwella, która angielskim awanturnikom oferowała irlandzką ziemię w zamian za wpłacone zaliczki: „Wypełnienie tej obietnicy odwlekało się już tak bardzo, że do kapitału doszły odsetki i odsetki od odsetek, i sprawą palącą stało się przyspieszenie wypełnienia tych zobowiązań, gdyż wskutek zwłoki obie strony ponosiły straty”. M. J. Bonn dodaje jednak zaraz, że główna przyczyna rozpoczęcia wojny była naturalnie inna: „Irlandia próbowała utworzyć państwo narodowo-katolickie i spiskowała przeciwko Anglii z obcymi mocarstwami, z papieżem, z królami Hiszpanii i Francji”. Przemarsz Cromwella przez Irlandię znaczyły rzezie, które nawet przywykłych do rozlewu krwi Irlandczyków napełniły grozą. Gdy miasto Drogheda poddało się po długim oblężeniu, to nie tylko załoga, ale ludność cywilna, kobiety i dzieci, zostały wycięte w pień. Po tym jak drugie irlandzkie miasto zostało wymazane z powierzchni przez taki sam masowy mord, załamał się opór w całym kraju. Cromwell interpretował swoje zbrodnicze czyny jako „sprawiedliwy sąd Boży nad tymi barbarzyńskimi łajdakami”.

Namiestnicy Cromwella (w tym jego syn Henry) przeprowadzili w latach 1652- 1653, w imię Commonwealthu, pierwsze w nowożytnej historii wielkie masowe wypędzenia. Żadnemu Irlandczykowi nie wolno było posiadać ziemi na wschód od Shannon. Wybór był tylko między śmiercią a deportacją do Connaught, najbardziej gospodarczo zacofanej prowincji irlandzkiej wyspy. Jednakże i tam wąski pas wybrzeża pozostawiono w rękach protestanckich osadników, co miało zapobiegać nawiązywaniu kontaktów z zagranicą przez mieszkańców tego gigantycznego obozu koncentracyjnego. Historyk William Lecky, który w latach 1895- 1903 reprezentował Uniwersytet Dubliński w Izbie Gmin (podkreślmy, że jako szermierz „unii” angielsko-irlandzkiej pisał: „Irlandczycy mieli poczucie, że zostali wydani na łup angielskim szumowinom, które troszczyły się o ich los nie bardziej niż o los dżdżownic przecinanych łopatą”.

Kwitł handel ludźmi. Sprzedaż błąkających się żołnierzy do obcych państw była złotym interesem. Poza tym na Karaiby sprzedano tysiące irlandzkich chłopców i dziewcząt jako niewolników. Angielscy historycy próbowali później przedstawić ten handel białymi niewolnikami (w XVII wieku!) w korzystniejszym świetle twierdząc, że chodziło jakoby o „indentured people”, a więc o czasowych niewolników, którzy podczas siedmioletniej letniej pracy na plantacji na Barbados, czy na Jamajce mieli odpracować koszty podróży statkiem przez Atlantyk. Temu bagatelizowaniu mało chlubnych praktyk kres położyła książka angielskiego autora mającego irlandzkich przodków, która ukazała się w 1975 roku równocześnie w Londynie i w Nowym Yorku, i o której lord O’Neill wyraził się wtedy: „Anglicy mówiący, że nie rozumieją postępowania Irlandczyków winni przeczytać tę książkę”. Jej autorem jest Peter Berresford Ellis, podobnie jak Livingston członek Labour Party. Jej tytuł brzmi Do piekła albo do Connaught! Cromwellowska kolonizacja Irlandii 1652-1660 (Hell or Connaught! The Cromwellian colonisation of Ireland 1652-1660, nowe wydanie: Belfast 1988). Ellis opublikował listy angielskich łowców niewolników z tamtego okresu. W jednym z nich mowa jest o zapotrzebowaniu na „1000 sztuk irlandzkich kobiet”, które należy wysłać z 1500 żołnierzami jako osadniczki na Barbados. Odbiorca listu odpowiada, że chce uczynić wszystko co możliwe, chociaż musi przy tym „użyć przemocy”, lecz to wyjdzie tylko na dobre kobietom jak i ogółowi społeczeństwa. Dodaje też zaraz, że „może dostarczyć również 1500-2000 młodych irlandzkich chłopców w wieku 12-14 lat”… Jeszcze dzisiaj można natrafić na Karaibach na chaty kryte strzechą, w których wegetują rudowłosi potomkowie tamtych irlandzkich niewolników.

7. Prawo jako instrument ludobójstwa

To, że irlandzki naród nie został do końca wytępiony, zawdzięcza chyba w pierwszej kolejności temu, że restytucja monarchii zakończyła żywot Commonwealthu już w dwa lata po śmierci Cromwella w 1660 r. W okresie restauracji Stuartów Irlandczycy mogli nieco odetchnąć, chociaż przekonali się, że brytyjska racja stanu miała u katolickiego króla pierwszeństwo wobec prawa do egzystencji jego irlandzkich współwyznawców. Wraz z drugą angielską „Chwalebną Rewolucją” (Glorious Revolution) jak ją nazwali wigowscy dziejopisarze, z 1688 roku, natychmiast powróciły na nowo prześladowania Irlandczyków. Jednak metody były tym razem bardziej wyrafinowane niż otwarte ludobójstwo Cromwella. Postawiono na długofalowe działanie prawnego kaftana bezpieczeństwa. Ci pozornie tak pragmatyczni Anglicy, wynalazcy nowoczesnego „liberalizmu”, zbudowali olbrzymią klatkę z paragrafów i szykan, mających odebrać Irlandczykom chęć do życia: tzw. Penal Laws (prawa karne) zaczęły obowiązywać od 1695 r. Ich celem było dokończenie procesu fellachizacji irlandzkiej ludności. Nie popadając ani trochę w przesadę można powiedzieć , że mogłyby one stanowić pierwowzór dla systemów totalitarnych XX stulecia.

Gdy czyta się dzisiaj owe Penal Laws, a jest to doprawdy lektura tak surrealistyczna, że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Z pełnym niedowierzania zdumieniem czyta się następujący paragraf: „żadnemu katolikowi nie wolno posiadać konia, wartego więcej niż 5 funtów, każdy katolik musi sprzedać konia, jeżeli protestant oferuje mu za niego 5 funtów”. M. J. Bonn dostrzega kryjącą się za tym obawę Anglików, że koń, który jest wart więcej niż 5 funtów, mógłby zostać wykorzystany przez Irlandczyka jako narzędzie walki w jakimś powstaniu. W innych przepisach widać wyraźnie zamiar, aby drobnych dzierżawców rolnych, którzy stanowili większość irlandzkiej ludności, wydać na łup przedsiębiorcom, chcącym wycisnąć z wydzierżawionej ziemi jak największy „dochód” dla siebie i dla właścicieli, najczęściej mieszkających w Anglii. Na przykład, żaden Irlandczyk nie mógł dzierżawić kawałka ziemi dłużej niż 31 lat. To znaczy, że w momencie, gdy coś na swej roli osiągnął, to musiał ją znowu oddać. Niezliczone przepisy służyły temu, aby nie dopuścić do odrodzenia się irlandzkiej warstwy przywódczej. Irlandzkie szkoły zostały zamknięte. Irlandczycy musieli się zadowolić tym, że jakiś wędrowny nauczyciel w „szkole w krzakach” – na polu lub w lesie, nauczył ich dzieci przynajmniej sylabizować. Żadnego dziecka nie było wolno kształcić za granicą. Zawody akademickie były dla Irlandczyków zamknięte, nie było im wolno piastować żadnego oficjalnego urzędu, itd. itd. Lista krat w formie paragrafów jest nieskończenie długa. I jest cudem, prawdziwie irlandzkim cudem, że przy tym wszystkim tylko niewielka grupa Irlandczyków nie sprostała próbie i przeszła do kościoła anglikańskiego, aby uwolnić się od dławiących kleszczy „kodeksu karnego”, zgodnie z którym samo bycie Irlandczy­kiem wyznania katolickiego było przestępstwem .

Poza tym Anglicy stosowali represje, dotykające wszystkich mieszkańców Irlandii, w tym również protestantów. Londyński parlament XVII i XVIII wieku, tak często wysławiany jako kolebka nowoczesnego parlamentaryzmu, spędzał sporą część swoich sesji na rozważaniu, jak przy pomocy ustaw zdusić w zarodku każdą próbę rozwoju jakiejkolwiek gałęzi gospodarki na sąsiedniej irlandzkiej wyspie. Gdy hodowano tam krowy, które można było sprzedawać w Anglii, to hamowano ten handel odpowiednią ustawą (Cattle Act z 1663 r. i Second Cattle Act z 1666 r.). Gdy zaś produkowano w Irlandii coś, co można by wysyłać do innego kraju, to parlament w Londynie wyczarowywał nagle jak królika z kapelusza, jakiś Navigation Act, który uniemożliwiał irlandzkim statkom wożenie tam owego wyrobu.

Dla równowagi brytyjska filantropia zaczęła w I połowie XIX w. brać sobie do serca los sproletaryzowanych Irlandczyków, jednak na swój szczególny sposób. W 1838 roku wprowadzono, na drodze ustawy, również w Irlandii osławione „workhouses”, już od dawna istniejące w Anglii. Sześć lat później było już ich około setki z 70 000 pensjonariuszy. Znamy tę instytucję z Dickensa i nigdy nie wierzyliśmy temu dobrotliwemu gawędziarzowi. Owe domy istniały jednak w rzeczywistości i były bezpośrednim owocem kalwińskiej teorii o predestynacji mówiącej, że nędza jest grzechem. Poniższy tekst cytujemy za podręcznikiem historii dla irlandzkiego gimnazjum z 1969 r.: „Każdy dom pracy był przewidziany dla 1000 osób (…). Znajdowały się w nim oddzielne kwatery dla mężczyzn i kobiet, tak, że małżonkowie byli rozdzie­leni od siebie i od swoich dzieci; odwiedziny były zabronione, chyba że w obecności przełożonego”. To, co jest tam dalej napisane o warunkach życia w takim domu pracy, czyni zrozumiałym końcowe zdanie opisu: „Wielu mieszkańców było zawo­dowymi żebrakami, ponieważ tysiące biednych chłopów, dla których te domy były przeznaczone, wolało umierać gdziekolwiek z dala od nich, byle w otoczeniu rodziny i przyjaciół”.

8. Wielki Głód

W połowie XIX wieku irlandzki naród został doświadczony przez ostatni wielki cios: „the Great Famine”, Wielki Głód z lat 1845-1851. Ta katastrofa określana jest przez bezmyślnych dziejopisów jako „nieszczęśliwe zrządzenie losu”. Nic nie jest dalsze od prawdy – była ona raczej łatwym do przewidzenia, długofalowym skutkiem opisanych wyżej działań polegających na planowej, dokonywanej przy pomocy in­strumentów prawnych destrukcji samych podstaw egzystencji narodu irlandzkiego. Zbliżony do niewolnictwa stan, w jakim utrzymywana była ludność wiejska jeszcze w połowie XIX wieku, zmuszał drobnych dzierżawców do tego, że razem z rodzinami odżywiali się prawie wyłącznie ziemniakami – tanim pożywieniem, które można masowo uprawiać na małych powierzchniach. Taka ekstremalna monokultura była śmiertelną pułapką, która mogła się zatrzasnąć przy najmniejszej zarazie ziemniaczanej. Groźba ziściła się w 1845 roku i to na wielką skalę: choroba zaczęła niszczyć krzewy ziemniaków na obszarze całych hrabstw. Wybuchł głód, a tańcowi śmierci towarzyszyła podła farsa. Kiedy Irlandczycy marli z głodu jak muchy, do akcji weszła brytyjska filantropia z programem pomocy. Pomoc ta była tak zorganizowana, aby prace, którymi głodujący Irlandczycy musieli zarobić na skąpe racje żywnościowe, w żaden sposób nie zaszkodziły jakiejkolwiek angielskiej gałęzi produkcji. Zatrudniano więc wygłodzonych ludzi przy kopaniu głębokich dołów, które potem sami musieli z powrotem zasypywać.

Zilustrujmy tę katastrofę suchymi liczbami. Przed Wielkim Głodem ludność Irlandii, mimo całej nędzy i olbrzymiego odpływu emigracji do Anglii i za ocean, liczyła 8,3 mln. W czasie katastrofy, wskutek głodu i emigracji, wyspa utraciła 1,8 min ludzi i od tej chwili liczba ludności Irlandii spadała aż do poziomu 4,3 mln przy końcu XIX wieku. Wyglądało na to, że naród irlandzki nie przetrwa tego ostatniego, wielkiego ciosu. Na początku XX wieku Irlandczycy znaleźli jednak w sobie tyle siły, aby wywalczyć sobie przynajmniej polityczną niezależność, nawet jeśli za cenę utraty Ulsteru. Ale to już całkiem inna historia.

Jako wprowadzenie do trudnego zespołu zagadnień genocydu świadomie wybraliśmy przykład spoza XX wieku nie mający nic wspólnego ani z Żydami, ani z Niemcami. Problem wykracza bowiem poza horyzont niemiecko-żydowski. Nie przywołaliśmy też przykładów z obszaru tzw. czerwonego totalitaryzmu (Stalin, Pol-Pot), bo byłoby to zbyt proste. Zapewne warto pamiętać o ludobójstwach dokonanych przez Mongołów, które tak plastycznie przypomniał Jean-Jacques Langendorf (zob. Langendorf „O ludobójstwie samym w sobie. Przyczynek do sporu historyków” (Über den Völkermord an sich. Ein Beitrag zum Historikerstreit , „Der Pfahl” t. 1, 1987). W swojej konsekwentnej systematyczności niemal zasługują one na to, aby je nazwać „syngularnymi”. Jednak zbrodnie te przynależą do zamierzchłej przeszłości. W obliczu obłudy tak powszechnej dziś przy podejściu do historii uważaliśmy za wskazane sięgnąć po przykład narodu należącego do założycieli humanitarno-liberalnego Zachodu. Równie dobrze można by posłużyć się przykładem Holendrów, którzy w XVII wieku wyludnili całe archipelagi Wschodniej Azji w celu „regulacji” rynku korzennego. Tu jednak nieznajomość języka holenderskiego uniemożliwia nam dostęp do źródeł. Dlatego autor zdecydował się na Anglików, którzy w tymże XVII wieku wynaleźli nie tylko pojęcie dżentelmena. Poza tym przykład Irlandii należy jednocześnie do przeszłości i do teraźniejszości. Dramatyczne wydarzenia ciągnące się przez osiem stuleci i znajdujące swe odbicie w niezliczonych źródłach historycznych, stają przed naszymi oczyma z zimną i bezlitosną wyrazistością, nie utraciwszy niczego ze swej intensywności. Ten, kto zna i kocha Zieloną Wyspę wie także, iż ludobójstwo przeprowadzone na narodzie irlandzkim jest tam stale obecne. Można to wyczytać z oczu ludzi, z pochylonych domów, z ruin z dawnych wieków. Ogarnia nas zdumienie, gdy doświadczamy jak żywa jest historia tego narodu; nawet u zwykłego, przypadkowo napotkanego człowieka, który informuje stojącego przed kościołem nieznajomego, że Oliwer Cromwell trzymał tu swoje konie. Nazwisko dyktatora trwa w nim tak jak nazwisko Hitlera u żydowskiego emigranta albo nazwisko Stalina u kogoś, kto przeżył Gułag.

Studium irlandzkiej historii jest lekcją pokory, która umożliwia nam chłodne i trzeźwe spojrzenie na historyczną rzeczywistość. Jest ono nauką dla tych wszystkich – tak po jednej jak i po drugiej stronie – którzy w sporze o wydarzenia II wojny światowej zbytnio ułatwiają sobie zadanie.

Armin Mohler

tłum. Mariusz Krzyszkowski


Przedrukowany wyżej tekst pochodzi z książki Der Nasenring. Im Dickicht der Vergangenheitsbewältigung, (Kółko w nozdrzach. W gąszczu przezwyciężania przeszłości), Verlag Heitz und Höffkes, Essen 1989.



Armin Mohler (1920-2003) należał do czołowych przedstawicieli konserwatywnej prawicy niemieckiej. Urodził się w Bazylei. W 1939 roku rozpoczął studia na uniwersytecie w (historia sztuki, germanistyka, filozofia). W latach licealno-studenckich poruszał się w kręgach lewicowo-radykalnej bohemy. Zwrócił się ku prawicy pod wpływem lektury książek Ernsta Jüngera. W 1949 roku doktoryzował się u Karla Jaspersa. Jego dysertacja zatytułowana Rewolucja Konserwatywna w Niemczech 1918-1932 pozostaje do dziś nieocenionymarmin-mohler przewodnikiem po labiryncie prawicowych nurtów i grup Republiki Weimarskiej. W 1949 roku opuścił Szwajcarię i przeniósł się do Republiki Federalnej Niemiec (pozostając obywatelem szwajcarskim), gdzie w latach 1949-1953 był sekretarzem Ernsta Jüngera. Następnie do 1961 roku współpracował jako paryski korespondent z pismem „Die Tat” (Zurych) oraz niemieckimi tygodnikami „Die Zeit” oraz „Christ und Welt”. Do drugiej połowy lat 90. był współredaktorem oraz czołowym publicystą i eseistą założonego w 1970 roku przez barona Caspara von Schrenck-Notzinga monachijskiego dwumiesięcznika „Criticón”. W latach 1961-85 kierował Fundacją Carla Friedricha von Siemensa. W 1967 roku otrzymał nagrodę im. Konrada Adenaeura, którą wręczył mu jej patron. Oprócz monumentalnej pracy na temat niemieckiej Rewolucji Konserwatywnej napisał m.in. Przezwyciężanie przeszłości, Czego boją się Niemcy. Strach przed polityką – strach przed historią – strach przed władzą, Widziane z prawa, Francuska prawica, Zmiana pogody dla postępowców, Zwymyślanie liberałów (zawierająca trzy traktaty „Przeciw liberałom”, „Seks i polityka”, „Styl faszystowski”). Więcej na temat życia i twórczości Armina Mohlera zob. artykuł Tomasz Gabisia.


Źródło: http://nowadebata.pl/2014/03/27/ludobojstwo-na-zielonej-wyspie/

Laboratorium zagłady

Laboratorium zagłady



"Zbrodnia kajzera" to posępna, ale pasjonująca lektura. Pokazuje, do czego zdolny jest człowiek owładnięty rasizmem i poczuciem siły.

"Zbrodnia kajzera"
David Olugsoga, Casper W. Erichsen
przeł. Piotr Tarczyński
Wielka Litera, Warszawa

Początek XX w., południe Afryki, tam, gdzie dzisiaj jest Namibia. Dwadzieścia lat wcześniej po raz pierwszy nad jałową pustynią (jeszcze nie wiedziano, że kryje bogate złoża diamentów), oddzielającą żyzny interior od Atlantyku, załopotała flaga II Rzeszy niemieckiej. W Europie zaś poklask zdobywa tzw. darwinizm społeczny, uczący, że silniejszy musi zastąpić słabszego. Biali dysponują bronią, zorganizowanymi ochotnikami i przekonaniem, że zabicie czarnego to czyn jak najbardziej właściwy, a w pewnych okolicznościach - wręcz na chwałę cesarza Wilhelma II i państwa niemieckiego. O tym z grubsza jest książka Nigeryjczyka Davida Olugsena i Duńczyka Caspera W. Erichsena. Historia zbrodni na ludach Herero i Nama, ludobójstwa, które skwapliwie wyparto z pamięci. Podobnie obojętna Europa była m.in. wobec Konga - prywatnej własności króla Belgów Leopolda. Afrykanie uchodzili powszechnie za gatunek, który można eksploatować. Winni mordów w koloniach odbierali w swoich metropoliach medale i zaszczyty.

To posępna, ale pasjonująca lektura. Pokazuje, do czego zdolny jest człowiek owładnięty rasizmem i poczuciem siły. Gdyby zbrodnia na Herero i Nama stanowiła dla Europy (a zwłaszcza Niemiec) nauczkę, być może - twierdzą autorzy - nie byłoby Holocaustu, zagłady Romów, masowych mordów na europejskich "podludziach": Polakach, Białorusinach, Rosjanach, Ukraińcach. Do roli symbolu urastają brunatne koszule noszone przez hitlerowskie bojówki w latach 20. i 30. - były to ni mniej, ni więcej tylko niewykorzystane bluzy mundurowe Schutztruppe - niemieckich żołnierzy w afrykańskich koloniach.

Czegóż to w niemieckiej Namibii nie zastosowano? Obozy koncentracyjne i obozy, gdzie mordowano głodem i pracą ponad siły. Masowe egzekucje. Pojawiło się pojęcie Lebensraum - niezbędnej ponoć Niemcom przestrzeni życiowej. Uniwersyteccy profesorowie dowodzili, że mieszanie krwi białej i czarnej prowadzi do degeneracji. Prowadzono badania na kolorowych, "naukowo" dowodzące ich niższości. Do berlińskich instytutów wysyłano ludzkie szkielety i wypreparowane organy, paczki zupełnie takie same, jakie kilka dekad później wysyłał z Auschwitz dr Mengele. Ustawy rasowe wprowadzone w III Rzeszy mają swój wzór w Namibii, gdzie posługiwano się bliskimi nazistom słowami: "czystość rasowa", "wstyd rasowy", "mieszanie się ras".

Zadziwiające, jak wielu niemieckich urzędników, żołnierzy, naukowców od ostatecznego rozwiązania, eksterminacji upośledzonych i homoseksualistów (na co dzień i w życiu prywatnym tzw. uczciwych Niemców) zdobywało szlify w Namibii. Hitler zaczytywał się w książkach opisujących, jak bardzo Afrykanie różnią się na niekorzyść od Aryjczyków (dedykacja autora w jednej z nich brzmiała: "Adolfowi Hitlerowi, pierwszemu bojownikowi o to, by kwestia rasowa została uznana za najważniejszy fundament naszej pogłębiającej się wiedzy"). Przeciwnik nazizmu i ekonomista Moritz Bonn pisał podczas wojny, że naziści "przyjmują i rozwijają teorie rasowe, którymi generał von Trotha [niemiecki gubernator] usprawiedliwiał swoją politykę trzebienia zbuntowanych Hererów i wysyłania ich na śmierć z pragnienia na pustyni Omaheke. Zgodnie z prawami natury, w kontakcie z rasą wyższą, podlejsze rasy musiały zginąć. Nazistowska ideologia oparta jest na tym samym prymitywnym darwinizmie i tak jak kolonialni poprzednicy, naziści wierzą w to, że owo prawo natury powinno działać samo, bez ich pomocy (...) To, co miało być karą dla Hererów, na dużo większą skalę robią teraz Żydom". Karl Korsch, niemiecki emigrant polityczny czasów Hitlera, dodawał: "naziści po prostu rozszerzyli na 'cywilizowane' narody Europy te same metody, które dotychczas stosowano tylko wobec 'dzikich tubylców', zamieszkujących tereny nieobjęte tak zwaną cywilizacją".

Słowem - być może nie byłoby Auschwitz, Treblinki i Generalnego Planu Wschodniego, gdyby nie było eksterminacji Hererów i Nama. I gdyby Niemcy (oraz reszta Europy) skrupulatnie o niej nie zapomnieli.

Źródło: http://wyborcza.pl/1,75517,13158607,Laboratorium_zaglady.html

"Zbrodnia kajzera" - niemieckie ludobójstwo w Afryce

"Zbrodnia kajzera" - niemieckie ludobójstwo w Afryce

Hunowie Kajzera

Wedle pokutującej u nas opinii, podczas II wojny światowej niemieckie siły zbrojne jęły parać się ludobójstwem pod wpływem ideologii narodowego socjalizmu. To szalone pomysły Hitlera i jego rewolucjonistów pchnąć miały armię, będącą dotąd ostoją szlachetnego konserwatyzmu, na drogę masowych zbrodni, nie mających rzekomo precedensu w XX-wiecznej historii Niemiec. Okryte hańbą formacje Wehrmachtu i Waffen-SS przeciwstawiane są „dżentelmeńskim”, przestrzegającym rycerskich reguł walki oddziałom kajzera Wilhelma z czasów I światowej zawieruchy. W rzeczywistości jednak hitlerowcy mieli wielu „godnych” poprzedników, dla których (parafrazując Clausewitza) ludobójstwo było jedynie „przedłużeniem polityki realizowanej innymi środkami”.

„Nie miejcie litości!”

W 1900 roku wybuchło w Chinach niezwykle brutalne „powstanie bokserów”, skierowane m.in. przeciw cudzoziemskim wpływom oraz rodzimym chrześcijanom. Sześć mocarstw europejskich wraz z USA i Japonią zareagowało wysłaniem do Chin oddziałów wojskowych. Byli wśród nich żołnierze niemieccy, do których pożegnalną mowę wygłosił sam cesarz Wilhelm II: "Nie miejcie litości! Nie bierzcie jeńców! Kto wpadnie wam w ręce, niech będzie zgubiony! Tak jak przed tysiącem lat Hunowie i ich król Attyla zdobyli sławę... teraz niemiecka sława niechaj będzie za waszą sprawą potwierdzona w Chinach w taki sposób, że żaden Chińczyk nie odważy się spojrzeć krzywo na Niemca!".

Owa słynna „Mowa Huńska” (Hunnenrede) wzbudziła w świecie ogromne wrażenie. Nikt nie przypuszczał jednak, że w następnych dziesięcioleciach nawiązanie do dziedzictwa Hunów stanie się podstawową wytyczną niemieckiej polityki zagranicznej.

Kajzer zażądał, by to jego oficer objął stanowisko głównodowodzącego sił interwencyjnych, z tytułem „generała feldmarszałka świata”. Jego protegowanym był marszałek polny Alfred hrabia von Walderesee. Mocarstwa zachodnie, choć niechętnie, zgodziły się na ten dyktat. W październiku 1900 r. Walderesee miał pod swymi rozkazami blisko 70.000 żołnierzy, w tym 20.000 niemieckich, 21.000 japońskich, 13.000 rosyjskich, 6.700 francuskich, 5.600 amerykańskich, 2.500 włoskich, 500 austro-węgierskich.

Wojska niemieckie spóźniły się na prawdziwą wojnę („bokserów” rozgromili Japończycy, Rosjanie i Amerykanie), wyżywały się za to w akcjach terroryzujących ludność cywilną. Koalicyjna armia Waldereesego przeprowadziła 45 dużych operacji pacyfikacyjnych, z tego Niemcy samodzielnie aż 35 (uczestniczyli zaś w prawie wszystkich pozostałych). Żołnierze kajzera dokonywali masowych rozstrzeliwań, nie tracąc czasu na takie ceregiele, jak ustalenie faktycznej winy podejrzanych. Obserwatorzy byli zgodni – Niemcy uśmiercili ogromną liczbę najzupełniej przypadkowych cywilów. Feldmarszałek von Walderesee pisał do cesarza: „Prawdą jest, iż rozstrzeliwuje się wielu Chińczyków“. Przyznawał też, iż sam był świadkiem „niezliczonej ilości egzekucji”.

Nie tylko Niemcy dopuszczali się okrucieństw, jednak wyróżniała ich masowość i systematyczność represji. Ich czynów nie można było przypisać poszczególnym, rozgorączkowanym żołnierzom, działającym pod wpływem stresu pola walki (jak już wspomniałem, Niemcy nie powąchali zbyt wiele prochu podczas bitew). Rozkazy płynące z najwyższych szczebli dowodzenia nie pozostawiały złudzeń – była to świadoma polityka terroru i zastraszenia.

Łzy Tanganiki

Historia Niemieckiej Afryki Wschodniej (Tanganiki) była krótka, ale równie dramatyczna. W 1885 r. Niemiecka Kompania Wschodnioafrykańska wydzierżawiła od sułtana Zanzibaru terytorium wzdłuż morskiego wybrzeża. Niemieckie porządki musiały posiadać ów szczególny, typowo germański rys, skoro już trzy lata później wybuchło tam powstanie tubylców. Do walki ruszyli, ramię przy ramieniu, tak Arabowie, jak i Murzyni, społeczności dotąd szczerze się nienawidzące. Starcia trwały do 1890 r. Kompanii Wschodnioafrykańskiej udzielił pomocy rząd cesarskich Niemiec oraz... Brytyjczycy. Tanganikę ustanowiono niemieckim protektoratem.

Trudne początki niczego nie nauczyły teutońskich kolonizatorów. Tubylcze plemiona wysiedlano z ich tradycyjnych terenów łowieckich i pasterskich, uciskano wysokimi podatkami oraz pracą przymusową. W latach 1896-1897 zbrojny opór stawiło plemię Wahehe, z którym krwawo rozprawiły się Schutztruppe komendanta Lothara von Trothy. Był to tylko wstęp do prawdziwej hekatomby.

Szalę goryczy u rdzennych mieszkańców przelała próba narzucenia im eksperymentalnej uprawy bawełny. Dotychczasowa gospodarka rolna oparta była na produkcji płodów żywnościowych, pozwalała zaspokoić podstawowe potrzeby autochtonów. Uprawa bawełny, choć korzystna dla władz, zgarniających praktycznie cały zysk, skazywała tubylczych rolników na głód.

W latach 1905-1907 miał miejsce wielki bunt, znany jako „powstanie maji-maji”. Wśród Murzynów szerzyła się wiara, że wypicie cudownej wody (maji) ochroni ich przed pociskami z broni palnej. Tłumy wojowników rzucały się do szaleńczych ataków na pozycje niemieckie – niestety, nie imponowali kuloodpornością... Na terenach ogarniętych insurekcją Niemcy zastosowali taktykę spalonej ziemi. Bez litości wybijali całe wioski, nie szczędząc kobiet ani dzieci, rozstrzeliwali, wieszali, niszczyli zbiory żywności, skazując tubylców na pewną śmierć głodową. Liczba ofiar tej przerażającej pacyfikacji jest przedmiotem sporów historyków, waha się od „optymistycznych” 70 tysięcy do pesymistycznych 300 tysięcy. Większość badaczy uważa, że w imię niemieckiego porządku eksterminowano wtedy w Tanganice dwieście tysięcy tubylców! Cesarskie wojsko kolonialne straciło 400 żołnierzy, w tym 15 białych...

Zagłada ludu Herero

7 sierpnia 1884 r. flaga cesarskich Niemiec załopotała nad terytorium Afryki Południowo-Zachodniej (dzisiejszej Namibii). Przez kilka lat komisarzem kolonii był dr Heinrich Göring (w Afryce zawarł on znajomość z austriackim Żydem, Hermannem von Epensteinem, ten z kolei blisko zaprzyjaźnił się z młodą żoną Göringa; owocem tego trójkąta mógł być Hermann Göring, przyszły szef Luftwaffe, twórca Gestapo, budowniczy systemu nazistowskich obozów koncentracyjnych). Choć brytyjski historyk David Irving pisze z uznaniem: „Dzięki wysiłkom i zabiegom herr Heinricha, owa obfitująca w bogactwa naturalne kolonia stała się bezpieczna dla kupców i handlowców...”, stwierdzenie to ilustruje tylko jedną stronę medalu. Niemieckie władze systematycznie pozbawiały tubylców ziemi i bydła, tysiące wolnych do tej pory ludzi zapędzono do robót przymusowych. Rękami murzyńskich niewolników budowano linie kolejowe, farmy, porty morskie w Luderitz i Swakopmund...

W tej sytuacji nie trzeba było długo czekać na konflikty z rdzenną ludnością. Pierwsze stawiło opór waleczne plemię Herero (1885-1890). W latach 1893-1894 starli się z Niemcami Namowie, dowodzeni przez charyzmatycznego Hendrika Witboia. W 1903 r. stanęli do walki Bondelswarts (odłam Nama), pokonani rok później.

Wreszcie, w styczniu 1904 r. doszło do najpotężniejszego zrywu. Znów wystąpili Hererowie, pod wodzą Samuela Maharero. Powstańcy hererscy zaatakowali niemieckie farmy, zabijając 123 kolonistów. Otoczyli miasta Windhoek (stolicę kolonii) i Okahandja. Insurekcję tłumił korpus ekspedycyjny znanego nam już generała Lothara von Trothy („zasłużonego” wcześniej masakrą plemienia Wahehe w Niemieckiej Afryce Wschodniej oraz równie bezlitosnymi działaniami w Chinach). Von Trotha nie owijał spraw w bawełnę: „Moja polityka polegała i polega na stosowaniu siły, skrajnego terroru, a nawet okrucieństwa”. Zażądał od Hererów opuszczenia ich terytoriów: „Nie uczynię wyjątku dla kobiet i dzieci; będą przepędzone lub zabite.”

Niemcy otoczyli Hererów u podnóża góry Waterberg. Doszło do rzezi. Część autochtonów przedarła się przez linie niemieckie, innych zapędzono na pustynię Kalahari, odcinając ich od źródeł wody pitnej. Cesarskie wojsko strzelało bez pardonu do każdego tubylca podchodzącego do wodopoju, nie zważając na jego płeć, ani wiek. Zatruwano studnie. Pojmanych Murzynów umieszczano w obozach koncentracyjnych, gdzie znakowano ich literami GH (Gefangene Herero) i zmuszano do katorżniczej pracy. Więźniowie tego niemieckiego Gułagu budowali m.in. linię kolejową z Lderitzbucht do Keetmanshoop. Nieludzko wyśrubowane normy pracy w zabójczym klimacie, kiepskie wyżywienie, brak opieki medycznej, bezlitośnie stosowana kara chłosty robiły swoje. Niezdolnych do pracy niewolników zabijano (by zaoszczędzić amunicji, zakłuwano ich bagnetami). Niemieccy lekarze Hinck i Fischer przeprowadzali eksperymenty medyczne na murzyńskich więźniach (w przyszłości studentem Fischera będzie niejaki Josef Mengele, który zdobędzie potem sławę jako Anioł Śmierci z Auschwitz...).

Przeprowadzone w 1904 r. spisy ludności szacowały liczbę Hererów na 80 tysięcy. Siedem lat później przy życiu pozostało ich ledwie 15 tysięcy (z tych wielu zawdzięczało ocalenie ucieczce do brytyjskiej Beczuany). Straty tego ludu w wyniku eksterminacji sięgnęły 82 proc.! Niemcy nie ukrywali, że ich celem było unicestwienie całej wspólnoty etnicznej. Teza o ludobójstwie Hererów jest więc w pełni uzasadniona.

Tymczasem, w październiku 1904 r. chwyciło za broń plemię Namów – prowadzili ich Simon Koper i Samuel Isaak. Wsparli ich Hotentoci pod Johannesem Christiaanem i Korneliusem. Kilkuset wojowników długo trzymało w szachu 15-tysięczną armię niemiecką. Ta zastosowała stare, wypróbowane metody. W ciągu trzech lat liczebność plemienia zmniejszyła się z 20.000 do 9781 osób.

W 1907 r.  ludność kolorową Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej pozbawiono wszelkich praw (w tym prawa do posiadania ziemi i bydła). Jedynym źródłem utrzymania mogła być praca najemna, a właściwie niewolnicza, w niemieckich kopalniach i na plantacjach.

***

Działania cesarskich władz kolonialnych odbierano w Europie z konsternacją. Dla starych mocarstw, szczególnie Wielkiej Brytanii i Francji, walki z tubylcami w posiadłościach zamorskich były niemal codziennością. Wszakże świadoma, z premedytacją zaplanowana i przeprowadzona eksterminacja całych plemion nie mieściła się w ówczesnym obyczaju wojennym. Obozy koncentracyjne wznosili wcześniej Hiszpanie (na Kubie) i Brytyjczycy (w Afryce Południowej), jednak wysoka śmiertelność wśród przetrzymywanych tam osób wynikała ze złych warunków sanitarnych i podłego wyżywienia, nie była zaś efektem celowej polityki wyniszczenia. Wkrótce również Stary Kontynent miał poznać barbarzyństwo Hunów kajzera.

„Myśl Polska” z 15.01.2006

Źródło: http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/antenaci_hitlera.htm

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...