Gruchnęła wieść, że Jarosław Gowin z częścią swojego środowiska ma doszlusować do PSL-u i razem z ludowcami oraz Pawłem Kukizem zacząć budować nową formację polityczną.
Przypomnijmy, że wcześniej do ludowców doszlusowali politycy związani z Platformą Obywatelską. To pokazuje, że ludowcy, jeszcze niedawno skazywani na wymarcie, a w zasadzie na pożarcie przez PiS, mają się całkiem krzepko, a wszelkie pogłoski o ich agonii były formułowane zdecydowanie na wyrost.
Są trzy powody, które sprawiają, że do PSL-u zaczynają ciągnąć zwyczajni ludzie oraz… polityczni pieczeniarze.
Pierwszym powodem jest lider ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz, który z brzydkiego politycznego kaczątka, wyrósł na rasowego łabędzia świadomego swoich przewag nad konkurencją. Jest dzisiaj największym atutem ludowców, dzięki któremu mają realną szansę na powrót do wielkiej gry. PSL doczekało się zatem polityka wagi ciężkiej, którego długo nie miało.
Drugim powodem wzrostu siły ludowców jest Prawo i Sprawiedliwość. Owładnięte misją zbawienia Polski, nie mające umiaru we wprowadzaniu swojego porządku, przy tym coraz bardziej zacietrzewione, nie cofające się przed niczym dla utrzymania władzy, taranujące wszystkich konkurentów, stało się kontrapunktem dla PSL-u. W odróżnieniu od formacji Kaczyńskiego, ludowcy kuszą koncyliacyjną retoryką, przewidywalnością oraz umiarkowanym anturażem Kosiniaka-Kamysza, co przyciąga umiarkowanego wyborcę, unikającego fajerwerków odpalanych co chwila przez „dobrą zmianę”. Nie każdy przecież jest rewolucjonistą.
Trzeci powód, to sytuacja na opozycyjnej flance. Okazuje się, że jest ona korzystna nie tylko dla Prawa i Sprawiedliwości, ale także dla PSL-u. W najważniejszej rozgrywce politycznej jaką są obecnie wybory prezydenckie, zarówno Platforma Obywatelska jak i lewica wystawiły kandydatów, nad którymi lider ludowców zdecydowanie góruje. Podobnie zresztą, jak nad kandydatem „niezależnym”, za jakiego próbuje uchodzić Szymon Hołownia. Siłę Kosiniaka-Kamysza budują też sondaże wskazujące, że wyprzedził kandydatkę PO i w przypadku drugiej tury wyborów, to on ma szansę wygrać z Andrzejem Dudą.
Lider ludowców w oczywisty sposób stara się poszerzać swoją bazę polityczną. Z partii typowo wiejskiej i małomiasteczkowej, niemalże agrarnej, próbuje budować formację zdolną oprzeć się o większe miasta, dające przepustkę do walki o najwyższe laury. Po części to się udało, na co wskazują wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych, w których PSL zdobyło przyczółki w większych miastach.
Teraz ludowcy idą za ciosem, o czym świadczy ich otwartość na rozmowy z Jarosławem Gowinem. Ich sens uzależniony jest od zachowania byłego wicepremiera podczas głosowania w sprawie wyborów pocztowych. Jeśli w tym głosowaniu opozycji uda się odebrać sejmową większość Jarosławowi Kaczyńskiemu, każdy wariant będzie możliwy. Także Gowin, jako marszałek Sejmu.
Ale rywalem ludowców jest nie tylko Prawo i Sprawiedliwość. To wróg znany i ku zadowoleniu PSL-u coraz bardziej słabnący, co potwierdzać będzie każdy kolejny miesiąc. Dlatego równie ważnym wyzwaniem dla ludowców jest bezpośredni konkurent, czyli Platforma Obywatelska, która stara się uchodzić za psa przewodnika całej opozycji.
PSL oczywiście ani myśli się temu podporządkować, bezpardonowo korzystając z prezentu, jakim jest kandydatura Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na prezydenta. Z pełną kurtuazją, acz bezceremonialnie ludowcy umiejętnie punktują wpadki rywalki, eksponując atuty swojego lidera, który na jej tle wypada rzeczowo i kompetentnie.
Mamy zatem arcyciekawą sytuację. Z jednej strony Prawo i Sprawiedliwość, brutalnie realizujące plan reelekcji Andrzeja Dudy z rozsypującym się zapleczem sejmowym. Z drugiej, łapiące wiatr w żagle PSL, firmowane przez Kosiniaka-Kamysza, Platforma Obywatelska z wyraźnie przestrzelonym kandydatem na prezydenta oraz mająca niewiele do powiedzenia lewica, firmowana przez słabego w sumie Roberta Biedronia. Do tego Konfederacja, poruszająca się po osobnej trajektorii, dobrze wypadająca w mediach dzięki inteligencji Krzysztofa Bosaka. Jest jeszcze Szymon Hołownia, ale jest on kandydatem pozaparlamentarnym.
Wszystkie te siły łączy jedno – chęć pozbawienia PiS-u arytmetycznej większości w Sejmie i przesunięcie terminu wyborów prezydenckich. Gdyby to się udało, mielibyśmy do czynienia z najważniejszym wydarzeniem politycznym obecnej kadencji.
By tak się nie stało z łańcuchów zostały spuszczone najlepsze psy „dobrej zmiany”. Na przemian, to łaszą się i merdają ogonem, to szczerzą kły i kąsają wytypowanych posłów. Wszystkie chwyty są dozwolone w tej rozgrywce, jeśli służą uratowaniu większości.
Każdy pojedynczy poseł przekupiony lub zastraszony jest na wagę złota. Dlatego warto się przyglądać w dniu głosowania, kto czy w decydującym momencie będzie musiał wyjść za potrzebą, albo najzwyczajniej w świecie się „pomyli”. To w tej kadencji już się zdarzało. Zawsze też posłuszeństwa może odmówić sejmowa aparatura, gdyż posiedzenia izb odbywają się zdalnie.
Parafrazując klasyka, można powiedzieć, że nie ma takiej rzeczy, której nie zrobi władza broniąca się przed jej utratą, a z taką sytuacją mielibyśmy de facto do czynienia, gdyby PiS-owi nie udało się obronić większości sejmowej.
Obojętnie, czego nie zrobi PiS i tak największym wygranym w tej sytuacji będzie Polskie Stronnictwo Ludowe. Po chłopsku, może usiąść i czekać, aż dojrzałe jabłko czyli władza, samo wpadnie mu do koszyka. Ale może postawić na uprawę intensywną, by plon był szybszy i bardziej obfity. Tak właśnie robi Kosiniak-Kamysz. I co ciekawe, paradoksalne, także zbliżająca się największa od lat susza, służyć będzie PSL-owi. Karta więc wyraźnie idzie ludowcom. Nic dziwnego, że Kosiniak-Kamysz ostro licytuje.
Problem w tym, że przy stole siedzą także szulerzy, którzy za chwilę mogą wyciągnąć wcale nie asa, ale jokera z rękawa. O rewolwerze nie warto nawet przypominać. Kto jak kto, ale ludowcy dobrze powinni o tym pamiętać, siedząc przy jednym stoliku z neosanacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz