Już w maju i czerwcu 1945 roku zaczęli na Ziemie Odzyskane napływać osadnicy: najpierw wojskowi, którzy jeszcze niedawno z bronią w ręku i w mundurach Wojska Polskiego (1. i 2. Armii WP) wyzwalali te ziemie (Kołobrzeg, Dolny Śląsk, Ziemia Lubuska, forsowali Odrę i Nysę Łużycką, Wał Pomorski) docierając do Budziszyna, Drezna i Berlina. To za ich sprawą na gmachu Reichstagu pojawił się biało czerwony sztandar.

Taka droga żołnierska była udziałem między innymi Moniki Śladewskiej (obecnie wrocławianki) późniejszej pisarki i publicystki walczącej piórem o prawdę o banderowskim ludobójstwie na Kresach Wschodnich i płk. rez. wówczas kapitana W.P. Józefa Borowca, którego niemal natychmiast po ustaniu działań wojennych oddelegowano do organizowania osadnictwa wojskowego w rejonie jeleniogórskim.
Wkrótce po osadnikach wojskowych zaczęli pojawiać się wypędzeni ze swoich siedzib Kresowianie, a także przybysze z innych regionów Polski, którzy podążali na Ziemie Odzyskane w poszukiwaniu swojego – lepszego niż do tej pory w ich matecznikach w Wielkopolsce, na Ziemi Kieleckiej i Rzeszowszczyźnie – „miejsca na ziemi”.
To przemieszczenie się narodów ogromnej rzeszy ludzi było ważnym wydarzeniem w życiu naszego narodu i państwa. Ale epokowym wręcz procesem było zagospodarowanie Ziem Odzyskanych i skuteczne zintegrowanie ich z powojenną Rzeczypospolita. Był to tytaniczny trud wielu tysięcy naszych Rodaków, a tych pierwszych, którzy się tu pojawili nazywano publicystycznie „Pionierami Osadnictwa”.
Jest na pewno w tej nazwie duża doza romantyzmu, uznania i podziwu. Jeśli chcemy być szanowani to nie możemy z pamięci narodowej eliminować faktów związanych z przejmowaniem Ziem Odzyskanych w polskie władanie. Nie możemy pomniejszać roli pierwszych osadników przeistaczających się szybko w sprawnych organizatorów życia społecznego, uruchamiających kolejne fabryki, zakłady przemysłowe, instytucje nauki, kultury i opieki zdrowotnej.
Nie wolno też zapominać o kapłanach troszczących się w owych przełomowych miesiącach i latach o kondycję moralną i duchową kształtujących się w nowych warunkach lokalnych społeczności polskich, ale jeszcze w otoczeniu poniemieckiej infrastruktury materialnej.
Wszystkim tym, którzy w owych pierwszych powojennych miesiącach i latach przynieśli na Ziemie Odzyskane nowe, polskie życie i cały swój osobisty i rodzinny potencjał talentu organizacyjnego pracowitości i patriotyzmu należy się w 75 rocznicę tych wydarzeń hołd, szacunek i uznanie oraz trwałe miejsce w pamięci narodowej.
W wielu miejscowościach Dolnego Śląska można jeszcze odnaleźć stosowne tablice upamiętniające personalnie lub instytucjonalnie historyczne fakty budowy zrębów polskiej państwowości. Dotyczą one np. otwarcia pierwszej polskiej szkoły w danej miejscowości, czy też uruchomienia linii kolejowej (wójt gminy Malczyce Piotr Frankowski pokazał mi stosowną tablicę na budynku tamtejszej stacji PKP) lub szpitala. Większość tablic upamiętniających początki polskiej obecności na Ziemiach Odzyskanych ma jeszcze PRL – owski rodowód.
Dziwnym zbiegiem okoliczności w już „prawdziwie niepodległej Rzeczypospolitej” pamięć o pionierskich latach Ziem Odzyskanych nie jest zbyt często przywoływana i czczona. Ale nie jest to typowa „biała plama” naszej świadomości, gdyż są na szczęście też przykłady inicjatyw prywatnych lub samorządowych, które pięknie nawiązują do tamtych miesięcy i lat kiedy Polacy tchnęli w tę krainę nowe życie, wiarę i entuzjazm niezbędny przy podejmowaniu wyzwań historycznych.
A takim na pewno było przejęcie Ziem Odzyskanych nie tylko w wymiarze administracyjnym, ale także w kategoriach więzi emocjonalnych z kształtującymi się w niecodziennych okolicznościach nowych „Małych Ojczyznach”. Bowiem te dotychczasowe pozostały tam daleko… za Bugiem nad Niemnem i Wilią, nad Dniestrem.
Nowe „Małe Ojczyzny” zaczęły powoli lokować się w sercach osadników mieszkających już nad Odrą, nad Nysą Kłodzką i Łużycką, nad Kaczawą.
A propos – właśnie nad tą rzeką leży urocze miasteczko Prochowice, w którego zabytkowym ratuszu funkcję burmistrza kolejną już kadencję z powodzeniem pełni Alicja Sielicka – córka kresowych wygnańców z Gańczar k. Lwowa. To między innymi z jej inicjatywy na budynku Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Zygmunta Jana Rumla zainstalowano piękną granitową tablicę, nawiązującą do omawianego w tym artykule tematu pamięci o Pionierach Osadnictwa. Stosowna inskrypcja zawiera taką treść:
„W 70 lecie przybycia na Ziemie Zachodnie pierwszych Polskich Osadników, którzy po 1945 roku zamieszkali na Dolnym Śląsku. Pamiętamy o bolesnej historii przesiedleń, dziękujemy za dokonania pionierskich lat. Samorząd Województwa Dolnośląskiego oraz mieszkańcy Ziemi Prochowickiej.
Prochowice, 1945-2015”
Prochowice, 1945-2015”
Tablice z identyczną treścią (uwzględniającą oczywiście nazwę miejscowości) zainstalowano w Chojnowie i w Miłkowicach z dużą pomocą tamtejszych włodarzy: Burmistrza Jana Serkiesa i Wójta Dawida Stachury.
W tę szlachetną akcję umieszczania tablic poświęconych Pionierom wspomaganą finansowo przez Dolnośląski Urząd Marszałkowski był szczerze i twórczo zaangażowany Dominik Kłosowski, ówczesny wicedyrektor Departamentu Spraw Społecznych, bardzo obiecujący polityk dolnośląskiej lewicy. On także należy do grona tych osób, którym leży na sercu sprawiedliwa ocena pionierskich dokonań naszych Rodaków na Ziemiach Odzyskanych.
Dla wypędzonych z Ojcowizny Kresowian, koniec wojny i rok 1945 to była ważna w życiu cezura. Jak sami wspominają, te wydarzenia odmieniły ich życie i porządek świata. Pani Katarzyna i Leopold Markiewiczowie pochodzili ze wsi Duliby na Tarnopolszczyźnie. Nim znaleźli się na Ziemiach Odzyskanych, Leopold kilka lat spędził na robotach przymusowych w Niemczech, gdzie pełnił rolę opiekuna dwóch niemieckich dziewczynek. O swojej sytuacji w Lubawce na Dolnym Śląsku dają takie oto świadectwo:
„Nie mogliśmy oprzeć się na miejscowych tradycjach czy zasobach kadrowych, gdyż nie było tu wcześniej polskiej ludności. W Lubawce przeważaliśmy my, uchodźcy z terenów wschodniej i centralnej Polski. To my tworzyliśmy to miasto. Jednocześnie w pośpiechu opuszczali je dotychczasowi mieszkańcy – Niemcy oraz Żydzi. Przydzielano nam mieszkania i domy.”
[Ciekawe, czemu również Żydzi… – admin]
[Ciekawe, czemu również Żydzi… – admin]
I tak np. skromny Poldek z biednej wsi w Galicji otrzymał mieszkanie przy ul. Wojska Polskiego. Kilka olbrzymich pokoi umeblowanych z cieniutką porcelaną i kryształami w kredensie, srebrnymi sztućcami i kryształowymi żyrandolami. Ten przepych przytłaczał skromnego chłopaka. Oddał starej Niemce rodowe zastawy i pamiątki. Z dalszego ciągu relacji wiemy, że Leopold zajął malutkie mieszkanko, gdyż nie chciał rosnąć w „pałacach”. Markiewiczowie wyznawali, iż „my przesiedleńcy z Kresów nie czuliśmy się jednak w Lubawce jak w swoim domu. Traktowaliśmy te ziemie jako tymczasowe. Osiedlaliśmy się jeden obok drugiego, ściągając do siebie rodzinę bliższą i dalszą, sąsiadów ze wsi, znajomych.
Przez kilka lat, w nowym miejscu osiedlenia Leopold i Katarzyna Markiewiczowie mieszkali przez ścianę z Niemcem, byłym właścicielem całego mieszkania. Gdy urodziło im się dziecko Niemiec Dresher zajmował się ich synkiem, bo oboje musieli iść do pracy. A teraz ilustracja przewrotności losu, który towarzyszył Kresowianom – przesiedleńcom: „Któregoś wieczoru Poldek pijąc herbatę powiedział: zobacz jak historia zatoczyła koło. Jeszcze nie tak dawno opiekowałem się niemieckimi dziećmi, a teraz Niemiec opiekuje się naszym synkiem. A i Zygmuś bardzo kocha swojego niemieckiego dziadka”.
Oczywistym jest, że daleko nie wszędzie życie Pionierów osadnictwa kształtowało się tak sielankowo i warunki mieszkaniowe nie były tak komfortowe jak w przytoczonym powyżej przykładzie. Łatwo domyśleć się, że przy osiedlaniu na Ziemiach Odzyskanych w pewnym stopniu stosowana była zasada „kto pierwszy ten lepszy”.
Ci, którzy przybyli tu już w pierwszych miesiącach po zakończeniu działań wojennych, mieli większe szanse na lepsze mieszkanie w mieście lub miasteczku albo na zasobniejsze gospodarstwo na wsi. Wiem to także z doświadczeń mojej rodziny, która przybyła z Gańczar k. Lwowa. Mój dziadek Antoni Samborski długo zwlekał z decyzją o pozostawieniu Ojcowizny w Gańczarach, licząc na inny zwrot w dziejach. Gdy okazało się, że wyjazd jest nieuchronny, to dziadek z rodziną (tato Stanisław Samborski był wtedy w Wojsku Polskim) i częścią dobytku ruszył w podróż „na Zachód” czyli na Ziemie Odzyskane.
Było to w listopadzie 1946 roku, a więc gdy przybyliśmy do Rogowa, to co lepsze, gospodarstwa były już zajęte przez tych co przyjechali wcześniej. Gorszymi gospodarstwami musieli też zadowolić się Łemkowie, którzy przybyli tu w ramach „Operacji Wisła” w 1947 roku. W miarę upływu lat, dzięki pracowitości tych nieco spóźnionych Kresowian i przesiedlonych przymusowo Łemków, te różnice w standardzie budynków gospodarskich i domów mieszkalnych stopniowo się niwelowały.
Adam Dyczko ze Szkoły Podstawowej im Ireny Kosmowskiej w Bieniowicach tak zanotował to, co przekazali mu pradziadkowie Barowiczowie:
„Kiedy moi przodkowie przyjechali do Szczytnik, zastali tutaj domy, które w wyniku zniszczeń w II wojnie światowej były w strasznym stanie. W domach tych nie było okien, drzwi. Wszystko było porozwalane i zniszczone. Ludzie byli tak biedni, że trudno to opisać. Nie posiadali żadnego majątku, oprócz krowy, którą tak z daleka przywieźli. Moja babcia – Helena Barowicz – jajka, grzyby czy też mleko od tej krowy sprzedawała w Legnicy na targu. Mleko nosiła w siedmiolitrowych bańkach na plecach, idąc pieszo ze Szczytnik do Legnicy”.
Jestem przekonany o tym, że moralnym obowiązkiem obecnego pokolenia mieszkańców Dolnego Śląska i innych regionów Ziem Odzyskanych jest upamiętnienie tych, którzy tuż po zakończeniu działań wojennych na tych ziemiach budowali swoje nowe życie, swój nowy dom i spory fragment nowej Ojczyzny, która wracała na Piastowskie szlaki i granice.
To właśnie Pionierzy Osadnictwa organizowali tu polską administrację, szkolnictwo, kolej, pocztę oraz polskie duszpasterstwo i kulturę. Warto ciągle podkreślać, że czyniąc to realizowali polską rację stanu. Znany historyk Krzysztof Kunert twórca filmu „Pionierzy” wyznał, że pomysł na jego powstanie zgłosił kardynał Henryk Gulbinowicz, który powiedział: „zróbcie film o Pionierach, bo oni nie płakali, lecz zabrali się do ciężkiej roboty”. Trzeba robić wszystko, by młodzież szkolna wiedziała jakich czynów dokonywali ich przodkowie, bo były to czyny chwalebne, zasługujące na szacunek i utrwalenie.
Należy przypominać ludzkie losy i budzić refleksje o tym, że nieliczni już Pionierzy, pradziadkowie i dziadkowie obecnego pokolenia uczestniczyli mimo woli, a często wbrew własnej woli w niespotykanym w swojej skali w procesie wypędzenia, przesiedlenia i adoptowania się w nowych, zupełnie im nieznanych ekonomicznie, cywilizacyjnie i kulturowo warunkach. Mimo to, ci dzielni ludzie stanęli na wysokości zadania, wykazując się ogromnym talentem organizacyjnym, pracowitością, intuicją i zmysłem państwowotwórczym. Dlatego ci, którzy organizowali na Ziemiach Odzyskanych polskie życie – Pionierzy Osadnictwa zasługują na godne i trwałe miejsce w polskiej pamięci narodowej.
Świadomie ryzykując zarzut ulegania narracji nastrojom ówczesnej propagandy, ośmielam się jednak zacytować kilkanaście zdań z przemówienia Władysława Gomułki I Sekretarza KC PPR, który przekonywał, że „zwycięstwo nasze stanie się całkowite, kiedy zaludnią się Polakami wszystkie miasta i wsie na Zachodzie i nad Bałtykiem, kiedy zadymią wszystkie kominy fabryczne, kiedy zakwitną urodzajem ziemie rewindykowane, kiedy po wielkiej granicznej rzece Odrze płynąć będą statki z milionami ton naszej produkcji do portu naszego – Szczecina i stamtąd przez Morze Bałtyckie na rynek międzynarodowy”.
W tej prostej i obrazowej retoryce nie znajduję warstwy ideologicznej, lecz narodową i patriotyczną. Nie stoi ona w żadnej sprzeczności z tzw. „Myślą Zachodnią” tworzoną głównie przez środowiska uczonych poznańskich, a także lwowskich (W. Semkowicz, Z. Wojciechowski, prof. E. Romer autor „Geograficzno – statystycznego atlasu Polski”). Poznański historyk Antoni Czubiński – już po 1945 roku wyjaśnił, że przez „Myśl Zachodnią” rozumiemy dążenie do ukierunkowania rozwoju państwa w oparciu o Ziemie Zachodnie, zwrócenie społeczeństwa polskiego ku Zachodowi.
Dążenie to nazywa się często nawrotem do Piastowskich koncepcji terytorialnych państwa polskiego. Są też poetyckie strofy nawiązujące do przyszłego kształtu granic Polski powojennej. Ich autorem był Zygmunt Jan Rumel, poeta, męczennik z Wołynia, rozerwany końmi przez zwyrodnialców z UPA, kiedy spełniał misje pokojową ostatniej szansy w lipcu 1943 roku. W jego prozie poetyckiej zatytułowanej „Modlitwa” czytamy: „Amen. Niech się tak stanie, byśmy na polskiej ziemi stali się znów gospodarzami. Byśmy się oparli o góry i morze”.
Jan Nowak-Jeziorański, którego nie można posądzić nawet o pozory sympatii dla powojennego systemu i ustroju społeczno – politycznego w Polsce wyraził taki oto pogląd, który powinien być także dla „młodych gniewnych” polityków wykładnią racjonalnego myślenia o rezultatach II wojny światowej: „trudno znaleźć w naszych dziejach wydarzenie bardziej epokowe niż powrót do Macierzy Śląska z Wrocławiem, Pomorza Zachodniego, Ziemi Lubuskiej i Warmińskiej. Odwrócony został 1000 letni bieg historii, który wypchnął Polskę z jej Piastowskiej kolebki i przesunął na Wschód”.
I wszystkie te oczekiwania i postulaty uczonych, poetów, polityków realizowali na Ziemiach Odzyskanych wygnańcy – jak pisał o nich Krzysztof Masłoń „którzy zostawili za sobą to co kochali, co – wydawało się – było ich Ojczyzną i teraz usiłowali odnaleźć się w cudzym świecie opuszczonym przez dotychczasowych gospodarzy.
I lizali świeże rany, zadane im przez historię, choć ta historia miała twarze dobrze im znane, bo sąsiedzkie. Wyrzucają więc pamięć o Wołyniu… A o to wyrzucenie pamięci o Wołyniu i innych miejscach na skrwawionej, kresowej ziemi modlił się wspomniany wcześniej poeta Jan Zygmunt Rumel: „I nie wódź nas na pokuszenie, byśmy jutro nie mścili się za to, cierpieliśmy dzisiaj”.
Mariola Kruszewska w swojej książce „Czereśnie będą dziczeć” tak pisze o Pionierach Osadnictwa: „Uczyli się miasta, zwłaszcza ci wyrwani z korzeniami ze swoich pól, pastwisk i przydomowych ogródków. Grzebali ludzi, grzebali zwierzęta, grzebali historię. Obsiewali nową rzeczywistość gotowi w każdej chwili rzucić ją i wracać do siebie”.
Ale życie rządzi się swoimi prawami. Czas leczy rany. Rzeczywistość nie zostawia wielkiego pola do rozmyślań o przeszłości. Coraz częściej wygnańcy – Osadnicy uświadamiają sobie to co krótko, ale dobitnie sformułował wybitny Kresowianin, animator kultury i historyk, zacny mieszkaniec Kudowy – Zdrój Bronisław M.J. Kamiński: „Kresy Wschodnie to pamięć, Kresy Zachodnie to życie”.
Żeby Kresy Zachodnie, czyli Ziemie Odzyskane zaczęły tętnić pełnią życia niezbędny był heroizm czasów pokoju, ofiarność, wyobraźnia i instynkt państwowy Pionierów Osadnictwa, którzy budowli tu nowe swoje życie, swoich rodzin i naszej wspólnej Ojczyzny. Cześć im i chwała oraz pamięć i szacunek kolejnych pokoleń, które czerpią radość z życia na Ziemiach Odzyskanych.
A ilustracją tej radości niech będzie fragment wiersza autorstwa Joanny Rybczyńskiej z uroczej miejscowości Malczyce, a nazwę tę codziennie słyszymy w Polskim Radiu w trakcie komunikatu o stanie wód rzek polskich – w tym wypadku mówimy o historycznej Odrze. Mieszkańcy tej osady założyli Stowarzyszenie Przyjaciół Malczyc i Okolic. Sztandarowymi postaciami w Stowarzyszeniu są Kazimierz Szremski (prezes) i Adam Haładus. Mocno ich działalność wspiera wójt Piotr Frankowski dumny z osiągnięć malczyckich regionalistów. W Malczycach powstał też chór o romantycznej nazwie „Miłości Dwie”. Członkini tego chóru w grupie altów napisała wspomniany wiersz, a w nim zawarte jest miłosne wyznanie pod adresem „Małej Ojczyzny”:
Skarbie Ziemi Polskiej, nasz Śląsku kochany,
Nad Odrą położony, piękny i zadbany.
Stara kraina Piastów, historii tu wiele,
O czym głoszą przekazy w plenerze „obrazy”.
Dumni i szczęśliwi z kawałka naszej ziemi
Cieszymy się, kochamy ją, bo tutaj żyjemy.
Nad Odrą położony, piękny i zadbany.
Stara kraina Piastów, historii tu wiele,
O czym głoszą przekazy w plenerze „obrazy”.
Dumni i szczęśliwi z kawałka naszej ziemi
Cieszymy się, kochamy ją, bo tutaj żyjemy.
I trudno nie zgodzić się z poglądem, iż Pionierzy Osadnictwa to byli bardzo dobrzy siewcy. Rzucone przez nich ziarno polskości i patriotyzmu trafiło na dobrą dolnośląską glebę. Teraz należy tylko mądrze postępować by zbierać obfite plony.
dr Tadeusz Samborski
Prezes Stowarzyszenia Kulturalnego „Krajobrazy” w Legnicy
Rogów Legnicki, czerwiec 2020
Myśl Polska, nr 25-26 (21-28.06.2020)
http://mysl-polska.pl
Prezes Stowarzyszenia Kulturalnego „Krajobrazy” w Legnicy
Rogów Legnicki, czerwiec 2020
Myśl Polska, nr 25-26 (21-28.06.2020)
http://mysl-polska.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz