Wszystkie przedwyborcze sondaże wskazują, że dojdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich. Plan Prawa i Sprawiedliwości, by sprawę reelekcji Andrzeja Dudy rozstrzygnąć już w pierwszej turze spalił na panewce.
Zdeterminowanej opozycji, głównie Platformie Obywatelskiej dążącej do wymiany kandydata, termin wyborów udało się przesunąć. Na razie ad calendas greacas, gdyż póki co nie nie wiemy, kiedy do wyborów dojdzie.
Plan opozycji był czytelny, chodziło o rozpoczęcie grillowania Andrzeja Dudy w związku z kryzysem wywołanym przez koronawirusa. By kandydat dobrze się przypiekł potrzebny jest oczywiście czas i ten szeroko rozumianemu antypisowi udało się uzyskać. Ba, opozycja, głównie Platforma Obywatelska, usiłuje przesunąć elekcję do momentu, kiedy upłynie kadencja Andrzeja Dudy (6 sierpnia), by móc rozpisać na nowo wybory.
Skutki kryzysu będą wówczas dla społeczeństwa bardziej dolegliwe, a co za tym idzie, jego niezadowolenie skupi się na rządzących, których twarzą, obok Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego, jest Andrzej Duda. Wyrwanie PiS-owi urzędu prezydenta oznaczać będzie ostry kryzys polityczny, łącznie z przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi. Wzięty w kleszcze przez Senat i prezydenta PiS, szybko zacznie się wykrwawiać, na co liczy Platforma Obywatelska.
Na przyspieszone wybory parlamentarne z pewnością jest przygotowany Jarosław Kaczyński, który doskonale wie, że w polskich warunkach, przy dramatycznie niskim stopniu zaufania politycznego, a właściwie jego braku (nota bene, jest za to współodpowiedzialny), jakakolwiek kohabitacja rządu z prezydentem nie jest możliwa. Ale zanim Jarosław Kaczyński stanie przed decyzją dotyczącą wcześniejszych wyborów, wykorzysta wszelkie dostępne środki i zasoby jakie posiada, by do wyboru opozycyjnego prezydenta nie doszło.
Dysponuje cały czas możliwością manewrowania terminem wyborów, może zdecydować w jakich obostrzeniach epidemicznych będą one przeprowadzone w poszczególnych regionach kraju (np. tylko głosowanie korespondencyjne), a także, via Sąd Najwyższy, może najzwyczajniej w świecie w przypadku wygrania opozycji, decyzji narodu nie uznać. To oczywiście wariant atomowy, z wielu względów ryzykowny, ale kto mu zabroni?
Dlatego zanim Prezes naciśnie guzik „Sąd Najwyższy”, wykorzysta całą paletę broni konwencjonalnej, a więc prerogatywy Marszałka Sejmu w kwestii wyborów, ustawa o COVID-19, kruczki w procedurze rejestracji kandydata Platformy Obywatelskiej oraz uruchomi baterię artyleryjską mediów publicznych, które odpalą wszystko, co będzie w stanie obrzydzić kontrkandydata Andrzeja Dudy w drugiej turze.
To w niej się bowiem rozstrzygną losy urzędującego prezydenta. Od przepływów elektoratów oraz ich mobilizacji zależeć będzie wynik tej rozgrywki. Taktyką PiS-u będzie zdemobilizowanie elektoratów Szymona Hołowni, Władysława Kosiniaka-Kamysza i Roberta Biedronia, a także części Rafała Trzaskowskiego. Jeśli ich wyborcy pozostaną w domach lub pójdą do urn w niedostatecznej ilości, to cel PiS-u zostanie osiągnięty.
Problemem Andrzeja Dudy będzie elektorat Krzysztofa Bosaka, który odepchnął Prawo i Sprawiedliwość od prawej ściany, pozbawiając partię Jarosława Kaczyńskiego monopolu na twardą prawicę. W sytuacji, kiedy o wyborze prezydenta decydować będzie 3-4 proc wyborców, to właśnie wyborcy Bosaka będą dla Andrzeja Dudy kluczowi. Ich pozyskanie nie będzie jednak takie proste, gdyż PiS zrobił wszystko, aby elektorat narodowo-wolnościowy skupiony w Konfederacji modelowo do siebie zrazić.
Trudno sobie wyobrazić, by na Andrzeja Dudę zagłosowali ludzie, których liderzy PiS zaliczyli w poczet pożytecznych idiotów Putina, a ich liderów wprost określili jako agentów Kremla. Nie sądzę, aby świadomy wyborca Konfederacji był w stanie zagłosować na kandydata, którego znakiem rozpoznawczym stała się skrajna proukraińskość, proamerykański serwilizm i antyrosyjska fobia. [„Świadomy”… a są tacy? – admin]
Nie wiem, co musiałby zrobić Andrzej Duda, aby udało mu się przechwycić chociaż połowę tego elektoratu. Nie wykluczam, że u niektórych liderów Konfederacji może pojawić się pokusa dogadania z PiS-em w drugiej turze, ale nie przekonuje mnie, by zachęcanie do poparcia „mniejszego zła” mogło mieć tutaj moc sprawczą. Liderzy PiS naprawdę ciężko zapracowali na to, by ze strony narodowo-wolnościowego elektoratu, zamiast wyciągniętej ręki, zobaczyć gest Kozakiewicza.
Polityka Prawa i Sprawiedliwości, polegająca na toczeniu wojny wewnętrznej ze wszystkimi, być może przyczynia się właśnie do grzebania szans Andrzeja Dudy na drugą kadencję. Stąd obserwowane nerwowe ruchy obozu rządzącego, który za wszelką cenę stara się uciec do przodu, szukając nowej narracji.
Operetkowa konferencja prasowa na przekopie Mierzei Wiślanej, podczas której prezydent i premier ogłosili niemalże nowy Plan Marshalla dla Polski, nazwany pompatycznie Planem Dudy, jest tego najlepszym przykładem. Zamiast jednak spodziewanej powagi, zrobiło się niestety groteskowo.
Problemem słabnącej wyraźnie władzy staje się nie jej toksyczność i kneblarskie zapędy, ale po prostu śmieszność. Skala abstrahowania od układu odniesienia, czyli realiów gospodarczych i ekonomicznych, tworzenie mocarstwowej fantasmagorii w sytuacji, kiedy rzeczywistość skrzeczy, zaczyna pomału budzić przerażenie nawet u co bardziej przytomnych pisowców. Widzą wyraźnie, że król jest nagi, tyle, że wciąż nie mają odwagi mu o tym powiedzieć.
To zły prognostyk dla Polski. Nie dlatego, że mamy do czynienia z władzą śmieszną, ale dlatego, że władza ta dla obrony swojej pozycji nie zawaha się użyć wszelkich metod przymusu, od prawno-konstytucyjnego poczynając, na zwyczajnym fizycznym kończąc. To układ domknięty, który za chwilę stanie się faktem, jest największym zagrożeniem. Układ, w którym rewolucyjno-jakobiński żar znajdzie trwałe podglebie w socjalnym oportunizmie mas oraz – przepraszam za ten słowotwór – synekureizmie wybranych.
To nam grozi. Na szczęście sytuacja w dobie koronawirusa stała się płynna. Płynna także dla Prawa i Sprawiedliwości. I to na tyle, że dopuściło ono do zrobienia wyłomu we własnym murze, na który teraz napierają wzburzone fale.
Kto wie, czy 10 maja 2020 roku, jako data nieodbycia wyborów prezydenckich, nie zostanie uznana za początek zmierzchu „dobrej zmiany”. By tak się stało, polec musi jednak Andrzej Duda. Póki co, jest jak Achilles. Mocny i pewny siebie. Pytanie, czy wśród jego konkurentów znajduje się Parys? Co do tego, mam jednak spore wątpliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz