sobota, 4 lipca 2020

Otchłań bez dna

Trudno się dziwić, że za komuny prof. Feliks Koneczny i jego dzieło, zostało skazane na zapomnienie. Tylko ścisła izolacja społeczeństwa od prawdziwej nauki mogła przyczynić się do tego, by – jak w swojej “Historii Filozofii” wspomina prof. Tatarkiewicz – marksizm został przyjęty “powszechnie i bez zastrzeżeń”.

Co prawda, to spostrzeżenie odnosiło się do Związku Radzieckiego, ale przecież nie tylko tam forsowana była tzw. “nauka przodująca”, która do zwyczajnej nauki miała się tak, jak krzesło elektryczne do krzesła zwyczajnego.
Nie można jednak powiedzieć, by marksizm-leninizm nie miał żadnych zalet. Otóż jedną z jego, co prawda nielicznych, zalet, była prostota i łatwość. Determinujący wszystkie rzeczy i zjawiska podział na ekonomiczną “bazę” i kulturową “nadbudowę” był prosty jak budowa cepa, dzięki czemu marksizm był łatwo przyswajalny nie tylko przez studentów akademii pierwszomajowych i wyższych szkół gotowania na gazie, ale nawet szerokich rzesz tzw. “ludzi prostych”, którzy z tego powodu uważali się za oświeconych.
Krótko mówiąc, dominacja marksizmu-leninizmu sprzyjała tworzeniu się w społeczeństwie grubej warstwy ciemnoty oświeconej. Jest ona gorsza od ciemnoty zwyczajnej, bo ciemnota zwyczajna zdaje sobie sprawę z tego, że jest ciemnotą, jest więc pokorna, ale i ciekawa świata, podczas gdy ciemnota oświecona nie wie, że jest ciemnotą, w związku z czym jest butna i nie odczuwa ciekawości świata, ponieważ jest przekonana, że wie już wszystko, więc żadne dodatkowe wiadomości nie są jej potrzebne.
Na szczęście przed 30 laty marksizm-leninizm trafił do lamusa osobliwości, chociaż nadal znajduje gorliwych wyznawców, więc nie jest wykluczone, że kiedyś znowu zatriumfuje. Jest to możliwe tym bardziej, że w Ameryce Północnej i w Europie trwa rewolucja komunistyczna, na razie nie napotykająca zdecydowanego, ani nawet niezdecydowanego oporu.
Tym bardziej należy cieszyć się z przywracania polskiemu czytelnikowi dorobku Feliksa Konecznego, którego częścią jest wydana właśnie przez Capital Book dwutomowa “Cywilizacja bizantyńska”. Feliks Koneczny zajmował się bowiem cywilizacjami, które ogólnie definiował, jako “formy ustroju życia zbiorowego” , charakteryzujące się unikalnym dla każdej z nich sposobem rozumienia tak zwanego “quincunxa”, czyli pięciu kategorii: Dobra, Prawdy, Piękna, Zdrowia i Dobrobytu.
Wynika z tego wiele wniosków; po pierwsze ten, że Feliks Koneczny ujmował “ustrój życia zbiorowego” całościowo, bez dzielenia go na jakieś ekonomiczne “bazy” i kulturowe “nadbudowy”. Po drugie – że nie negując wpływu na życie zbiorowe zagadnień ekonomicznych, o czym świadczy umieszczenie wśród wspomnianych pięciu kategorii również “Dobrobytu” – kładł raczej nacisk na wartości kulturowe, jako podstawowy budulec każdej cywilizacji.
Podzielił on je bowiem na sakralne, jak np. bramińska, czy żydowska, półsakralne – jak np. arabska i niesakralne, jak łacińska, czy chińska. Z tego podziału wynika, że jednym z ważnych elementów cywilizacji jest religia, przy czym i tu rozróżniał tak zwaną “gromadność” i “personalizm”. Różnica sprowadza się m.in. do stosunku człowieka do Bóstwa; czy człowiek zwraca się do Bóstwa w imieniu własnym, jako osoba, czy też jako członek zbiorowości, gromady, która jest stroną w tym dialogu.
Z takim właśnie zjawiskiem gromadności mamy do czynienia w cywilizacji żydowskiej. Gromadność i personalizm pociąga za sobą konsekwencję w postaci skłonności do indywidualizmu lub kolektywizmu, co przekłada się na inne dziedziny życia zbiorowego, a nawet indywidualnego. Widzimy zatem, że sposób postrzegania świata przez Feliksa Konecznego jest odwrotny, niż u marksistów-leninistów, którzy religię zaliczają do “nadbudowy”, rzekomo determinowanej przez “bazę”.
Dlatego też swoją “Cywilizację bizantyńską” Koneczny rozpoczyna od przedstawienia obrazu starożytnego Wschodu, w przekonaniu, że znajomość tamtego etapu dziejowego pozwoli lepiej zrozumieć etapy następne, ponieważ kształtujące się lub ukształtowane podówczas idee mają konsekwencje nie tylko dla bezpośredniej przyszłości, ale również do chwili obecnej.
Materiał historyczny książki jest ogromny i czytelnik mógłby zagubić się w dżungli następujących po sobie wydarzeń, gdyby autor nie oświetlał mu drogi latarnią idei przewodnich, które jednocześnie pełnią rolę podobną do nici Ariadny. Możemy tedy poznać początki cywilizacji bizantyńskiej, jej stopniowy rozwój, jej triumf i jej upadek.
Swoją opowieść Koneczny doprowadza do roku 1945, a kończy melancholijnym stwierdzeniem, że upadek cywilizacji biznatyńskiej wcale nie musi oznaczać wzmocnienia cywilizacji łacińskiej, że ona też może upaść i z tego upadku się nie podźwignąć.
Przyczynę upadku cywilizacji bizantyńskiej upatruje Koneczny w odejściu jej od chrześcijaństwa. Ale od chrześcijaństwa odchodzi też coraz szybciej Europa i Ameryka Północna, a symptomy upadku cywilizacji łacińskiej są też aż nadto widoczne.
W takim razie – co w zamian? Koneczny twierdzi, że synteza między cywilizacjami nie jest możliwa, w takie próby albo doprowadzają do zdominowania cywilizacji stawiającej wyższe wymagania moralne, przez cywilizację która takich wysokich wymagań nie stawia, albo upadku obydwu uczestniczek takiego eksperymentu.
Nie trzeba być specjalnie przenikliwym, by zauważyć, że namiastka cywilizacyjna podsuwana i suflowana historycznym narodom europejskim przez żydokomunę – jako że to właśnie ona jest niezmiennie w awangardzie komunistycznej rewolucji – nie tylko nie stawia wysokich wymagań moralnych, ale w ogóle żadnych. Na czym bowiem polega sławna “samorealizacja”, wywindowana na sam szczyt hierarchii wartości? Na podążaniu za swoimi popędami, a dodatkowej pikanterii dodaje całej sprawie okoliczność, że zgodnie z modną dziś antropologią humanistyczną, człowiek jest kłębowiskiem sił, których istnienia nawet sobie nie uświadamia, więc cóż dopiero, by nad nimi panował?
Toteż trudno się dziwić, że ludzkość, przynajmniej w naszym kręgu postcywilizacyjnym, coraz częściej wodzona jest za nos, bo przecież trudno powiedzieć, że jest prowadzona, przez środowiska, które sobie nie stawiają żadnych wymagań moralnych, a swojemu otoczeniu tylko jedno – żeby ich podziwiało.
Czy cywilizację łacińską ocali powrót do chrześcijaństwa? To oczywiście możliwe, ale warto zwrócić uwagę, że i chrześcijaństwo nie jest już takie samo, jak kiedyś. Nie mówię o rozwijających się przez pączkowanie sektach protestanckich, które niedługo zaczną wybierać sobie Pana Boga w powszechnym, pięcioprzymiotnikowym głosowaniu, bo to już nie jest żadne chrześcijaństwo, tylko pozostała po nim wydrążona pusta skorupa – ale również o Kościele katolickim, który – jak to przenikliwie zauważył Mikołaj Gomez d’Avila – straciwszy nadzieję, że ludzie będą postępować zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią.
A co ludzie robią? Gary Stanley Becker, laureat Nagrody Nobla z ekonomii w roku 1992 twierdzi, że zachowują się tak, jakby kalkulowali. Skoro tedy wśród tak zwanych “szerokich kręgów” stopniowo zanika już nawet nie wiara w życie wieczne, ale nawet sama potrzeba życia wiecznego, to nic dziwnego, że ludzie chcą już tylko żyć możliwie jak najdłużej, by przed nieuniknionym odejściem w nicość nażreć się świata, ile tylko można.
Na tej drodze doszliśmy już do kanibalizmu technologicznego (“porwały mnie plemiona zdziczałych tubylców, zbrojnych w maczugi światła, strzały laserowe, ponaddźwiękowe dzidy, kobaltowe proce, paraboliczne bębny, flety bioplazmy, wtórujące podskokom sztucznych serc, lub krwawych, wydartych z piersi trupów jeszcze nie ostygłych”), a nie ulega wątpliwości, że dojdziemy i do zwyczajnego, bo ten upadek nie ma dna.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...