Starożytni Rzymianie uważali, że omne trinum perfectum, co się wykłada, że doskonałe jest wszystko, co potrójne. Tymczasem w demokracji jest inaczej, o czym możemy przekonać się na przykładzie tegorocznych wyborów prezydenckich.
Po pierwszej turze wyborów, na placu boju zostali tylko dwaj kandydaci, co oznacza, że nie ma rady, tylko trzeba głosować albo na jednego, albo na drugiego. Ale taki wybór dla wielu obywateli oznacza kolejny przymus wyboru mniejszego zła. Mówię o tych obywatelach, którzy w pierwszej turze głosowali na innych kandydatów, niż faworyci drugiej tury.
Najwyraźniej musieli uważać, że kandydaci ci są lepsi zarówno od pana prezydenta Andrzeja Dudy, jak i od pana Rafała Trzaskowskiego. Gdyby uważali inaczej, to głosowaliby na nich, a nie na pana Szymona Hołownię, czy pana Krzysztofa Bosaka.
Najwyraźniej musieli uważać, że kandydaci ci są lepsi zarówno od pana prezydenta Andrzeja Dudy, jak i od pana Rafała Trzaskowskiego. Gdyby uważali inaczej, to głosowaliby na nich, a nie na pana Szymona Hołownię, czy pana Krzysztofa Bosaka.
Tak nawiasem mówiąc, pan Hołownia zrobił swoich wyborców w tak zwane bambuko. Prezentował się bowiem, jako kandydat „ponadpartyjny” no i oczywiście – „niezależny” – ale tylko do momentu, gdy przed pierwszą turą można było jeszcze sobie fikać i dokazywać. Ale kiedy pierwsza tura została rozstrzygnięta i żarty się skończyły, to i panu Szymonowi natychmiast skończyła się niezależność i posłusznie podreptał do łagru pana Rafała Trzaskowskiego, dla niepoznaki stawiając mu tak zwane „twarde warunki”, a najtwardszy taki, żeby w swojej kancelarii zatrudnił czterech „bezpartyjnych fachowców”.
Nietrudno się domyślić, że to właśnie ci „bezpartyjni” nadymali panu Szymonowi sławną „niezależność” i mobilizowali konfidentów, żeby w ten sposób pokazać, że właśnie on został przez wdzięczny naród upatrzony na jasnego idola – tak samo jak przedtem Janusz Palikot, a potem pan Ryszard czy pan Kukiz.
W nich sobie naród też upodobał i to nawet na zbliżonym poziomie, z czego można wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze – liczba konfidentów w naszym nieszczęśliwym kraju systematycznie rośnie z roku na rok i po drugie – że tymi wszystkimi sukcesami politycznymi musiała z ukrycia kierować ta sama ręka.
Nawiasem mówiąc, pan Szymon wcale nie musiał specjalnie przekonywać pana Trzaskowskiego do tych „bezpartyjnych fachowców”. On przecież sam wie, że nie wypada okazywać niewdzięczności, bo w przeciwnym razie naród w jednej chwili przestanie pokładać w nim nadzieję.
Więc teraz obydwaj kandydaci walczą o głosy, przy czym można zauważyć dwa odmienne sposoby. Pan Trzaskowski zachwala swoją „nowoczesność”, podczas gdy pan prezydent Duda – swój patriotyzm. Sprzyja to moralnemu szantażowi z jednej i z drugiej strony; kto odmawia poparcia panu Trzaskowskiemu, jest zapyziałym ćwokiem, kto wie, czy nie faszystą, którego ludzie przyzwoici powinni się wstydzić, a kto ma wątpliwości, czy poprzeć pana prezydenta Dudę, ten jest zdrajcą polskiego narodu, niegodnym, by nosiła go prastara polska ziemia.
Taki szantaż moralny jest niezwykle skuteczny i w jednym i w drugim przypadku. Snobujący się na „nowoczesność” i „europejskość” absolwenci wyższych szkół gotowania na gazie i pierwszomajowych akademii, jak ognia boją się zdekonspirowania, że są tylko snobami (snob, to wyraz pochodzący ze zbitki dwóch łacińskich słów: sine nobilitate, to znaczy – bez szlachetności), więc dla nowoczesności zrobią wszystko.
Z kolei patrioci jak ognia boją się oskarżenia o zdradę ze strony samozwańczych rewidentów cnoty i gotowi są na wszystko, byle tylko nie narazić się płomiennym dzierżawcom monopolu na patriotyzm. W tej sytuacji jedni i drudzy mają dwa wyjścia; zacisnąć zęby głosować albo na jednego, albo na drugiego, wybierając w ten sposób między dżumą a tyfusem.
Tymczasem, zgodnie z pełną mądrości sentencją jest również wyjście trzecie, w postaci odmowy poparcia dla obydwu antagonistów. Nie chodzi jednak o zwykłą absencję wyborczą, to znaczy – o powstrzymanie się przed oddaniem głosu. Przeciwnie; trzecie wyjście polega na tym, by wziąć udział w głosowaniu, ale krzyżyki postawić przy nazwiskach obydwu kandydatów. Taki głos jest nieważny i o to właśnie chodzi.
Jeśli by, dajmy na to, tylko dziesięć tysięcy obywateli oddało głosy nieważne, to nikt na to nie zwróci najmniejszej uwagi. Jeśli jednak okazałoby się, że nieważnych głosów są dwa, a jeszcze lepiej – trzy miliony, to wynikałyby z tego co najmniej dwie konsekwencje: jedna polityczna, a druga – prawna.
Konsekwencja polityczna polegałaby na tym, że przy tej samej, a może nawet jeszcze większej frekwencji, co najmniej trzy miliony obywateli pokazało reżyserom naszej politycznej sceny gest Kozakiewicza, co stanowiłoby zapowiedź, że metoda doprowadzania do alternatywy między dżumą a tyfusem przestaje robić wrażenie i coraz więcej obywateli nie daje się już na nią nabierać.
Konsekwencja prawna polega na tym, że tak duża liczba głosów nieważnych stanowi bardzo poważną podstawę do uznania przez Sąd Najwyższy wyborów za nieważne. Wtedy, zgodnie z art. 128 konstytucji, pani marszałek Elżbieta Witek musiałaby wyznaczyć nowy termin wyborów. Jestem pewien, że kandydat przegrany nie tylko domagałby się od Sądu Najwyższego uznania wyborów za nieważne, ale mobilizowałby swoich wyznawców do wściekłej kampanii przeciwko sprawcom tego wyborczego fałszerstwa, nieubłaganym palcem wskazując im swego rywala i jego zwolenników.
W tej sytuacji obydwaj antagoniści skoczyliby sobie do gardeł i kto wie – może by się nawet wzajemnie pozagryzali, nie tylko przyspieszając w ten sposób erozję zatwierdzonego w Magdalence modelu sceny politycznej, ale i otwierając w ten sposób drogę kandydatom alternatywnym.
Co więcej – stare kiejkuty chyba już by się nie ośmieliły ponownie wystawić pana Szymona, jako „niezależnego” jasnego idola, a jeśli nawet w swojej zuchwałości by to zrobiły, to obywatele mieliby już nie podejrzenie, ale niezachwianą pewność, że ta cała demokracja to ustawka bezpieczniackich watah. Wtedy coraz więcej ludzi mogłoby wyłączyć emocje, którymi teraz się kierują, na rzecz argumentów zmierzających do zbudowania fundamentów siły państwa.
Przede wszystkim zaś – na co – jak sądzę – powinni zwrócić szczególną uwagą ci, którzy pretendują do sprawowania przywództwa moralnego w naszym kraju – że dzięki tej krotochwili obywatele nie musieliby zadawać gwałtu nie tylko swemu politycznemu, ale nawet zwyczajnemu sumieniu i mogliby obejść podsuwaną im od lat przez bezpieczniaków alternatywę wyboru między dżumą a tyfusem. Więc może warto spróbować, zwłaszcza, że to trzecie wyjście potwierdza trafność pełnej mądrości sentencji, że omne trinum perfectum.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz