środa, 26 sierpnia 2020

Atak na posłów Akcji Wyborczej Polaków na Litwie

Truizmem jest stwierdzenie, że polityka zagraniczna państwa polskiego nie dzieli, ale łączy najważniejszych graczy naszej sceny politycznej oraz głównonurtowe media.

Polityka zachodnia tylko w niuansach dzieli tychże graczy. Rzekome bardziej prounijne nastawienie PO, SLD, czy PSL nie sprawiło, aby partie te wystąpiły przeciwko pomysłowi sprowadzenia na polską ziemię obcych, amerykańskich wojsk.

Natomiast zdecydowanie łączy polityka wschodnia, gdzie obowiązuje jeden zasadniczy aksjomat – „zawsze przeciw Rosji, nigdy z Rosją”. Z tego wynika cała nasza pseudopolityka na tym kierunku, która skutkuje zupełną marginalizacją Polski na tym kierunku, a co za tym idzie, utratą wszelkiego znaczenia.

Nie ma się co temu dziwić – poważnym partnerem w polityce wobec mocarstwa światowego jakim jest Rosja, czy wobec daleko bardziej skomplikowanych niż to się wydaje zerojedynkowym „politykom” w Polsce, problemów Ukrainy, Białorusi, Mołdawii, czy państw Kaukazu, nie może być kraj, który tak jak Polska widzi w każdej z tych sytuacji jedno wyjście proste jak drut – walenie w Rosję.

Na tak trudnym kierunku, gdzie wymagana jest dyplomatyczna finezja, gra, konieczność kompromisu, Polska jawi się jako podmiot niereformowalny, całkowicie zaślepiony i uparcie nakręcony na ciągłe „nie, nie, nie”.

Nie imputuję bynajmniej w tym miejscu jakiejś szczególnej finezji USA, czy krajom UE w ich stosunku do Rosji, ale jednak należy rozróżnić też na ogół prymitywną propagandę tych krajów od rozumienia konieczności jakiegoś ułożenia stosunków z Rosją przez polityków. Ułożenia właśnie, a nie podyktowania warunków, jak to wyobraża sobie i jakby chciała tego – w jakimś szalonym widzie – Polska.

Trzeba zauważyć, że jedyną próbą ułożenia stosunków z Rosją przez Polskę po wstąpieniu do NATO i UE, była inicjatywa ministra Radosława Sikorskiego, która nie tylko spotkała się z potępieniem, zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej ze strony ówczesnej opozycji (typowa reakcja smoleńszczyków, tu przy ujawnieniu listu Sikorskiego do Ławrowa „Gdzie byłeś, ministrze Radku, gdy w Polsce trzeba było grzmieć o Rosji?”), ale i ideologicznego zaplecza rządu PO, czyli „Gaz. Wyb.” (Mirosław Czech – „Polaku, patrz na wschód” – artykuł będący apoteozą koncepcji „jagiellońskiej”/giedroyciowskiej).

Koncepcja Sikorskiego załamała się wobec braku szczerej woli dokonania takiej zmiany polityki zagranicznej w szeregach rządu i jego zaplecza, ale także ze względu na równoczesne pragnienie realizowania przez Sikorskiego unijnych pomysłów wobec Ukrainy (podpisanie umowy stowarzyszeniowej), zaś jej końcem był drugi majdan, w czasie którego już obydwa ośrodki postsolidarnościowe w polityce polskiej, czyli PO i PiS przeszły wspólnie, licytując się, kto to robi lepiej i głośniej, do tradycyjnie histerycznej antyrosyjskiej polityki i ślepego wspierania przewrotu w Kijowie.

Mniejszości dobre i złe

Przypominam o tym wszystkim, gdyż ma to istotne przełożenie na sytuację mniejszości polskiej w krajach sąsiadujących z Polską, których części terytoriów należały do 1945 r. do naszego kraju. Na Białorusi przez wiele lat polskie rządy używały części mniejszości polskiej do walki z władzą Aleksandra Łukaszenki. Co trzeba podkreślić, nie była to walka o słuszne postulaty mniejszości, ale walka stricte polityczna, współgrająca z głosem białoruskiej opozycji antyłukaszenkowskiej.

Z premedytacją strona polska podzieliła własną (!) mniejszość narodową, naraziła ją na różnego rodzaju negatywne konsekwencje wynikające w sposób naturalny ze stałego stanu oporu wobec władz części działaczy, podsycanego i finansowanego przez Polskę, a zmierzającego wprost do zmiany legalnej władzy u sąsiada.

Białoruscy Polacy tylko stracili na tej absurdalnej polityce metropolii. Dużo słabsi Polacy na Ukrainie, nie wchodząc w szczegóły, podążają za polityką kolejnych rządów polskich, popierają majdan, tzw. europejskie aspiracje Ukrainy itd.

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja na Litwie, gdzie ludność polska stanowi dużą siłę demograficzną, a co za tym idzie polityczną, i mieszka na zwartym obszarze. I choć i na Litwie istnieje skrzydło giedroyciowskie mniejszości polskiej, którego symbolem jest Czesław Okińczyc, to decydujące słowo w sprawach polskich ma Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin i jej przewodniczący Waldemar Tomaszewski.

Sukcesy AWPL

Dzięki porozumieniu z Sojuszem Rosyjskim (od 2004 r.) AWPL uzyskała możliwość zdobycia większej liczby mandatów w wyborach samorządowych i sejmowych, jak i uzyskania większego poparcia w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Efekty tak prowadzonej przez Tomaszewskiego polityki są imponujące. On sam trzecią kadencję (2009, 2014 i 2019) zasiada w PE, natomiast AWPL w 2012 i 2016 r. uzyskała 8 mandatów w 141 osobowym sejmie oraz 65 mandatów w wyborach samorządowych 2011, 67 mandatów w 2015 i 54 mandaty w 2019. W kończącej się w tym roku kadencji sejmu litewskiego, AWPL współtworzy rząd – od sierpnia 2019 r. ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Sauliusa Skvernelisa jest Polka Rita Tamasuniene a ministrem komunikacji Jarosław Narkiewicz.

AWPL – agenci rosyjscy

Sukcesy polskiej partii na Litwie i polskich polityków – obywateli Litwy – delikatnie mówiąc – nie cieszą się popularnością u tzw. elit w Polsce, o ich działaniach (skutecznych przecież) mówi się bardzo niewiele, tak że przeciętny Polak ma o nich pojęcie bliskie zeru. Najczęściej w Polsce mówi się o litewskich Polakach… negatywnie. Wydawać by się mogło, że to niemożliwe, że to jakiś błąd w druku, że przecież każda metropolia, każdej nacji fetowałaby polityków działających tak skutecznie w kraju, w którym są mniejszością.

Tak, zapewne wszędzie by tak było, ale nie w Polsce. Jesteśmy takim dziwnym krajem, w którym nie ceni się skutecznej pracy politycznej i to na rzecz swojego narodu. Co innego, gdyby Polacy na Litwie zajęli się zwalczaniem Rosji, swych rosyjskich współobywateli (jako agentów Putina), a najlepiej, ponieśli jakąś spektakularna klęskę w tych działaniach. O, tak, wtedy mogliby liczyć na poklask w Polsce. Powstałyby zaraz ad hoc komitety obrony, ogłaszano by patetyczne oświadczenia, grzmiano by o Rosji.

A tak, zupełne dno, co to za Polacy. Nie dość, że nie mają na podorędziu żadnej klęski do opiewania, to jeszcze pracują i zbierają owoce swojej pracy. I to jeszcze w SOJUSZU Z ROSJANAMI! Toż to skandal i hańba albo hańba i skandal w jednym.

Dlatego, co robi główny nurt polityczny i medialny w Polsce? Naszych rodaków na Litwie opluwa, odziera z godności i honoru. Bo ośmielili się działać nie w zgodzie z przesłaniającym wszystko antyrosyjskim aksjomatem warszawskich polityczków. A to Waldemar Tomaszewski ośmielił się założyć na Dzień Zwycięstwa wstążkę georgijewską, A to, gdy litewskie Wilno obawia się rosyjskich „zielonych ludzików”, to Polacy na Litwie sprzymierzają się z Rosjanami. A to, że 64,6 % litewskich Polaków żywi sympatie do Władimira Putina. A to, że do Polonii litewskiej (określenie mediów – tymczasem Polacy na Litwie nie są Polonią) przenikają agenci Kremla. Itp., itd. Ciekawe jak się muszą czuć Polacy na Litwie czytając podobne idiotyzmy przychodzące z Ojczyzny…

Kolejny powód do plucia – Białoruś

Sytuacja po wyborach prezydenckich na Białorusi i wypowiedzi jednego z posłów AWPL Zbigniewa Jedzińskiego stały się przyczynkiem do kolejnego ataku na najsilniejszą organizację polskiej mniejszości na Litwie. Co ciekawe, stanowisko samych Litwinów w porównaniu do reakcji Polaków z Polski można uznać za wzór politycznego savoir vivre’u, co tym bardziej świadczy o poziomie dyskursu politycznego w obecnej Polsce.

Jedziński, komentując wydarzenia na Białorusi napisał na facebooku: „Łukaszenko nauczył się od litewskich konserwatystów, jak pacyfikować protesty. Różnica polega na tym, że na Białorusi policja stoi na straży konstytucji, a na Litwie w 2009 r. policja była po stronie tych, kto złamał konstytucję, a mianowicie policjanci bronili władzę konserwatystów, która w wyniku tak zwanej „nocnej reformy” łamiąc konstytucję ucięła emerytury i płace zarobkowe”.

Wypowiedź Jedzińskiego uderzała przede wszystkim w litewskich konserwatystów i odmienne traktowanie przez media i polityków obu przypadków, niemniej, chociaż słuszna, jednak postawiła AWPL w niezręcznej sytuacji ze względu na to, że wcześniej rząd Litwy, który współtworzy AWPL, m.in. słowami ministra spraw zagranicznych Linasa Linkieviciusa, bardzo ostro skrytykował wydarzenia na Białorusi i zaatakował bezpardonowo władze w Mińsku (gdzie Linkievicius był poprzednio ambasadorem) z prezydentem Łukaszenką na czele.

Mając na uwadze współtworzenie rządu przez AWPL oraz zbliżające się wybory do sejmu (11 i 25 października 2020 r., na Litwie są dwie tury wyborów, bo połowa miejsc obsadzana jest w jednomandatowych okręgach), lider AWPL musiał wytłumaczyć ostre słowa kolegi.

Tomaszewski w licznych wypowiedziach w tym w wywiadzie dla „Lietuvos Rytas” stwierdził m.in., że AWPL zaraz po pierwszym wypadku użyciu siły na Białorusi potępiła je i głosowała za rezolucją sejmu litewskiego (gwoli ścisłości należy dodać, że Zbigniew Jedziński, Czesław Olszewski i Irina Rozowa, reprezentujący AWPL w sejmie, w glosowaniu nad rezolucja udziału nie wzięli), stojąc na stanowisku, że nie jest to metoda rozwiązywania sporów politycznych.

Zwrócił uwagę, że Jedliński podkreślił legalność działań Łukaszenki i przesadzoną – także zdaniem Tomaszewskiego – reakcję litewską, w kontekście nielegalnej nocnej reformy emerytur i świadczeń, dokonanej ze złamaniem konstytucji litewskiej przez konserwatywny rząd Kubliliusa w 2009 r., kiedy to protestujący przeciwko tej reformie obywatele zostali spacyfikowani przez policję i ostrzelani gumowymi kulami:

„Ten wpis jest dedykowany Kubiliusowi i jego partnerom liberałom, którzy wówczas wykazali się postawą nie mniej agresywną przeciwko ludziom niż w chwili obecnej omonowcy na Białorusi. Jedyna różnica polega na tym, że w Mińsku minister spraw wewnętrznych przeprosił za przemoc wobec ludzi, a na Litwie za antykonstytucyjne działania landsbergistów nikt nie przeprosił. Podobnie jak nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za strzelanie do swoich ludzi”.

Odpowiadając z kolei na sugestię, że Jedziński powinien zrezygnować z mandatu poselskiego, Tomaszewski przypomniał, że pochodzi on z rodziny, która wychowała go w ZSRR (Jedziński ur. w 1959 r.) w tradycyjnych wartościach, nigdy nie był nawet pionierem, zaś obecnie najbardziej atakuje go nomenklatura radziecka, której w obecnym sejmie jest bardzo dużo (sam minister Linkievicius to dawny wieloletni działacz Komsomołu).

Ataki na Jedzińskiego podsumował stwierdzeniem: „Poseł ma prawo do odmiennego myślenia, a o tym, czy ma rację, czy też nie – zadecydują ludzie podczas wyborów”. Co ciekawe, premier Saulius Skvernelis skrytykował wpis Jedzińskiego, ale zaznaczył, że jego wypowiedź należałoby oceniać jako indywidualne oświadczenie posła.

Tomaszewski odniósł się również do samego problemu Białorusi: „Reakcja Unii Europejskiej jest bardziej powściągliwa niż nasza. Wszystko na to wskazuje, że Unia Europejska jest świadoma tego, że eskalowanie konfliktu nie doprowadzi do dobrych rozwiązań. Stąd też jest zaproszenie do dialogu. Niekiedy nietrudno o wrażenie, że bardziej surowe oświadczenia, jak chociażby naszego ministra spraw zagranicznych, tak naprawdę blokują dialog”.

Z kolei komentując żądania protestujących na Białorusi powiedział: „Oni chcą wolności słowa. Racja. I myślę, że wartość, jaką jest wolność słowa, przychodzi na Białoruś. Są ku temu dwie drogi: rewolucyjna i ewolucyjna. Jestem stronnikiem tej drugiej, ewolucyjnej. Bardzo dobrze wiem, że droga rewolucyjna jest brzemienna w skrajnie negatywne skutki. Jak powiedział klasyk, rewolucja pożera własne dzieci. Rewolucje wszczynają idealiści, walczymy o wolność słowa, nieco później zaś zachodzą określone procesy gospodarcze: przychodzą oligarchowie, którzy „prywatyzują” zakłady produkcyjne, ludzie tracą miejsca pracy. Przerabialiśmy to. Powinniśmy myśleć również o ludziach na Białorusi, bowiem skutkiem wszelkich rewolucji jest to, że ludzie ubożeją jeszcze bardziej, tracą swoje dochody”.

Jest rzeczą pewną, że każdy myślący Polak w Polsce, czytając wypowiedzi Waldemara Tomaszewskiego, czuje wstyd, że żyje w kraju, w którym polityków tego formatu nie ma, są marionetki toczące nieustanne spory o trzeciorzędne kwestie, zaś w poważnej polityce zniewoleni a czasem nawet sparaliżowani kilkoma aksjomatami, w które ślepo wierzą.

[Marionetki? Też. Ale przede wszystkim antypolskie kanalie i szumowiny, działające świadomie przeciw żywotnym polskim interesom. Czy ci degeneraci w cokolwiek wierzą? Wątpię. – admin]

Reakcje z Polski

Nie po raz pierwszy, Waldemar Tomaszewski, Zbigniew Jedziński i AWPL zostali po tych wypowiedziach ostro potępieni przez domorosłych „znawców” polityki międzynarodowej.

Prof. Jarosław Wołkonowski, dziekan filii Uniwersytetu Białostockiego na Litwie stwierdził: „Obrona słów Jedzińskiego przez Tomaszewskiego to jest absolutna hańba. (…) nasi politycy takimi wypowiedziami przynoszą wstyd litewskim Polakom”. Ostro skrytykowała Tomaszewskiego, z przypomnieniem wszystkich jego „prorosyjskich” wystąpień, tradycyjnie „Gazeta Wyborcza”. Zresztą wachlarz polityczny jest szeroki. Niezależna.pl, a więc portal dobrej zmiany woła: „Waldemar Tomaszewski, przywódca prorosyjskiej Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, zaciekle broni Aleksandra Łukaszenki”.

I posiłkuje się Rafałem Dzięciołowskim, specjalistą od spraw wschodnich (?): „Waldemar Tomaszewski, przedstawiający się jako konserwatywny patriota, sojusznik Radia Maryja i gorliwy katolik, swoimi działaniami politycznymi na Litwie raczej zaprzecza swej narracji. W 2008 roku, kiedy wojska rosyjskie atakowały Gruzję, stanął po stronie prorosyjskiej Osetii, wyśmiewał działania Polski i szczególnie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej nie widział powodu, aby stawiać pod pręgierzem Rosję za dramatyczne wydarzenia w Smoleńsku. W 2013 i 14 roku, kiedy Polska próbując wspierać zaatakowaną przez Rosję Ukrainę angażowała się w różne działania popierające zaatakowany kraj, Waldemar Tomaszewski szydził z tego i twierdził, że Ukraina jest sztucznym tworem i powinna być częścią Federacji Rosyjskiej”.

Dzięciołowski to były opozycjonista z Federacji Młodzieży Walczącej, jeden z założycieli Ligi Republikańskiej, obecnie członek Rady Fundacji Wolność i Demokracja (m.in. z Zofią Romaszewską i Tadeuszem Płużańskim), a także Prezes Zarządu Fundacji Solidarności Międzynarodowej (w składzie rady tej fundacji m.in. Ryszard Czarnecki).

Bez konieczności wnikania w szczegóły należy spodziewać się, że obie fundacje zajmują się m.in. rozsiewaniem demokracji w krajach jeszcze nie uległych międzynarodowej finansjerze i politycznym hochsztaplerom. Dzięciołowski zasiada też w Narodowej Radzie Rozwoju przy Prezydencie RP, w sekcji „Bezpieczeństwo, obronność, polityka zagraniczna” m.in. z Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim.

Najlepszym podsumowaniem tych wszystkich wypowiedzi odsądzających Waldemara Tomaszewskiego i jego partię od czci i wiary, oraz tych wszystkich wybitnych specjalistów od polityki zagranicznej, od wschodu, od demokracji itp. są słowa ww. Żurawskiego vel Grajewskiego wypowiedziane podczas imprezy „Jaremcze 2019: Polsko-Ukraińskie Forum Partnerstwa”: „W przeciwieństwie do Polski, gdzie są takie instytucje, ośrodki analityczne, gdzie pracownicy przez 8 godzin każdego dnia zajmują się wschodnim sąsiadem, na Ukrainie nie ma ich w ogóle”.

No, właśnie. Wypadałoby się jednak, panowie, zastanowić dlaczego tak jest. Dlaczego nie jesteście żadnym partnerem dla kogokolwiek, nawet dla ubóstwianych Ukraińców i Litwinów? Przydałaby się solidna refleksja, której oczekiwanie przy takich znawcach i myślicielach, jest zajęciem jałowym i z pewnością bezpłodnym.

Adam Śmiech
24.08.2020
http://mysl-polska.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...