31 stycznia 1990 r. w lubelskim Teatrze im. Osterwy miała miejsce premiera spektaklu “Lwów – Semper Fidelis“. Z naszą klasą byliśmy na nim chyba ze cztery, może pięć razy.
ZAWSZE, gdy pod koniec przedstawienia śpiewano bardzo lwowską, czyli smutno (w treści) – wesołą (w formie) piosenkę Ref-Rena “Ta joj, ta Lwów” – na widowni zapadała przejmująca cisza. Gdy zaś ze sceny padał wiersz:
“Kurtyna się zrobiła, że aż podnieść nie ma sił
Szkodziło im, że Lwów akurat przed kurtyną był
Więc niech się nikt nie dziwi, że po lwowsku powiem tak
NIECH TEN POCZDAM KREW ZALEJE, NIECH TĘ JAŁTĘ TRAFI SZLAG!”
– rozlegały się frenetyczne oklaski wstającej z miejsc publiczności.
Nic wówczas nie wydawało się niemożliwe. Czas, byśmy odzyskali tamtą wiarę i świadomość. Jednocześnie jednak – tym bardziej nie dając się obcym prowokacjom.
Piękna słowo: wysied… Tzn. wymiana ludności.
“Jak możesz chcieć odzyskać Lwów, przecież tam jest pełno Ukraińców!” – słyszę często. Cóż, po pierwsze nie zajmuję się przesuwaniem granic, tylko odzyskiwaniem własności polskiej, bezprawnie odebranej wypędzonym z Kresów. Tym bardziej jednak nie mogę nie zauważać, że kiedy Lwów wcielono do sowieckiej Ukrainy – był pełen Polaków. Ile razy robiono Wilno stolicą “republiki litewskiej” – tyle razy “Litwinów” było w nim mniej niż gołębi.
A jednak nacjonalizmy ukraiński i auksztocki nie cofnęły się przed zadaniem przejęcia i asymilacji tych ośrodków, przeobrażając je metodą wysiedleń, kolonizacji, usuwania śladów polskości z przestrzeni publicznej i wymyślania własnej historii dla miejsc w oczywisty sposób polskich.
Czemu więc naród polski, nie dążąc bynajmniej do siłowej zmiany granic europejskich – miałby się cofnąć, gdyby jednak na naszych Kresach pojawiła się próżnia geopolityczna?
Wszak nasi obecni formalni sojusznicy, Turcy – nie zawahali się i podjęli ochronę swych rodaków na Cyprze (nie oglądając przy tym na NATO-wskie zobowiązania i ograniczenia). I dziś północ wyspy nie jest już w ogóle grecka…
Niezależnie od osobistych sympatii – można, Zosiu, można? W sposób, którego oczywiście żadną miarą nie należy naśladować, niemniej jednak zaszły podobne przemiany i przesunięcia mas ludności na Bałkanach – i to nie tylko w wyniku wojen, które pamiętamy doskonale, w Kosowie, Bośni, Krajinie, ale także wcześniej, praktycznie przez cały wiek XX, w wyniku rozgraniczeń turecko-greckich, grecko-bułgarskich itd.
I nie chodzi o to, czy to „dobre” czy „złe” w kategoriach moralnych – tylko, że to po prostu… możliwe. Zmiany graniczne i demograficzne, odmieniające zaludnienie ogromnych obszarów cały czas zachodzą we współczesnym świecie i jest skrajną naiwnością albo zakłamaniem udawanie, że akurat Polski i Polaków zagadnienia te nigdy więcej nie mogłyby już dotyczyć.
Nasza Litwa
Wystarczy bowiem wziąć przykład najprostszy i najwyraźniejszy. Zostawmy na chwilę Lwów i spójrzmy na północny-wschód, gdzie mimo dekad (a na niektórych obszarach – nawet stulecia) „lituanizacji” ludność polska nadal stanowi zwartą większość. Tymczasem mieniących się kłamliwie gospodarzami tych ziem Auksztotów zostało tam góra jakieś półtora miliona. Przecież z takim “problemikiem” poradziłby sobie nawet osłabiony demograficznie naród polski! Zwłaszcza we współpracy z Białorusinami, Rosjanami i Żmudzinami…
I to jest perspektywa, której żadną miarą bać się nie możemy, bo też i ona nie zniknie od zaciskania polskich powiek. Gdyby Polska była na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego rządzona przez Polaków i w polskim interesie – to kto wie, gdzie dziś przebiegałyby jej wschodnie granice, bo takie możliwości się wówczas przed nami na chwilę otworzyły (przede wszystkim przy okazji potępionej przez Solidarność inicjatywy Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego na Wileńszczyźnie, ale także w zachodnich obwodach ówczesnej Białoruskiej SSR).
Tamten moment możliwej restytucji nam ukradziono – tym bardziej więc nie możemy dziś przespać upadku państwowości ukraińskiej czy demograficznego zaniku pseudo-litewskości.
[A kto ukradł? Znamy nazwiska tych skurwieli: Michnik, Kuroń, Mazowiecki, Geremek… rzyd w rzyda… – admin]
Co po Jałcie i Poczdamie?
I nie – odpowiadając wszelkiej maści prowokatorom i ludziom mikrej inteligencji – to NIE SĄ transakcje połączone z kwestią polskich Ziem Zachodnich. Ewentualne odzyskanie Lwowa nie oznacza automatycznego wejścia Niemców do Wrocławia (gdzie i tak, jak i w całej Polsce – są już obecni gospodarczo). To tylko Polacy dali tak sobie wmówić jako łatwe usprawiedliwienie dla własnej bierności i lenistwa. Cała Polska jest częścią gospodarczych Wielkich Niemiec.
Po co mieli nam odbierać same Ziemie Zachodnie, żeby musieć na nich autostrady budować? Silne państwo, takie, które umiałoby artykułować i realizować własne cele, w rodzaju powrotu na Kresy – nie tylko nie musiałby oddawać nawet centymetra własnej ziemi, ale mogłoby też pozbyć się z niej raz na zawsze ekonomicznych eksploatatorów i militarnych okupantów. Bo to oni pilnują właśnie – by Polacy ignorowali pojawiające się przed nami możliwości.
Najwyższy czas to sobie uświadomić – porządek jałtański przestał istnieć wraz z upadkiem Bloku Wschodniego. Grobem ustaleń Poczdamu stało się zjednoczenie Niemiec. A jeśli dany porządek przestał istnieć, to jego następstwa mogą trwać siłą inercji/przyzwyczajenia. Ład wersalski zdychał wprawdzie stopniowo, ale niektóre granice wytyczone w jego też go o parę lat przeżyły, bo to nie one stanowiły o jego istocie.
Ład międzynarodowy wywodzi się z balansu sił. Granice to tylko jeden z jego objawów. Zresztą – Wersalu też trzymaliśmy się zbyt długo, nie rozumiejąc, że przestał istnieć i samemu w ten sposób uznając się za jego bękarta, jak nas potem łatwo starano się obrazić. Po 1989 r. granicą polsko-niemiecka nie została formalnie naruszona oczywiście nie przez Jałtę (bo już jej nie było) i nie tylko dlatego, że wspólnie staliśmy się częścią innego, jednego europejskiego państwa, ale także w związku z faktem, że jako całość popadliśmy w zależność gospodarczą (a więc i polityczną) od Niemiec.
Mamy więc do czynienia z odwróconym XVIII wiekiem – po co nas mieli Niemcy rozbierać, skoro w całości kontrolują i czerpią z tego korzyści? W tej sytuacji opowiadanie, że “musimy się nadal trzymać ładu jałtańskiego” – to nawoływanie do trzymania się pędzla po zabraniu drabiny. Nie z powodów ideologicznych (co samobójczo czynią kolejne rządy III RP) – ale dla budowy nowego układu, w którym Polska mogłaby wreszcie być silna, bezpieczna i niezależna.
Pytanie bowiem jak zachowawszy całość obszaru nadanego 75 lat temu – odzyskać teraz uprawnienia gospodarza we własnym kraju, uzyskać narodową jedność (zarówno wewnętrzną, jak i wykraczając poza obecne granice, nie obejmujące wszak całości naszej narodowej wspólnoty) – i wreszcie odnaleźć się wobec nowych wyzwań geopolitycznych, w nowym, wielobiegunowym ładzie międzynarodowym, w którym dotychczasowy układ amerykańsko-niemiecki wyraźnie traci wewnętrzną spoistość i monopol na zarządzanie naszą częścią Europy.
Tchórze, agenci, prowokatorzy
Oczywiście, nie ułatwia nam tego agentura i prowokatorzy.
Jedni, jak wspomniano zawsze gotowi Polaków straszyć i namawiać do bierności.
Drudzy – starający się wykorzystywać oddolną aktywność w niepolskich celach.
Oto bowiem zawsze z tej samej strony pojawia się identyczna fałszywa nuta, brzmiąca akurat wtedy, gdy trzeba Polaków z patriotycznej mańki zażyć. Zwróciliście może Państwo uwagę, że hasła niby to rewizjonistyczne – są suflowane permanentnie gdzieś z legalizowanego marginesu głównego nurtu (niegdyś Zawisza i część RN, teraz Cejrowski i jemu podobni) dokładnie, gdy trzeba nas podpuścić przeciw wschodnim sąsiadom, dopóki są oni uznawani za „tamtych”, “ich” tych niepoddanych jeszcze władztwu Zachodu?
Tzn. Lwów miał “słyszeć krok polskich żołnierzy” – dopóki Ukraina nie została przejęta i skolonizowana przez Zachód. I od razu wszystkie takie reminiscencje ucięto. A niby czemu mielibyśmy o polskim Lwowie myśleć mniej za prezydenta Zełeńskiego niż za prezydenta Janukowycza?
Podobnie hasło “przypadnięcia Grodna Polsce” pojawia się nieprzypadkowo w momencie, gdy pro-zachodni pucz na Białoruś słabnie, a prezydent Łukaszenka wzmacnia swoją pozycję.
Nie bądźmy bowiem naiwni. Dokładnie w momencie, w którym w Mińsku władzę objąłby namiestnik namaszczony z Zachodu – natychmiast wszelkie polskie marzenia i mrzonki zostałyby ukrócone. Zachód chce Białorusi tak jak Ukrainy – w całości dla siebie. I nigdy się żadną swoją zdobyczą nie podzieli z własną podrzędną kolonią, taką jak Polska.
Najpierw – porządek wewnętrzny
Jeśli więc chcemy NAPRAWDĘ wrócić na Kresy i w pełni wykorzystać geopolityczną szansę, jaką ziemie te dla nas stanowią – najpierw musimy zrzucić swój kolonialny status, wzmocnić własny potencjał: społeczny, gospodarczy, demograficzny, cywilizacyjny. Po prostu – narodowy. A następnie z tym, co zalega na naszych Ziemiach Wschodnich rozmawiać z pozycji siły, gdy jest słabe (jak Ukraina, „Litwa” i Łotwa) i po partnersku, gdy partnera można znaleźć (jak na Białorusi).
Nie ma natomiast i nie może być mowy, by wykorzystywano Polaków do prowokacji, do podpalania regionu wyłącznie w interesie zachodniej zagranicy, za to narażając przy tym polską ludność kresową. Takie akcje to sabotaż sprawy polskiej – i oddalanie, a nie przybliżenie powrotu Polski na Kresy.
Powrotu, który głęboko w to wierzę – nastąpi jeszcze w tym pokoleniu. Nie tylko w ramach podróży sentymentalnych, piosenek, filmów czy przedstawień – ale (przynajmniej w pierwszym kroku) przez przywrócenie polskiej własności na Wschodzie. A później – kto wie, zdecydować powinien nasz potencjał, siła, determinacja i geopolityczna świadomość.
Konrad Rękas
https://xportal.pl
Stara chińska zasada:
OdpowiedzUsuńspokój na granicach!
Wojnę którą powinna Polska prowadzić i wygrać ,
to wojna demograficzna!