czwartek, 27 sierpnia 2020

Bractwo Św. Piusa X a inni kapłani odprawiający Mszę św. trydencką


Ks. Łukasz Szydłowski podczas święceń kapłańskich w Zaitzkofen w 2009 r.

Jako duchowni Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X (FSSPX) niejednokrotnie spotykamy się z pytaniem, dlaczego nie połączymy się z innymi tzw. tradycyjnymi zgromadzeniami kapłanów, którzy odprawiają Mszę św. wszech czasów, to znaczy trydencką, „przedsoborową”.

Dlaczego czasem ostrzegamy wiernych, żeby z ostrożnością podchodzili do kapłanów „spoza Bractwa” czy nawet unikali ich? Czyż nie jest to postawa schizmatycka, wręcz sekciarska? Właśnie to nam się zarzuca… ale kto tak naprawdę się odcina i kto nie chce jedności?

Nasz czcigodny założyciel, śp. arcybiskup Lefebvre, powołał do życia nasze Bractwo w celu kształcenia i formowania kapłanów w duchu odwiecznego kapłaństwa katolickiego, nieskażonego soborowym nowinkarstwem.

Jednak nie tylko samo formowanie kapłanów – poprzez zakładanie i prowadzenie seminariów duchownych – jest celem istnienia Bractwa, ale też wszystko to, co jest z kapłaństwem związane, a zatem także pomoc i wsparcie dla księży spoza naszych szeregów, żeby mogli powrócić do życia i służby kapłańskiej wedle niezmiennej nauki Kościoła.

Gdy w przestrzeni publicznej dają się słyszeć głosy księży przekazujących zdrową doktrynę, to nie słuchamy ich z wyższością czy lekceważeniem, ale z radością i nadzieją, że oto może kolejny duchowny dostrzegł kryzys, który po II Soborze Watykańskim naznaczył swym piętnem duchowieństwo katolickie i nauczanie Kościoła.

Mało tego, staramy się nawet, oczywiście wedle możliwości i gdy nadarzy się ku temu sposobność, nawiązać kontakt z takimi duchownymi. Nie zawsze te kontakty dochodzą do skutku, ale z pewnością jest po naszej stronie dobra wola. Były nawet organizowane rekolekcje dla kapłanów „spoza Bractwa”, żeby mogli duchowo się wzmocnić, poprzebywać wśród współbraci w kapłaństwie, z którymi mogliby znaleźć wspólny język i uzyskać od nich wsparcie. Niestety, odzew był nikły…

Gdy ja sam krytykuję tzw. indult (przez co rozumiem Mszę św. odprawianą nadal, mimo motu proprio Summorum Pontificum, wyłącznie za łaskawą zgodą biskupów, co zresztą pokazuje, że „uwolnienie” Mszy św. trydenckiej w praktyce się nie dokonało), to nie kieruję tych słów pod adresem kapłanów, ale instytucji „indultu” jako takiego. Z kapłanami zaś, czy to odprawiającymi Mszę św. wszech czasów, czy też z tymi, którzy jej nie odprawiają, mam kontakty, które sam określiłbym jako dobre.

Cóż więc sprawia, że nie ma jedności wśród księży-tradycjonalistów? Zapewne nie wymienię wszystkich istniejących powodów, ale podam te, z którymi zetknąłem się osobiście. Chcę podkreślić, że nie stawiam zarzutów jakimkolwiek konkretnym kapłanom, nie oceniam ich gorliwości ani świątobliwości, nie pomniejszam dobra, jakie czynią w Kościele katolickim; często są to księża bardzo pobożni i gorliwi. Będzie to po prostu chłodna analiza sytuacji.

Pierwszy powód, najczęstszy i najpoważniejszy – to brak jedności doktrynalnej. Niestety, kapłani odprawiający Mszę św. wszech czasów zazwyczaj akceptują zmiany doktrynalne, wprowadzone po II Soborze Watykańskim, a także nową Mszę, zatwierdzoną przez Pawła VI; nie widzą również potrzeby praktykowania prawdziwego posłuszeństwa i poddają się ograniczeniom narzucanym przez postępową hierarchię.

Zapewne ci kapłani dostrzegają piękno i wartość duchową, a może nawet i doktrynalną tradycyjnej Mszy św., być może uznają wyższość rytu tradycyjnego, ale nie widzą przy tym konieczności odrzucenia nowego rytu (novus ordo) jako wywodzącego się z herezji i do herezji prowadzącego. Ten brak przekonania sprawia, że nie może być mowy o prawdziwej jedności działania. Nie powstanie jedno serce, gdy brak jest jednego ducha.

W Polsce niestety mało jest kapłanów, którzy zerwali z nowym rytem i odprawiają wyłącznie Mszę św. wszech czasów. Również wielu wiernych nie dostrzega tej różnicy i szuka tylko Mszy św. tradycyjnej, a reszta jest im obojętna albo na tyle mało ważna, że są w stanie ją znieść, choćby z zaciśniętymi zębami. Taka koncentracja na liturgii z pominięciem innych aspektów wiary katolickiej sprawia, że za piękną, tradycyjną fasadą (czyli tradycyjnym rytem) czai się ciemne posoborowe wnętrze (nowa doktryna i nowa dyscyplina).

Drugi powód – to brak możliwości wyróżniania się. Może wzbudzi to zdziwienie, ale mimo tego, że będąc w Bractwie jest się członkiem zgromadzenia szczególnego, charakterystycznego i w pewnych kręgach łatwo rozpoznawalnego, to jednak pozostaje się tylko jednym z wielu, jednym z około siedmiuset, którzy myślą tak samo i czynią to samo. Wprawdzie działając w Polsce jest się już nie jednym z siedmiuset, ale jednym z piętnastu, a przez to „prestiż” i „wyjątkowość” trochę się zwiększają, ale mimo wszystko nadal jest się jednym z wielu.

Inaczej rzecz ma się wtedy, gdy pozostaje się wśród tych współbraci w kapłaństwie, którzy odprawiają tylko nową Mszę. Wówczas jest się jedynym w całej diecezji lub zgromadzeniu, jest się kimś szczególnym, bo jest się solistą – wyróżniającym się konserwatywnym głosem w chórze „postępowia”. A pozostanie tym głosem w oficjalnych, legalnych (a przy tym bezpiecznych) strukturach przeważnie skutkuje większą famą niż bycie jakimś tam „schizmatyckim”, „lefebrystowskim” kapłanem, który w opinii większości przecież i tak tylko nieustannie krytykuje to, co robią posoborowi duchowni.

Ksiądz diecezjalny wstępując do Bractwa musi w pokorze zrezygnować z indywidualizmu, uznając, że zasila szeregi tych, którzy od pół wieku walczą o katolicką tradycję, którzy mają doświadczenie „bitewne” i nie łudzą się, że współpraca z hierarchią mogłaby być możliwa bez różnych kompromisów z posoborowymi nowinkami, bez czytania listów duszpasterskich biskupa miejsca, bez uznawania „wielkiego polskiego świętego”, bez potrzeby udawania, że myśli się i wierzy dokładnie tak, jak biskup.

Po cóż na próżno eksperymentować na własną rękę, zamiast skorzystać z wieloletniego doświadczenia tych, którzy dobrze poznali, jak to wszystko naprawdę wygląda – w Polsce i zagranicą? Lepsze owoce przyniosłoby po prostu dołączenie do nich, nawet jeśli nie sformalizowane (tj. przez wstąpienie do Bractwa), to przynajmniej na zasadzie ściślejszej współpracy, jawnej bądź ukrytej.

W Bractwie brak jest też wyjątkowości w tym sensie, że nie ma zgody przełożonych na niezrównoważone zachowania i głoszenie oryginalnych nauk (na przykład prywatnych objawień i przekazów płynących jakoby z nieba), nie ma też zgody na nieroztropną bohaterszczyznę i celowe wystawianie się na prześladowania.

Z Internetu można się dowiedzieć o duchownych, którzy głoszą jakieś nauki, zalecają pobożność i są prześladowani jakoby za to, że walczą o Mszę św. tradycyjną – jednak, gdy się ich uważnie posłucha, to można odnieść wrażenie, że dużo tam silenia się na oryginalność, chęci ubarwienia, podkreślenia własnej wyjątkowości oraz… zwykłej krnąbrności – i może to raczej z tych powodów są oni dyscyplinowani przez swoich przełożonych? Mimo to uważa się tych kapłanów za wyjątkowych, ponieważ są prześladowani przez posoborową hierarchię. (Pomijam teraz fakt, że kapłani Bractwa – wierni nauczaniu Kościoła i Mszy św. – są już od dziesiątek lat prześladowani i uznawani za schizmatyków.)

Otóż kapłani, którzy autentycznie wchodzą na drogę wierności nauce Kościoła, są rzeczywiście często bardzo źle traktowani: są poniewierani, uznawani za niespełna rozumu albo za buntowników… Grozi im zatem, że zejdą z obranej drogi, że pójdą na jakiś kompromis doktrynalny – i jest to niebezpieczeństwo tym większe, że nie mają oparcia w podobnie myślących i działających współbraciach w kapłaństwie.

I choć szczerze współczuję tym księżom, na ogół osamotnionym, to jednak nie zgadzam się z postrzeganiem ich jako męczenników za wiarę, ponieważ mają oni przecież dobre wyjście – wyjście, które pozwoli im żyć i działać dla dobra dusz z poparciem i opieką ze strony tych, których zadaniem jest właśnie wspieranie kapłana w jego misji, czyli przełożonych. Tym dobrym wyjściem jest przystąpienie do Bractwa Św. Piusa X!

Jeśli natomiast ktoś nie chce przyłączyć się do naszego Bractwa, to trudno, nadal będzie cierpiał samotnie – ale niech pamięta, że kapłaństwo nie jest jego osobistym dobrem i z chwilą, gdy zostanie uciszony albo ograniczony w działaniu, to mimo obiektywnej wartości jego cierpienia przecież nie wypełni swojego obowiązku głoszenia prawdy i zaprzepaści szansę dania jak najszerszej liczbie wiernych możliwości uczestnictwa w Najświętszej Ofierze wedle tradycyjnego obrządku – i będzie to wielką stratą zwłaszcza w dzisiejszym świecie, w którym tak mało jest świadomych kapłanów… Kapłaństwo to nie jest nasze prywatne dobro, z którym możemy odejść na pustynię.

Tu muszę wspomnieć nawiasem o jeszcze jednej sprawie. Gdy z powodu rotacji kapłan Bractwa zostanie przeniesiony do innej kaplicy, to na jego miejsce przyjdzie następca, który będzie robił to samo i nauczał tego samego. Natomiast z chwilą, gdy kapłan diecezjalny, organizujący w swojej parafii „środowisko tradycji”, zostanie przeniesiony, to nie ma on gwarancji, że na jego miejsce zostanie wyznaczony ktoś o podobnych poglądach. Zatem budowanie apostolatu jakby na sobie samym może skutkować tym, że pozostawi się owce bez pasterza, który da im zdrową strawę duchową – chyba że zawczasu pośle się ich tam, gdzie taką strawę będą mogli otrzymać.

Trzeci powód – to strach przed karami. Strach przed nieznanym jest czymś głęboko ludzkim. Jest czymś normalnym, ale… czy duchownym przystoi bać się kar kościelnych, jakimi mogliby zostać obłożeni przez przełożonych, gdyby przyłączyli się do Bractwa albo gdyby zaczęli głosić bez ogródek to, co zawsze było przez Kościół nauczane? Jeśli boją się, to znaczy to, że je uznają za prawomocne.

Czy jednak różnorakie cenzury, tj. kary kościelne, czy suspensy lub ekskomuniki nakładane na kapłana za to, że nie robi nic innego ponad to, że odprawia tylko tradycyjną Mszę św., że naucza tylko tego, czego Kościół zawsze nauczał, że odrzuca nowinki i chce żyć i działać jak prawdziwy kapłan katolicki – mają jakąkolwiek wiążącą moc? Otóż nie mają, a jeśli księża boją się kary za bycie kapłanami katolickimi i nie potrafią przemóc tego strachu ze względu na wyższe dobro, to znaczy to, iż w gruncie rzeczy nie rozumieją ani tego, że w Kościele jest kryzys, ani tego, że bardziej trzeba się bać Boga niż ludzi i ich kar, które nie mają skutków nadprzyrodzonych.

Czwarty powód – to obawa o bezpieczeństwo materialne. Każdy z nas się starzeje, każdy zadaje sobie czasem pytanie: „Co też się ze mną stanie, gdy będę stary i nie będę mógł udzielać się w apostolacie?”. A może dobry Bóg da, że tego wieku nie dożyjemy, zabierając nas ze świata, gdy jeszcze będziemy sprawni? Jeśli nawet przyjdzie nam dożyć sędziwego wieku albo jeśli powali nas choroba, to przecież to nie ZUS się o nas zatroszczy, ale nasi współbracia w kapłaństwie i nasi wspaniali wierni, którzy kochają swoich kapłanów i którzy – jeśli się dla ich dobra poświęcimy – nie zapomną nam tego na naszą starość. To jest największa pociecha, a nie wiara w zabezpieczenia socjalne, które dziś są, a jutro może ich nie być! Potrzebna tu jest odwaga i zaufanie do Boga, który nie zapomina o swoich sługach.

Piąty powód – to lęk przed trudami życia w hierarchii i życia wspólnotowego. Bractwo – choć na poziomie instytucjonalnym ma opinię nieposłusznego papieżowi – pozostaje dość karną i mocno zhierarchizowaną strukturą, w której przełożeni czuwają nad swoimi podwładnymi i do pewnego stopnia kontrolują ich działalność. Ponadto księżom Bractwa zadań duszpasterskich raczej przybywa niż ubywa; z tego powodu ciągle brakuje im czasu, ponieważ żniwo jest coraz większe, a robotników pozostaje niewielu… a przecież posługa duszpasterska nie zwalnia ze zwykłych obowiązków: odprawienia Mszy (czasem kilku jednego dnia), odmówienia brewiarza i różańca.

Ponadto jakby w naturę Bractwa jest wpisana rotacja duchownych: nie ma żadnej gwarancji, że jakiś kapłan zostanie w konkretnym miejscu na stałe. (Teoretycznie takiej gwarancji nie ma też w diecezji i we wspólnotach, ale gdy się jest jedynym, który umie odprawiać tradycyjną Mszę św., to może przełożeni to uwzględnią w planach przenosin?)

Niejednokrotnie można spotkać się z opinią, że wśród kapłanów Bractwa brakuje miłości bliźniego, że jesteśmy niemili, niegościnni, pyszni itp. Oczywiście mamy swoje wady, lubimy też sobie z siebie nawzajem pożartować. Jeśli ktoś jest nadmiernie wrażliwy albo liczy na to, że w Bractwie są same chodzące ideały, bez grzechów i wad, to muszę go rozczarować: mam wspaniałych współbraci, ale wszyscy nadal jesteśmy tylko ułomnymi ludźmi i owszem, zdarza się, że niechcący kogoś zranimy, skrzywdzimy, że popełnimy błędy.

Ale jeśli to jest powód, dla którego ktoś miałby się bać współpracować z Bractwem albo wstąpić do niego, to cóż można powiedzieć małżonkom, którzy mają być ze sobą całe życie mimo swoich wad i zranień? To jest mała ofiara w porównaniu z dobrem, które otrzymujemy w zamian – pokojem serca płynącym ze świadomości, że jest się kapłanem żyjącym wedle tradycyjnej doktryny katolickiej, przebywaniem z kapłanami mającymi takie same myślenie oraz posłuszeństwem wobec przełożonych, którym leży na sercu przekazywanie wiernym nauczania katolickiego oraz uświęcanie ich przy użyciu nie jakichś nowinek, ale środków przez wieki sprawdzonych w Kościele katolickim.

Oczywiście są z pewnością i inne powody, które powstrzymują kapłanów od przyłączenia się do jednej, wspólnej walki o katolicyzm. Zaproszenie z naszej strony zawsze pozostanie aktualne, warunek jest tylko jeden: cor unum, czyli jedna wola zbudowana na jedności wiary i przekonania.

Kazanie z Niedzieli Dobrego Pasterza, 26 kwietnia 2020 r.
ks. Łukasz Szydłowski FSSPX

Za: Wspólnota Modlitwy za Kapłanów – wmzk.fsspx.pl (9 czerwca 2020)
https://www.bibula.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...