Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Tak właśnie było w przypadku ostatniego felietonu „Is fecit”, w którym zastanawiałem się, kto mógł skorzystać na eksplozji w Bejrucie. Eliminując kolejne osoby, doszedłem do wniosku, że jedynym, a w każdym razie – najbardziej zainteresowanym w zdetonowaniu zapasów saletry amonowej w bejruckim porcie mógł być Izrael.
W związku z tym otrzymałem trochę listów; niektóre z wymyślaniami, ale kilka polemicznych, których autorzy próbowali argumentować, że Izrael wcale, ale to wcale nie był tym zainteresowany, bo zawinił „bałagan”, albo jacyś inni szatani – ale nie Izrael.
Bałaganem można wiele wytłumaczyć, podobnie, jak zwalaniem winy na anonimowych szatanów, którzy na ludzką zgubę po tym świecie krążą – ale niepodobna pominąć okoliczności, że bałagan może być wytworzony celowo, właśnie po to, by komandosom łatwiej było dokonać dywersji.
Wracam do tej sprawy nie tylko ze względu na listy, ale również dlatego, że w ostatnią niedzielę w kościołach w Polsce przeprowadzona została zbiórka pieniędzy z przeznaczeniem na pomoc ofiarom eksplozji w Bejrucie. To oczywiście nic złego – ale chętnie bym się dowiedział, że w izraelskich synagogach też taką zbiórkę przeprowadzono, czy też na wszelki wypadek („tisze jediesz, dalsze budiesz” – powiadają Rosjanie) nie dopuszczono do pojawienia się nawet takiego związku eksplozji z Izraelem.
Wróćmy jednak do „bałaganu” i przyczyn, dla których się w bejruckim porcie pojawił. Skąd pochodził statek, który ten ładunek saletry amonowej przywiózł i dla kogo. Powiadają tedy, że statek „Rhosus” pod banderą Mołdawii, ale będący własnością pochodzącego z Chabarowska Rosjanina Igora Grechuszkina (chociaż mieszkającego też na Cyprze), pod dowództwem kapitana Norysa Prokoszewa, wypłynął w roku 2013 z Gruzji do Mozambiku z ładunkiem saletry amonowej.
Po drodze zawinął do Bejrutu, gdzie został zatrzymany, jako niezdatny do dalszej żeglugi i z powodu niezapłaconych opłat portowych w wysokości 100 tys. dolarów.
Ładunek 2,7 tys. ton saletry amonowej został umieszczony w portowym magazynie nr 12. W tej sytuacji armator porzucił statek wraz z załogą złożoną z Ukraińców i dwóch Rosjan. Ponieważ ładunek nie został dostarczony do odbiorcy w Mozambiku, armator ogłosił bankructwo i „kontakt z nim się urwał”.
W 2018 roku „Rhosus” zatonął sobie w bejruckim porcie, podczas gdy ładunek saletry nadal leżał sobie w portowym magazynie beż żadnych zabezpieczeń, aż tu nagle 4 sierpnia wyleciał w powietrze, razem z połową miasta.
Gdzie jest dzisiaj Igor Grechuszkin, z którym „kontakt się urwał”? Podobne pytania zadawali sobie ludzie po zakończeniu II wojny światowej: gdzie jest Hitler? Pojawiało się mnóstwo spekulacji, niektóre nawet ułożone mową wiązaną: „może w Jaffie niepoznany, hoduje słodkie banany (…) a być może ręka Boża strąciła go na dno morza i prosto z zimnej topieli naprawdę go diabli wzięli?”
Skoro jednak z Igorem Grechuszkinem „kontakt się urwał”, to już się nie dowiemy, czy pod przykrywką rejsu handlowego nie wykonywał przypadkiem innego zadania? Po co właściwie zawinął do Bejrutu, zamiast bezpośrednio iść przez Kanał Sueski do Mozambiku, tym bardziej, że przed sprzedażą ładunku nie miał pieniędzy na opłaty portowe? Czy prawdziwym celem rejsu nie było umieszczenie prawie 3 tysięcy ton saletry amonowej w bejruckim porcie, żeby w odpowiednim momencie wysadzić w powietrze to „legowisko Hezbollahu”, a przy okazji zniszczyć portową infrastrukturę, by w razie czego nie mogła ona posłużyć przyjęciu innych ładunków?
Nawiasem mówiąc, to „legowisko Hezbollahu”, to tylko taka trawestacja zwrotu z powieści Edwarda Kazakiewicza, który najpierw pisał w jidysz, a dopiero potem po rosyjsku. W ultrasocrealistycznej powieści „Wiosna nad Odrą” podaje on komendy, jakie miał wydawać sowiecki dowódca baterii ciężkiej artylerii: „W legowisko faszystowskie, ognia!”
Są tam zresztą jeszcze pikantniejsze sceny, jak np. członek Rady Wojennej, generał Sizokryłow, podczas spaceru natyka się na rudowąsego żołnierza, który wykopał sobie „wnęk strzelecki” i na widok generała zaczyna się z tego tłumaczyć. Generał milczy, więc żołnierz pragnąc jakoś zakończyć tę kłopotliwą sytuację mówi” „Stalinowi dzięki”, a generał nadal milczy, ale myśli:” tak, jemu należą się dzięki…” – i tak dalej.
Były kapitan „Rhosusa” powiada, że Igor Grechuszkin machnął ręką na ładunek, zbankrutował i zniknął – podobno ze słowami, że jak tak, to niech się teraz Libańczycy martwią. A ci – jak się okazało – wcale się nie martwili, że w porcie umieszczona została taka potężna bomba i przez 6 lat „nic nie zrobili”.
Czy dlatego, że nie wiedzieli co zrobić, jak ci Murzyni na pustyni („Raz Murzyni na pustyni złapali grubasa, nie wiedzieli, co mu zrobić, ucięli…” – no, mniejsza z tym), czy dlatego, że są leniwi, czy dlatego, że ktoś im zapłacił, by „nic nie robili”, czy wreszcie dlatego, że „nic nie zrobili” z pobudek służbowych?
Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk, a wtórowali mu starożytni Rzymianie, że „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem” a wreszcie nasz Adam Mickiewicz pisał, że „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”.
A jakaż sprawa może być lepsza od zapewnienia bezpieczeństwa bezcennemu Izraelowi? Żadnej lepszej sprawy nie ma I być nie może, a skoro już jesteśmy przy pełnych mądrości sentencjach starożytnych Rzymian to warto strawestować jedną z nich: pereat mundus, fiat salus! – co się wykłada, że niech zginie świat, by było bezpiecznie. Nawet świat, a cóż dopiero Bejrut?
Na koniec chcę zwrócić uwagę na światełko w tunelu, a konkretnie – na froncie białoruskim. Jak pisał poeta: „zachodzim w um z Podgornym kolą”, co za szatani kręcą tą całą białoruską rewolucją i oto 17 sierpnia wszystko się wyjaśniło. No, może nie „wszystko”, ale w każdym razie sporo.
Oto Ogólnobiałoruski Komitet Strajkowy zdecydował, by każdej strajkującej fabryce przekazać po 100 tysięcy dolarów. Skąd Ogólnobiałoruski Komitet Strajkowy ma tyle dolarów, że może na prawo i lewo rzucać setkami tysięcy? Chyba pani Swietłana Cichanouska tyle sobie nie uzbierała z pensji prowincjonalnej nauczycielki obcych języków? A skoro nie ona, to kto?
Tajemnica to wielka, ale dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego Białorusini zachowują się podobnie, jak w swoim czasie Ukraińcy; jak gdyby nigdy nic porzucają zarobkowe zajęcia, chociaż jak trzeba, to za zarobkiem jeżdżą nawet za granicę.
Kto te pieniądze inwestuje i czego za to będzie chciał w rewanżu? Amerykańska ustawa 447 trochę nam te sprawy wyjaśnia, chociaż oczywiście nie do końca.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz