Motto: „I ty za młodu niedorżnięta megiero, co masz taki tupet, że szczujesz na mnie swe szczenięta…”
Julian Tuwim
Jak się kreuje autorytety moralne? „Bierze się do tego celu tęgiego starego pryka, sadza się go na fotelu…” – pisał poeta – ale to było dawno, bodaj w XIX wieku i w dodatku – w Krakowie, gdzie żyły „matrony”, które poeta też uczcił mową wiązaną: „Za co stwór podeszły wiekiem, co kobietą być już przestał, a nigdy nie był człowiekiem, windujemy na piedestał?”
Nietrudno nie zauważyć zasadniczej odmienności ówczesnego podejścia do kreowania męskiego autorytetu moralnego, a autorytetu kobiecego – chociaż i to podlegało ewolucji. W takim Rzymie matrona była niemal obiektem kultu, ale to była ciemna starożytność, być może nawet gorsza od Średniowiecza, którym tak pogardza moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, co to walczyła z komuną jeszcze w późnych latach 90-tych.
Musiało to być podobne do działań tego partyzanta, co to jeszcze w 20 lat po wojnie wysadzał tory i wysadzał. Toteż w miarę postępów nowoczesności, matrony zaczęły odchodzić w mglistość. Degradacja matrony nie jest zresztą ostatnim słowem, bo przecież trwają prace zarówno nad eutanazją, jak i „aborcją opóźnioną”, to znaczy – legalizacją ćwiartowania osób nie tylko urodzonych, ale nawet metrykalnie dorosłych. W takiej sytuacji o żadnym kulcie „matrony” nie może być mowy, a starsze damy mogą się cieszyć, jeśli nie zostały skierowane do chloru.
W tych okolicznościach koronawirus może okazać się niezwykle przydatny nie tylko do tresury postępowej Ludzkości, ale również do zadbania o „planetę”, która – jak twierdzi pan prof. Ehrlich, zresztą z pierwszorzędnymi „korzeniami” – wymaga zredukowania światowej populacji do najwyżej miliarda osobników – żeby było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent.
Od kogóż zacząć tę redukcję, jeśli nie od osób – jak to się kiedyś mówiło – „w latach”? Nie tylko przyniosłoby to zbawienne skutki dla ekonomii, która dzisiaj ugina się pod ciężarem świadczeń emerytalnych, ale również dla kultury. W czasie młodzieżowej rewolucji 1968 roku, padło ostrzeżenie, żeby nie ufać nikomu po trzydziestce. W tej sytuacji również pomysł, by jako kandydata na autorytet moralny, brać jakiegoś starego pryka, nie wydaje się szczęśliwy.
No dobrze – ale skoro ani stary pryk, ani tym bardziej matrona się nie nadają, to kogo wysunąć na jasnego idola? Nie ma rady; trzeba uciec się do taktyki wypróbowanej jeszcze za pierwszej komuny, a mianowicie – cięcia po skrzydłach. Małe dzieci, o których Henryk Sienkiewicz mawiał, że stanowią „zakałę ludzkości”, przeznaczone są do aborcji – i to jest jedno skrzydło do odcięcia, a drugie – to właśnie stare pryki i matrony.
Kto w tej sytuacji pozostaje, skoro nie można ufać nikomu po trzydziestce? Ano – nastolatki, które po okresie pokwitania, kiedy to na skórze występują im rozmaite pryszcze, osiągają dojrzałość płciową i to w zakresie wszystkich 77 dotychczas zidentyfikowanych płci.
Ciemna masa myśli, że płcie są tylko dwie, ale takie poglądy to dowód zacofania, bo w międzyczasie powstała straszliwa wiedza i cały wokabularz pojęć określających rozmaite odmienności. W tej sytuacji nic dziwnego, że postępowa część Ludzkości, zamieszkała w naszym bantustanie, do rangi autorytetu moralnego podniosła niejakiego „Margota”, który „uważa się” za kobietę, chociaż wszystkie męskie klejnoty podobno ma w jak najlepszym porządku.
Skoro tedy „Margot” został wyniesiony tak wysoko, że każdy może zobaczyć jego małość, to zatroskani o własną przyszłość osobnicy „w latach” nie tylko zaczynają mu się podlizywać, również dostarczając dobrych rad.
Na przykład nie do końca pokonana w walce z upływem czasu dama i pisarka, pani Manuela Gretkowska radzi „Margotowi”, żeby „pierdolił poprawność”, a do „ministra tego badziewia” pisał „ty jebany chuju”. Toteż „Margot” najwyraźniej poczuł się tymi hołdami i zbawiennymi radami uskrzydlony do tego stopnia, że aż zaskoczyło to nawet biegającego po Krakowie za „filozofa” pana prof. Jana Hartmana.
Oczywiście został natychmiast pryncypialnie skrytykowany przez wyznawców i przyjaciół „Margota”, więc myślę, że w obawie przed śmiercią cywilną zreflektuje się i dołączy do cmokierów, wśród których znalazła się również Matka Boska Komorowska – bo tak w latach 80-tych figlarze nazywali panią Maję Komorowską-Tyszkiewicz. Bo na tamtym etapie wypadało być pobożnym, jako że rozdzielnictwem zachodniej pomocy dla opozycjonistów zajmował się Kościół.
Toteż nawet pan red. Michnik uprosił przewielebnego księdza Jankowskiego, żeby ochrzcił mu syna, a tuzy dziennikarstwa, dawniej w PZPR, wtedy skupiały się wokół „Dzwonka Niedzielnego”. Zwiodło to duszpasterza środowisk twórczych, który myślał, że te objawy nawrócenia, to zasługa jego perswazji – ale jakież było jego rozczarowanie, gdy – kiedy okazało się, że Zachód nie wymaga już kościelnego certyfikatu – domniemani konwertyci nie tylko wynieśli się z zakrystii, ale w dodatku rozpoczęli wściekłą kampanię przeciwko „ajatollahom”. Po prostu zmienił się etap, a wraz z nim – również „mądrości etapu”.
Toteż i teraz pewnie na „pierdoleniu poprawności” się nie skończy, bo w ostatnim wywiadzie „Margot” powiedział, że „pierdoli Polskę”. Takiego ambitnego programu nie da się oczywiście zrealizować od razu, ale skoro słowo się rzekło, to trudno – trzeba zacisnąć zęby i przystąpić do dzieła. Jeśli tylko „Margotowi” starczy determinacji, no i tak zwanej „męskiej siły”, to może wszyscy się doczekamy, ale wypada od kogoś zacząć. A od kogóż, jeśli nie od wielbicieli to znaczy – wielbicielek?
W pierwszej kolejności trzeba by doprowadzić do bliskiego spotkania III stopnia z panią Manuelą, która przecież pragnie z Polski wyjechać. W takiej sytuacji – również z tego względu – periculum in mora i jeśli ma to mieć sens, a przede wszystkim – by w ogóle było możliwe, to trzeba się pospieszyć i uwijać.
Kiedy w naszym bantustanie takie trwają zabawy i spory, to w chwili gdy piszę te słowa, pani Swietłana Cichanouska, jasny idol Białorusi, szykuje się do przemówienia w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Zaprosiła ją Estonia, ale warto zwrócić uwagę, że musiała zgodzić się na to Rosja, będąca stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ z prawem weta.
Wygląda na to, że sprawa musiała być od początku pilotowana przez Kreml, który stworzył, a w każdy razie – wykorzystał okazję, by tak osłabić prezydenta Łukaszenkę, by błagając zimnego ruskiego czekistę Putina o pomoc, jako prezydent Białorusi podpisał mu wszystkie wymagane cyrografy. Ciekawe, co z tego będzie miał nasz nieszczęśliwy kraj.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz