Rocznica zakończenia obrony Westerplatte – pozwala przeprowadzić doskonałe rozróżnienie między FAKTEM, a jego INTERPRETACJĄ.
A jest to różnica kluczowa tak dla zrozumienia przyczyn, przebiegu i następstw wydarzeń z września 1939 r. – jak i dzisiejszych do nich nawiązań oraz wniosków wyciąganych, a częściej jeszcze nie wyciąganych z tego epizodu historii Polski.
Bić się czy nie bić
Jak wiemy, 2. września 1939 r., wobec wykonania zadania postawionego przez dowództwo oraz beznadziejności położenia – mjr Henryk Sucharski zadecydował o kapitulacji dowodzonej przez siebie Wojskowej Składnicy Tranzytowej, którego to rozkazu zbuntowani podwładni nie posłuchali. To FAKT.
Natomiast często dziś powtarzane, a nawet zapisywane zdanie „Sucharski załamał się nerwowo” – to nie fakt, tylko jego INTERPRETACJA. A ściślej – nieuzasadniona manipulacja, wynikająca zapewne z niezrozumienia, że ktoś (zwłaszcza wojskowy i nawet podczas tamtego tragicznego września) potrafił myśleć i decydować racjonalnie. A przynajmniej próbował…
Niestety, cała kampania wrześniowa to właśnie takie zmultiplikowane Westerplatte – beznadziejna walka tam, gdzie należało bezwzględnie kapitulować, ofiary ponoszone na próżno, a nad tym wszystkim INTERPRETACJE, że w sumie, to przecież byczo wyszło!
Jest to zresztą podwójnie tragiczne. Bo z jednej strony patriotycznie jest np. oburzać się na scenę z „Lotnej” z uderzeniem szablą w lufę czołgu (choć w tym przestylizowanym filmie gest ten miał tylko symbolizować beznadziejność walki i dysproporcję sił Polski i Niemiec) – ale jeszcze patriotyczniej jest lansować choćby kult Wizny, czyli niewykonania rozkazu odwrotowego i bohaterskiej wprawdzie, ale jednak i tak ostatecznie pozbawionej znaczenia strategicznego, a samobójczej obrony pobocznego odcinka walk. Walk, których w ogóle – a już na pewno po przegraniu bitwy granicznej – być już nie powinno.
Oczywiście, takie patriotyczne kawałki jak Wizna są potrzebne, ma je każdy kraj i każda wojna – ale OBOK, a nie ZAMIAST dojrzałej refleksji na temat celów danej wojny, zarówno tych zakładanych, jak zwłaszcza osiągniętych, no i drogi dojścia do nich, udanej lub nie. Tylko wtedy pamięć i świadomość historyczna narodu jest pełna.
Umiastowski redivivus
Niestety bowiem, ale upór w kontynuowaniu oporu we wrześniu 1939 r. wynikał z fundamentalnego niezrozumienia przez władze polskie co to była za wojna, o co wybuchła i o czyje interesy w niej chodzi. Nie dość, że ekipa rządząca II RP dała się Brytyjczykom użyć jako zapalnik kolejnego etapu walki o panowanie nad światem i przemianę cywilizacyjną, to jeszcze posłużywszy za pierwszą ofiarę – uparliśmy się kontynuować ponoszenie strat, żeby się broń Boże nasi kochani alianci nie wycofali ze swej filantropijnej dla nas pomocy! Czyż trzeba lepszego dowodu kto naprawdę stracił rozum we wrześniu 1939 r.?
Ha, widać trzeba, bowiem rehabilitacja tragicznego trójkąta Beck-Rydz-Mościcki – trwa w najlepsze nie tylko w publikacjach piłsudczyków niepoprawnych, a sentymentalnych (jak ci zbierający się na Jasnej Górze co do jednego neo-leguna poprzebierani za Piłsudskiego), ale także w ramach oficjalnej, rządowej polityki historycznej.
A to znowu musi zapalać lampki ostrzegawcze, bo czym innym jest np. naukowe czy nawet ideowe dociekanie choćby co Śmigły zrozumiał z własnych błędów podczas internowania i z jak dobrymi intencjami przybył do Warszawy o dwa lata za późno, by – no właśnie, co, konspirować, czy… Czym innym zaś opowiadanie z powagą (?) państwa polskiego, że polityka przedwrześniowa była słuszna, sojusze zachodnie jedynie możliwe, a kampania wrześniowa właściwie prawie wygrana.
Bo taka kompilacja antyhistorycznych kłamstw każe zapytać – kto u licha jest dziś kierownikiem polityki historycznej Polski, zmartwychwstały płk. Umiastowski, współautor niesławnej propagandy zwycięstwa z tamtego tragicznego Września?!
Nasi ułani biorą Prusy Wschodnie…
Wrażenie to potęguje lektura gazet z tamtego okresu czy choćby samych ich tytułów – tych niszczonych masowo niemieckich samolotów, buntów w Berlinie, aliantów w Zagłębiu Ruhry i polskich ułanów idących zwycięskim pochodem na Królewiec. Przecież to żywcem i jak dzisiejsza polithistoryczne oficjalne spojrzenie na tamtą wojnę, i całokształt obecnej polityki informacyjnej rządu! Do licha, jest wręcz jeszcze bardziej byczo, niż wtedy, gdy niemieckie czołgi podjeżdżały pod rogatki Warszawy, a radio i gazety nadal przekonywały, że to rozpaczliwy krok najeźdźcy, któremu zaraz zabraknie paliwa…
W dodatku tamta wrześniowa propaganda zwycięstwa odrodziła się w ramach współczesnej polityki historycznejtakże w postaci dogmatu „Już, już prawie wygrywaliśmy [w wersji nieco mniej stukniętej -„nasza obrona tężała na przedmościu rumuńskim”], gdy to Sowieci swym ciosem w plecy zniweczyli naszą zwycięską kampanię!”.
Ergo – w ogóle cała kampania wrześniowa jest zupełnie wtórna i dalszorzędna wobec wkroczenia Armii Czerwonej, a 1 września już definitywnie blednie wobec września 17. Ale już broń nas Beck nie 12. września, bo konferencja w Abbeville, konstatująca zresztą nie żadną „zdradę aliantów”, tylko prosty FAKT – że Wojsko Polskie jest rozbite i nie stanowiło już zorganizowanej wartości operacyjnej – jakoś w dalszym ciągu elementem szerszej świadomości historycznej Polaków nie jest.
A nawet jeśli się przebija – to nawet z zachwiania wiary w zachodnie sojusze współcześni propagandyści starają się wyjść mistrzowsko, rozróżniając, że może tamte układy, w wersji ’39 nie wypadły najlepiej – no, ale teraz gwarantami naszej niepodległości nie są jakieś tam Francja i Anglia, ale same wszechpotężne Stany Zjednoczone! Oklaski, kwiaty, pochód i wiwaty pod ambasadą wskazane! Zupełnie, jak 3. września. Tamtego Września…
Zresztą – podobieństw do zwycięskich pochodów Rydza, Umiastowskiego, Grażyńskiego, Kostek-Biernackiego (jakoś dziwnym trafem dla wszystkich tych propagandystów prowadzących do… Rumunii) – III RP też nieustannie wygrywa trwającą już od kilku lat wojnę z Rosją Putina. Wszak nie ma niemal tygodnia, by ta nas nie najeżdżała, nie bombardowała, a przynajmniej nie grzała silników, no i nie robiła tego czegoś hybrydowego, co to nikt nie wie na czym polega, ale wszyscy są pewni, że istnieje.
Na szczęście za każdym razem te hordy „byłego KGB-isty” odpieramy z równą łatwością, jak tchórzliwe zastępy austriackiego malarza. Niczym w ’39 – wygrywamy bez przerwy tylko tym razem nasze samoloty bombardują Moskwę, a nie Berlin, ale kawaleria po staremu zajmuje Prusy Wschodnie… Niestety jednak – tamta agresja była naprawdę, a traktowaliśmy ją jak żart. Obecna jest w każdym swym aspekcie i co do litery wymyślona – a narzuca się ją Polakom ze śmiertelną powagą.
To także skutek fatalnych, szkodliwych – i od początku do końca kłamliwych INTERPRETACJI Września 1939 r…
Tak, należało nie walczyć bez mądrych sojuszy
A jakie są prawdziwe lekcje, jakie powinniśmy odebrać z tamtych strasznych wydarzeń sprzed 81 lat? Najlepiej to podsumować udzielając odpowiedzi na pytania, które tylko udają, że są retorycznymi:
Tak, należało przyjąć żądania niemieckie, by za wszelką cenę nie przystępować w tym momencie do wojny, skoro już nie udało nam się zbudować/przystąpić do jedynych możliwych NIEEGZOTYCZNYCH układów sojuszniczych, zabezpieczających nas przed wojną bez ustępstw (tzn. układu z Czechosłowacją, póki istniała i chciała oraz Związkiem Sowieckim, który chciał tego do ostatnich chwil, bynajmniej w niczym nie zagrażając ani całości terytorialnej, ani nawet ustrojowi Rzeczypospolitej – o ile ta by się z ZSSR w porę sprzymierzyła).
Tak, gdy już niestety do wojny doszło – należało jak najszybciej kapitulować, by zmniejszyć liczbę ofiar i skalę zniszczeń. Najlepszym momentem była porażka w bitwie granicznej dotkliwa, ale jeszcze nie upokarzająca, zachowująca ogólny zrąb sił polskich (oczywiście przy całkowitym upadku pierwotnie zakładanego planu wojny). Od początku (a jeszcze lepiej – zamiast przystępowania do wojny) należało widzieć, że chodzi o starcie mocarstw, a nawet sił stojących ponad i poza mocarstwami o panowanie nad światem.
A zatem dla narodów i państw rozmiaru i położenia Polski – rozsądniej było się nie wtrącać albo przynajmniej możliwie szybko opuścić zabawę, zamiast obiecywać jak dzieciak przed pierwszym kieliszkiem i młodzian-prawiczek, że się wytrzyma 6 miesięcy ostrego zwarcia, by ostatecznie paść, ale czołgać się jeszcze 6, ale lat.
Dalej – tak, nie należało kontynuować walki zbrojnej, hubalszczyzna zaczęła się błędem, a stała nieodpowiedzialnym szkodnictwem przeciw sprawie polskiej, podobnie jak i zwłaszcza pierwsze, potem gówniarzerskie, a zwłaszcza komunistyczne próby konspiracyjne, nieodmiennie kończące się szafowaniem polskim życiem. Bo zdradą albo gorszą od zdrady głupotą – jest działanie przeciw narodowej ekonomii krwi.
Tak, należało unikać wyskoków konspiracji, Akcja pod Arsenałem jest zrozumiała jako gest przyjaźni, ale jest całkowicie nie do zaakceptowania ze względu na skalę odwetu, zamach na Kutscherę – argumentem za nim było dążenie do przerwania zbrodniczej działalności konkretnej osoby, stanowiącej istotne zagrożenie, koszt jednak również był ogromny. Nie było też większej potrzeby sensu wysadzania pociągów, strzelania do pojedynczych Niemców itd. – tę wojnę rozpętały mocarstwa i należało czekać, aż ją między sobą rozstrzygną, siły oszczędzając WYŁĄCZNIE na przypadki obrony koniecznej, jak Zamojszczyzna i Wołyń.
I nie, nie jest tak, że „teraz to łatwo pisać”. Nie ma większej obrazy dla postaci z przeszłości niż upierać się, że na pewno byli wyraźnie głupsi niż ludzie teraz. Zwłaszcza, że i przed Wrześniem, i podczas wojny nie brakowało wbrew pozorom przynajmniej jednostek jasno widzących jak straszne, tragiczne w skutkach błędy są popełniane na narodzie polskim przez jego samozwańczych politycznych i duchowych przywódców. I, dla jasności – także i teraz, mimo Waszych krzyków i tupania, że nie chcecie tego znowu słuchać – ostrzegamy czym to się może znowu skończyć…
Przeżyć by zwyciężyć
Dlatego właśnie czas skończyć z wiarą w durną propagandę, niby to mającą nas pocieszyć? Że albo „prawie wygraliśmy” – ale to to prawie zrobiło różnicę… Albo, że „nie mieliśmy wyjścia”, więc w sumie i tak nieźle wyszło… Takich „i tak…” jest zresztą więcej: „I tak by wojna wybuchła…” – więc koniecznie musieliśmy do niej przystąpić jako pierwsi. „I tak nas Niemcy chcieli zabić…” – więc należało im to ułatwić, najlepiej rzucając się przy każdej okazji na wroga z gołymi rękoma. I tak dalej… Przepraszam, ale czy naprawdę trzeba tłumaczyć dlaczego tak nie wolno (nie)rozumować?
Zasadą udziału w wojnie w takim przypadku, jak polski – nie jest wszak zabicie jak największej liczby wrogów bez oglądania się na koszty, ale zachowanie przy życiu jak największej liczby własnych obywateli. I o tym tak rządzący we wrześniu 1939 r., jak i kierownictwo walki podziemnej zapomnieli/nie wiedzieli. Kto w niekorzystnych warunkach unika walki – zachowuje siły, by ją wygrać w bardziej sprzyjających okolicznościach. I to jest zawsze FAKT.
Niestety, rządzący Polską uparli się, by przegrać w 1939 r. I zapewne ci dzisiejsi zrobiliby wszystko, by ten wyczyn powtórzyć – najlepiej jeszcze huczniej. Na przykład na początek zastępując twarde, historyczne fakty – własnymi, śliskimi interpretacjami…
Konrad Rękas
https://chart.neon24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz