czwartek, 24 września 2020

Męczeństwo na pluszowym krzyżu

Latem 1967 roku byłem w powiecie biłgorajskim. Za okupacji był to kraj partyzancki, a i w latach 60-tych żyło tam jeszcze wielu AK-owców.

„AK-owcy, to są królowie wszelkiej broni, AK-owcy, niech tych żołnierzy Pan Bóg broni. AK-owcy, karabin ciężki bierz, do ręki bierz, by w Polsce hitlerowców zgnieść”. – takie to były piosenki, a akurat ta – na popularną melodię „Anielciu, tyś do mnie listów nie pisała”.

Tamtej rejon słynął też z uprawy tytoniu papierosowego odmiany Virginia, który – w odróżnieniu od takiej np. Machorki – musiał być suszony w suszarniach, gdzie trzeba było utrzymywać stałą temperaturę. Toteż o ile w dzień drewno do paleniska podkładały gospodynie, to w nocy dyżurowali gospodarze – a żeby czas się nie dłużył, to zabawiali się rozmową, a żeby rozmowa nie upadała, to od czasu do czasu pokrzepiali się wódeczką.

Rozmowy przeważnie obracały się wokół okupacyjnych wspomnień – a było co wspominać, bo większość z ówczesnych gospodarzy w takiej czy innej formie związana była z partyzantką – niektórzy również i po wojnie. Pamiętam np. opowieść o wybatożeniu miejscowego działacza PPR, który, za każdym uderzeniem batoga, musiał krzyczeć: „jestem bolszewicki pachołek, za to mnie w dupę biją!”

W tych rozmowach uczestniczył niekiedy tamtejszy nauczyciel. Słuchał wspomnień z wielkim zainteresowaniem, ale kiedy miał już trochę w czubie, to i jemu zaczynały przypominać się różne partyzanckie epizody. Wspomnienia nauczyciela miały to do siebie, że nigdy nie były osadzone ani w miejscu, ani w czasie. Nie było to specjalnie dziwne, bo był on młodszy o kilka lat ode mnie, a ja przecież jestem rocznik powojenny.

Te wspomnienia odżyły za sprawą mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus, która – zapewne pod wpływem różnych legendarnych wspomnień „legend Solidarności”- postanowiła podczas studiów włączyć się osobiście do walki z komuną. Co konkretnie komunie złego zrobiła – tego już nie powiedziała, czemu nie można się dziwić, jako że studia skończyła dopiero w roku 1997, a więc osiem lat po ogłoszeniu przez panią Joannę Szczepkowską, że „4 czerwca 1989 roku upadł komunizm”.

Okazuje się, że zasada „me too” znajduje zastosowanie nie tylko w przemyśle molestowania, ale również – w budowaniu legend. A co to jest legenda? Ano, to jest elegancka nazwa fałszywej wersji historii. Ale dopuszczam też ewentualność, że moja faworyta, Wielce Czcigodna… – i tak dalej – postanowiła włączyć się do walki z komuną z przyczyny głębszej, mianowicie z pragnienia dołączenia do orszaku męczenników.

Sprytna taktyka żydokomuny

Jak wiadomo, na obecnym etapie dziejowym, rewolucja komunistyczna prowadzona jest nie tylko według innej strategii, niż znana nam „za komuny” strategia bolszewicka, ale również przy wykorzystaniu proletariatu zastępczego w postaci zboczeńców, wariatów i feministek.

A do czego służy proletariat – również proletariat zastępczy? Proletariat służy do tego, by żydokomuna miała kogo „wyzwalać”. Ale jakże tu „wyzwalać” i od czego, kiedy proletariat nie jest prześladowany? Takie wyzwalanie nie byłoby wiarygodne, a zatem – co robić – jak retorycznie pytał Lenin? Ano, trzeba ogłosić, że proletariat jest prześladowany i uświadomić mu to. Wymaga to cierpliwości, bo – jak powiada w swojej „Psychologii tłumu” Gustaw Le Bon, kiedy w nieskończoność powtarza się jakąś tezę, nawet oczywiście sprzeczną z wszelkim doświadczeniem, a najlepiej właśnie taką – to po pewnym czasie zostanie ona przez tłum podświadomie przyjęta za niewzruszalną prawdę.

Toteż żydokomunie po kilkudziesięciu latach perswazji, udało się wmówić feministkom, że są oprymowane przez „męskie szowinistyczne świnie”, a od tej opresji uwolnić je może tylko rewolucja. Jest to pogląd oczywiście sprzeczny nie tylko z doświadczeniem życiowym, ale i z ustawodawstwem, które wyposaża kobiety kosztem mężczyzn w niezwykle wartościowe przywileje, czego dowodem jest choćby nasza pani Żorżeta. Wprawdzie jej nie bardzo wypada uchodzić za oprymowaną, ale większość feministek jest w zupełnie innej sytuacji i może swoje męczeństwo wystawiać na pokaz, łącznie z owłosionym kroczem – jak to mogliśmy oglądać podczas jednej z wielu manifestacji.

Zresztą – gdyby męczeństwo, zwłaszcza na pluszowym krzyżu, nie przynosiło korzyści, to męczenników byłoby tylu, co kot napłakał, a tak, to ich szeregi rosną w postępie geometrycznym. Podobnie jest ze zboczeńcami i wariatami; ja nie sądzę, by w Polsce było aż tylu zboczeńców i wariatów, ilu się w ostatnich kilku latach ujawniło, ale skoro taki kostium zabezpiecza przed wszelką odpowiedzialnością za rozmaite dokazywania, a poza tym – skoro dzięki staremu grandziarzowi można za to wypić i zakąsić, to dlaczego nie udawać kobiety, zboczeńca lub wariata?

W ten oto sposób żydokomuna ma proletariat zastępczy, którym nie tylko może dźgać swoich przeciwników w chore z nienawiści oczy, ale również organizować „fołksfont”, który by stanowił dla nich zarówno zaplecze, jak i grupę nacisku.

Mogliśmy to zaobserwować nie tylko w postaci poręczenia, jakiego „Margotowi” udzielił rabin Adam Boniecki i przewielebny ksiądz Michael Schuldrich, to znaczy – oczywiście odwrotnie – rabin Michael Schuldrich i przewielebny ksiądz Adam Boniecki.(co tu mówić; w miarę postępów ekumenizmu takie freudowskie pomyłki będą się zdarzały coraz częściej) – ale również w postaci inicjatywy pani reżyserowej Agnieszki Holland, która właśnie wezwała prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego do okazania solidarności z „prześladowanymi”.

Pan prezydent Trzaskowski ma teraz inne zmartwienia, przede wszystkim z ponowną awarią kolektora ściekowego, wskutek czego ozonowana „Trzaskowianka” znowu spływa Wisłą do morza – ale na szczęście wpadł na pomysł, że to nie awaria, tylko sabotaż, więc nie tylko jest niewinny, ale poniekąd sam też doświadczył męczeństwa, a w takim razie na pewno solidarność okaże.

Męczennicy grożą krwawą rewolucją

„Krew naszą długo leją katy; wciąż płyną ludu gorzkie łzy. Nadejdzie jednak dzień zapłaty, sędziami wówczas będziem my” – śpiewali socjaliści skupieni pod sztandarem czerwonym – „bo na nim robotników krew” – a wtórowała im żydokomuna, wyśpiewując w „Międzynarodówce”, że „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata, przed ciosem niechaj tyran drży”.

I w Rosji to się udało, wskutek czego nastała tyrania, jakiej świat jeszcze nie widział, no, może z wyjątkiem starożytnej Asyrii za panowania Sargona. Warto dodać, że pani reżyserowa wywodzi się z familii, która w służbie tej zbrodniczej idei położyła spore zasługi, ale nie o to chodzi, by rozdrapywać stare rany, tylko żeby zwrócić uwagę, że pryncypiami taktyki komunistycznej mogła nasiąknąć właśnie w rodzinie.

Na czym tak sprytna taktyka polega? Na tym, że strona atakująca, strona agresywna, prezentuje się jako ofiara przemocy swoich ideowyczh przeciwników. Tak właśnie postępował Cassius Clay, już nie pamiętam, czy jeszcze pod starym nazwiskiem, czy już jako Muhammad Ali. Walcząc na ringu z przeciwnikiem perswadował mu: „bracie, pogódźmy się, nie rób mi krzywdy, jesteś cięższy ode mnie” – a kiedy tamten okazywał się na tę argumentację oporny i uderzał, to Ali krzyczał: „biją Murzyna!” Na takie dictum przeciwnikowi – zresztą też Murzynowi – opadały ręce, a wtedy Ali go nokautował.

To męczeństwo to oczywista nieprawda, ale – jak powiada Gustaw Le Bon – nie o to chodzi, czy to prawda, czy nie, tylko czy to rozbraja przeciwnika.

Warto zwrócić uwagę, że ta taktyka bazuje na chrześcijaństwie, które dla ofiar prześladowań zawsze nakazywało współczucie. Taka taktyka nie zrobiłaby najmniejszego wrażenia na bojownikach Państwa Islamskiego, toteż nie słychać, by ujawniały się tam jakieś feministki, zboczeńcy, czy wariaci, co to nie wiedzą, do której z 77 płci należą – ale w Europie, czy Ameryce, gdzie chrześcijaństwo wprawdzie dogorywa, ponieważ jego moralni przywódcy koncentrują się już tylko na własnych pępkach i genitaliach – ale jego zasady, wpajane ludziom przez wieki, siłą inercji jeszcze kierują ich postępowaniem.

Żydokomuna jest spostrzegawcza; tego odmówić jej niepodobna, toteż nic dziwnego, że chociaż przykłada rękę do rozkładu chrześcijaństwa i łacińskiej cywilizacji, to jednak na nich pasożytuje. I jak każdy pasożyt – nie troszczy się o swego żywiciela, czy przeżyje on ten eksperyment, czy nie – tylko – czy on sam osiągnie cele, jakie sobie postawił. A potem przychodzi Hitler i zabawa się kończy.

No i teraz, kiedy wypuszczony z aresztu Michał S. [Szutowski – admin] używający ksywy „Margot”, zapowiada podjęcie środków bardziej radykalnych, niż dotychczas, krwawej rewolucji nie wyłączając, to jednocześnie „folksfront”, do którego ostatnio dołączyli biskupi, nie tylko kładąc fundamenty pod teologię sodomii i gomorii, ale i pod diecezjalne ośrodki terapeutyczne dla zboczeńców, finansowane oczywiście przez Bogu ducha winnych parafian – ten fołksfront bije na alarm – ale nie przeciw planom „krwawej rewolucji”, tylko przeciw prześladowaniom feministek, zboczeńców i wariatów.

Prof. Michał Bilewicz, ukorzeniony, a jakże, regulaminowo.

Pozorów moralnego uzasadnienia również krwawej rewolucji dostarczają utytułowani durnie w rodzaju profesora Uniwersytetu Warszawskiego Michała Bilewicza – zapewne z „korzeniami” – bo był redaktorem pisma „Jidełe” (Żydek) – który już nie może się doczekać takich zmian w kraju, żeby „dzieciaki” mogły sobie „obrażać symbole, profanować pomniki i zniesławiać ministrów. Dopóki nikogo  nie biją, mogą dokazywać.” – powiada pan profesor.

Ale chyba nie wszystkie „symbole”, na przykład menorę – mogą profanować? Podobnie jak chyba nie wszystkie pomniki – na przykład – pomnik Bohaterów Getta? No a profesorów? Też mogą „zniesławiać”?

Tymczasem „Margot” trafił do aresztu właśnie za pobicie, a poparcie „fołksfronu” najwyraźniej go rozzuchwaliło zradykalizowało, bo teraz zapowiada „krwawą rewolucję”. Ja bym jednak tych „dzieciaków” nie lekceważył, bo Lenina, czy Hitlera też lekceważono, no a potem się rozdokazywali i już było za późno. Ale historia najwyraźniej wielu niczego nie nauczyła, zwłaszcza pana prof. Bilewicza z Uniwersytetu Warszawskiego, który coraz szybciej przekształca się w Park Jurajski.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...