Zrządzeniem losu i pandemii [? – admin] stało się, iż moją aktualną sytuację osobistą definiuje puenta życiowa Cycerona: „Czegóż ci jeszcze brakuje, jeśli masz bibliotekę, a przy niej ogródek”. Bo w mojej rodzinnej wsi Rogów Legnicki k. Prochowic, w której obecnie przebywam, mam i swoją bibliotekę i rozległy ogród przydomowy.
Nawiasem mówiąc mój księgozbiór dość bogaty jest rozproszony, gdyż część książek mam w warszawskim mieszkaniu, ale większość znajduje się w Rogowie Legnickim. Tu moja domowa biblioteka też jest rozczłonkowana ze względu na dużą ilość książek. W domu mojej siostry Alicji Sielickiej są książki o tematyce niemieckiej i rosyjskiej, a inna moja siostra Maria Dychowicz chroni tę część księgozbioru, który dotyczy powstań narodowych, kultury ludowej oraz zabytków architektonicznych.
Uczyniłem tę dygresję o lokalizacji mojego księgozbioru, by potwierdzić, że moja fascynacja książkami i miłość do nich to nie „uczucie przelotne”, lecz że moja relacja z książkami ma charakter systemowy i głęboko emocjonalny. Mam przy tym świadomość, iż takich ludzi jest na szczęście wielu, co nie przeszkadza mi być nieskromnym myśląc, że mój księgozbiór jest wyjątkowy ze względu na dobór tematyczny i moje uczucie dla zawartych w moich książkach losów ludzi, miejsc, wydarzeń i zjawisk.
Zrozumiałym więc jest jaką autentyczną radość we mnie wywołuje kolejna „trafiona” pozycja. A jeśli do tego jest opatrzona osobistą dedykacją i autografem autora to moje szczęście jako czytelnika, bibliofila i miłośnika Kresów Wschodnich jest pełne i całkowicie uzasadnione.
Dla nikogo z moich przyjaciół nie jest tajemnicą, że poczesne miejsce w mojej domowej bibliotece zajmuje wspaniała seria wydawnicza „Kresowa Atlantyda. Historia i mitologia miast kresowych”, autorstwa prof. dr. hab. Stanisława Sławomira Niciei wybitnego historyka kompetentnego i zaangażowanego znawcę i miłośnika polskich Kresów Wschodnich, wieloletniego i bardzo kreatywnego rektora Uniwersytetu Opolskiego, który zdążył także być Senatorem RP i aktywnym uczestnikiem życia publicznego.
Prof. S. Nicieję znam od wielu lat i ta znajomość zawarta na gruncie parlamentarnym, nie ma charakteru epizodycznego, lecz trwa nieprzerwanie bądź to w formie okazjonalnych spotkań osobistych (spotkania autorskie, uroczystości patriotyczne, jubileusze itp.) bądź poprzez lekturę Jego prac, które pojawiają się często na naszym rynku wydawniczym, mając zawsze charakter ważnych wydarzeń kulturalno – edytorskich.
Bardzo cenię prof. S. Nicieję za jego niekoniunkturalną pryncypialność i uczciwość jako badacza i historyka. Szczerze podziwiam pracowitość i rzetelność naukową prof. S. Niciei oraz niezwykłą umiejętność łączenia pracy naukowej z pasją społecznego działania. Jak powszechnie wiadomo każda pasja dodaje barwy życiu czyniąc je piękniejszym. Książki prof. S. Niciei pisane z pasją czynią piękniejszym życie nie tylko samego autora, ale przede wszystkim czytelników, dla których każdy kolejny tom jest wspaniałą ucztą duchową.
Lektura książek autorstwa prof. S. Niciei pozwala na wysnucie kilku ważnych moim skromnym zdaniem wniosków ogólnych. Tak więc ośmielam się ponownie pryncypialność profesora oraz nieunikanie trudnych ocen i krytycznych słów niezależnie od tego czy dotyczą one osób z tzw. „świecznika” społecznego czy też zwyczajnych ludzi. Zresztą to określenie „zwyczajnych” może nie jest tu na właściwym miejscu, gdyż autora „Atlantydy” nigdy nie interesowała przeciętność, wręcz przeciwnie przyciągała Go wyjątkowość. Wyjątkowość ludzi, ale też wyjątkowość miejsc i zdarzeń. W tym kontekście, pragnę podkreślić, iż na wskroś humanistyczna osobowość prof. S. Niciei powoduje, że potrafi on w pozornie zwykłym, prostym człowieku znaleźć coś wyjątkowego i wzbudzić u czytelnika uczucie sympatii bądź uznania dla opisywanego bohatera.
Talent organizatorski, głęboka erudycja oraz umiejętność nawiązywania bardzo zaangażowanego kontaktu psychicznego z rozmówcą powodują, że prof. S. Nicieję znamy nie tylko jako historyka, pisarza historycznego i autora różnych prac, lecz także jako dynamicznego i niepowtarzalnego wykładowcę, błyskawicznie zjednującego sobie sympatię licznych gremiów. Prawdę mówiąc nie tylko sympatię, ale także i umysły, gdyż sposób narracji i użyta argumentacja powodują, że bardzo szybko większość słuchaczy z ochotą podziela punkt widzenia fenomenalnego wykładowcy.
Prof. S. Nicieja bywa częstym gościem na Ziemi Legnicko – Głogowskiej, której mieszkańcy te spotkania traktują jako antidotum na współczesną byle jakość debaty publicznej i sposób na zagłuszanie bezwartościowego jazgotu płynącego ze sceny politycznej.
Promocja kolejnych tomów „Kresowej Atlantydy” to wspaniała lekcja patriotyzmu dla ludzi różnych stanów i różnego wieku. Stąd też o obecność prof. S. Niciei zabiegają skutecznie: Stowarzyszenie Kulturalne „Krajobrazy” w Legnicy, Legnicka Biblioteka Publiczna kierowana przez Annę Gątowską i Głogowska Edukacja Kresowa inspirowana przez Jerzego Akielaszka.
Prof. S. Nicieja jako wieloletni rektor uniwersytetu, wykładowca i pedagog nie mógł pominąć ważnego segmentu życia społecznego jakim jest szkolnictwo. Pomijając szerszy kontekst i tło edukacji, bo o tym przeczytacie państwo w książce, ja ulegam pokusie by za prof. S. Nicieją zacytować opinię polonisty z jednej ze szkół Stanisławowa Józefa Stachowicza, który z nauczycielską swadą pisał o kresowych osobowościach charakterologicznych:
„Szkoła była polska, ale Polacy stanowili w niej mniejszość. Prócz nich mieliśmy licznych uczniów narodowości żydowskiej, trochę Ukraińców, nieco Rosjan z Wołynia, w każdej klasie kilku Niemców i wreszcie przedstawicieli całkiem egzotycznej nacji – Karaimów z pobliskiego Halicza. Owe sześć narodowości dostarczyły ciekawego materiału porównawczego.
Polacy oznaczali się fantazją, nieprzeciętną inteligencją, ale bystro wypatrywali słabych stron nauczycieli, w lot je wykorzystując. Uzyskawszy niezłą pozycję w klasie, oddawali się błogiemu lenistwu.
Ukraińcy, synowie chłopów huculskich, to materiał bez polotu, o słabej inteligencji, ale bardzo pracowici, wytrwali w pracy jak ich huculskie koniki.
Niemcy – nie mieli również polotu, zdolności raczej mierne, ale w zasadzie nigdy nie kłamali, nie uciekali się (jak to było u Polaków) do wykrętów, a dziewczyny niemieckie były niezastąpione w przygotowaniu różnych opłatków, święconego i innych przyjęć.
Drożdżami szkoły byli niewątpliwie Żydzi nieco krzykliwi, dojrzewali wcześnie, fizycznie i umysłowo, żądni wiedzy, posiadali ambicję by się wyróżnić i bardzo dużo czytali. Gdy od uczniów wymagałem za okres ośmiu przeczytanych lektur, Żydzi, a zwłaszcza Żydówki, potrafiły przeczytać ponad 20. Ale jeżeli trafił się między nimi hebes, to stanowił istną zakałę klasy.
Z Wołynia przyjeżdżali do nas Rosjanie (niektórzy uważali się za Ukraińców) prawosławni. Mieli dużo zdolności do matematyki i wyróżniali się podobnie jak Ukraińcy w śpiewie. Jeżeli na zebraniach kółka polonistycznego nauczyli się melodii jakiejś pieśni, już na drugi dzień śpiewali ją na cztery głosy, Polakom do tej sztuki było daleko. Cechowała ich pewna swoboda obyczajowa, której nie dostrzegało się u młodzieży małopolskiej.
Najsłynniejszą szkołą w Stanisławowie było gimnazjum im. Cesarza Franciszka Józefa, a jego absolwentami byli między innymi poeta Franciszek Karpiński (autor kolędy „Bóg się rodzi”, pieśni „Kiedy ranne wstają zorze”), bajkopisarz Stanisław Jachowicz i Ignacy Daszyński, przyszły polityk, premier i marszałek Sejmu RP”.
Kolejnym miastem opisywanym w XIV tomie jest Buczacz. Najkrótsza, ale bardzo trafna recenzja prof. S. Niciei; „Podolska perła rokoka”, a na dowód fotografia – ratusz w Buczaczu – perła polskiego rokoka. Idąc ulubionym tropem autora „Atlantydy” wymienię kilka postaci, które przywołał on w opisie Buczacza. Są to między innymi Mikołaj Bazyli Potocki, bracia: Tadeusz, Kazimierz Lachowiczowie wybitni uczeni, prof. Mieczysław Gębarowicz ostatni polski dyrektor Lwowskiego Ossolineum, Jerzy Janicki („Dom”, „Polskie Drogi”), Szmuel Josef Agnon (Noblista), Szymon Wiesenthal – tropiciel nazistów, Emanuel Ringelblum – twórca archiwum warszawskiego getta, Stanisław Tabisz wybitny działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego, Zbigniew Grycan – „król polskich lodziarzy”, Aniela Krzywoń – bohaterka bitwy pod Lenino gdzie spłonęła żywcem, a którą lustratorzy z IPN wymazali z kart historii, Weronika Wąsik – działaczka Stronnictwa Ludowego , organizatorka Samoobrony, zamordowana razem z siostrą Stanisławą przez banderowców w swoim gospodarstwie w Korościatynie.
Kolejne stronice tej niezwykle interesującej opowieści kresowej prowadzą nas do Sztetla nad Prutem czyli do Zabłotowa, do wsi Ilińce oraz kolejnych miejscowości Trójcy i Chlebiczyna. I tu znów, jak w przypadku Stanisławowa i Buczacza pasjonujące biografie ludzi niezwykłych, historie instytucji i przedsiębiorstw których istnienia byśmy nawet nie podejrzewali, gdyby nie dociekliwość prof. S. Niciei, który ma wspaniałą umiejętność wyłuskiwania z potoku informacji i stosów dokumentacji tego co stanowi o magii miejsca lub wyjątkowości postaci. I te niepospolite skojarzenia i zderzenia.
Ot chociażby takie jak to, że w Zabłotowie funkcjonowała wspaniale prosperująca fabryka tytoniu, która do lat 90. XX wieku była największym zakładem pracy w okolicy. Jednocześnie z fabryką tą był zawodowo związany Jan Beffinger (1902 – 1977), który szybko zrobił karierę naukową w zakresie produkcji tytoniu. To właśnie on odkrył zagrożenie rakiem płuc u palaczy papierosów w związku z tym zachodnie koncerny papierosowe sabotowały jego ustalenia nazywając go „polskim pieniaczem”.
Na przykładzie pacykowania i funkcjonującej tam Fabryki Fajansu Aleksandra Lewickiego autor „Atlantydy” formułuje słuszny pogląd, że na Kresach istniały polskie przedsiębiorstwa, które miały europejską renomę. Identyczną tezę upowszechnia w swojej ofiarnej działalności popularyzatorskiej Tomasz Kuba Kozłowski, któremu dedykowany jest właśnie XIV tom „Atlantydy”. Tomasz Kuba Kozłowski również często bywa gościem Ziemi Legnickiej, współpracując z „Krajobrazami” w szlachetnym dziele budzenia kresowego ducha wśród społeczności Legnicy, Prochowic, Chojnowa, Męcinki i innych miejscowości.
Skoro wspomniałem o Legnicy to warto zauważyć, że w XIV tomie jest interesująca fotografia i wzmianka o dwóch zabłotowskich wikarych (ks. Jan Winiarski, ks. Tadeusz Łączyński), którzy po wojnie przybyli na Dolny Śląsk, przywożąc ze sobą obraz Matki Boskiej z głównego ołtarza kościoła w Nadwórnej. Obecnie obraz ten znajduje się w Katedrze Legnickiej, a gorącym rzecznikiem zainstalowania tam tego obrazu był ks. Infułat Władysław Bochnak, który został pochowany w krypcie katedralnej bardzo blisko „Pani z Nadwórnej”.
W opisie podzabłotowskich wsi zawarta jest historia – często heroiczna i tragiczna wielu polskich rodzin ziemiańskich, dworów i dworków, świątyń i cmentarzy. To naprawdę pasjonująca lektura o różnych wariantach polskiego losu na Kresach Wschodnich.
Bardzo cennym fragmentem kresowego etosu tego zakątka byłej II Rzeczypospolitej jest przypomniany przez prof. S. Nicieję los dwóch tragicznych postaci naszej narodowej historii: generała Zygmunta Berlinga i ks. Wilhelma Franciszka Kubsza. Prof. S. Nicieja z właściwą sobie pedanterią rzetelnego badacza przedstawia liczne, często diametralnie różne opinie historyków i publicystów o postaci gen. Zygmunta Berlinga.
Stefan Kisielewski, którego trudno posądzić o sympatie do lewicy i ZSRR stwierdził już w latach 60. XX wieku, iż „szkoda, że gen. W. Anders Berlingiem zostać nie chciał”. Jednocześnie znany publicysta „oburzał się na poniżanie i spotwarzanie dowódcy I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki”. Jak trafnie zauważa prof. S. Nicieja gen. Zygmunt Berling (1896 – 1980) „to postać, która w polskiej publicystyce oraz dyskursie politycznym budzi krańcowe emocje i oceny”. Autor „Atlantydy” podpowiada dyskretnie, że najbardziej wszechstronną i umiarkowaną w swych ocenach biografie gen. Z. Berlinga napisał Stanisław Jaczyński, nadając jej podtytuł „Między sławą a potępieniem”.
Zgadzam się w całej rozciągłości z prof. S. Nicieją, który nie akceptuje odrażających epitetów pod adresem generała, których autorami są ci dla których Polska bez Z. Berlinga i W. Wasilewskiej byłaby o wiele lepsza. To właśnie oni totalnie negują obie te postaci „nie są w stanie – jak pisze S. Nicieja – przyjąć nawet najmniejszej sugestii, że bez takich osób Polska po II Wojnie Światowej mogłaby nie mieć w swych granicach Szczecina, Kołobrzegu, Wrocławia czy Jeleniej Góry”.
Od siebie dodam, że Polska byłaby też bez Legnicy, Bolesławca, Złotoryi, Jawora. Lubina, Ścinawy, Prochowic, Malczyc, Środy Śląskiej i innych miast. Kraj wielkości Księstwa Warszawskiego bez Lwowa i Wilna, ale także bez Wrocławia i Szczecina był jedną z alternatyw w grze wielkich mocarstw nieczułych na polską daninę krwi i cierpień złożoną z myślą i marzeniami o Polsce zasobnej, silnej i sprawiedliwej.
Ważnym motywem do dyskusji o zmienności i nieprzewidywalności ludzkich losów jest biografia ks. kapelana Wilhelma Kubsza – tego, który przyjmował przysięgę Żołnierzy I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki w Siedlcach nad Odrą i który później w bitwie pod Lenino wspierał ich w natarciu analogicznie jak uczynił to ks. Ignacy Skorupka w 1920 roku.
Potem przyszły lata rozczarowań i upokorzeń. Próba wykreślenia kapelana W. Kubsza z historii I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki nastąpiła po odebraniu generałowi Z. Berlingowi dowództwa i pozbawieniu przez generała Michała Rolę – Żymierskiego ks. Kubsza funkcji kapelana.
Po lekturze XIV tomu „Kresowej Atlantydy” muszę przyznać się do pewnej słabości. Otóż nie jestem w żadnym stopniu odporny na wzruszenia wynikające z rozpoznania losów wielu przytoczonych przez prof. S. Nicieję ludzi Kresów Wschodnich, którzy czasem z własnego wyboru, ale najczęściej zrządzeniem okrutnego losu stawali się bohaterami lub ofiarami tragedii, jakimi dotknięte były niemal wszystkie kresowe rodziny. Bo czyż nie cisną się łzy do oczu, kiedy uświadamiam sobie w jakich męczarniach kończyła swój zaledwie osiemnastoletni żywot Aniela Krzywoń, ratująca dokumentację sztabu dywizji. A być może działo się w tym samym 1943 roku, kiedy jej dziadka Kaspra Krzywonia śmiertelnie katowali banderowcy w podbuczackiej wsi.
A dzielne siostry: Weronika i Stanisława Wąsik zarąbane na progu rodzinnej chaty za to, że były Polkami – czy nie kruszy się nasze serce, gdy uświadomimy sobie, że dobroduszny Ukrainiec, który pochował obie siostry zawisł nazajutrz na drzewie obok grobu, który sporządził w poczuciu ludzkiej solidarności i chrześcijańskiego obowiązku.
A wymazywanie z kart historii ludzi zasłużonych dla sprawy polskiej w ekstremalnych warunkach różnych totalitaryzmów, czyż nie jest odmianą ludzkiej tragedii osobistej?! Wszak tragedia to nie tylko martyrologia i krew, ale także spychanie człowieka w niebyt publiczny, w wieczne zapomnienie i niesłuszne pohańbienie. Czy moralnym jest lekką ręką i z lekkim sercem (a raczej bez serca) przekreślić czyjś życiorys nie uwzględniając uwarunkowań czasów, w których żyły ofiary współczesnych „czystek” lustracyjnych?
Prof. S. Nicieja z wielką kulturą, subtelnością i wyczuciem wyciąga z mroków niepamięci osoby, które zasługują na inny sposób potraktowania niż działo się to dotychczas. Dzięki mu za to, gdyż jest to przejaw odwagi cywilnej w czasach amoku lustracyjnego, ale i dowód na prawość jego charakteru i dążenie do prawdy jako czynnika budującego godne relacje między ludźmi i narodami.
Być może, iż rację ma publicysta Jacek Wegner (Forum Dziennikarzy) gdy pisze, że „bolesne pomówienia, ujawniające najgorsze cechy naszego narodu, że nie znosimy ludzi wielkich i prawych, każdemu ponad przeciętnemu rodakowi, skłonniśmy odebrać wielkość i prawość, insynuujemy kłamstwa i niegodziwości”.
Taka pesymistyczna konstatacja często nasuwa się czytelnikowi w czasie lektury omawianego tomu „Kresowej Atlantydy”, zwłaszcza w kontekście opisu losów generała Zygmunta Berlinga czy też ks. Wilhelma Franciszka Kubsza. Pragnę w tym miejscu wyrazić uznanie czytelnika i wdzięczność prof. Niciei za to, że w poczuciu sprawiedliwości i zwykłej ludzkiej przyzwoitości na stronie swoich książek wprowadza postaci, które ze względu na obecną koniunkturę polityczną są wymazywane z historii i wypłukiwane z głównego nurtu pamięci narodowej.
Do tego grona należy też pisarz Zbigniew Dumino, autor między innymi „Syberiady Polskiej”, zesłany w dzieciństwie na Sybir wraz z matką i bratem podczas gdy ich ojciec był w tym czasie żołnierzem armii Berlinga. W kontekście tej osoby osobiście odczułem zapiekłość domorosłych lustratorów, którzy zwracali mi uwagę na niestosowność umieszczenia na zaproszeniu, które firmowałem jako członek władz województwa cytatu autorstwa pisarza – Sybiraka. A brzmi ten cytat następująco: „Nie zabiorą Ci Ojczyzny, jeśli nosisz ją w sercu”.
Oczywiście cytat pozostał, ale kwestionowali ten mój zabieg literacki, ci którzy uważają się za „prawdziwych patriotów”, odmawiając patriotyzmu autorowi książki, o której przywołany przez prof. S. Nicieję światowej sławy twórca Michałkow – Konczałowski napisał, że każdy Polak powinien tę książkę wziąć do ręki i trochę nad nią popłakać i pomedytować. To „powieść pomnik, powieść krzyk, powieść elegia”.
Powyższe dowodzi, iż kolejnym walorem książek autora „Kresowej Atlantydy” jest to, że przywraca on naszej pamięci osoby, które swoją wielkość już wcześniej udowadniały dziełami lub czynami niepospolitymi, a teraz za sprawą z IPN-owców zwłaszcza z amatorskim zacięciem – przeżywali swoje ostatnie lata w gorycz i wykluczeni.
Kończąc lekturę XIV tomu „Kresowej Atlantydy” zadaję sobie pytanie – co wiedzielibyśmy o historii polskich Kresów Wschodnich, gdyby nie powstały kolejne książki tej znakomitej serii wydawniczej autorstwa prof. Stanisława Sławomira Niciei? Oczywiście wiele wiem o miastach metropolitarnych (Lwów, Wilno, Grodno), ale nasza wiedza o Kresach poza rogatkami wymienionych miast byłaby o wiele uboższa!
Książki prof. S. Niciei uczą nas historii Kresów, ale uczą nas także te Kresy kochać. Skuteczność nauki miłości Kresów jest zwielokrotniona poprzez to, że poznajemy je głównie poprzez biografie i losy osób, które kształtowały ówczesną rzeczywistość Kresów, Polski, Europy a nawet świata, jeśli uwzględnimy wybitnych uczonych czy artystów zwłaszcza twórców kina i muzyki. Prof. S. Nicieja przytacza piękną dyspozycję intelektualną światowej sławy matematyka Ottona Marcina Nikodyma urodzonego w Zabłotowie.
Brzmi ona tak: „zapraszajcie na wykładowców do szkól entuzjastów matematyki, ponieważ entuzjazm ma wielką funkcję zakaźną”. Cała praca naukowa prof. S. Niciei w odniesieniu do Kresów Wschodnich jest potwierdzeniem słuszności tej maksymy życiowej. Entuzjazm kresowy autora „Atlantydy” spełnia w stosunku do czytelników Jego książek tę właśnie „funkcję zakaźną”, o której pisał sławny matematyk. Marzy mi się, żeby to „zakażenie” dotknęło jak największą liczbę Polaków, nie tylko Kresowian i ich potomków, ale także mieszkańców innych regionów naszego kraju.
Ale warto też zauważyć, że prof. S. Nicieja uświadomił rozproszonym po rozległych połaciach Dolnego Śląska, Ziemi Lubuskiej, Pomorza Zachodniego – Kresowianom i ich potomkom, iż stanowią mimo tego rozproszenia wspólnotę, której spoiwem jest duchowość Kresów i całe ich dziedzictwo kresowe. Wzbudził też w nich dumę z ich kresowych korzeni, która zastąpiła dotychczasową nieśmiałość, zażenowanie a często i strach przed ujawnianiem swojego pochodzenia „zza Buga”.
Opowieści opolskiego historyka i rektora o miastach i miasteczkach kresowych skrzą się perełkami po mistrzowsku przedstawianych biografii ludzi kultury, sztuki, polityki, wojskowości i przedsiębiorczości. W każdym wybranym przez okoliczności życia człowieku – bez względu na jego wiarę, przekonania i narodowość – widzi – autor – współtwórcę i kreatora otaczającej go rzeczywistości. Swoich bohaterów prof. S. Nicieja rozpatruje na tle epoki i uwarunkowań ich działań. Z wielkim znawstwem formułuje i objaśnia związki przyczynowo skutkowe ucząc czytelników logicznego i historycznego myślenia. Na podziw zasługuje mistrzowskie wykorzystywanie przez autor fotografii zaopatrzonych w precyzyjne opisy ujawniające klimat spotkania czy wydarzenia. Plastyczny opis zdjęcia powoduje, że czytelnikowi chce się niemal stanąć wśród bohaterów fotografii.
Książki prof. S. Niciei traktują o historii, ale ich autor nie stroni od błyskotliwych odniesień do wydarzeń bieżących. W trakcie pisania XIV tomu dociera do uczonego wiadomość o zamordowaniu prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. I tu natychmiast profesorska refleksja: „Polska jest podzielona nawet nie na dwie, ale na więcej części”. Piszę to w chwili, gdy najbardziej znaczący polscy politycy tego czasu – Donald Tusk i Jarosław Kaczyński- mówią o sobie z taką nienawiścią, jak niegdyś Anders z Berlingiem. A na koniec autor „Atlantydy” stawia pytanie, na które odpowiedź powinniśmy znaleźć my wszyscy, dla których Ojczyzną jest Polska: „Czy to polskie polityczne piekło towarzyszące nam od dziesięcioleci ciągle będzie w narodowej debacie?”.
Na koniec kilka spostrzeżeń natury techniczno–edytorskiej. XIV tom „Atlantydy” – analogicznie jak poprzednie został niezwykle starannie przygotowany, poczynając od pięknej, lakierowanej okładki z reprodukcją obrazu „Wielkanoc na Pokuciu”, na fotografii autora przy pomnikach A. Osieckiej i W. Młynarskiego kończąc.
A pod nimi fragment recenzji opolskiej dziennikarki Iwony Kłopockiej, z którego wyjmuję jedno najtrafniejsze według mnie zdanie: „To nie są książki jednorazowego użytku”.
Istotnie książki tej serii to nie tylko kompendium wiedzy o historii Kresów, to także dzieła sztuki edytorskiej ze znakiem najwyższej jakości Stanowią chlubę każdego bibliofila i ozdobę każdej biblioteki publicznej, szkolnej czy też domowej. W świetle powyższego pozwolę sobie na spuentowanie moich opinii o XIV tomie „Kresowej Atlantydy” sformułowaniem Krzysztofa Masłonia: „Szczególnej urody to książka”.
dr Tadeusz Samborski
Prezes Stowarzyszenia Kulturalnego „Krajobrazy” w Legnicy
Rogów Legnicki – czerwiec 2020
Myśl Polska, nr 39-40 (27.09-4.10.2020)
http://mysl-polska.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz