Tegoroczna epidemia COVID-19 uwypukliła pewne zjawiska społeczne obecne w krajach cywilizacji zachodniej. Jednym z nich jest mentalność proeutanazyjna. W czasie pandemii przedstawiciele tego sposobu myślenia zyskali nowy zestaw argumentów.
Po raz pierwszy ujawniło się to na początku marca w Lombardii, gdy na skutek rosnącej liczby pacjentów zarażonych koronawirusem na oddziałach intensywnej terapii zabrakło respiratorów potrzebnych do ratowania życia. Wielu lekarzy stawało wówczas przed dramatycznym wyborem, gdyż mieli tylko jedno wolne urządzenie, a potrzebowało go kilka osób.
Wówczas zdecydowano się wcielać w życie praktykę polegającą na tym, że w tego typu przypadkach nie podejmowano się ratowania osób starszych (powyżej 70. roku życia) lub ciężko chorych, a więc należących do grup, wśród których śmiertelność na koronawirusa była największa. W ten sposób pojawiła się dyskryminacja w dostępie do usług medycznych z powodu wieku, stanu zdrowia, niepełnosprawności czy zdolności poznawczych.
Na początku owa dyskryminacja była wymuszona okolicznościami panującymi w północnych Włoszech, czyli „stanem nadzwyczajnego niedoboru zasobów zdrowotnych”. Przykład Lombardii zmusił jednak władze w innych krajach do opracowania procedur na wypadek, gdyby w ich krajach miała zajść podobna sytuacja.
Wkrótce potem służby medyczne w Szwecji stworzyły więc dokładną instrukcję segregacji pacjentów. Na jej podstawie ułożono listę wskazującą kolejność udzielania przez lekarzy pomocy osobom zarażonym koronawirusem. Jak stwierdziła szefowa Krajowego Związku Zdrowia Olivia Wigzell, ten mechanizm sortowania ludzi służył temu, by w sytuacjach kryzysowych nie podejmować działań ratujących życie, jeśli z góry uzna się to za mało celowe.
Podobne procedury opracowano też w Hiszpanii, gdzie kolejność udzielania pomocy uzależniono od takich kryteriów jak szansa na przeżycie pacjenta, oczekiwana długość życia oraz „wartość społeczna” osoby.
Olivia Wigzell, szefowa Krajowego Związku Zdrowia w Szwecji, mówiła o mechanizmie sortowania ludzi w sytuacjach kryzysowych.
W Belgii tego typu mechanizm wdrożono, zanim jeszcze doszło do szczytu pandemii, więc nie było problemu z dostępnością respiratorów. Już wtedy karetki pogotowia odmawiały przyjazdu do osób rokujących – zdaniem dyspozytorów – niewielkie szanse na przeżycie. Nie przyjmowano do szpitali ludzi w podeszłym wieku ani cierpiących na tzw. choroby towarzyszące, by nie blokowali na oddziałach intensywnej terapii miejsc, które w przyszłości mogą przydać się innym. W efekcie wiele osób zmarło, ponieważ odmówiono im pomocy.
Z czasem, gdy epidemia rozprzestrzeniła się na Stany Zjednoczone, rejestr osób, które pozbawiano dostępu do respiratora w przypadku nadmiaru pacjentów, poszerzył się o nowe kategorie.
W stanie Tennessee np. na taki ratunek nie mogli liczyć ludzie dotknięci zanikiem mięśni, a w Minnesocie – cierpiący na choroby płuc, niewydolność serca czy marskość wątroby. Władze stanu Alabama wydały z kolei dokument zatytułowany „Zarządzanie ograniczonymi zasobami”, w którym stwierdzono, że „osoby niepełnosprawne umysłowo są mało prawdopodobnymi kandydatami do udzielania wsparcia w oddychaniu”. Innymi słowy, ludzie upośledzeni umysłowo nie będą ratowani tak samo jak zdrowi.
W takich stanach jak Nowy Jork, Michigan, Waszyngton, Alabama, Utah, Kolorado i Oregon decyzję o tym, czy przychodzić chorym z pomocą, pozostawiono natomiast lekarzom, którzy zostali zobowiązani ocenić „poziom zdolności fizycznych i intelektualnych” pacjentów.
Zaraźliwy pretekst
Kultura przyzwolenia na bierną eutanazję spowodowana pandemią szybko doprowadziła do pojawienia się praktyki czynnej eutanazji, dla której koronawirus stał się parawanem. Widoczne stało się to np. w Belgii, Holandii czy Szwecji, gdzie w domach opieki społecznej chorym na COVID-19 zaczęto podawać za pomocą kroplówki tzw. paliatywny koktajl.
Jak opowiadał geriatra prof. Yngve Gustafson, potrzebującym zamiast substancji odżywczych, leków przeciwzakrzepowych, tlenu i antybiotyków podawano morfinę oraz midazolam i haldol, które utrudniają oddychanie. W ten sposób odurzonych narkotykami pacjentów doprowadzano do śmierci. Ten rodzaj likwidacji chorych znany jest pod nazwą sedacji terminalnej.
Według prof. Gustafsona w ten sposób pozbawiono życia wiele osób, które miały szansę na pokonanie koronawirusa. Przekonuje o tym przykład 81-letniego Jana Anderssona, którego historię opisał dziennik „Dagens Nyheter”. Mężczyzna został poddany sedacji terminalnej, jednak jego syn dowiedział się o tym, wymusił wycofanie „paliatywnego koktajlu” i zażądał rozpoczęcia normalnego leczenia. W rezultacie chory wkrótce wyzdrowiał.
Cytowany przez „Dagens Nyheter” i proszący o anonimowość lekarz ze Szpitala Uniwersyteckiego Karolinska w Sztokholmie przyznał, że w dobie koronawirusa tego typu praktyka jest coraz bardziej rozpowszechniona: pod pozorem opieki paliatywnej stosuje się eutanazję. Ułatwia to fakt, że w czasie pandemii w szpitalach obowiązuje zakaz odwiedzin, więc można uśmiercić pacjenta bez wzbudzenia podejrzeń najbliższej rodziny.
W stanie Nowy Jork decyzję o tym, czy przychodzić chorym z pomocą, pozostawiono lekarzom, którzy zostali zobowiązani ocenić „poziom zdolności fizycznych i intelektualnych” pacjentów.
Paolo Gulisano na portalu La Nuova Bussola Quotidiana opisał przykład 79-letniej kobiety o imieniu Giusa, która zgłosiła się na izbę przyjęć do jednego ze szpitali w Lombardii z silnym bólem w klatce piersiowej. Rozpoznano u niej śródmiąższowe zapalenie płuc. Jej córce Alessandrze oświadczono, że biorąc pod uwagę panujące z powodu pandemii warunki w placówce, najlepszym rozwiązaniem będzie podawanie matce morfiny, która towarzyszyć jej będzie w łagodnym odchodzeniu z tego świata.
„Nie martw się, nie będziesz cierpieć” – usłyszała Giusa od lekarza. Córka zadzwoniła jednak do zaprzyjaźnionego doktora, który kazał zabrać matkę ze szpitala do domu. Potem przepisał chorej kurację antybiotykową, a po 10 dniach kobieta wróciła do zdrowia.
Podzieleni medycy
W środowisku medycznym nie ma jednomyślności, jak postępować w tego typu przypadkach. Widać to było na przykładzie sporu, który rozgorzał we Włoszech między dwiema grupami lekarzy. Zaczęło się od tego, że 6 marca 2020 r. Włoskie Towarzystwo Anestezjologii, Znieczulania, Resuscytacji i Intensywnej Terapii (SIAARTI) wydało dla swych członków wytyczne określające limit wieku dla osób, w których przypadku można rozpocząć proces intensywnej terapii.
W czasach koronawirusa wróciło pytanie, czy dobro społeczeństwa jest warte więcej niż życie pojedynczego człowieka.
Sprzeciwiło się temu zdecydowanie Włoskie Towarzystwo Geriatrii i Gerontologii (SIGG). Jego przewodniczący Raffaele Antonelli Incalzi stwierdził, że nie można dyskryminować pacjentów z powodu ich wieku ani ograniczać im dostępu do usług medycznych ratujących życie. Według niego „bolesny wybór kolejności pierwszeństwa w intensywnej terapii może opierać się wyłącznie na wielowymiarowej ocenie, która uwzględnia funkcjonalny i poznawczy stan zdrowia przed zakażeniem”. Spotkać można bowiem osoby młode, które mają przeciwwskazania czyniące intubację nieskuteczną, a także osoby starsze, dla których jest to jedyny sposób ratowania życia. Nie można więc kierować się mechanicznym wyborem, biorąc pod uwagę jedynie wiek pacjenta.
Zdaniem Antonellego Incalziego wytyczne opracowane przez SIAARTI były więc nienaukowe i nieetyczne. Według prawniczki Laury Oliveri z Genui były one również bezprawne, ponieważ zaprzeczały zapisom zarówno konstytucji, jak i ustawodawstwa włoskiego. Co więcej, zachęcały lekarzy do zaprzestania terapii: „Jeśli z góry zdecydujemy, że dana osoba nie powinna zostać przyjęta na intensywne leczenie w oparciu o nieokreślony »limit wieku oraz prawdopodobieństwo przeżycia i uratowanych lat życia«, to mówimy o rezygnacji z leczenia. Jest wręcz przeciwnie, jedynie adekwatność kliniczna powinna być brana pod uwagę przy ocenie uzasadnionej nadziei na wyleczenie”.
Najwyższy Instytut Sanitarny (ISS), odpowiedzialny za walkę z pandemią we Włoszech, przychylił się do stanowiska geriatrów, a nie anestezjologów, i nie zaakceptował instrukcji określającej limit wieku dla osób podlegających pomocy na oddziałach intensywnej terapii. Sprawa nie jest jednak zamknięta i zapewne będzie pojawiać się w przyszłości, gdy dojdzie do podobnych pandemii.
Grzegorz Górny
publicysta tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce
Tekst się ukazał w numerze 33 kwartalnika „Rzeczy Wspólne”. Tytuł pochodzi od redakcji Tygodnika TVP
Źródło: https://tygodnik.tvp.pl/49715766/segregacja-pacjentow-koronawirus-stal-sie-parawanem-dla-eutanazji (11 września 2020)
Za: Strona prof. Mirosława Dakowskiego (13.09.2020)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz