Nie jest dobrze, to znaczy – oczywiście jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej. Nie jest dobrze, bo zbrodniczy koronawirus zmienił taktykę z wiosennej na jesienną.
O ile na wiosnę – jak to na wiosnę – atakował łagodnie, najwyraźniej przejąwszy się piosenką z repertuaru Bogdana Łazuki („gdy działa ktoś łagodnie, tak jak ja”), to teraz okres łagodności najwyraźniej się skończył i zbrodniczy koronawirus, razem zresztą z całą Europą i Ameryką Północną, zdecydowanie wkroczył w etap surowości.
To oczywiście niedobrze, ale plusem dodatnim jest, że epidemia rozwija się zgodnie z planem, a więc i skończy się nie wcześniej, aż będzie trzeba.
Surowość objawia się to między innymi w tym, że – jak oznajmił pan Kraska, wiceminister zdrowia – coraz więcej pacjentów porażonych zbrodniczym koronawirusem idzie nas intensywną terapię z udziałem respiratorów. Nie wiadomo jeszcze, dlaczego zbrodniczy koronawirus tak się zawziął, więc jesteśmy skazani na domysły. A może być tak, że do szpitali trafia coraz więcej pacjentów z tak zwanymi chorobami współistniejącymi, którzy ulegając wznieconej przez rządy i media panice, wcześniej nie zgłaszali się na zabiegi, czy nawet wizyty planowane.
Właśnie usłyszałem w radio, jak lekarz kardiolog opowiadał o pacjencie, który na SOR zgłosił się z zawałem serca, ale po zdiagnozowaniu, uciekł ze szpitala w obawie przed zarażeniem.
W ogóle obawa przez zarażeniem nie wiąże się tylko ze zbrodniczym koronawirusem. Jak jeszcze przed wojną zauważył Karol Irzykowski, współżycie z kobietami byłoby nawet przyjemne, gdyby nie obawa przed zarażeniem i przed zapłodnieniem.
W dzisiejszych czasach można, a nawet trzeba do tego dodać obawę przed odpowiedzialnością cywilną i karną pod pretekstem „molestowania”. Nic więc dziwnego, że z szybkością płomienia szerzy się sodomia i gomoria, które w dodatku stały się centralnym punktem współczesnego życia politycznego.
Wracając zaś do zbrodniczego koronawirusa, to jego wkroczenie w etap surowości oznacza, że zostaną nam odebrane resztki wolności i własności – bo jeszcze jeden lock-down i wszyscy obywatele będą musieli jeść rządom z ręki – jak to było za pierwszej komuny. Czy w tej sytuacji leczenie na intensywnej terapii ma jeszcze jakiś sens?
Niezwykle pouczająca może być tu historia radzieckiego żołnierza, którego egzaminuje politruk: „Pit’ budiesz? – Nie budu. – A kurit’ budiesz? – Nie budu. – A j… budiesz? – Nie budu. – A żizń za rodinu otdasz? – Otdam; na ch… mnie takaja żizń!”
Jeszcze jednym objawem srogości zbrodniczego koronawirusa jest to, że – jak się okazało – w ogóle nie ma on względu na osoby. Skoro bowiem zaraził był prezydenta USA Donalda Trumpa, to czy ktokolwiek jeszcze może czuć się bezpieczny? Poza tym – o czym już wspominałem – świadczy to o politycznym wyrobieniu koronawirusa, bo pana Bidena zbrodniczy koronawirus taktownie ominął, podobnie jak omija białoruskich obywateli, demonstrujących przeciwko tamtejszemu prezydentowi Łukaszence.
Widać, że kampania wyborcza w USA wkracza w decydującą fazę, co podejrzliwców skłania do stawiania pytania, czy choroba prezydenta Trumpa miała pochodzenie naturalne, czy może intencjonalne?
Podobnie i u nas, zbrodniczy koronawirus rzucił się na szyję panu prof. Przemysławowi Czarnkowi, który w nowym rządzie, 6 października zaprzysiężonym przez pana prezydenta Dudę, ma objąć stanowisko ministra edukacji i nauki. Ta nominacja spotkała się z intensywnymi objawami niezadowolenia, więc w tej sytuacji jest oczywiste, że koronawirus nie mógł przejść koło niego obojętnie.
Generalnie chodzi o to, że pan prof. Czarnek zapowiedział, iż położy kres tak zwanej „pedagogice wstydu”, uprawianej w parkach jurajskich, w jakie stopniowo przekształcają się polskie wyższe uczelnie i w szkołach. Nauczyciele bowiem wyjeżdżają do Izraela, gdzie są poddawani ostrej obróbce szkolenia o holokauście, a potem wracają i swoje umiejętności wykorzystują do tresowania biednych tubylczych dzieci. Celem pedagogiki wstydu jest bowiem wywołanie w Polakach poczucia winy wobec Żydów z bliżej nieokreślonej przyczyny. Ta tresura ma w perspektywie doprowadzić do tego, że żaden Polak nie ośmieli się sprzeciwić żadnemu Żydowi i będzie pokornie spełniał wszystkie polecenia.
W tej sytuacji deklaracja pana prof. Czarnka nie mogła nie wzbudzić zaniepokojenia w zainteresowanych środowiskach. Odezwał się tedy Książę-Małżonek, czyli Radosław Sikorski, wyrzucając panu prof. Czarnkowi, że jest „nieukiem”, co początkowo wywołało nawet niezamierzony efekt komiczny, ale wkrótce mobilizacja objęła nie tylko władze żydowskiej loży B’nai B’rith, nie tylko kierownictwo stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita”, ale i licznych szabesgojów niezrzeszonych, jak np. byłego ojczyka od jezuitów Stanisława Obirka, czy nawet kolegującego z prof. Czarnkiem na KUL przewielebnego księdza Wierzbickiego – tego samego, co to poręczył za „Margota” i jest z tego dumny.
Dzisiaj w ogóle ludzie dumni są z różnych dziwnych rzeczy – o czym świadczy historia pacjenta, który leczył się u psychiatry z powodu zagadkowego moczenia się w nocy. Psychiatra nie mógł jednak go z tej przypadłości wyprowadzić, więc zniechęcony pacjent opuścił go i udał się do psychologa. Traf chciał, że nasz psychiatra spotkał tego psychologa w sytuacji towarzyskiej i od słowa do słowa zgadali się o tym pacjencie. – Jak ci idzie leczenie? – pyta psychiatra. – Znakomicie! – Tak? To już nie moczy się w nocy? – Moczy się nadal, ale teraz jest z tego dumny!
Jakby tego było za mało, to pan prof. Czarnek zapowiedział też, że oczyści uniwersytety z genderactwa. Toteż ruszyły przeciwko niemu również demonstracje uczniów, wznoszących okrzyki: „Czarnek do wora, wór do jeziora!” – nawiasem mówiąc, takie same, jakie kilkanaście lat temu wznoszone były przeciwko Romanowi Giertychowi, piastującemu wtedy stanowisko ministra edukacji.
Najwyraźniej ten sam reżyser, co i wtedy, inspiruje tych demonstrantów, którzy tamtych czasów nie mogą pamiętać, jako że wtedy jeszcze moczyli się nie tylko w nocy, ale i w dzień. Pewne światło na tę sprawę rzuca okoliczność, że wtedy swoje wysokie niezadowolenie z obecności Romana Giertycha w rządzie wyraziły władze Izraela, więc tylko patrzeć, jak podobna sytuacji powtórzy się i teraz wobec pana prof. Czarnka, przeciwko któremu zaprotestuje również nasza pani Żorżeta na czele całego stada ambasadorów, którym minister spraw zagranicznych, pan Rau, nie odważył się dać eskorty do granicy.
Nie wiadomo tedy, czy pan prof. Czarnek, o ile oczywiście wyzdrowieje ze zbrodniczego koronawirusa, będzie w stanie zrealizować chociaż jedną ze swoich buńczucznych zapowiedzi, czy też starsi i mądrzejsi pogrożą Naczelnikowi Państwa nieubłaganym palcem i w rezultacie nastąpi jeszcze jedna rekonstrukcja rządu, w którym ministrem edukacji i nauki zostanie naznaczony pan prof. Jan Hartman, biegający po Krakowie za filozofa. Ma on pierwszorzędne korzenie, więc nikt nie ośmieli się go skrytykować, cokolwiek by tam robił, z obawy narażenia się na oskarżenie o antisemitismus, które dzisiaj gorsze jest od śmierci.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz