środa, 21 października 2020

Mięso

Walka ludzkości, a zwłaszcza – postępowej jej części ze złowrogim klimatem nasila się z roku na rok, niczym walka klasowa w miarę postępów socjalizmu.

Naukowcy za granty, którymi przekupują ich przedstawiciele zainteresowanych korporacji, dwoją się i troją, wymyślając coraz to nowe mrożące krew w żyłach scenariusze katastrofy ostatecznej, kombinują coraz to nowe remedia, no i oczywiście – przytłaczają autorytetem wszystkich, którzy wobec ogłaszanych przez nich zbawiennych prawd podnoszą jakieś bezczelne wątpliwości.

Ostatnio obowiązuje rozkaz, by drastycznie zmniejszyć emisję dwutlenku węgla, który najbardziej szkodzi klimatowi. Dwutlenek węgla, jak wiadomo, powstaje wskutek spalania węgla, a nawet drewna – bo drzewa absorbują dwutlenek węgla w dzień, przekształcając go w drodze fotosyntezy w cukier, który zawiera bardzo dużo węgla i wodoru (C 12, H 22 i O 11), więc nic dziwnego, że kiedy się takie drewno spala, dajmy na to, w długie zimowe wieczory w kominku, to cząsteczki dwutlenku węgla latają wokół, jak chrabąszcze, od czego klimat doświadcza niewymownych cierpień i katiuszy.

Ale nie tylko o spalanie chodzi, bo żeby udobruchać rozgniewany klimat, ludzkość powinna się odpowiednio odżywiać. To nie jest sprawa prosta, jakby się z pozoru wydawało, o czym wspomina francuski pisarz Edmund Rostand, jak to Diogenes „pierdząc po marchwi, którą się karmił, wzdychał do…” – no mniejsza z tym.

W tak zwanych „wiatrach”, nazywanych potocznie „pierdzeniem”, znajduje się dużo metanu, który też jest węglowodorem (CH4), w związku z czym nawet jeśli intencje mamy szlachetne, trzeba uważać, by nie przedobrzyć.

Ale wiele wybitnych osobistości nie zrażało się niepowodzeniami i śmiało stawiało im czoła. Jednym z nich był wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, który próbował wyprzedzać swoje czasy, rezygnując z mięsa na rzecz warzyw i różnych takich. Można nawet powiedzieć, że prowadził działalność misyjną, próbując zniechęcić swoich gości do mięsożerstwa między innymi w taki sposób, że rosół nazywał „herbatą z trupa”. Podobno pierdział przy tym okropnie, jednak tym większa jego zasługa, że w słusznej sprawie nie zrażał się drobnymi niepowodzeniami. Ale chociaż był gorliwym zwolennikiem wegetariańskiej diety, to jednak należał do poprzedniej epoki, co wyrażało się w tym, że nikogo – oczywiście poza więźniami, których kazał karmić pożywną zupą z brukwi – do wegetarianizmu nie zmuszał, chociaż przecież mógł.

Współcześni bojownicy wydają się pogardzać takimi przesądami, wychodząc z założenia, że nie ma takich poświęceń, jakich nie można by ponieść dla ratowania planety, zwłaszcza, gdy poświęcać się ma kto inny. Zatem tylko patrzeć, jak po pomyślnej tresurze w zakresie noszenia maseczek i utrzymywania „dystansu społecznego” pod pretekstem zbrodniczego koronawirusa, przyjdzie kolej na przymusową dietę.

Zwiastunem tego, co nadchodzi, jest deklaracja pani Katarzyny Barley, wiceszefowej Parlamentu Europejskiego, by „zagłodzić Polskę i Węgry”. Na razie „finansowo”, ale przecież to dopiero początki. Warto tedy przypomnieć, że w ramach społecznej inżynierii, Niemcy już raz próbowały Polskę zagłodzić – ale kto był na wolności, to z głodu nie umarł.

Teraz może być inaczej, zwłaszcza, jak pod pretekstem zbrodniczego koronawirusa Eurokołchoz, a może nawet cały świat, odejdzie od pieniądza gotówkowego. Wtedy zaistnieją odpowiednie warunki do przymuszenia Ludzkości do odpowiedniej, to znaczy – bezmięsnej diety – bo kto nie ulegnie przymusowi, to najzwyczajniej w świecie zostanie wyłączony – a bez znamienia Bestii – jak zapowiada Apokalipsa – „nie będzie mógł niczego sprzedać, ani niczego kupić”.

Czegoś podobnego doświadczyłem na własnej skórze w stanie wojennym, kiedy to, jako „wróg ludu” nie miałem kartek żywnościowych. Na szczęście nie było wtedy kart płatniczych w powszechnym użyciu, więc rozwiązywałem te trudności przy pomocy gotówki. Gdyby jednak jej zabrakło, to pułapka by się zatrzasnęła.

Mięska aspekt ideologiczny

Wbrew temu, co sądzą mikrocefale, opętani przez obłąkanych docentów, zatrudnionych w jurajskich parkach zwanych jeszcze siłą inercji „uniwersytetami”, elementem ideologii klimatystycznej, głoszącej, że bez kompromisu z klimatem, ludzkość wyginie, podobnie jak miała wyginąć bez socjalizmu, istotnym elementem tej ideologii jest mięsko.

Pani Monika Sznel jeszcze w roku 2018 ogłosiła, że „15 tysięcy naukowców nie może się mylić!” – co jest trochę podobne do szyderczej reklamy: „Jedzmy gówna. Miliony much nie mogą się mylić!” Co prawda argument z liczby naukowców nie musi być aż tak przygniatający, kiedy przypomnimy sobie, że Mikołaj Kopernik SAM JEDEN stawił czoła wszystkim pozostałym naukowcom ówczesnego świata i okazało się, że to on miał rację – ale mniejsza o to, bo ci naukowcy nawołują (na razie „nawołują”, ale tylko patrzeć, jak za tymi nawoływaniami pojawi się przymus) do rezygnacji z mięsa na rzecz pokarmów ”bardziej przyjaznych planecie”.

Mięso bowiem – dowodzą – zarówno przy jego produkcji, jak i w następstwie jego spożycia, zwiększa ilość dwutlenku węgla w atmosferze, a zatem, w ramach „dekarbonizacji” (to takie słowa są?), trzeba z niego zrezygnować, bo inaczej zginiemy.

Inne znane ideologie, jak na przykład komunizm, głosiły, że na świecie nie będzie dobrze, dopóki nie zlikwiduje sie niewłaściwych „klas”, a narodowy socjalizm – że nie będzie dobrze, dopóki nie zlikwiduje się niewłaściwych ras. Narodowi socjaliści mieli pecha, że wskazali na Żydów, jako na niewłaściwą rasę, bo gdyby ich nieubłagany palec wskazał na kogoś innego, na przykład – na niewłaściwą „klasę”, to – jak to widzieliśmy w ZSRR – Żydzi nie tylko ochoczo włączyliby się do eksterminacji, ale i później nie daliby nikomu zrobić im krzywdy.

Więc ideologia klimatystyczna jest bardzo podobna do tamtych, również i w tym, że zarówno wtedy, jak i teraz ideologie te propagowały całe tabuny naukowców.

Mięska aspekt polityczny

Jak w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” pisze Janusz Szpotański, mięso odgrywało bardzo ważną rolę polityczną. Przedtem, to znaczy – tuż przed rewolucją francuską – podobną rolę odgrywał chleb – ale w PRL raczej mięso. Kiedy Szmaciak musiał w 1976 roku ewakuować się z płonącego komitetu partii, rzuca oto takie, pełne goryczy słowa: „A tak, to aż się chamy trzęsą / lecz nie ze strachu, a z wściekłości. Więc albo dajta im to mięso, albo im też połamta kości!”

Jeszcze gorzej pod tym względem było w stanie wojennym – o czym zaświadcza utwór napisany do spółki przez Mariana Miszalskiego i Mateusza Michalkiewicza pod tytułem „Idąc”. Rzecz się dzieje w barze „Smakosz”, gdzie „serwują” psie głowy, które można popijać płynem „Borygo”. Pewnego dnia odwiedza to miejsce grupka wygłodniałych emerytów, którzy śpiewają następujący kuplet: „Nasza dusza tęskna, zjadłoby się mięska. Ale nie dowiozą nawet psiny, skurwysyny te, skurwysyny!”

Starsi ludzie pamiętają, jak w ramach transformacji ustrojowej premier Mieczysław Rakowski odszedł od spiżowych pryncypiów socjalizmu i dopuścił mechanizmy rynkowe, to znaczy – pozwolił chłopom sprzedawać w miastach rąbankę. Jakby krople deszczu spadły na wyschniętą ziemię i ulice miast zaroiły się od „Żuków”, czyli takich ówczesnych dostawczaków, z których mięso sprzedawane było prosto z paki.

Było to możliwe dzięki „ustawie Wilczka”, którą dzisiaj tak krytykują rozmaici sanacyjni mądrale i reformatorzy. Oni to właśnie zaczęli ten rynek „porządkować” i „Żuki” z ulic poznikały. Zresztą tak było nie tylko u nas. Polacy jeździli do Berlina, gdzie sprzedawali na ulicy gorący bigos i zimną wódeczkę, za zarobione w ten sposób pieniądze kupując komputery, dzięki czemu nasz nieszczęśliwy kraj się skomputeryzował.

Kręcili na to nosem wyrafinowani esteci w rodzaju literata Andrzeja Szczypiorskiego, nawiasem mówiąc – konfidenta SB – który o „wędrownych handlarzach” wyrażał się z nieopisaną pogardą i oczywiście – skręcał ze wstydu. Ten Andrzej Szczypiorski, kiedy w początkach stanu wojennego przedstawiciele „lewicy laickiej” chowali się za murami kościołów i na wyścigi podlizywali się „ajatollahom”, zapanowała moda na pobożność, nie tylko się ochrzcił, ale nawet w „Tygodniku Powszechnym” opisał swoje duchowe przełomy. Na mieście jednak mówiono, że pierwszy chrzest mu się nie przyjął.

No a teraz, kiedy na skutek przeforsowanej przez Naczelnika Państwa, z poparciem obozu zdrady i zaprzaństwa, ustawy o ochronie zwierząt, produkcja mięsa w Polsce stanęła pod znakiem zapytania, od razu na ulicach Warszawy pojawili się rozwścieczeni rolnicy, którym towarzystwa dotrzymywali górnicy, wydymani przez pana premiera Morawieckiego, który w tym celu posłużył się przywódcami związków zawodowych.

Ci górnicy też zostali poświęceni na ołtarzu dobrostanu planety. Eurokołchoz bowiem nakazuje, by emisja zbrodniczego dwutlenku węgla do roku 2030 została ograniczona o 55 procent. Polska zatem, podobnie jak inne państwa głupie i słabe, nie będzie mogła korzystać z nośników energii, które posiada, tylko kupować w państwach mądrych i silnych nośniki energii, które one posiadają. No to czemu nie śpieszyć na ratunek ginącej planecie? Toteż gówniarstwo zapatrzone w rozchwianą psychicznie panienkę ze Szwecji, „walczy” z klimatem, podobnie jak kiedyś brygady ZMP walczyły z wrogą stonką.

Paszteciki w folii

No dobrze, ale jak już uratujemy planetę, to co będziemy jedli? Dotychczasowe doświadczenia nie są zachęcające, przynajmniej dla mnie. Oto kiedyś z ciekawości spróbowałem „rosołu wegańskiego” i muszę powiedzieć, że takich ohydnych pomyj nigdy wcześniej nie spożywałem.

Nie dziwię się tedy Wielce Czcigodnej pani Spurek, że sprawia wrażenie osoby niezadowolonej z życia. Gdybym jadł to, co ona, to chyba też byłbym niezadowolony. Nie o to jednak chodzi, tylko o fałszywą argumentację zbawiaczy planety. Oto powiadają oni, ze rezygnacja z jedzenia mięsa sprawi, że zwierzęta wreszcie będą się miały dobrze. Chyba jednak nie, bo skoro nikomu nie będzie wolno jeść mięsa, to czy ktokolwiek będzie hodował świnie, krowy, owce, czy drób, a nawet konie? Dieta wegańska bowiem, o ile mi wiadomo, nie przewiduje również spożywania mleka, ani jaj i właśnie dlatego słyszeliśmy tyle słów współczucia dla krów, że najpierw są „gwałcone”, a potem – dojone.

Myślę, że to współczucie też było pełne hipokryzji, bo kiedy przez kilkunastoma laty przez świat przewalała się choroba „wściekłych krów”, które były w związku z tym masowo holokaustowane, to żaden głos nie podniósł się w ich obronie – a przecież właśnie wtedy specjalnie potrzebne były przynajmniej wyrazy współczucia.

Poza tym zakaz spożywania mięsa chyba nie będzie powszechnie obowiązujący, bo co właściwie będą jadły psy, czy koty, nie mówiąc już o drapieżnikach żyjących w stanie dzikim? Nie sądzę, by nawet Wielce Czcigodnej pani Spurek udało się przekonać jakiegoś węża, by nie zjadł żaby, albo myszy. Wygląda na to, że zwierzęta znajdą się w lepszej sytuacji prawnej, niż ludzie.

Cóż zatem będziemy jedli? Przewidział to Stanisław Lem, a nawet opisał w powieści, chyba pod tytułem „Kongres futurologiczny”. Jest tam scena jak podczas międzynarodowej konferencji poświęconej – jakże by inaczej! – ratowaniu planety, przedstawiciel Japonii prezentuje projekt olbrzymiego domu-miasta przyszłości. Ma to być ogromny wieżowiec osadzony na morskim dnie i całkowicie samowystarczalny. Zostanie on bowiem wyposażony w urządzenia do recyklingu, przerabiające na wodę i żywność „nawet poty śmiertelne i inne cielesne sekrecje”, nie mówiąc już o zwłokach. W trakcie tej prezentacji asystenci prelegenta rozdawali obecnym na konferencji naukowcom paszteciki zapakowane w folię, które były produktem programu pilotażowego.

Chociaż zasadniczo naukowcy byli gorącymi zwolennikami ratowania planety, to jednak starali się te paszteciki dyskretnie upychać pod fotelami. Gdyby jednak ktoś ich przez dłuższy czas w tej sali konferencyjnej potrzymał, to pewnie wydobyliby te paszteciki spod foteli i „zjedli ze smakiem” – podobnie jak wygłodniali łagiernicy na Syberii pożarli w mgnieniu oka odkopane z wiecznej zmarzliny ścierwo mamuta. Tak właśnie zaczyna się „Archipelag GUŁ-ag” Aleksandra Sołżenicyna, który cytuje ten fragment z jakiegoś pisma naukowego. Bo – jak pisze w powieści „Głos Pana” wspomniany Stanisław Lem – „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie.” Zatem – smacznego!

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...