“Wzywam wszystkich członków PiS i wszystkich, którzy nas wspierają, do tego, by wzięli udział w obronie Kościoła.”
“Ten atak jest atakiem, który ma zniszczyć Polskę, ma doprowadzić do triumfu sił, których władza w gruncie rzeczy zakończy historię narodu polskiego tak, jak dotąd go żeśmy postrzegali”; “Obrońmy Polskę.” – zaapelował Jarosław Kaczyński we wczorajszym wystąpieniu odnoszącym się do sytuacji, jaka powstała w kraju po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego.
Gra prezesa Jarosława Kaczyńskiego jest czytelna i nie jest żadnym zaskoczeniem. W obliczu nadciągających problemów zastosował oczywisty w tej sytuacji modus operandi, polegający na bezceremonialnym, zdecydowanie ściślejszym niż dotychczas, wprzęgnięciu Kościoła w rydwan swojej polityki. Wszystko po to, by poszerzyć front i wciągnąć na pierwszą linię walki nowe odwody.
Poprzez sprowokowanie “wojny cywilizacyjnej” i ustanowienie siebie w roli pierwszego obrońcy wiary, a swojej formacji jako przedmurza chrześcijaństwa, postawił Kościół pod ścianą. Obawiam się, że hierarchowie nie wywiną się z zastawionych sideł, choć chciałbym się mylić.
Polskiemu Kościołowi brakuje dzisiaj siły autorytetu, na co – przyznajmy szczerze – sam zapracował. Brakuje mu postaci na miarę prymasa Wyszyńskiego, który byłby w stanie powiedzieć twarde non possumus, zarówno w odniesieniu do haniebnych sytuacji dziejących się wewnątrz polskiego Kościoła, jak i prób wikłania go w partyjną grę. Wie o tym doskonale Jarosław Kaczyński, dlatego wykorzystuje swoją przewagę, nie natrafiając w Kościele na żaden większy opór.
Agresja, nienawiść, bluźnierstwa, ataki na świątynie, profanowanie pomników, obsceniczne zachowania podczas Mszy świętych, są tak naprawdę na rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Są jego paliwem politycznym. Powiem więcej, im bardziej się będą nasilać, tym lepiej dla jego formacji, która właśnie obrała kurs na totalną polaryzację.
Tak, to co się dzieje, to jest wojna. Tu rację ma zarówno Jarosław Kaczyński, jak i ci, którzy za plecami protestujących stoją naprzeciw niego. Nikt nie ukrywa, o co mu chodzi. Ale to jest ich wojna – wojna skrajności. Jedni i drudzy, realizując swoje cele POLITYCZNE, są awersem i rewersem tego samego medalu, odlanego w toksycznej kadzi.
Jedni i drudzy chcą się karmić wojną. Jedni i drudzy czekają na swoich “męczenników”, których pojawienie się jest kwestią czasu. Jedni i drudzy nie zamierzają brać jeńców. A wszystko to w warunkach totalnego paraliżu służby zdrowia, nasilającej się pandemii i nadciągającej zapaści gospodarczej. Trudno o bardziej złowrogą perspektywę.
Pisząc niedawno o gaszeniu ognia ogniem przez Jarosława Kaczyńskiego, nawet nie przypuszczałem, że będzie to przypominało samopalenie. Dzisiaj, jedni i drudzy gromadzą chrust i kanistry z benzyną. Polska jest jak ulica z piosenki Kazika – murem podzielona. Niestety, do tego muru dobudowywane są właśnie barykady.
Chciałbym się zdobyć na jakąś optymistyczną puentę, ale nie mogę. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, sięgając po modną ostatnio licentia poetica, to, przepraszam za dosadność:
WYP*****LAĆ!
JEDNI I DRUDZY.
Maciej Eckardt
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz