niedziela, 4 października 2020

Przemysław Czarnek – Palikot prawicy


Człowiek znikąd i mistrz niedokończonych akcji PR-owych – taki obraz nowego ministra edukacji i nauki wyłania się z analizy jego dotychczasowej działalności.

Choć obecnie Przemysław Czarnek wydaje się jednym z najwyrazistszych polityków w składzie odnowionego rządu Mateusza Morawieckiego, a jego nominacja budzi szczególne emocje zwłaszcza w środowiskach lewicowo-liberalnej opozycji – znajomi byłego wojewody lubelskiego tylko uśmiechają się na zarzuty, że oto resortem oświaty pokieruje jakiś skrajny prawicowiec o czarnym podniebieniu.

– Przemek niczego nie robi i nie mówi na poważnie, poza dbaniem o własną karierę – mówią dawni koledzy jeszcze z KUL-owskich czasów. – Taki miał pomysł na siebie, być czymś pomiędzy Palikotem prawicy, a nowym Dominikiem Tarczyńskim, tylko takim z habilitacją. I udało się, zawsze chciał być ministrem, czegokolwiek – no i został – śmieją się w lubelskim PiS-ie. Trochę zazdrośnie, bo choć działaczem był najkrócej – to prof. Czarnek karierę spośród regionalnych działaczy zrobił, póki co największą.

Plecak i dekoracja z parciem na ekran

Zaczynał od roli plecaka posła Sławomira Zawiślaka, wówczas wszechwładnego lidera PiS-u z Zamojszczyzny. Byłemu kierowcy imponowało, że doradzać mu aż sam doktor habilitowany po KUL-u, stąd akcje Czarnka rosły. A kiedy potrzebny był ktoś z rekomendacją okręgu zamojsko-chełmskiego na wojewodę – Zawiślak nie wahał się wskazując, że to jego pomocnik ma najlepsze papiery. I nikt jakoś szczególnie nie polemizował, zwłaszcza, że przecież funkcja wojewody uchodzi, a w istocie i jest raczej dekoracyjna w systemie władzy w województwie.

Ha, może i wg ustaw wojewoda faktycznie jest mniej ważny od marszałka i nie ma do dyspozycji takiego budżetu, jak choćby prezydent Lublina – Czarnek jednak od razu zorientował się, że ma w rękach dwa znakomite instrumenty. Po pierwsze – prezes Jarosław Kaczyński genetycznie nie znosi samorządności i tylko urzędy wojewódzkie uważa za godne swego zainteresowania w terenie. To od razu dawało Czarnkowi przewagę choćby nad marszałkiem województwa lubelskiego Jarosławem Stawiarskim, PiS-owskimi prezydentami mniejszych miast, nie mówiąc o pstrej hałastrze PiS-owskich radnych różnych szczebli. Po drugie zaś – urząd wojewody może być bardzo medialny, jeśli tylko pełniący tę funkcję ma odpowiednie parcie na ekran i sposoby przykucia uwagi. A Czarnek miał jedno i drugie.

Mistrz spraw niedokończonych

Wojewoda błyskawicznie postanowił ustawić się w głównej kontrze do PiS-owskiego wroga publicznego numer 1 – prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka (PO), wielokrotnie strasząc uchylaniem miejskich uchwał i sugerując podejmowanie rozlicznych działań w trybie nadzoru, a faktycznie grubo poza jakimkolwiek trybem, byle przeciw projektom realizowanym przez lubelski Ratusz.

Lubelski PiS szybko zaczął więc widzieć w Czarnku swego prawdziwego lidera, znacznie dynamiczniejszego niż zurzędniczały Krzysztof Michałkiewicz (dziś dawno już zapomniany szef PiS w lubelskiem za czasów wczesnego Czarnka).

W wyrobieniu sobie takiej opinii Czarnkowi nie zaszkodziło nawet, że… właściwie niczego poza gadaniem nie zrobił. Nie prowadził konsekwentnie spraw, które faktycznie mogły dla Żuka skończyć się utratą fotela (jak kwestia nieprawidłowości w oświadczeniu majątkowym), bardziej niż niepewną postawę wojewoda zajął także w szczególnie bulwersującej aferze Górek Czechowskich (zmianie planów pozwalającej za zabudowę unikalnej ostoi przyrody na terenie Lublina). – Taki lubelski Duda – dowcipkowano.

Duda czy raczej Ziobro? – pytali inni wskazując, że podobnie jak tamci dwa krajowi politycy, wojewoda Czarnek traci zainteresowanie każdą niemal sprawą, kiedy tylko zdąży ogłosić na konferencji prasowej, że na pewno się nią zajmie i doprowadzi do zwycięskiego końca. W efekcie nawet Najwyższa Izba Kontroli zmuszona była wytknąć Lubelskiemu Urzędowi Wojewódzkiemu brak konsekwencji, zaniedbywanie terminów i nieprawidłowe realizowanie trybu nadzoru nad stanowieniem prawa lokalnego. Jak na doktora habilitowanego prawa konstytucyjnego – zarzuty to poważne…

Przecież on to dla kariery…

Czarnka jednak nie obeszły, dalej bowiem brylował w prawicowych mediach. A to głośno zaatakował uczestników manifestacji LGBT (a potem po cichu przeprosił – po czym znowu próbował to odkręcać), a to nagle brał się za deklaratywną walkę z banderyzmem (atakując Bogu ducha winnych z dziada pradziada lubelskich członków społeczności ukraińskiej) – by po chwili zapewniać o swej strategicznej przyjaźni dla wschodniego partnera Polski i Lubelszczyzny.

– Przemek nie wierzy, że ktoś go bierze na poważnie, że może naprawdę czuć się obrażony tym, co on wygaduje. Przecież ja tylko tak, dla kariery! – powtarza. Już na studiach taki był i potem próbując awansować na uczelni – wspominają koledzy. Udawał ideowca jednak na tyle dobrze, że wkrótce stał się ulubieńcem PiS-owskiego betonu. Pomogły mu także częste występy w Radiu Maryja, gdzie lansował się między innymi jako niezłomny obrońca byłej, a następnie triumfalnie dyrektor Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej (wcześniej zresztą blisko związanej z PO, a zarazem odpowiedzialnej za jedną z najbardziej kontrowersyjnych, kosztochłonnych i marnotrawczych inwestycji publicznych we wschodniej Polsce). Czarnka fakty jednak zawsze obchodziły mniej niż okazja do dobrego lansu.

Wiedział bowiem doskonale, że jako naturalny kandydat twardego elektoratu – nie będzie mógł zostać zlekceważony przy układaniu list. I faktycznie, gdy lubelska spółdzielnia Michałkiewicza spróbowała pozbyć się rywala – było już za późno. W odstawkę poszedł… Michałkiewicz, a z woli ponoć samego prezesa Czarnek dostał miejsce mandatowe i pewny mandat poselski.

Nagroda za przestraszenie Ziobro

W Sejmie niczym szczególnym nie błyszczał, w każdym razie nie jako prawnik, jednak znowu przypomniał o sobie umiejętnie kontrowersyjnymi wypowiedziami, drażniącymi liberalną opozycję i związane z nią media. Zaczął być rozpoznawalny na forum ogólnopolskim – a przecież równocześnie cały czas miał tę swoją prawniczą habilitację, cóż z tego, że prawie nieużywaną!

Kiedy przyszła pora postraszyć Zbigniewa Ziobrę oddaniem stołka ministra sprawiedliwości – sięgnięto właśnie po Czarnka, który umiejętnie odegrał rolę „nie potwierdzam – nie zaprzeczam”. Zadziałało, Ziobro i jego Solidarna Polska podkulili ogony i ukorzyli się przed Kaczyńskim, została jednak kwestia nagrody dla Czarnka. No i widać uznano, że skoro dostał uczelnianą profesurę – to będzie pasował na fachowca od nauki, a jako minister edukacji będzie wystarczająco drażniący dla opozycji, coś jak niegdyś Roman Giertych, a zatem skutecznie odwróci uwagę od innych kadrowych wpadek rekonstrukcji.

I tak się też stało. Media i liberalny internet zawyły, Czarnek z dumą obnosi się z miną pogromcy gejów, a w efekcie nikt nie zajmuje się np. pseudoanimalsem powołanym na ministra rolnictwa, namnożeniem sekretarzy stanu w kancelarii premiera, tworzeniem nowych rad i agencji obok i pod rzekomo odchudzonym rządem, czy innymi dziwnymi rotacjami personalnymi w obrębie Zjednoczonej Prawicy.

Dla Czarnka to rola życia, stąd zapewne postara się z niej nie wypaść, nie zawieść ani nadziei swego betonowego fanklubu, ani tym bardziej prezesa, utwierdzającego go tylko w roli nowego Palikota prawicy.

Paradoksalnie zresztą, mimo występów medialnych – część środowiska akademickiego patrzy na nowego ministra z pewną nadzieją, jako jednak bądź co bądź swojaka i w przekonaniu, że po tragicznej w założeniach, realizacji i skutkach reformie Jarosława Gowina na uniwersytetach może być już tylko lepiej. Jeśli więc z jednej strony będzie nadal robił szopki dla Kaczyńskiego, mediów i wyborców, a z drugiej strony po cichu przeprowadzi degowinizację – Czarnek może okazać się całkiem trwałym epizodem tej ekipy.

Konrad Rękas
https://konserwatyzm.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...