Odnoszę wrażenie, że odbywa się właśnie jakiś konkurs na najbardziej patologiczną grupę w Polsce (a może i na świecie, wszakże pisząc te słowa już drugi wieczór z rzędu oglądam świeże nagrania z USA, gdzie Antifa bije zwolenników Trumpa i żadna służba państwowa nie reaguje) i nikt mnie o nim nie poinformował.
Nie to, żeby mi osobiście zależało na udziale, ale wiedza, że taki konkurs ma miejsce, bardzo wiele by wyjaśniła. Zresztą najwyraźniej już parę miesięcy temu były jakieś kwalifikacje do konkursu głównego, jeśli sądzić po wyczynach tęczowych bandytów, napadających na ciężarówki, atakujących swoimi kolorowymi szmatami symbole religijne i generalnie głoszący światu swoją nienawiść do wszystkiego co polskie i katolickie.
Cała reszta jednak miała chyba już zapewniony awans do właściwej fazy rozgrywek, bo dopiero niedawno zobaczyliśmy widowisko w pełnej krasie.
Na pierwszy ogień poszły feministki, a także zwiedzione ich rewolucyjnymi farmazonami kobiety i mężczyźni, chcący wykrzyczeć światu sprzeciw godny tej prawdziwej, oświeconej i ateistycznej elity społecznej, tej która od lat z pogardą patrzy na ten zaściankowy i przygłupi naród, który nie chce poddać się zachodnim standardom współczesnego „oświecenia”.
I wykrzyczeli. Co prawda w praktyce okazało się, że oświeconej elicie intelektu starczyło na przyswojenie jedynie słów „j…ć” i „w…ć”, ale przekaz był bardzo jasny. Mianowicie dowiedzieliśmy się, że cała ta elita, ci nadludzie od lat z pogardą patrzący na nas, nędzne robactwo z ciemnogrodu, w rzeczywistości nie tylko nie jest od nas lepsza, ale reprezentuje najgorsze dno patologii społecznej, która poza wandalizmem i wulgaryzmami nie jest w stanie na nic więcej się zdobyć. W zasadzie można by pomyśleć, że ich wizja konserwatywnej części społeczeństwa – prymitywnego, wulgarnego, nieskalanego myśleniem – to w rzeczywistości projekcja ich własnego obrazu, jedynie w zmienionej otoczce.
Od lat słyszeliśmy, że jesteśmy faszystami, którzy zjeżdżają się na Marsz Niepodległości, by epatować nienawiścią do wszystkiego co inne, by bić ludzi na ulicach, by demolować stolicę i przynosić wstyd całemu postępowemu światu, który patrzy na nas z obrzydzeniem. Tymczasem oświecona i postępowa tłuszcza liberałów postanowiła wyjść na ulicę, by epatować postępem… I zrobiła dokładnie to samo.
No właśnie, Marsz Niepodległości. Bo głupio by było, gdyby w zawodach startował jeden zawodnik. Zasadniczo na Marszu byłem dwukrotnie, raz w 2011, by zrobić na złość Wyborczej et consortes po ich kampanii kłamstwa i nienawiści z poprzedniego roku. Drugi raz w 2019, bo w sumie dawno nie byłem, a stwierdziłem, że udział w Bloku Konserwatywnym na Marszu to słuszna idea, w końcu raźniej w towarzystwie, które podziela mój światopogląd.
Co prawda obu przypadków nie żałuję i pewnie jeszcze się kiedyś chętnie wybiorę, niemniej jako konserwatysta za publicznymi manifestacjami nie przepadam. W zasadzie lubię tylko procesje religijne i manifestacje wiernopoddańcze, a że monarchy aktualnie nie mamy, to i zbiór się ogranicza…
Wracając do tematu – każdy wie, że wielkie manifestacje z założenia przyciągają też pewien margines patologii, a wiara w to, że prawica takowej nie posiada jest czystą naiwnością, graniczącą z głupotą. Zastanawia raczej fakt, że kilka lat ciszy i spokoju zostało zakłócone akurat teraz, gdy koniecznie trzeba znaleźć szereg tematów zastępczych lub też po prostu rozhuśtać nastroje społeczne. Zachodzę w głowę czy po prostu partia rządząca chce poprzez swoje działania rozegrać opozycje z lewej i prawej, czy po prostu nie do końca panuje nad podległymi sobie służbami, ale przy poziomie wiedzy zwykłego obserwatora wydarzeń mogę sobie jedynie gdybać.
I właśnie do gry wkracza kolejny zawodnik, który również postanowił zawalczyć w konkursie na patologię roku. Być może rzeczywiście rząd nie ma pełnej kontroli nad policją lub też po prostu ktoś w policji usiłuje rozegrać jakąś własną politykę, niemniej efekt jest tragiczny długofalowo, ponieważ wydźwięk wydarzeń z ostatnich tygodni jest bardzo jednoznaczny i niepokojący: polska policja nie jest już służbą zapewniającą bezpieczeństwo, ale stroną w konflikcie społecznym, która poprzez swój sposób reakcji daje do zrozumienia, że sprzyja jednej stronie, a drugą chętnie spacyfikuje, gdy będzie świadoma, że istnieje ku temu jakieś większe przyzwolenie.
Nie bez powodu oglądaliśmy nagrania, gdy policja oklaskuje zrewoltowany motłoch ze strajku kobiet czy pozostaje bierna wobec jawnej agresji wobec osób broniących kościołów. I o ile sytuacja kolegów i koleżanek z bardziej „gorących” miast jest nie do pozazdroszczenia, tak pozwolę sobie zauważyć, że w Białymstoku byłem świadkiem tego, jak policja nie miała literalnie żadnej kontroli nad kipiącym nienawiścią motłochem i kilkadziesiąt osób broniących katedry ochroniło przed ponad dziesięciotysięczną tłuszczą jedynie to, że w rzeczywistości nasi „rewolucjoniści” to banda rozwydrzonych, wielkomiejskich liberałów, którzy wyszli z Facebooka na ulice i zorientowali się, że w prawdziwym świecie musieliby użyć pięści, by zrealizować swoje dzieło.
I właśnie determinacja obrońców doprowadziła do tego, że do katedry nie wtargnęli, bo liberałowie musieliby dokonać linczu na żywych ludziach – a to jednak trochę więcej niż reakcja „haha” pod postem czy pełen oświeconego jadu komentarz. No więc, tygodnie bezczynności, gdy po ulicach krąży motłoch dokonujący aktów przemocy i wandalizmu. A potem Marsz Niepodległości i nagle policja przypomina o swojej roli, dlatego postanawia pobić i zagazować wszystkich, kto się nawinie – czy to zadymiarzy, czy to zwykły przechodzień, czy też dziennikarze, w dodatku jasno oznaczeni jako przedstawiciele mediów. Doprawdy, ciężko mieć dziś szacunek dla tego munduru, któremu nic z honoru już najwyraźniej nie zostało.
Mamy zatem już trzy silne drużyny w rozgrywkach, a do końca roku jeszcze trochę zostało, jest szansa zabłysnąć. Trudno mi typować zwycięzcę, ale patrząc z punktu widzenia konserwatysty najmniej groźna jest ta nasza „biało-czerwona” patologia, które „tylko” coś rozbije, kogoś pobije. O palmę pierwszeństwa zdecydowanie walczą dwa pozostałe zespoły. Jeden w swej rewolucyjnej furii podważa same fundamenty naszej cywilizacji, jednocześnie przewrotnie mieniąc się Europejczykami (cóż, geograficznie z pewnością, cywilizacyjnie – marny dowcip), drugi zaś tworzy niebezpieczne zjawisko, gdy będąc powołanym do zapewnienia bezpieczeństwa nie zapewnia go, co więcej, nie zapewnia nawet jakiegoś kiepskiego poczucia bezpieczeństwa.
Jednak pozostał mi jeszcze jeden wątek, tytułowy, można powiedzieć. Otóż rewolucjoniści z reguły postrzegają siebie jako pewnego rodzaju nadludzi. Ich wyższość wynika ze słuszności ich racji i pozwala im na łamanie norm, które zwyczajowo obowiązują i w innym przypadku ich złamanie byłoby po prostu złem, tutaj zaś są usprawiedliwioną koniecznością. Wszakże rewolucyjna konieczność to podstawa wielu zbrodni rewolucyjnych.
Nasi właśni rewolucjoniści są co prawda nieporównywalnie mniej groźni (a przynajmniej nie sądzę, by poza garstką anarchistów i komunistów był tam ktoś mentalnie zdolny do zgotowania prawdziwej rewolucji), niemniej obraz tych naszych nadludzi jest tragiczny.
Byłby może tragikomiczny, gdyby nie to, że są całkowicie bezkarni w swej agresji. Nakleić plakat na kościelnym murze? W porządku. Nabazgrać wulgarne slogany? W porządku. Wtargnąć do kościoła i zakłócić Najświętszą Ofiarę? Żaden problem, należało się katolom. To może rzucanie przedmiotami w ludzi, bicie ich niebezpiecznymi narzędziami, rzucenie się na kogoś z nożem czy wtargnięcie z nożem w ręku do świątyni? Ależ skąd, takie zdarzenia nie miały miejsca!!!
Bo nasi nadludzie żyją niestety w bańce informacyjnej, która nie może naruszyć ich komfortu psychicznego. Dlatego, co stwierdzam z pewną dozą trwogi, nie przyjmują do wiadomości faktów, które miały miejsce tylko dlatego, że w mediach lewicowych o tym nie napisali. A wystarczyło sprawdzić, co piszą po drugiej stronie, albo po prostu obejrzeć nagrania i poczytać relacje tych, którzy stali za całkowicie bezużytecznym kordonem policji.
Dlatego w ich mniemaniu przemoc zaczęła się wtedy, gdy druga strona zaczęła odpowiadać. Wtedy znikąd pojawili się mityczni „naziole”, którzy jedyne co potrafią to bić kobiety. Pytanie, co te kobiety robiły wcześniej i czy bycie kobietą gwarantuje bezkarność?
Osobiście widziałem, co te kobiety robiły i o ile przeciwny jestem samosądom, to w sytuacji, kiedy policja nie wyciąga konsekwencji, to najzwyczajniej w świecie – nie szkoda mi ich. Spotkała je konsekwencja własnych czynów, nic poza tym. A że dały się wmanewrować w spędy organizowane przez skrajną lewicę, to też nic dziwnego, że z czasem znalazły się pomiędzy kibicami, a lewackimi bojówkami.
Zresztą, ten poziom nieświadomości tego, w co się pakują jest kolejnym elementem bańki informacyjnej, w której tkwią. Poza lewakami większość uczestników, jak ośmielam się przypuszczać, stanowią ludzie, którzy prawdopodobnie po raz pierwszy „wyszli na ulice”, którzy kompletnie nie pojmują rzeczywistości, w której się znaleźli. Stąd też przekonanie, że kilkuset kibiców to zorganizowana bojówka narodowców (każdy, kto ma świadomość realiów działalności tego typu organizacji wybuchnie pustym śmiechem wiedząc, że żadna organizacja w jednym mieście nie zbierze tylu członków), że po ulicach krążą jakieś bandy „nazioli”, że pod kościołami stoją ludzie nabuzowani agresją, a nie zwykli katolicy, którzy przyszli bronić tego co święte, najczęściej po prostu stojąc i trwając w modlitwie, a takich właśnie przecież było mnóstwo.
Trwają więc w tej swojej niewiedzy, czy raczej – braku woli wiedzy, będąc święcie przekonani, że oni nic nie zrobili, to ci wstrętni katole-naziole ich atakują i nawet nie wiadomo dlaczego. Przecież oni chcą tylko pomazać po murach, chcą tylko wtargnąć do kościoła, chcą tylko komuś zrobić krzywdę rzucając butelką lub bijąc metalową pałką. Przecież to nic wielkiego, mają prawo, bo są w…ni i wszyscy, co myślą inaczej mają w…ć! W dodatku mają pełne usprawiedliwienie ze strony swoich przywódców, którzy nie tylko nie zdobyli się (jak organizatorzy Marszu Niepodległości) na potępienie i odcięcie się, ale wręcz dali legitymację i poparcie aktom przemocy.
Co więcej, organizatorzy udostępniali prywatne adresy osób takich jak Kaja Godek czy Robert Bąkiewicz, stąd rozumiem, że była to zachęta do linczu? Tylko dlaczego tow. Lempart później skarżyła się, że ktoś, w ramach wdzięczności, udostępnił jej adres?
Z dobrych wieści – strajki tracą na sile. Nie mogło zresztą być inaczej, w końcu poza lewakami spod znaku sierpa i młota, czy też innych anarchistów, znaczna część uczestników to wspomniani ludzie, którzy pierwszy raz wyszli na ulicę w wyniku orzeczenia Trybunału, a swoje w…nie musieli odłożyć na później, bo albo czas było wziąć się do pracy i uczciwie zarobić na życie, albo też zorientowali się, jacy ludzie stoją za tymi manifestacjami i jakie postulaty im przyświecają – a to zniechęciło wielu „umiarkowanych” aborcjonistów.
Druga zaś wielka grupa to rozhisteryzowane nastolatki, które w wyniku bezstresowego wychowania nabrały przekonania, że wolno im wszystko i nie są zobowiązane do przestrzegania żadnych norm. Otóż nie! Co prawda nie nauczyła ich tego policja, która jest do tego zobowiązana, lecz zrobili to „naziole”, niemniej lekcja odrobiona. Patologiczne rodziny wychowywane bezstresowo nie wytrzymały pierwszego starcia z rzeczywistością, w której za swoje czyny ponosi się konsekwencje. Cóż, na Twitterze nikt o tym nie ostrzegał.
Tak więc nadludzie zmuszeni zostali, by spojrzeć w zwierciadło. Lustro zaś pokazało szczerą prawdę. Choć może policja zapewniła im bezkarność, to jednak ich łamanie norm moralnych i społecznych spotyka się już z reakcją. Co więcej, zwierciadło pokazało, że ich wizja oponentów, jako prymitywnych i ograniczonych intelektualnie w rzeczywistości jest wizją ich samych. Król jest więc nagi. Widzimy to my. Pytanie czy król też to widzi?
Sebastian Bachmura
https://myslkonserwatywna.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz