Kolejna odsłona histerycznej polityki Prawa i Sprawiedliwości na kierunku europejskim pokazuje tylko, że – wbrew intencji prężenia muskułów – Warszawie tych muskułów całkowicie brak i musi rekompensować ten deficyt krzykiem.
Sprawa ma z punktu widzenia politycznego realizmu kilka aspektów, jednak warto przyjrzeć się dwóm spośród nich: kryteriom skuteczności polityki zagranicznej oraz naturze współczesnych bloków integracyjnych.
Uzależnienie budżetu i dopłat Unii Europejskiej od stosowania podstawowych standardów praworządności jest czymś dość oczywistym i łatwo przewidywalnym. W sumie dziwić może, że nie doszło do wprowadzenia takiej warunkowości już wcześniej.
UE jest projektem w dużej mierze opartym na doktrynie gospodarki wielkiego obszaru (Grossraumwirtschaft) Niemiec. Skoro jej celem jest wprowadzenie zasad funkcjonowania zgodnych z procedurami niemieckimi, bezpiecznych i przewidywalnych dla obrotu gospodarczego zdominowanego przez podmioty niemieckie reguł i procedur, dążenie do ich stopniowego ujednolicenia, to czymś oczywistym jest wymóg gwarantowanego, niezależnego od lokalnego czynnika politycznego sądownictwa.
Wbrew niektórym zwolennikom tezy o rzekomej sanacji wymiaru sprawiedliwości przez Zbigniewa Ziobrę i PiS, także tym wywodzącym się z grona obrońców państwa narodowego, warto przypomnieć, że partia rządząca w ostatnich latach obiektywnie tej sfery życia nie usprawniła, a raczej poddała ją żenującej, czasem tragikomicznej politycznej kontroli (vide: casus wiceministra Łukasza Piebiaka i tym podobnych indywiduów z gracją cepa próbujących poukładać pod siebie sądownictwo).
W tym konkretnym przypadku interesy niemieckiego kapitału operującego w Polsce i żądającego zachowania elementarnych procedur zbieżne są z interesami przeciętnych Polaków. Naprawa wymiaru sprawiedliwości nie ma nic wspólnego z działaniami Ziobry, Święczkowskiego i spółki, którzy ten wymiar sprawiedliwości pogrążają w jeszcze większym kryzysie, a to już niebezpieczne jest dla każdego obywatela.
Skuteczność polityki zagranicznej, w tym również gier i negocjacji w bloku integracyjnym, jakim jest UE, polega na umiejętności budowania skutecznych sojuszy, ale także znajdowania kompromisowych rozwiązań spraw spornych. Zamiast krzyku i pomachiwania szabelką, chodzi raczej o kuluarowe rozmowy, konkretne, precyzyjne negocjacje, a czasem określone targi i ustępstwa.
W tym zakresie rząd PiS jest najbardziej nieudolną ze wszystkich ekip po 1989 roku. Odebranie resortowi spraw zagranicznych polityki europejskiej sprawia, że problematyką tą zajęli się dyletanci, bez doświadczenia i przygotowania merytorycznego.
Pohukiwania Jacka Saryusza-Wolskiego czy Ryszarda Czarneckiego, sprawiają tylko, że w Parlamencie Europejskim nikt z tymi ludźmi nie rozmawia. Polska na pewno nie staje się od tego krajem traktowanym poważnie.
Realistyczna ocena polityki zagranicznej, w tym europejskiej, wymaga po prostu skuteczności. Czasem skuteczne bywają też groźby, czasem wykorzystać można w niej instrumentalnie partyjnych krzykaczy w PE. Nie może być to jednak jedyna metoda, a wyłącznie jeden z dodatkowych instrumentów.
Natura współczesnych bloków integracyjnych bywa różna. Wstępując do UE, zresztą przy poparciu PiS, Warszawa wyraziła zgodę na ograniczenie swej suwerenności w szeregu obszarów. Zgodziliśmy się na rezygnację z części prerogatyw przypisanych do tej pory państwu narodowemu w imię pozyskania finansowego impulsu rozwojowego, który – obiektywnie trzeba przyznać – doprowadził do jednego z największych w naszych dziejach napływu inwestycji, przede wszystkim infrastrukturalnych. Logiczną tendencją każdego bloku integracyjnego jest postępujące ujednolicenie procedur, norm i polityk w jego ramach. To też łatwo było przewidzieć. I można było po prostu do tego bloku nie wstępować, albo dziś można z niego wystąpić. Trzeba tylko to w sposób jasny powiedzieć. Wówczas przekonalibyśmy się, czy Polacy bardziej cenią sobie szaleństwa i pseudoreformy obecnej ekipy, czy pozostawanie w zdominowanej przez Niemcy UE. Idę o zakład, że od Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi, woleliby już polityków niemieckich, a nawet znienawidzonych brukselskich eurokratów.
Dlatego rząd PiS nadal będzie histerycznie krzyczał, z czego w efekcie – poza degradacją wizerunku Polski – niewiele wyniknie. Gdyby był konsekwentny przedstawiłby jakąś alternatywę, możliwą do wykorzystania w pertraktacjach, choćby wstąpienie do Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej. Tego jednak, z oczywistych względów, nie zrobi. Za to rejwach o polskim wecie trać będzie nadal, powoli czyniąc z nas pośmiewisko reszty kontynentu.
Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 47-48 (22-29.11.2020)
http://mysl-polska.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz