Jednym z kilku celów XIX-wiecznych powstań w Polsce – było nie tylko niedopuszczenie do utrwalenia struktur państwowości polskiej. Była to także, a może przede wszystkim zaciekła walka przeciw nadaniu polskiej myśli i praktyce państwowo-politycznej charakteru jednoznacznie KONSERWATYWNEGO.
Taki kształt miał wywołany przez liberałów rękami węglarzy bunt listopadowy, taki cel miało sprowokowane przez liberałów wystąpienie proto-socjalistów niszczące zachowawczą Rzeczpospolitą Krakowską. W tym samym nurcie wreszcie mieściło się niszczące system Wielopolskiego przyłączenie się Białych (politycznie jak najbardziej reprezentujących opcję liberalną) do ruchawki styczniowej.
Polski wiek XIX to wielkie zmaganie z liberalizmem, pragnącym Polski raczej ŻADNEJ niż konserwatywnej (zgodnie także z wytycznymi matki wszechliberalizmu – Brytanii). Niestety, w walce tej zamiast polskich konserwatystów – nader często występować musieli nasi obrońcy w reakcji. Przeważnie – Rosjanie. Tymczasem, gdyby polskie elity zachowywały się odpowiedzialnie – już 1. grudnia 1830 roku w Warszawie zapanowałby porządek…
Dlaczego nie należy tolerować spisków
Czemu tak się nie stało? Nie jest już dziś żadną tajemnicą, że o przygotowaniach do wybuchu powstania listopadowego, a nawet o jego dokładnej dacie – wiedzieli nie tylko czołowi wówczas przywódcy polscy (w tym także ci należący do najbardziej zdecydowanych przeciwników rebelii, jej motywów i inicjatorów), ale także tajne policje, których w Królestwie działało wszak co najmniej kilka. A mimo to do Nocy Listopadowej z pełną (?) premedytacją dopuszczono. Dlaczego, a właściwie – po co?
Motywy były oczywiście różne, by nie rzec przeciwstawne. Politycy konserwatywni, zarówno ci, którzy ostatecznie znaleźli się w szeregach powstańców, a nawet na ich czele (jak Czartoryski, a nawet Chłopicki), jak i ci ostatecznie występujący przeciw (jak sam Drucki-Lubecki) – zakładali zapewne, że bunt będzie okazją do renegocjacji pozycji Królestwa wobec jego konstytucyjnego monarchy. W istocie więc – rzeczeni konserwatyści działali na rzecz interesów liberalnej, antykrólewskiej, a zatem i antykonserwatywnej i antypolskiej opozycji liberalnej, w dodatku wykazując się krańcową nieznajomością psychologii Mikołaja I, prawdziwego z Bożej Łaski samodzierżcy i króla.
To jednak błąd dość znany i dobrze opisany. Znacznie ciekawsza jest bierność organów bezpieczeństwa – tak rosyjskich, jak i polskich, w tym tych związanych z wciąż mającym swe wpływy w Warszawie senatorem Nowosilcowem, jak i tych podległych bezpośrednio Wielkiemu Księciu-Cesarzewiczowi.
Motywy Nowosilcowa (mającego w Królestwie dodatkowe oczy i uszy ludzi generała Aleksandra Rożnieckiego i Mateusza Lubowidzkiego) również wydają się proste: odsunięty wówczas nieco od spraw polskich – bez nich w istocie nie istniał (o czym boleśnie przekonał się już po powstaniu, u schyłku swej kariery). Dopuszczając do powstania w Warszawie, a jednocześnie będąc dalekim od najmniejszej nawet formalnej odpowiedzialności – Nowosilcow udowadniał zatem swoją potrzebność i dezawuował konkurencję, nie tylko, ani nawet nie przede wszystkim polską, bo zwłaszcza samego Konstantego, z którym (łagodnie mówiąc) za sobą wzajem nie przepadali.
Kolejny oblany polski egzamin
Co jednak kierowało Wielkim Księciem, mającym nie gorszą sieć kontrwywiadowczą, kierowaną przez Henryka Mackrotta? Raczej nie marzenie o secundogeniturze, wkładane mu w usta przez Wyspiańskiego i snute przez Rymkiewicza czy Łubieńskiego (ale nie ówczesnego, a tego z wieku XX). Czy Cesarzewicz nie chciał więc jedynie (?) udowodnić bratu, Rosjanom, pogardzanemu Nowosilcowowi – że Polacy są w istocie lojalnymi poddanymi i sami uporają się z młodzieńczą rozróbą, przy okazji kompromitującą liberalną opozycję i ujawniającą sieci węglarskich spisków?
Taki charakter i cel wydawały się mieć działania Konstantego już podczas Nocy Listopadowej i bezpośrednio po niej. Niestety, jak wiemy – były to rachuby całkowicie nieudane, bo Polacy po raz kolejny, jak w 1792 czy 1812 (a także wiele jeszcze razy w przyszłości…) – egzaminu tego nie zdali, nie umiejąc samemu rozwiązać naszych własnych problemów, a jedynie bezwolnie przyłączając się do ich kolejnych sprawców.
Czemu jednak nie reagowała również policja carska, która acz formalnie w Królestwie bezpośrednio nieobecna – też przecież musiała mieć naszych spiskowców nieźle namierzonych, co najmniej od czasów dekabrystów i łukasińszczyzny? Rosjanie i to siłownicy przecież żadnych złudzeń wobec Polaków mieć nie mogli. No i zapewne nie mieli – i tu też tkwił problem.
Po tym, jak po roku rozgoworów ewidentnych zdrajców i buntowników, członków tzw. Towarzystwa Patriotycznego, potraktowano przed Sądem Sejmowym Królestwa jak złodziei chrustu, a nie jak zbrodniarzy stanu, którymi wszak byli – stało się ewidentne, że sytuacja powtórzyłaby się z zatrzymaniem Wysockiego, Zaliwskiego i innych puczystów, o tym uroczym staruszku Lelewelu nie wspominając. Panowie senatorowie puściliby ich bez wątpienia wolno, nawet gdyby buntowników zatrzymano choćby i z pochodnią w ręku przy browarze na Solcu – ale bodaj minutę przed jego podpaleniem. Dlatego musiał zapłonąć, a wraz z nim cały kraj, by nikt już nie mógł odmówić rewolucji jej prawdziwego, obrzydliwego imienia.
Suma wszystkich błędów
W tym więc sensie powstanie było sumą wszystkich tych błędów – i jednym z najgorszych ciosów zadanych Polsce i polskiemu konserwatyzmowi w szczególności.
I cóż z tego, że dla niemal wszystkich zainteresowanych przekombinowaniem sytuacji w Królestwie – rachuby te obróciły się przeciwko samym kombinatorom. Konstantemu przeżywanie klęski własnych marzeń odebrała cholera, Nowosilcowowi – gorsza nawet od śmierci niełaska i zapomnienie.
Z wykonawców ich domniemanych rozkazów – Makrott uniknął zamordowania w Noc Listopadową, płacąc za ocalenie linczem na swym ojcu, nie uniknął jednak stryczka podczas Nocy Sierpniowej roku 1831. Lubowidzki po ucieczce z kraju – nigdy już nie uzyskał większego znaczenia, jeden gen. Rożniecki miał jeszcze okazję dobrze przysłużyć się sprawie polskiej jako członek popowstaniowej Rady Stanu Królestwa.
Nad Polakami, którzy rozumieli zło powstania, lecz nie dość, że mu nie zapobiegli, podtrzymując jeszcze – spuśćmy lepiej zasłonę milczenia. Dość mają fałszywych, kłamliwych pomników. Wystarczającą hańbą dla nich niech będzie, że doczekali końca swych dni jak Czartoryski – przez drugą połowę swojego żywota zaprzeczający dokonaniom połowy pierwszej. W dodatku zaś – kradnąc przynajmniej część polskiego dziedzictwa konserwatywnego dla insurekcyjnej obrzydliwości.
To też fatalny skutek tamtej rewolty, niestety oczywisty i nieuchronny. Zawsze bowiem, gdy zadawano cios próbom stworzenia naszego własnego, polskiego porządku w oparciu o jedyny istniejący realnie ład Boga, Monarchii i Reakcji – największą ofiarę ponosiła sama Polska i polski naród. Bo te, by w pełni istnieć – muszą być zbudowane na gruncie praw Bożych, zasady królewskiej i wartości konserwatywnych. Wszystkich, z którymi walczyli obmierzli listopadowi buntownicy.
Dodatkową zaś nauczką winno być – by z niszczycielami nie igrać w imię przemyślanych pozornie kombinacji, racji politycznych i planów ukrytych w planach, dziś najczęściej nazywanych „polityką bieżącą”. Bo skończy się jak wówczas – a dziś nie ma, niestety, króla Mikołaja, który by się choćby nad niedobitkami naszymi ulitował, gdybyśmy do wierności prawom przyrodzonym powrócili.
Konrad Rękas
https://myslkonserwatywna.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz