niedziela, 31 stycznia 2021

Początki tradycjonalizmu katolickiego w Polsce – lata 1986–1994

W odróżnieniu od innych europejskich krajów, w Polsce praktycznie nie kontestowano reform posoborowych i ogólnie zmiany kursu Kościoła po II Soborze Watykańskim.

Powodów możemy wymienić kilka. Z pewnością decydujący był fakt, że znajdowaliśmy się wówczas za żelazną kurtyną. Ominęły nas przez to wszelkie zachodnie trendy – tak te pozytywne, jak i te negatywne.

Z jednej bowiem strony rewolucja kulturowa, rewolucja seksualna 1968 roku przebiegła u nas bardzo łagodnie, a z drugiej – nie mając kontaktów z francuską, niemiecką czy włoską prawicą ominęło nas również na przykład powstanie ruchów narodowo-rewolucyjnych podobnych do tych, jakie funkcjonowały w tamtych krajach, jak i powstanie środowisk tradycjonalistów katolickich odrzucających reformę i liberalizację Kościoła.

Kolejnym czynnikiem był na pewno generalny sceptycyzm ówczesnego Prymasa Polski, Stefana kard. Wyszyńskiego wobec zachodniego nowinkarstwa oraz zakorzenienie polskich katolików w tradycyjnej, maryjnej pobożności ludowej. Uniknęliśmy w Polsce burzliwych eksperymentów liturgicznych w rodzaju Komunii świętej na rękę (aż do niedawna, niestety) i podobnych nadużyć.

Reforma liturgii przebiegła dość ewolucyjnie, co sprzyjało uśpieniu czujności wiernych, wobec których stosowano taktykę „salami”. Było, co prawda, kilku kapłanów, którzy nie przyjęli reformy i do końca życia pozostali wierni tradycyjnej liturgii, bądź takich, którzy celebrowali ją dodatkowo obok nowego rytu Mszy – jednak są to praktycznie pogłoski, wiedza nasza o nich jest niestety fragmentaryczna i sprowadza się właściwie do relacji z drugiej ręki.

Z pewnością jest to temat do dalszych badań, podobnie jak stosunek wiernych do reform – a słyszałem na przykład o przypadkach wiernych, którzy po wprowadzeniu nowej Mszy przestali uczęszczać na Mszę w ogóle, i powrócili do praktyk dopiero wtedy, gdy w latach 90. tradycyjna liturgia na nowo zawitała do Polski.

Prapoczątki

Pierwszy polski ślad, jeśli chodzi o tradycjonalizm katolicki, jest związany z Zachodem. Mieszkający od 1946 roku w Londynie Jędrzej Giertych publikował w wydawanym przez siebie piśmie „Opoka” informacje dotyczące Tradycji katolickiej. W 1969 roku wydał książeczkę W obliczu zamachu na Kościół, w której w znakomity sposób poddawał analizie kryzys toczący Kościół. W 1977 roku opublikował na łamach czternastego numeru „Opoki” uzupełnienie pod tytułem „Jeszcze o zamachu na Kościół” wydane w 2002 roku jako broszura przez wydawnictwo „Ostoja” z Krzeszowic.

Na łamach wydanego w 1974 roku „Curriculum Vitae” Jędrzej Giertych tak opisuje swoje zaangażowanie w ruch tradycji katolickiej: „Bywam na zjazdach w Lozannie, które znajdują się pod kierownictwem ludzi wywodzących się z dawnej Action Française. (…) Jestem w bliskich stosunkach ze środowiskiem «Approaches» w Szkocji i «Keys of St. Peter» w Anglii, a także z odgałęzieniem tych środowisk w Irlandii i Stanach Zjednoczonych. Byłem w kontakcie ze środowiskami tradycjonalistycznymi w Brazylii, Argentynie i Chile i miewałem tam odczyty. Należę do Latin Mass Society i jestem w kontakcie z Una Voce we Francji”. Jędrzej Giertych został pochowany w 1992 roku w Kórniku koło Poznania zgodnie ze swoją wolą w obrządku tradycyjnym.

Pierwszy „tradycjonalistyczny” trop pochodzący z Polski związany jest z osobą Jana Bogdanowicza (1905–1985), przedwojennego działacza narodowego, członka Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Wielkiej Polski, w PRL członka endeckiej opozycyjnej Ligi Narodowo-Demokratycznej założonej w 1958 roku. Na początku lat 70. nawiązał kontakt ze środowiskami francuskich tradycjonalistów katolickich, od których otrzymywał biuletyny.

Jan Bogdanowicz w 1972 roku wysłał do przewodniczącego Komisji Liturgicznej Episkopatu Polski biskupa Franciszka Jopa memoriał w sprawie wypaczeń w liturgii. W 1975 roku wysłał do 27 biskupów polskich memoriał zatytułowany „Fakty i zmiany, które zaszły w Kościele katolickim po II Soborze Watykańskim”. Otrzymał odpowiedź od 17 biskupów. Memoriał ten był powielony w kilkuset egzemplarzach i rozprowadzany w kościołach. Oto wybrane fragmenty (całość zawarta była w sześćdziesięciu punktach):

– powstanie w łonie Kościoła obozu złożonego z duchownych i świeckich, który przeciwstawia się tradycji kościelnej i dąży do zmian doktrynalnych, prawno-strukturalnych, dyscyplinarnych i liturgicznych, upodabniających Kościół katolicki do wyznań protestanckich, oraz kładącego nacisk nie na służbę Bogu, ale raczej ludziom, przez zajęcie się przede wszystkim sprawami socjalnymi, politycznymi i ogólnie doczesnymi;

– tolerowanie rozpowszechniania się wśród członków Kościoła doktryn modernistycznych – teillhardyzmu, liberalizmu oraz tendencji zmierzających pod hasłem zniesienia „paternalizmu” i „feudalizmu” kościelnego oraz wprowadzania „demokracji” i „unowocześnienia” Kościoła – do pomniejszenia autorytetu hierarchii kościelnej, ograniczenia jej roli i dopuszczenia świeckich do kierowania sprawami Kościoła;

– powstanie w Kościele rzymskokatolickim wyjątkowego chaosu liturgicznego na skutek wielokrotnie dokonywanych zmian w rozporządzeniach, usunięcia dotychczasowego kalendarza liturgicznego, wprowadzenia nowych stałych i zmiennych części Mszy św., wprowadzenia do Liturgii języków narodowych, a nawet plemiennych, nader liberalnego stosunku władz kościelnych do sposobu odprawiania Mszy św. przez pozbawionych skrupulatności kapłanów, przy równoczesnym stosowaniu przez niektórych Ordynariuszy, a nawet Episkopaty krajowe bezwzględnych represji wobec tradycyjnej katolickiej liturgii i odprawiających ją kapłanów;

– usunięcie dotychczasowego kalendarza liturgicznego, przechowującego w sobie dorobek duchowy dwudziestu wieków życia wewnętrznego i zewnętrznego całego Kościoła, zastąpienie go porządkiem zubażającym Liturgię, boleśnie i treściowo godzącym w uniwersalność i ponadczasowość Kościoła.

W 1977 roku wysłał siódme, poprawione wydanie tegoż memoriału sekretariatowi Synodu Krakowskiego. W 1978 roku został powołany do prac końcowych tegoż Synodu. Aktywnie działał przeciw publikacji wzorowanego na heterodoksyjnym „Katechizmie Holenderskim” Katechizmu religii katolickiej. Wystosował w tej sprawie pismo do Prymasa Wyszyńskiego. Biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej Julian Groblicki powołał komisję do spraw zbadania prawowierności tego katechizmu. W wyniku badań katechizm nie został opublikowany. Być może stało się to dzięki wpływowi Jana Bogdanowicza.

Należy również wspomnieć o wydanych w Londynie książkach Józefa Mackiewicza „W cieniu Krzyża” (1972) i „Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy” (1975), które zawierały krytykę „polityki wschodniej” Watykanu, „dialogu” z komunizmem, destrukcji Mszy św. i innych działań modernistów. Prace Mackiewicza stały się bardziej dostępne od 1986 roku, gdy zostały wydane w drugim obiegu przez niezależne oficyny wydawnicze.

W 1980 roku w ramach Warszawskiej Pielgrzymki na Jasną Górę uformowała się akademicka grupa „błękitno-złota”, której organizatorami byli studenci z katolickiego-narodowego Polskiego Związku Akademickiego. Grupa ta, pod kierownictwem jednego z księży pallotynów, brała udział w pielgrzymkach do 1984 roku. Wyróżniała się bardziej tradycyjnym i pokutnym charakterem. W sierpniu 1981 roku działacz narodowy Krzysztof Kawęcki (późniejszy wiceminister edukacji w rządzie AWS oraz radny sejmiku województwa mazowieckiego z ramienia Prawicy Rzeczypospolitej) wygłosił tam konferencję pod tytułem „Wewnętrzne zagrożenia Wiary”, która niemal doprowadziła do wykluczenia grupy Polskiego Związku Akademickiego z pielgrzymki. Oto fragment konferencji:

Stoją dziś naprzeciw siebie w Kościele dwa obozy: jeden reprezentujący tradycjonalistów i drugi – progresistów. To, co się dzieje w świecie katolickim jest zjawiskiem szerszym i wiąże się z dominacją lewicy, która rządzi społeczeństwami i nadaje ton na każdym niemal odcinku życia państwowego. Moderniści uderzyli we wszystko: w liturgię, teologię, filozofię, dogmaty, hierarchiczną strukturę Kościoła, moralność chrześcijańską. Dla szerokich rzesz wiernych najbardziej widoczne okazały się zmiany w liturgii. (…) Mszę-Ofiarę zastąpiła Msza-Uczta. Pierwsza odprawiana była przy ołtarzu. Wysunięcie ołtarza na środek Kościoła, a także uczynienie go możliwie pustym, przybliża Mszę św. wyłącznie do uczty. Ksiądz we Mszy-Ofierze to kapłan mający dar przemienienia Chleba i Wina w Ciało i Krew Chrystusa; natomiast ksiądz we Mszy-Uczcie to tylko przewodniczący zgromadzenia wiernych. (…) Za całą tę destrukcyjną działalnością stoją wrogowie Kościoła, „wilki w owczej skórze”.

Kolejnym Polakiem, który bardzo wcześnie opowiedział się za tradycjonalizmem katolickim był ks. Michał Poradowski (1913–2003), przed wojną działacz Młodzieży Wielkiej Polski OWP, podczas II wojny światowej kapelan Narodowych Sił Zbrojnych. W 1950 roku wyemigrował do Chile, gdzie został wykładowcą na uczelniach katolickich.

Ks. prof. Poradowski zajmował się naukowo marksizmem i rewolucją, wydawawał m.in. antykomunistyczny kwartalnik „Estudios sobre el Communismo” finansowany przez gen. Andersa i rząd gen. Franco. Kwartalnik ten był czytany przez antykomunistyczną kadrę oficerską Ameryki Południowej, i to między innymi dzięki niemu udał się antykomunistyczny pucz oficerski w Chile w 1973 roku.

W 1983 r. ukazała się w Londynie w języku polskim książka ks. Poradowskiego „Kościół od wewnątrz zagrożony”. Zasadnicza jej część została napisana jeszcze w 1946 roku, a w 1978 roku opublikowana w formie artykułów w „Duszpasterzu Polskim Zagranicą” w Rzymie. Książka ta mówiła o kryptoprotestanckiej, modernistycznej i marksistowskiej dywersji wewnątrz Kościoła katolickiego. W 1993 roku ksiądz Poradowski wrócił do Polski, gdzie zmarł w 2004 roku we Wrocławiu. Do końca życia, jak pisze prof. Jacek Bartyzel, odprawiał wyłącznie Mszę świętą w tradycyjnym rycie.

Pierwsze spotkanie z Bractwem

15 sierpnia 1986 roku wspomniany już wcześniej Krzysztof Kawęcki napisał w imieniu kilku osób list do arcybiskupa Marcela Lefebvre’a. W odpowiedzi ówczesny Przełożony Generalny Bractwa św. Piusa X ksiądz Franz Schmidberger przysłał zaproszenie do złożenia wizyty. W końcu 1987 roku wraz z Arturem Timofiejewem Kawęcki odwiedził Dom Generalny Bractwa w Rickenbach, gdzie spędzili dziewięć dni. Następnie spotkali się z arcybiskupem Lefebvrem w Econé. Złożyli na jego ręce prośbę, by Bractwo podjęło trud przywrócenia w Polsce Tradycji Katolickiej.

Wkrótce rozpoczęły się pierwsze przyjazdy księży z Bractwa, kapłanami tymi byli ks. Dominik De Vriendt z Flavigny, ks. Gerard Mura z Zaitzkofen oraz ks. Franz Schmidberger. Zatem rok 1986 to rok pierwszego kontaktu wiernych z Polski z Bractwem Kapłańskim św. Piusa X, a więc z Tradycją katolicką. Jak wiemy, przed 1988 rokiem inne zgromadzenia o tradycjonalistycznym charakterze nie istniały.

Gdańskie kontakty

W latach 70. w Gdańsku powstała endecka organizacja Niezależna Grupa Polityczna, która w 1982 roku przyjęła nazwę Ruch Narodowy. Od początku jednym z jej głównych celów była walka z modernistycznymi wpływami w Kościele. W tej sprawie jej działacze pisali do biskupów i księży listy dotyczące głównie przejawów desakralizacji liturgii. Ruch Narodowy utrzymywał kontakt ze szkockim tradycjonalistą katolickim Hamishem Fraserem, który wydawał czasopismo „Approaches”.

Najciekawszą w tym wszystkim rzeczą jest fakt, że kontakty te zaowocowały prawdopodobnie jedynym w historii przedrukiem artykułu z pisma katolicko-tradycjonalistycznego w pierwszoobiegowej prasie wydawanej w kraju komunistycznym. W „Dzienniku Bałtyckim” datowanym na 28–30 stycznia 1983 roku opublikowano bowiem fragmenty artykułu Hamisha Frasera z „Approaches” dotyczącego stanu wojennego w Polsce. Fraser otrzymywał informacje na temat sytuacji politycznej Polski od działaczy Ruchu Narodowego, sami siebie określali mianem „niekomunistycznej opcji proradzieckiej”. Ich poglądy na sytuację w kraju były standardowe dla ówczesnej endecji pewnego typu, nazwijmy go „giertychowskiego” (mimo konfliktu tego środowiska z samym Jędrzejem Giertychem), a więc za największe zagrożenie uważali Republikę Federalną Niemiec, ośrodki syjonistyczne i zachodnią masonerię.

Te trzy grupy nawoływały polskich robotników do buntu przeciwko władzy, co skończyłoby się wyniszczającym konfliktem Polski ze Związkiem Radzieckim, zaś w sensie geopolitycznym ZSRR jest naszym sojusznikiem, gdyż strzeże naszych zachodnich granic na Odrze i Nysie. Tak w skrócie można określić poglądy Ruchu Narodowego (nawiasem mówiąc, identyczną linię prezentował wspomniany wcześniej Jan Bogdanowicz). Pisze więc dziennikarz „Dziennika Bałtyckiego” podpisany inicjałami „A.M”:

Biorąc pod uwagę, że w tym pierwszym, spontanicznym etapie protestu, udział księży [w ruchu Solidarności] mógł mieć swoje uzasadnienie, to widowiskowość tego udziału licznych polskich i zagranicznych katolików budziło wiele zastrzeżeń, zdziwienia i pytań wcale niebłahej natury, zaś w niektórych przypadkach pełnych głębokiego niepokoju, czy Kościół katolicki w Polsce wstąpił na właściwą drogę uczestnicząc w skomplikowanej rozgrywce politycznej, której znaczenie wykraczało już wtedy daleko poza granice naszego kraju. Najistotniejszy chyba głos w tej sprawie pochodzi od katolików brytyjskich i sformułowany został w szkockim wydawnictwie „Approaches” pod tytułem „Stan wojenny w Polsce”. Ukazał się on w kilka zaledwie miesięcy po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Dla wielu czytelników może to być informacja zarówno zaskakująca jak niewiarygodna, ale to właśnie wydawnictwo katolickie wykazało daleko idące, a może i całkowite zrozumienie dla decyzji gen. Jaruzelskiego i uznało w pełni jego racje dla wprowadzenia zarządzeń nadzwyczajnych w celu wprowadzenia w Polsce politycznego porządku i spokoju.

I dalej „Dziennik Bałtycki” szeroko cytuje Frasera piszącego o trockistach z KOR-u, ateizmie Michnika i Kuronia, katolickiej fasadzie „Solidarności” sterowanej przez KOR itd.

Pod koniec lat 80. skontaktował się z Ruchem Narodowym szukając kontaktów w polskich grupach konserwatywnych Leonardo Przybysz, Brazyliczyk polskiego pochodzenia będący członkiem TFP (Tradição, Família e Propriedade, czyli Tradycja, Rodzina i Własność), który zorganizował wyjazd do Francji. Tam w 1989 roku działacz Ruchu Narodowego Piotr Błaszkowski z Gdańska po raz pierwszy uczestniczył we Mszy Trydenckiej w kościele św. Otylii. Była to Msza indultowa.

W 1990 roku Ruch Narodowy wydał we współpracy z TFP broszurkę dotyczącą Fatimy. Tak oto ogniskują się w jednym miejscu, w Gdańsku, dwa początki – początki działalności TFP w Polsce (obecnie jako SKCh im. ks. Piotra Skargi) oraz początki Tradycji katolickiej w Polsce. W 1994 i 1995 roku Ruch Narodowy (wśród nich m.in. obecny dyrektor Wojskowego Biura Historycznego prof. Sławomir Cenckiewicz) zorganizował pikiety antymodernistyczne pod katedrą oliwską w Gdańsku, w ramach sprzeciwu wobec wprowadzenia świeckich szafarzy Komunii św. Członkowie Ruchu Narodowego zaangażowali się też w apostolat Bractwa św. Piusa X na Wybrzeżu.

Konserwatyści, monarchiści i tradycjonaliści

Począwszy od 1987 roku zaczęły ukazywać się publikacje o wydźwięku tradycjonalistycznym we wrocławskim piśmie konserwatystów i liberałów „Stańczyk” wydawanym przez Tomasza Gabisia – opublikowano tam między innymi artykuły dotyczące francuskiej tradycjonalistycznej organizacji Chrześcijańskie Centrum Andre i Henriego Charlier oraz na temat TFP, natomiast w numerze 13 z 1990 roku opublikowany został fundamentalny dla ówczesnego środowiska tradycjonalistycznego tekst Adama Gwiazdy „Potrzeba frontu tradycjonalistycznego”. Tekst ten był wskazówką dla grup tradycjonalistycznych jak postępować – integrować rozproszone grupki, umacniać, budować, zbierać bez względu na zapatrywania polityczne oraz to, którą konkretnie opcję tradycjonalistyczną się popiera. Była to taktyka swoistego „tradycjonalistycznego ekumenizmu”.

Wtedy, kiedy pierwsi polscy tradycjonaliści byli pozbawioną zaplecza grupą licealistów i studentów, koncepcja ta wydawała się najlepszym rozwiązaniem – tak długo, jak to możliwe, wykorzystywać wsparcie różnych grup bez wikłania się w zachodnie spory. Mogło to być tylko chwilową taktyką, bo wraz z pojawieniem się FSSPX w Polsce sytuacja uległa zmianie. Nastąpiła polaryzacja – jedni wybierali abp. Lefebvre’a, inni linię Ecclesia Dei. Kontakty między tradycjonalistami – często bardzo serdeczne – wraz z wyborem jednej opcji szybko stawały się zimne, albo wygasały.

Adam Gwiazda, członek założyciel Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego wespół ze swoim szkolnym przyjacielem, zmarłym kilka lat temu posłem Arturem Górskim, redaktorem „Stańczyka”, był początkowo klerykiem seminarium księży misjonarzy w Polsce, potem za namową Marka Jurka wstąpił do seminarium Bractwa Kapłańskiego św. Piotra w Wigratzbad, a następnie w 1994 roku przeszedł do seminarium Bractwa św. Piusa X we Flavigny, skąd później odszedł, po czym osiedlił się we Francji na stałe, gdzie działał w znanej narodowo-rewolucyjnej grupie Czarne Szczury (GUD) (można poczytać jego ciekawe artykuły na temat działalności GUD w „Szczerbcu”).

W swoim artykule pisze na temat braku istnienia w Polsce środowisk tradycjonalistycznych: „Skoro sytuacja Kościoła w Polsce wygląda dość dobrze w porównaniu z Europą Zachodnią, to nie mógł się wyłonić silny ruch broniący Tradycji. Spór między orientacjami progresywną i zachowawczą przybrał kształt polemiki wewnątrz niepodzielnego organizmu”.

Jako inne przyczyny wskazuje płytką pobożność i brak prawicy działającej w realiach politycznych. Stawia też kapitalną tezę wynikającą w historii Polski, jakże aktualną i dzisiaj! „Pobożność ludowa może być znakomicie pogłębiana przez dobrych duszpasterzy, których zawsze Polsce brakowało – ksiądz nie ma czasu zajmować się chrztami i spowiedzią, kiedy ma inne ważniejsze zadania: przechowywanie broni i kontaktowanie się z chłopcami z lasów lub choćby z komitetami strajkowymi”.

W kolejnych numerach „Stańczyka” drukowano m.in przedruk notki z niemieckiego pisma „Puermagazin” na temat śmierci abp. Lefebvre’a (numer 17 z 1992 roku) czy artykuł ks. Franza Schmidbergera o chrześcijańskim ładzie społecznym (nr 20 z 1994 roku), od numeru 17 w niemal każdym numerze omawiano też biuletyn niemieckiego dystryktu Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X w rubryce „z czasopism”, w której omawiano obszernie zagraniczne periodyki prawicowe.

W 1988 roku na łamach tygodnika „Forum”, w którym drukowane się polskie tłumaczenia z prasy zagranicznej ukazało się tłumaczenie francuskiego tekstu na temat święceń biskupich dokonanych przez abp. Lefebvre’a. W 1990 roku wydano pierwszy numer czasopisma „Prawica Narodowa”, którego redaktorem naczelnym był wspomniany wcześniej Krzysztof Kawęcki. W numerze tym ukazało się tłumaczenie kazania abp. Lefebvre’a z konsekracji z 1988 roku. Była to pierwsza w Polsce publikacja stawiająca działalność Arcybiskupa w pozytywnym świetle.

W późniejszych numerach temat Tradycji i modernizmu wracał regularnie, m.in. publikowano artykuły ks. Poradowskiego i innych kapłanów dotyczące modernizmu w Kościele. W 1990 roku ukazał się w organie Polskiego Stronnictwa Narodowego Bolesława Tejkowskiego „Polska Myśl Narodowa” artykuł Andrzeja Kowzana „Marcel Lefebvre i schizma XX wieku”, który niepochlebnie wyrażał się o Arcybiskupie. Artykuły na temat abp. Lefebvre’a ukazywały się też m.in. w „Gazecie Warszawskiej” Macieja Giertycha (1988 rok) i „Słowie Narodowym” (organ SN „senioralnego”).

W 1992 roku wspomniane już wcześniej Chrześcijańskie Centrum Henriego i Andre Charlier zorganizowało wyjazd Francuzów (związanych m. in. z Frontem Narodowym czy Akcją Francuską) do Częstochowy (gdzie prelekcję dla nich wygłosił Marek Jurek), w Bieszczady i do Lwowa (gdzie wzięli udział w uroczystościach ponownego pochówku zmarłego w 1984 roku grekokatolickiego kardynała Józefa Slipyja). Podczas wizyty w Polsce Francuzom towarzyszyli m. in. Leszek Królikowski, Adam Gwiazda i Ryszard Mozgol.

Liga Katolicka i ZChN

W 1990 roku zaczął wychodzić wydawany przez ZChN dwumiesięcznik „Wiadomości Katolickie”, który był nastawiony na apostolat i akcję polityczną na Białorusi, Ukrainie i Litwie. Był on dość konserwatywny, opublikowano tam m.in. encyklikę św. Piusa X „Pascendi” czy fragmenty dzieł św. Tomasza z Akwinu. Jakiś czas później pismo zostało przejęte przez Bractwo Kapłańskie św. Piusa X. W numerze 7 wydanym w 1991 roku w stopce redakcyjnej widnieje już ks. Gerard Mura FSSPX, wykładowca seminarium w Zaitzkofen.

W 1991 roku Tomasz Maszczyk i Ryszard Mozgol (który dzięki rodzinie z Niemiec nawiązał kontakty z kapłanami FSSPX, głównie z ks. Gerardem Murą) powołali do życia na Śląsku Ligę Katolicką. Wkrótce zaczęły dołączać inne osoby z całego kraju (wśród nich m. in. późniejszy przewodniczący sejmiku lubelskiego Konrad Rękas).

Działania Ligi były sporadyczne i ograniczone do pisania listów do hierarchii kościelnej – pisano listy do Watykanu w sprawie indultu, legalności tradycyjnej Mszy, uczęszczania na liturgię sprawowaną przez księży FSSPX (listy te były publikowane w „Pro Fide, Rege et Lege”, „Zawsze Wiernych” i „La Nef”, organie FSSP we Francji); w sprawie komentarzy do Biblii Tysiąclecia oraz w sprawie tradycyjnej dyscypliny kościelnej, a także składano prośby o indult do biskupów w Katowicach i Gliwicach.

Publikowano również stanowiska w sprawach związanych z kwestiami religijnymi (Liga dwukrotnie publikowała w „Dzienniku Zachodnim” oświadczenia – w sprawie kary śmierci oraz w sprawie aborcji, w związku z decyzjami UE), członkowie Ligi pomagali w redagowaniu działu religijnego „Pro Fide Rege et Lege”, pisma Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, a także w organizacji Mszy tradycyjnych, rekolekcji (np. rekolekcje przeprowadzone przez ks. Johna Emersona FSSP w parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Chorzowie-Batorym w 1993 roku) i pielgrzymek (polska grupa na pielgrzymce tradycjonalistycznej do Chartres). Działalność Ligi zakończyła się w 1994 roku. Zachowało się 18 deklaracji członkowskich Ligi Katolickiej. Deklaracje były wypełniane pomiędzy 6 września 1991 roku a 19 października 1993 roku. Przytłaczająca większość to studenci (UJ, UŚl., KUL, UWr.), ale również lekarz, przedsiębiorca, uczeń szkoły zawodowej, rolnik. Wśród nich była tylko jedna kobieta. Członkowie Ligi pochodzili z Wrocławia, Torunia, Sosnowca, Miechowa, Tarnowa, Lublina, Krakowa, Chorzowa i Katowic. Trzon stanowili członkowie Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, ale zdarzali się również członkowie Stronnictwa Narodowego, Konfederacji Polski Niepodległej i Unii Polityki Realnej. Część z tych osób pozostaje aktywna politycznie do dziś, niektórzy związani są z apostolatem Bractwa św. Piusa X. Jeden członek został kapłanem – ks. Leszek Królikowski z Gdyni, wstąpił do seminarium FSSPX w Zaitzkofen w 1995 roku, wyświęcony został w 2001 roku, a w 2006 roku przeszedł do Instytutu Dobrego Pasterza.

Równolegle, w tym samym czasie rozwijała się linia tradycjonalistów związana ze Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym (Krzysztof Kawęcki, Jacek Bartyzel, Konrad Szymański, Marek Jurek, Ryszard Mozgol – w obu tych środowiskach, Piotr Spyra – wicewojewoda śląski w l. 2011–2015). W Poznaniu wokół Konrada Szymańskiego (obecnie minister do spraw Unii Europejskiej) działał Ruch Młodych o charakterze konserwatywnym, narodowym, tradycjonalistycznym i studenckim. Tradycjonalizm Ruchu Młodych był „ekumeniczny”, tzn. otwarty na FSSPX, FSSP, i TFP. Spotkania organizowane były ze wszystkimi chętnymi – Leonardo Przybyszem, ks. Johnem Emersonem FSSP, ks. Jean-Marie Piotrowskim FSSPX.

Poza środowiskiem Ligi Katolickiej na Śląsku swoje kontakty z Bractwem posiadał także Mariusz Siwoń (FSSPX w Wielkiej Brytanii). To spowodowało, że faktycznie na początku istniały dwa środowiska. To pierwsze, Liga Katolicka, było ekumeniczne, zaś drugie utrzymywało kontakt wyłącznie z FSSPX i Derekiem Hollandem z Międzynarodowej Trzeciej Pozycji (International Third Position, ITP), dzięki któremu do Polski przyjeżdżali tradycyjni kapłani z Wielkiej Brytanii (diecezjalni księża współpracujący z FSSPX). W tym środowisku powołano do życia chorzowskie Wydawnictwo Canon, które opublikowało w 1995 roku dwie książki (abp. Lefebvre’a i bp. Fellaya).

W 1991 roku Ryszard Mozgol został redaktorem działu religijnego „Pro Fide, Rege et Lege”. Razem z Adamem Gwiazdą (wtedy jeszcze klerykiem FSSP) po cichu przyjęli, że linia musi być elastyczna – godząca spory z Zachodu. Jak przyznaje dziś sam Mozgol, było to trochę idealistyczne.

Wraz z twardym opowiedzeniem się po stronie FSSPX w 1994 roku skończył się tradycjonalistyczny „ekumenizm”. Klub Zachowawczo-Monarchistyczny organizował dwa razy w roku konferencje edukacyjne. W pierwszym kwartale 1993 roku tematem konferencji był tradycjonalizm katolicki. W numerze 2 „Pro Fide Rege et Lege” z 1993 roku ukazały się dwa wykłady wygłoszone na tej konferencji. Pierwszy, autorstwa ówczesnego kleryka FSSP Adama Gwiazdy, nosił tytuł „Zagrożenia współczesnego Kościoła” i dotyczył zagadnień ekumenizmu, wolności religijnej i liberalizmu. Drugi, autorstwa ks. Martina Lugmayra FSSP „Tradycja i Kościół” dotyczył katolickiego rozumienia tradycji. We wcześniejszym numerze PFReL (1/1993) ukazał się artykuł Adama Gwiazdy piszącego pod pseudonimem „Paweł Adamski” pt. „Owoce rewolucji liturgicznej” dotyczący protestantyzacji liturgii po II Soborze Watykańskim, a także list Ligi Katolickiej do Ecclesia Dei w sprawie tradycyjnej Mszy.

Oficjalny apostolat Bractwa

Bractwo Św. Piusa X rozpoczęło swój apostolat w pokomunistycznych krajach Europy Środkowo-Wschodniej z inicjatywy ks. Franza Schmidbergera, który był Przełożonym Generalnym Bractwa od 1982 do 1994 r. Zaczynając od 1991 r. kapłani Bractwa odwiedzali Budapeszt, Pragę, Mińsk, Tallin, Kowno, Moskwę i Kijów.

Początkiem apostolatu Bractwa w Polsce były rekolekcje ignacjańskie, które w nadbałtyckim miasteczku Jastrzębia Góra na przełomie stycznia i lutego 1991 r. poprowadził ks. Jean-Marie Piotrowski, kapłan polskiego pochodzenia z Belgii. W rekolekcjach tych wzięło udział 6 osób. W tym samym roku ks. Piotrowski rozpoczął wydawanie pierwszego pisma Bractwa św. Piusa X po polsku – „Pod Twoją Obronę”. W piśmie publikowano przedruki zagranicznych tekstów na temat abp. Lefebvre’a i FSSPX, zaś jakość druku była dość słaba (jako ciekawostkę można podać fakt, że drukowała go gdańska drukarnia Pallotynów). Z niego wykrystalizowało się późniejsze „Zawsze Wierni”. Nowy tytuł prawdopodobnie zawdzięczamy o. Benedyktowi Huculakowi, który niekiedy zastępował ks. Stehlina, odprawiając Msze św. w kaplicach Bractwa.

W 1992 r. w Poznaniu Mszę św. odprawił stary kapłan z Wielkiej Brytanii ks. Klaudiusz (być może był on związany z Derekiem Hollandem), zaś jesienią w prywatnym mieszkaniu w Gdańsku-Wrzeszczu Mszę odprawił ks. Jean-Marie Piotrowski. W pierwszej połowie lipca 1993 roku bp Richard Williamson odwiedził m.in. Gdańsk (gdzie odprawił Mszę św. w kaplicy domowej pallotynów przy kościele pw. św. Elżbiety, dzięki zaprzyjaźnionemu z Tradycją tamtejszemu ojcu pallotynowi – wizytę organizował Leszek Królikowski). Ks. biskup zwiedził wówczas Westerplatte i odbył spacer po sopockim molo. W Warszawie zaś udzielał bierzmowania w piwnicy jednego z bloków.

W dniach 29–31.05.1993 r. grupa Polaków uczestniczyła w pielgrzymce Tradycji na trasie z Chartres do Paryża. Na jesieni 1993 r. zorganizowano Mszę św. trydencką w kościele pw. św. Andrzeja Boboli w Sopocie. Odprawił ją przełożony tradycyjnych redemptorystów, o. Michael Mary Sim, który odwiedził również inne miasta, w tym Chorzów. Katoliccy tradycjonaliści ze Śląska i Pomorza uczestniczyli również we Mszach w obrządku ormiańskokatolickim, w Gdańsku odprawiał je ks. Kazimierz Filipiak, zaś w Gliwicach ks. Józef Kowalczyk (w ostatnich latach niekiedy posługujący na indulcie na Ziemi Lubuskiej).

Pewnym problemem zarówno wówczas, jak i dziś, jest birytualizm. Jak napisał w jednym z listów jeden z pierwszych polskich tradycjonalistów Maciej Przebindowski: „tak długo, jak osoby deklarujące się jako tradycjonaliści będą uczęszczać na nową Mszę, tak długo nawet nie będzie komu animować czegokolwiek”.

Era indultów

Pierwszoplanową postacią ruchu katolickiego tradycjonalizmu w Poznaniu był niewątpliwie Marek Jurek. Wokół niego skupiała się grupa katolików, głównie studentów, która zainteresowana była Tradycją katolicką. Marek Jurek w ramach spotkań duszpasterstwa akademickiego przy poznańskim kościele pw. św. Stanisława Kostki opowiadał im o historii i bieżących wydarzeniach w ruchu Tradycji katolickiej w Europie, wyjaśniając genezę jego powstania i rolę, jaką odegrał w Kościele arcybiskup Marceli Lefebvre i inni duchowni przeciwstawiający się modernizmowi.

Również w jego domu, a później przy ołtarzu św. Piusa X w poznańskim kościele farnym, odbywały się spotkania modlitewne, których uczestnicy rozważali tajemnice różańca świętego. Stali się oni z czasem zalążkiem późniejszej grupy wiernych, która wystąpiła do abp. Jerzego Stroby z prośbą o wydanie indultu na Msze św. sprawowane w rycie klasycznym. Należeli do niej m.in prócz Marka Jurka również Konrad Szymański, Marcin i Jan Filip Libiccy, oraz Piotr Tryjanowski, którzy odwiedzali seminarium FSSP w Wigratzbad. Dzięki kontaktom Marka Jurka z tradycjonalistami z Europy Zachodniej Poznań odwiedzili ks. Jean-Marie Piotrowski czy ks. Paul Crane SI, twórca miesięcznika „Christian Order”, a także księża Bractwa Św. Piotra. Msze odprawiane były najpierw w mieszkaniach prywatnych, a później w poznańskich kościołach pw. Św. Stanisława Kostki na Winiarach w kościele pw. Najświętszej Krwi Pana Jezusa przy ul. Żydowskiej, gdzie w kwietniu 1993 r. odprawiono pierwsze tradycyjne rekolekcje wielkopostne.

Był to jeszcze czas, gdy poznańscy tradycyjni katolicy, wszyscy bez wyjątku, mówili o księżach, którzy otrzymali sakrę z rąk abp. Lefebvre’a: „nasi czterej młodzi biskupi”. Niebawem jednak miało się to zmienić. 5 kwietnia 1994 roku abp Stroba wydał zgodę na indult. Był to pierwszy indult w Polsce.

Środowisko powstałe wokół Ligi Katolickiej rozpoczęło w 1994 roku starania o zgodę na indult. Metropolita katowicki abp Damian Zimoń udzielił zgodę, a opiekę powierzył swojemu sekretarzowi ks. infułatowi (w latach 2005–2014 biskupowi diecezji legnickiej) Stefanowi Cichemu. Grupa spotykała się na wykładach w domu sekretarza raz w miesiącu. Tematyka związana była z historią Kościoła. Ks. Cichy wiedział o tym, że niektóre osoby z tamtej grupy miały kontakt z FSSPX (ks. Stehlin odprawił w 1995 roku Mszę św. w tym samym kościele, w którym odprawiał Mszę wcześniej ks. Emmerson). Nie ukrywali tego, a on nie potrafił ukryć dostatecznie, że pilnowanie «monarchistycznych ekscentryków» nie jest jego wymarzonym zadaniem. Ks. Stefan Cichy udzielił w 1995 roku ślubu w tradycyjnym rycie Ryszardowi i Małgorzacie Mozgolom. Mniej więcej w tym samym czasie ks. Jean-Marie Piotrowski FSSPX udzielił w jednym z warszawskich kościołów ślubu Rafałowi i Magdalenie Mossakowskim.

Nowy rozdział

W dniu 15 sierpnia 1993 r., w święto Wniebowzięcia Najśw. Maryi Panny, Przełożony Generalny Bractwa założył Przeorat pw. Matki Boskiej Fatimskiej dla krajów Europy Wschodniej. Przeorat był nazwany ekstraterytorialnym (założonym poza swym terytorium). Państwa Bałtyckie, Polska, Rosja, Białoruś, Ukraina i Albania, które to kraje zostały wzięte pod jego opiekę, przez Europejczyków z Zachodu były postrzegane jak jakiś inny świat, więc przeorat był żartobliwie zwany „ekstraterrestrialnym”.

Siedzibą przeoratu znalazła się w siedzibie dystryktu Austrii, w Jaidhof. Jednak początki jego działania skończyły się niepowodzeniem. Nastąpiła konieczność dokonania zmian personalnych. W maju 1994 r. decyzją Przełożonego Generalnego, nowym przełożonym przeoratu w Jaidhof został mianowany ks. Karol Stehlin. Jego współpracownikami zostali Szwajcar ks. Werner Bösiger (do dzisiaj jest on odpowiedzialny za apostolat na Białorusi i w Rosji) i brat zakonny Klaus Meckes, Niemiec ze Szwabii, z pewnością znany wszystkim wiernym warszawskiego Przeoratu.

Odtąd zaczyna się kolejny rozdział obecności Tradycji katolickiej w Polsce. Ale to już zupełnie inna historia…

Źródła:

Chciałbym serdecznie podziękować Ryszardowi Mozgolowi i Piotrowi Błaszkowskiemu za przekazanie wiedzy na temat tamtych wydarzeń, a także ks. Leszkowi Królikowskiemu za cenne poprawki. PP.

Piotr Pętlicki
https://www.piusx.org.pl

Serce wyczuwa, że coś się wydarzy, zanim faktycznie się wydarzy

Seria przeprowadzonych eksperymentów, opisana w artykule autorstwa dr Rollin McCarty z Heartmath Institute dla Journal of Alternative and Complementary Medicine z 2004 roku, udowadnia, że nasze serce przeczuwa, że coś się wydarzy, zanim faktycznie się wydarzy.

Jest możliwe, aby w jakimś sensie czuć przedsmak tego co może niedługo nastąpić i w związku z tym zareagować na tę informację zanim to się rzeczywiście stanie, a tym samym poczuć konkretną emocję. W skrócie można powiedzieć, że nasze serce intuicyjnie coś wyczuwa, przekazuje informację do mózgu, aby ten mógł przygotować się do odpowiedniej reakcji.

Ciężko w to uwierzyć, więc postaramy się krótko wyjaśnić na czym polegały eksperymenty o których mowa powyżej.

Uczestników posadzono najpierw przed ekranem komputera, na którym wyświetlały się przypadkowe zdjęcia. Były to dwa typy obrazków: mające neutralny przekaz (jak np. koszyk z owocami czy wyspa) oraz mające ładunek emocjonalny (sceny erotyczne, wypadki samochodowe, autopsja etc.). Zostali też podłączeni do sprzętu, który monitorował bicie ich serca, reakcję skórną, wzorce fal mózgowych, a także ośrodki układu nerwowego i funkcje innych organów. Uczestnicy wyłącznie siedzieli i oglądali zmieniające się co 6 sekund zdjęcia, oddzielone od siebie czarnym, pustym tłem, losowo wyświetlane przez komputer.

Kiedy sesja dobiegła końca, badacze dostali do dyspozycji nagranie, jakie zdjęcia zostały przedstawione, w jakiej kolejności oraz nagranie reakcji ciała uczestników.

Podczas analizy otrzymanych danych odkryli coś zupełnie niezwykłego. Zarówno serce jak i inne narządy uczestniczących reagowały w korelacji z ładunkiem emocjonalnym, który niósł ze sobą obrazek – pobudzenie, gdy zdjęcie było emocjonalne lub spokój w stosunku do tych neutralnych. To oczywiście normalne.

Niesamowity jest fakt, że ich serca reagowały kilka sekund wcześniej niż mózg. Tak naprawdę serce jako pierwsze odpowiadało na wszystkie bodźce, przesyłając je dalej do mózgu, nie zaś odwrotnie, czego się spodziewano. Taki przepływ jest sprzeczny ze standardowym modelem biologicznym, w którym to mózg stanowi centrum dowodzenia dla ciała.

Co było jeszcze bardziej niesamowite, to że serce reagowało jeszcze zanim określony obrazek pojawił się na ekranie, co wskazuje na to, że spodziewało się tego, co zaraz zostanie pokazane. Jeżeli zdjęcie, które miało się pojawić (ale jeszcze się nie pojawiło) miało przedstawiać jeden z makabrycznych wypadków, serce wykazywało reakcję pobudzenia i wysyłało informacje przygotowawcze do mózgu, aby reszta ciała również mogła się przygotować. Czasami działo się to nawet 6 sekund przed pojawieniem się obrazka na ekranie.

Ta seria eksperymentów w dużej mierze ujawnia jak działa nasze ciało i jak współpracujemy ze światem zewnętrznym. Co najważniejsze, udowadnia, jak wszyscy podświadomie odpowiadamy na zdarzenie, zanim odpowiemy świadomie oraz że nasze serca odgrywają znaczącą rolę w emocjonalnym aspekcie naszego życia.

Doktor Rollin McCarty tak podsumowuje przeprowadzone prace:

„Największe znaczenie w tym odkryciu stanowi fakt iż dowiedliśmy, że serce jest bezpośrednio związane z przetwarzaniem informacji o przyszłości i reaguje na kilka sekund przed resztą ciała. Co jest bardzo zaskakujące to to, że serce wydaje się odgrywać istotną rolę w przewidywaniu tego co nadejdzie, a na pewno sugeruje, że mózg nie działa sam w tym zakresie.”

Tego typu eksperymenty tłumaczą również wszystkie znane metafory na temat serca i emocji, jak np. „to łamie mi serce” czy „idź za głosem serca”. Istnieje duża szansa na to, że działając w zgodzie z własnym sercem, osiągniemy też wolność fizyczną. W „najgorszym przypadku” będziemy zaś w stanie spojrzeć na ludzi i wydarzenia z innej perspektywy. Być może lepszej?

Źródło: eraoflight.com
https://dobrewiadomosci.net.pl

Wirus absurdu szaleje

Minister zdrowia ogłosił, że restauracje, hotele, siłownie będą zamknięte do połowy lutego. Dzień wcześniej ważny urzędnik rządowy stwierdził w wywiadzie radiowym, że otwarcie tych branż nastąpi dopiero w maju.

Właściciele wspomnianych placówek, podobnie jak żyjący z pracy w licznych innych branżach, nie znajdują wytłumaczenia dla takiej blokady.

[Wytłumaczenie jest proste: zabić polskie małe i średnie firmy – admin]

Gastronomik z Sopotu mówi wprost: może wytrzymamy do marca, w maju nie będzie już czego otwierać… Wciąż powraca anegdotyczne wręcz pytanie: dlaczego można dziś sprzedawać meble a nie można majtek?

Covid-19 ginie w basenach ale nie w rozporządzeniach.

Dziennikarze wszelkich mediów, niemal codziennie przytaczają przykłady rozporządzeń rządu, które są kompletnie niezrozumiałe, ocierają się o granice absurdu. Zakaz działania mają obiekty sportowe i rekreacyjne, czyli wszystkie te, które jako główny kod działalności wpisały sobie PKD (Polska Klasyfikacja Działalności) zaczynający się od liczby 93.

Nie mogą też funkcjonować firmy zajmujące się usługami poprawy kondycji fizycznej, czyli te z kodem 96.04, m.in. solaria i sauny. Jak uzasadnić, dlaczego studia tatuażu mogą działać, a salony masażu i solaria już nie. Tym bardziej, że te ostatnie, jak się okazało, dostały pozytywną opinię w zleconym przez Główny Inspektorat Sanitarny (GIS) badaniu.

To fascynująca ciekawostka. Poważana specjalistka (pracująca na zlecenie GIS) oceniła, że zarażenie wirusem w solariach jest niewielkie, ale jej sugestie utajniono. A po trzech miesiącach GIS uznał je za … nie aktualne. Oczywiście w tym czasie wspomniane zakłady były zamknięte. Ilu przedsiębiorców to dotyczy?

Pod kodem PKD 96.04 działa obecnie 66,5 tysięcy firm, czyli aż 1,4 proc. wszystkich podmiotów gospodarczych (co 70-ta firma) w Polsce. Frajerstwo ich właścicieli polegało na tym, że nie zarejestrowali się jako „gabinet kosmetyczny z solarium” – takich nie zamknięto. Dziś oceniają: to jakaś paranoja.

Dziennikarze pytali w resorcie zdrowia; dlaczego nie uwzględniono fachowych opinii specjalistki w sprawie solariów. Resort odesłał do GIS, a szef tej instytucji stwierdził: decyduje Rada Ministrów. My naiwnie myśleliśmy, że najważniejszy głos mają lekarze…

W maju na zlecenie GIS dyrektor Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego napisał, że nie wykazano, by wirus przenosił się przez wodę w basenach. Dodatkowo w opinii widnieje, że koronawirus nie jest odporny na czynniki dezynfekcyjne, m.in. chlor, powszechnie stosowany w dezynfekcji wody w basenach publicznych. No i co z tego – od 17 października ubiegłego roku baseny są niedostępne.

Górka górce nierówna

Zrzeszenie właścicieli zamkniętych stoków narciarskich obliczają straty na 5 milionów złotych dziennie (nie licząc strat pomniejszych, niezrzeszonych operatorów kolejek i stoków). W Zakopanem pytają: jak to jest, że państwowe Polskie Koleje Linowe ciągle wożą turystów na Kasprowy Wierch czy Gubałówkę. W wagonikach ściśnięci jak sardynki w puszce jednak nie mogą po wyjściu zapiąć nart i w przepisowej (co przecież oczywiste) odległości zjechać na dół? To nielogiczne, bez sensu – mówią, to niszczenie prywatnego biznesu, ale też gospodarki.

A jednak nie mają racji. Nie w tym sensie, że rząd absurdalnymi, co chwila zmienianymi regulacjami, wynikającymi z niewiedzy lub lenistwa urzędników, prowadzi do katastrofy wielu branż i ludzi – bo to widać gołym okiem. Nie mają racji ponieważ nie zajrzeli do przepisów wymyślonych kilkadziesiąt lat temu. A tam stoi, że oni zarządzają „stokami narciarskimi” zlokalizowanymi w gminach górskich powyżej 500 metrów powyżej poziomu morza. I dlatego nie mogą tam wpuszczać narciarzy, ale mogą, w przyszłości, oczekiwać minimalnej rekompensaty na otarcie łez.

W 2011 roku wprowadzono klasyfikację „zorganizowanego terenu narciarskiego”, który przecież „stokiem” nie jest. Wyczytał to w przepisach pewien facet z Chrzanowa zarządzający sporą górką. Leży ona tylko 300 metrów n.p.m. więc żadne dotacje rządowe na ewentualnie zamknięty wyciąg narciarski tutaj nie należą się. Ale za to narciarze mogą szusować i wspomagać finansowo otwarty ośrodek. Policja obserwuje zakładanie maseczek, a sanepid myśli, jaki by tu zastosować paragraf.

Albo wstajesz przed świtem albo mandat

Przez lata było tak, że jak sprowadziłeś samochód z zagranicy, albo kupiłeś od kolegi to miałeś obowiązek przerejestrować go w ciągu miesiąca. Niby drobiazg, trzeba było tylko wybrać się do urzędu i sprawę załatwić. W urzędach zawsze była kolejka więc ani kierowcy, ani panie w okienkach nie przejmowali się zwłoką. Ale porządek musi być – jak to się kiedyś mówiło – nawet w straży pożarnej.

Od początku ubiegłego roku władza zaczęła straszyć mandatami i ludzie ruszyli do urzędów rejestracyjnych. Niestety pokazał się wirus i rządzący musieli zrezygnować ze straszenia i wydłużyli obowiązek rejestracji pojazdu – do pół roku. A władzę to bolało (stosowne opłaty wolno wpływały).

Laba skończyła się z początkiem tego roku i zaczęło się pandemonium (nie mylić z pandemią). Kierowcy masowo (czytając o grożących nieuchronnych karach) wybrali się do urzędów. Ale przecież te – nie z gumy. Tu chodzi o 3 miliony klientów rocznie.

Z dziennikarskich badań wynika, że w ponad połowie wydziałów komunikacji w całym kraju termin oczekiwania na rejestrację samochodu jest dłuższy, niż wynika z obowiązku nałożonego przez ustawodawcę. Rekordzistami są Piła i Rybnik, gdzie na spotkanie w urzędzie trzeba czekać odpowiednio 60 i 57 dni. Podane powyżej terminy obowiązują w przypadku rezerwacji wizyty przez internet – do czego namawiają władze. No i tu rodzi się zasadne pytanie: czy petent wraz z dokumentem rejestracyjnym dostanie mandat w wysokości 1000 złotych – wszak nie dotrzymał rządowego terminu 30 dni?

Bardziej przestraszeni wstają przed świtem aby zdążyć do urzędu (często przecież odległego od małej miejscowości o kilkadziesiąt kilometrów). A tu siurpryza – wszystkie numerki do okienka na ten dzień już rozdane. Pomoc przychodzi od życzliwego „konika” (ogłoszenia o takich usługach można znaleźć w internecie) – za 200 złotych wykonają pracę za ciebie.

Urzędnicy wiedzą o tym procederze i blokują rejestrowanie kilku samochodów przez jednego delikwenta. Tylko co mają zrobić właściciele komisów, którzy muszą zarejestrować kilka pojazdów? Stać parę godzin na mrozie przed urzędem, bo salka mała a obowiązuje „dystans społeczny”?

Fachowcy rynku samochodowego postulują przywrócenie półrocznego moratorium na zgłoszenie rejestracji, bo przecież nie można liczyć na zwiększenie obsady personalnej w urzędach – rząd zabronił takich pomysłów w tym roku. Tylko czy ktoś tego słucha?

Marek Kownacki

Poglądy i opinie zawarte w artykule mogą być niezgodne ze stanowiskiem redakcji.
https://pl.sputniknews.com/

To jest rząd PSYCHOPATÓW. Do nich nie trafi się argumentami. 
Admin

Czy Twój kot widzi duchy? Te sygnały mogą o tym świadczyć!


Powiada się, że koty posiadają wrodzoną zdolność rejestrowania niektórych zjawisk paranormalnych, takich jak obecność duchów, zjaw i innych niefizycznych bytów, które czasami mogą dawać o sobie znać w naszych domach.

Nie wszyscy traktują w ten sam sposób często pojawiające się w mediach doniesienia o kotach wyczuwających obecność duchów. Osoby wierzące w zjawiska nadprzyrodzone podchodzą do takich informacji z ogromnym zainteresowaniem i powagą. Sceptycy jednak zachowują do tego typu wieści duży dystans.

Krótko o zmysłach – czyli jak odbieramy świat

Skąd bierze się powszechnie panujące przekonanie, że koty są w stanie świetnie wyczuwać niektóre zjawiska paranormalne? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy przede wszystkim zadać sobie kolejne! Czy wbrew pozorom wiemy jakimi zmysłami dysponuje kot? W teorii znamy kocie zmysły, ale w praktyce mamy o nich do dyspozycji tylko te informacje, które dostarczają nam nasz wzrok, słuch, węch, smak i dotyk. Wszystko to, co znajduje się poza ich zakresem, pozostaje dla nas nieosiągalne, a zatem nie istnieje.

Oznacza to, że nawet gdyby kot posiadał dodatkowe zmysły, nie wiedzielibyśmy jak je u niego rozpoznać lub byłoby to naprawdę trudnym zadaniem. A czy kot może je posiadać? Jest to całkiem możliwe, choć prawda jest taka, że nawet te zmysły, których zasady działania dobrze znamy, są u kotów nieco inaczej rozwinięte, niż u ludzi. Pewne jest jedno, a mianowicie to, że kot postrzega świat zupełnie inaczej niż my – ludzie.

Kocia natura sprawia, że zwierzęta te są w stanie odbierać z otoczenia informacje, które dla nas pozostają niewykrywalne. W rzeczywistości kocie zmysły – te których istnienie można naukowo potwierdzić – działają nieco inaczej niż nasze.

Koci wzrok

Koci wzrok zasadniczo różni od ludzkiego. Zwierzęta te postrzegają kolory w zupełnie inny sposób niż my. Koty potrafią rozróżniać odcienie niebieskiego i zielonego, ale z czerwienią i różem mają spory kłopot. Kot jest w stanie zobaczyć pasmo ultrafioletu, które jest blokowane przez soczewki oczu człowieka.

Kolory, które kot jest w stanie dostrzec nie są silnie nasycone. Za to koty bardzo dobrze widzą po zmroku. W absolutnej ciemności niczego nie są w stanie zobaczyć, ale wystarczy im najmniejsze źródło światła, aby świat dostrzegać bardzo wyraźnie, choć wówczas jedynie w odcieniach szarości.

Obiekty wolno poruszające się dla ludzi mogą wydawać się kotom zupełnie nieruchome. Zaletą kociego oka jest wysokie stężenie receptorów pręcikowych, natomiast wadę stanowi niska ilość receptorów czopkowych. Koty mają też szersze pole widzenia (200 °) niż my (180 °), ale ich przejrzystość wizualna jest dużo słabsza. W porównaniu z ludźmi, można śmiało stwierdzić, że koty są krótkowzroczne. Widzą bardzo dobrze tylko to, co znajduje się w ich pobliżu.

Koci słuch

Koty posiadają zdolność rejestrowania zarówno dźwięków wysokich, jak i ultradźwięków. Mogą słyszeć dźwięki o częstotliwości do 64 kHz – 1 oktawę powyżej zakresu psów! Koty nie tylko mają o wiele bardziej wrażliwy słuch niż ludzie, ale dodatkowo mogą poruszać uszami aby lepiej lokalizować źródło dźwięku.

Wibrysy

Oprócz dobrze rozwiniętych zmysłów widzenia i słuchu, koty posiadają wibrysy, zlokalizowane nie tylko na pyszczku i policzkach, ale także w innych miejscach ciała. Choć wizualnie kocie wibrysy są niezwykle ciekawe, nie służą one jedynie do ozdoby. Wibrysy działają jak wrażliwe czujniki, które odbierają informacje pochodzące z otoczenia i przekazują je do specyficznych obszarów kory mózgowej.

Dzięki wibrysom koty są w stanie tworzyć trójwymiarową mapę środowiska, w którym się znajdują. Nauka potwierdza, że kocie wibrysy mogą być odpowiedzią na pytania dotyczące niektórych niezwykłych zdolności kotów, takich jak przedwczesne wyczuwanie trzęsień ziemi. Zwłaszcza wibrysy znajdujące się na przednich łapach mogą odbierać nawet najdelikatniejsze drgania podłoża, natomiast wibrysy policzkowe i brwiowe są w stanie wychwytywać zmiany ciśnienia atmosferycznego poprzedzające huragany.

Czy koty widzą duchy, anioły i inne byty, których ludzie generalnie nie dostrzegają?
Koty zachowują się dziwnie, gdy tylko wyczuwają wokół siebie jakąś niecodzienną obecność. Powiada się nawet, że kotom nie pasuje dane miejsce, jeśli wyczują w nim jakąś psychiczną, obcą dla nich energię.

Mitologia starożytnego Egiptu głosi, że koty mają moc odpędzania złych duchów. W rzeczywistości koty mogą nie być w stanie całkowicie ochronić Cię przed złymi duchami, ale zgodnie z powszechnym przekonaniem mogą ostrzegać gdy tylko wyczują, że coś złego może się wydarzyć Ale… czy koty widzą duchy i inne niematerialne byty?

Przypuszcza się, że koty mogą spostrzegać zjawiska należące do sfery psychicznej, emocjonalnej, a także duchowej. Wyniki niektórych badań sugerują, że koty posiadają więcej zmysłów niż ludzie. Zwierzęta te natychmiast wyczuwają osoby, które za nimi nie przepadają i omijają je szerokim łukiem. Koty dobrze wiedzą, kiedy powrócą do domu ich właściciele i kto ich kocha najbardziej. Są nawet w stanie zdać sobie sprawę z każdego niebezpieczeństwa, które czyha na nich, lub na ich domowych opiekunów.

Inną dobrze znaną cechą kotów jest zdolność rozpoznania nastroju domowników. Takie zdolności telepatyczne sprawiają, że koty potrafią rozpoznawać wiele zjawisk, które dla nas pozostają w ukryciu.

Czy mój kot widzi duchy?

Wiele osób uważa, że koty mogą wyczuwać obecność duchów, a nawet je widzieć i słyszeć. Jeśli rozpoznasz u swojego kociego pupila przynajmniej kilka z poniżej przedstawionych „symptomów”, może to oznaczać, że w Twoim domu mają miejsce zjawiska paranormalne.

Kocie zachowania sygnalizujące obecność ducha

  • Kot nagle panikuje bez zrozumiałego powodu (wysklepiony grzbiet, puszysty ogon, szeroko otwarte oczy, syczenie);
  • Kot wpatruje się nieprzerwanie w pustą przestrzeń przez dłuższy czas;
  • Kot głośno miauczy, syczy, lub warczy bezlitośnie na przypadkowe przedmioty w domu (np. zamknięte drzwi, stół, komoda);
  • Kot znalazł sobie ulubione miejsce, do którego regularnie wraca, aby je badać z zaciekawieniem;
  • Kot staje się bez zrozumiałego powodu płochliwy, chowa się pod łóżkiem, w szafkach itp;
  • Oczy zwierzaka podążają przez dłuższy czas za czymś, czego my nie widzimy;
  • Kot zdecydowanie unika pewnych miejsc w Twoim domu, w których wcześniej bezproblemowo przebywał. Np. jakiś fotel, kanapa.

Jeśli zauważysz u swojego kota dziwne zachowanie, niekoniecznie oznacza to, że w Twoim domu dzieje się coś niezwykłego. Być może kotu coś dolega. W przypadku wątpliwości powinno się to wykluczyć udając się ze zwierzakiem do weterynarza.

https://zdrowepasje.pl

Umierają złudzenia


Już dawno mówiłem, że mężczyźni nie mają najmniejszego pojęcia o bezwzględności kobiet – że szczyty, na jakie wspięli się mozolnie Hitler ze Stalinem, wśród kobiet stanowią zaledwie przeciętność.

Może do niedawna nie było tego widać, bo w krajach muzułmańskich kobiety są trzymane krótko, więc – jak to oczyma duszy widział Janusz Szpotański, pisząc w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu” o reakcji Alego Khadafa na feministki: „Ali nie znosił zaś tych bab. Wnet by ją ubrał w gelabiję. Spuściłby suce lanie kijem, po czym umieścił ją w haremie pod czujną eunucha strażą.”W krajach, w których siłą inercji utrzymują się jeszcze resztki etyki i obyczajowości chrześcijańskiej, będące ongiś ważnym składnikiem cywilizacji łacińskiej, sytuacja kobiet była wprawdzie nieporównanie lepsza – ale do niedawna i one były, przynajmniej oficjalnie, na drugim planie, zwłaszcza jeśli chodzi o teren publiczny, a w szczególności – życie polityczne.

Nie znaczy to, by nie mogły osiągać faktycznej, a niekiedy nawet formalnej władzy – jak na przykład królowa Elżbieta Wielka w Anglii, Janina Antonina markiza de Pompadour we Francji, czy Katarzyna Wielka w Rosji – co zdarzało się nawet w krajach muzułmańskich, gdzie żony sułtanów często, jeśli nawet nie kierowały, to w istotny sposób wpływały na politykę państwa. Nie miały pełni praw politycznych, ale właśnie dzięki bezwzględności, polegającej na umiejętnym gospodarowaniu – jak to nazywa Robert Penn Warren w „Gubernatorze” – „słodyczą swojej płci” – mogły osiągać pozycję nieproporcjonalnie dużą w stosunku do panującego konwenansu.

W XVII i XVIII wiecznej Polsce sprzyjało temu zamiłowanie mężczyzn do patetycznego frazesu, za którym jednak nie podążała stanowczość. Znakomitą ilustracją takiej sytuacji jest scena, kiedy wileński biskup Brzostowski w katedrze wyklinał hetmana Sapiehę. Po wypowiedzeniu całego przekleństwa biskup po trzykroć wykrzyknął „anatema, anatema, anatema!”, a tłum zebrany w katedrze rzucił na posadzkę zapalone świece na znak, że do tego przekleństwa się przyłącza. Po czym wszyscy, wprost z katedry, poszli na obiad do wyklętego przed chwilą Sapiehy, bo akurat tego dnia były jego imieniny.

Toteż nic dziwnego, że w tej sytuacji coraz więcej inicjatywy przejmowały kobiety. Oto w dniu sejmu elekcyjnego, który miał zatwierdzić Stanisława Augusta na króla, miał on schadzkę z Elżbietą Lubomirską, co opisuje amator kobiet Stanisław Cat-Mackiewicz: „W czasie rozmowy huknęły działa. Wiedzieli oboje, co to znaczy: Stanisław August został obrany na króla. Podniecająca kuzynka, miłośnica rozmaitych, bardzo lubieżnych grzechów, wyciągnęła do niego obie rączki, bardzo serdecznie i przyjaźnie. Huknęła nowa salwa armatnia.”

To nie byłoby może takie niedobre, gdyby te wpływowe i inteligentne kobiety były motywowane inaczej, niż emocjami. Stanisław August w swoich pamiętnikach rozpisuje się o zmiennych humorach swojej podniecającej ciotecznej siostry – bo te humory miały znaczny, a niekiedy nawet decydujący wpływ na politykę państwa. „Lubomirska nienawidziła swojej bratowej, żony brata Adama, generała ziem podolskich, Izabeli z Flemingów, (…) a znowuż obie te damy nienawidziły solidarnie innej swojej kuzynki, mianowicie Andrzejowej Poniatowskiej, austriackiej hrabianki Kińskiej z domu, matki tak później popularnego księcia Józefa” – pisze Cat-Mackiewicz , dodając, że właśnie od tych animozji damskich rozpoczęła się dekompozycja stronnictwa Czartoryskich-Poniatowskich, które – kto wie – może mogłoby uratować Polskę przed śmiercią – ale nie uratowało.

O ile jednak emocjonalne motywacje XVIII-wiecznych dam były na stosunkowo wysokim poziomie, to – rzecz ciekawa – w miarę demokratyzowania się stosunków, którego elementem był rosnący udział kobiet w życiu publicznym, ten emocjonalny poziom systematycznie się obniża.

Ilustracją tego, co było kiedyś niech będzie wierszyk Klaudiusza de Rulhiere, autora „Anarchii w Polsce”: „Un jour une actrice fameuse / Me contait les fureurs de son premier amant / Moitie riant, moitie reveuse / Elle prononcait ce mot charmant / Oh, c’etait bon temps, j’etais si malheureuse”. (Pewnego dnia sławna aktorka, opowiadając mi o wybrykach swego pierwszego kochanka, na pół ze śmiechem, na pół z rozmarzeniem, powiedziała te czarujące słowa: och, to były piękne czasy, byłam taka nieszczęśliwa!)

Nie to jest jednak najgorsze, tylko to, że jedną z konsekwencji emancypacji kobiet w obszarze cywilizacji łacińskiej stała się feminizacja niektórych zawodów. Bodajże najpierw pojawiła się ona w dziedzinie oświaty, gdzie kobiety stopniowo zdominowały tę dziedzinę. Ma to daleko idące konsekwencje dla kondycji współczesnego społeczeństwa.

Oto w XIX wieku, kiedy ta feminizacja jeszcze nie nastąpiła, chłopcy byli wychowywani w duchu dzielności – o czym świadczy choćby ówczesna literatura młodzieżowa, np. „Dwa lata wakacji”, czy „Piętnastoletni kapitan” Juliusza Verne.

Ale z biegiem lat dzielność została wyparta przez uległość i bezpieczeństwo, co sprawiło, że powoli ale systematycznie rósł w społeczeństwie odsetek mazgajów, którzy dla nikogo, nawet dla samych siebie, nie mogli być oparciem. Tymczasem natura nie znosi próżni, więc przestrzeń, z której stopniowo abdykowali mężczyźni, zaczęły zajmować kobiety.

Nie zadowalały się one już sprawowaniem rzeczywistej władzy, tylko zaczęły walczyć również o jej zewnętrzne znamiona. Wskutek tego, o ile mężczyźni stopniowo ulegali feminizacji, o tyle kobiety się maskulinizowały. W rezultacie nastąpiło zaburzenie tradycyjnych ról społecznych, rodzaj degeneracji, którą Konrad Lorenz nazwał „domestykacją gatunku ludzkiego”.

Obserwując rozpętaną jesienią w naszym nieszczęśliwym kraju „rewolucję macic” musimy zrewidować wiele dotychczasowych stereotypów, między innymi przekonanie o istnieniu „instynktu macierzyńskiego”, czy subtelności kobiecej natury.

Każdy, kto choćby raz zobaczył podniecone uczestniczki demonstracji mającej na celu legalizację ćwiartowania dzieci aż do 9 miesiąca ciąży, musi wyzbyć się iluzji co do instynktu macierzyńskiego, czy subtelności. Mogliśmy obserwować bezwzględność w postaci czystej, z lekka tylko maskowaną patetycznymi frazesami o równości praw.

Obawiam się, że wobec postępującej coraz bardziej erozji cywilizacji łacińskiej, która w ciągu ostatnich 100 lat została starannie wyjałowiona z wszelkiego przywództwa, ten proces nie jest już odwracalny tym bardziej, że bezwolni, eunuchoidalni mężczyźni nie byliby już w stanie podjąć w tym kierunku jakiegokolwiek wysiłku, a co najwyżej mogą wlec się w ogonie tego żałobnego konduktu.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Fundatorzy zrejterowali – długi zostały

Od pana Grzegorza Wysoka i Antoniego Chrzonstowskiego otrzymałem poniższą informację o sytuacji, w jakiej się znaleźli. Zamieszczam ją tedy bez żadnych zmian w nadziei, że ich przypadek poruszy Czytelników i skłoni do przyjścia im z pomocą – bo rzeczywiście zostali przeparci do muru.

*                        *                         *

Antoni Chrzonstowski i Grzegorz Wysok, pełniący społecznie w 2013 r. w Lubelskiej Fundacji Odnowy Zabytków funkcje prezesa i wiceprezesa zarządu fundacji, stali się ofiarami niejasnych rozgrywek o podłożu politycznym. W postępowaniu administracyjnym wygenerowano przeciwko nim roszczenia finansowe za projekty unijne realizowane w fundacji. Wszystkie procedury odwoławcze nie przyniosły spodziewanego rezultatu i nie pozwoliły wybronić społecznych członków zarządu LFOZ.

Wspomniane rozgrywki polityczne wiązały się z tym, że głównymi fundatorami wskazanej fundacji (LFOZ) byli Prezydent Miasta Lublin, którą to funkcję w latach 2010 – 2014 pełnił z ramienia Platformy Obywatelskiej pan Krzysztof Żuk, oraz Marszałek Województwa Lubelskiego, którą to funkcję przez dwie kadencje (od 2010 r. do 2018 r.) pełnił Sławomir Sosnowski (PSL), a Wicemarszałkiem Województwa Lubelskiego był pan Jacek Sobczak (PO), rywalizujący na gruncie lubelskim z prezydentem Krzysztofem Żukiem. Natomiast od roku 2001 funkcje nadzorcze i kierownicze w fundacji pełniły osoby niezwiązane ani z PO, ani z PSL.

Nieudana próba przejęcia przez Prezydenta Miasta Lublin kontroli kierowniczej nad fundacją w roku 2012 r. miała ten skutek, że Prezydent Miasta Lublin, jako jeden z głównych fundatorów, pozbawił fundację podstaw finansowych jej działalności (odebrał dzierżawę nieruchomości miejskich). Fundacja w tym samym czasie przygotowała i prowadziła projekty finansowane z funduszu EFS. Drugi natomiast fundator w osobie Marszałka Województwa Lubelskiego, poprzez działania wicemarszałka z ramienia PO, zachęcał do utrzymania działalności LFOZ i obiecywał pomoc, z której ostatecznie nic nie wyszło, a projekty z funduszy EFS były prowadzone.

Zmiany we władzach wykonawczych fundacji na początku 2013 r. były próbą przekonania jednego z głównych fundatorów (Prezydenta Miasta Lublin), żeby na podobnych zasadach, co wcześniej, pozwolił odbudować możliwość finansowania działalności statutowej LFOZ. Prezydent okazał się jednak nieprzejednany, a wycofując z posiedzeń Rady Fundatorów swojego przedstawiciela, doprowadził do tego, że organ ten z powodu chronicznego braku quorum przestał ostatecznie funkcjonować i społeczni członkowie zarządu fundacji LFOZ, składając swoje rezygnacje z funkcji, nie mogli być skutecznie odwołani.

Zgłoszenie w zaistniałej sytuacji upadłości fundacji jesienią 2013 r. przez społeczny zarząd LFOZ uznano w postępowaniu administracyjnym, prowadzonym przez Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego, za zgłoszenie dokonane nie we właściwym czasie. Wystawione zostały decyzje administracyjne przeciwko zarządowi społecznemu o zwrot środków z projektów finansowanych z EFS. Wobec członków byłego, społecznego zarządu LFOZ, toczy się teraz, realizowana przez urząd skarbowy, egzekucja komornicza.

Ratując się przed utratą jedynego dorobku swojego życia, tj. mieszkań, dwaj byli, społeczni członkowie zarządu, organizują zbiórkę środków od przyjaciół i znajomych oraz ludzi dobrej woli, by ratować siebie i swoich bliskich przed utratą jedynego swojego majątku i związaną z tym perspektywą bezdomności.

Zbiórka realizowana jest przez stronę: pomagam.pl

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Faktyczny udział Ukraińców w życiu społecznym Polski


Prof. Lucyna Kulińska

Publikuję kolejny rozdział pracy Pani profesor Lucyny Kulińskiej – ,,Refleksje nad polityką Drugiej Rzeczpospolitej wobec mniejszości ukraińskiej”, ukazujący pełen obraz udziału Ukraińców w życiu społecznym naszego kraju.

Jest to obraz zupełnie odmienny, od propagandowych kłamstw, wytworzonych również i na ten temat przez antypolską agenturę Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, których celem jest zafałszowanie w oczach niczego nieświadomej większości naszych rodaków również i tej kwestii, by ukazać w ten sposób po raz kolejny samych siebie, jako rzekomo pokrzywdzonych przez władze Deugiej Rzeczpospolitej. To świadoma działalność propagandystów OUN, której celem od dzisięcioleci jest zohydzenie Polakom ich własnej historii i przyjęcie narracji szowinistów z OUN, której ostatecznym celem jest likwidacja Naszego Państwa i przyłączenie południowo -wschodnich ziem Polski do banderowskiej Ukrainy, do których to terenów wysuwają pod Naszym adresem nieustanne roszczenia. Zapraszam do lektury.

*                        *                         *

Ataki historyków ukraińskich na polską politykę narodowościową dotyczą przede wszystkim lat 30- tych. Jest to o tyle zastanawiające, że właśnie od zamachu stanu Piłsudskiego nastąpił dość gwałtowny zwrot urzędowej polityki polskiej w kierunku liberalizacji podejścia do „ukrainizmu”. Przystąpiono do realizacji polityki „ugodowej”. Rząd nasz wyraził zgodę na powrót z zagranicy do kraju ideowych przywódców i „bojowców” ukraińskich. Wrócili oni niestety wzmocnieni nowymi członkami, wyszkolonym w Pradze i przez Niemców w Berlinie, i to wtedy, kiedy trwała bezpardonowa niemiecko- polska wojna gospodarcza. Miało to swoje poważne negatywne konsekwencje.

Na tym jednak nie koniec. Dopuszczono nowo przybyłych Ukraińców do pracy na polskich uniwersytetach, do gimnazjów, urzędów państwowych, samorządowych. Nawet dawni komendanci obozów koncentracyjnych dla Polaków (Kołomyja, Stanisławów), otrzymywali stanowiska starostów, inspektorów szkolnych, urzędników wojewódzkich. Zajęli oni miejsca ludowców (np. z grupy Piasta, czy narodowców.

Jednym ze sposobów „zjednywania” ich (a w zasadzie premiowania), rząd przystąpił do wypłacania inwalidzkich pensji inwalidom z walk przeciw Polsce w r. 1918-1919. Warto też przypomnieć, że straszne zbrodnie dokonane na Polskich mieszkańcach Galicji u schyłku I wojny światowej nigdy nie zostały rozliczone, a zbrodnie ukarane [37].

Na konsekwencje tak liberalnej polityki nie trzeba było długo czekać. Wstrząsający dokument na ten temat odnalazła autorka w zbiorach archiwum Straży Granicznej w Szczecinie [38]. Wśród Meldunków Sytuacyjnych Małopolskiego Inspektoratu Okręgowego Straży Granicznej za rok 1932 znajduje się obszerny dokument wywiadowczy zatytułowany „Osoby narodowości ukraińskiej zamieszkałe na terenie Małopolskiego Inspektoratu Okręgowego których działalność nosi cechy akcji antypaństwowej” [39],.

We wstępie czytamy :

„Działalność tych osób jest tem szkodliwsza, dla państwa, że zajmując stanowiska w służbie państwowej, samorządowej, względnie inne samodzielne, posiadają duże wpływy na swe otoczenie i osoby stykające się z niemi i wpływy te wykorzystują dla akcji politycznej wrogiej państwu polskiemu. Stan ten zaznacza się szczególnie w szkolnictwie powszechnym. Kierownictwo tych szkół spoczywa w wielu wypadkach w rękach nauczycieli narodowości rusińskiej, który pracując w kierunku zukrainizowania młodzieży szkolnej w czem wspomagani są silnie przez wykładowców religii- księży grecko-katolickich.

Jeśli się przy tem zważy, że zarówno ksiądz jak i nauczyciel są jedynymi inteligentami na wsi, oraz, że jako tacy wywierają przeważnie duży wpływ na ludność- stanie się zrozumiałym, że ukraiński ruch separatystyczny posiada możliwość swobodnego i nieskrępowanego rozwoju. Nauczycielstwo polskie podporządkowane kierownikowi narodowości ukraińskiej ma pracę społeczną w duchu państwowym utrudnioną albo wręcz niemożliwą. Na podkreślenie zasługuje również działalność antypaństwowa osób pobierających emerytury i renty ze skarbu państwa. Osoby te o ile tylko potrafią się w swej działalności należycie zakonspirować i nadać jej formy legalności, mogą kontynuować wrogą państwu działalność bez przeszkód. Wywiera to demoralizujący wpływ na ludność zwłaszcza lojalną dla państwa, która nie może znaleźć odpowiedzi na pytanie- dlaczego wywrotowiec działający na szkodę państwa jest przez to państwo utrzymywany…”[40].

Dalej idą dziesiątki nazwisk – uszeregowanych powiatami. Są tam przede wszystkim księża grekokatoliccy (głównie proboszcze, nagminnie byli oficerowie ukraińskiej armii), dalej nauczyciele (często dyrektorzy szkół, pracownicy kuratoriów i to na eksponowanych stanowiskach) wójtowie, burmistrzowie, starostowie miast, urzędnicy magistratów i starostw, sędziowie, adwokaci, posłowie, urzędnicy na kolei, w nadleśnictwach, na pocztach, przodownicy policji państwowej…, co gorsza większość z nich była członkami lub czynnymi sympatykami OUN- organizacji terrorystycznej prawem zakazanej. Ich czyny i postępki są szokujące[41].

Niestety widok pobierającego w biednej Polsce 400 złotych emerytury od państwa emerytowanego inżyniera lasów z Sambora, a równocześnie byłego oficera ukr. Armii walczącego z Polakami w 1918-19 roku, który nie ukrywa nadal skrajnej wrogości do Polski i prowadzi antypolską działalność, mógł szokować!

W Polsce w 20- leciu międzywojennym funkcjonowało wiele ukraińskich organizacji gospodarczych, finansowanych przez rząd, równocześnie o wyraźnym nastawieniu antypolskim. Były to organizacje : „Masłosojuz”, „Centrosojuz”, „Narodna Torhiwla”, „Zołotyj Kołos”, „Narodna Hostynycia”. Obok tych gospodarczych działały liczne organizacje polityczne i wojskowe – legalne i nielegalne. Oto niektóre z nich:

Legalne:

UNDO (Ukraińskie Nacjonalne Demokratyczne Objednannja), powstała w r. 1935; organizacja ta miała swych przedstawicieli w polskim sejmie. Znana była ze swoich wystąpień na terenie sejmu o wyraźnym charakterze antypolskim, tolerancyjnie zresztą przyjmowanych przez posłów O.Z.N. W r. 1939 oficjalnie żądali w sejmie autonomii. Przewodniczącym tej organizacji był Wasyl Mudryj, któremu rządy sanacyjne ofiarowały urząd wicemarszałka sejmu polskiego.

FNJ (Front Nacjonałnoji Jednosty), powstały w r. 1933 założycielem jej i kierownikiem był Dmytro Palijew.

U.K.N.P.(Ukraińska Katołyćka Narodnia Partia) od r. 1932 występuje jako (Ukraińska Narodniu Obnowu)- U.N.O., miała charakter klerykalny, przewodził tej grupie stanisławowski ordynariusz grecko-katolicki. biskup Chomyszyn.

USRP (Ukraińska Socijal – Radykalna Partia) powstała w r. 1890 w Galicji, przewodniczącym był Dr. Iwan Makuch.

USDP (Ukraińska Socijal- Demokratyczna Partia)

UWO (Ukraińskie Wołyńskie Objednannja), organizacja założona w r. 1927 przez Józewskiego wojewodę wołyńskiego, mającą na celu zaskarbienie sobie przychylności ludności Wołynia i cerkwi prawosławnej, a tak naprawdę ich ukrainizację.

UNKR (Ukraiński Narodowy Kozacki Ruch), powstały w r. 1933 również pod patronem Józewskiego; Organizacja ta prowadziła politykę wybitnie antypolską i akcje zastraszania ludności polskiej na Wołyniu w czasie urzędowania tego wojewody.

DKO (Drużyna Kniahini Olhy) organizacja polityczna kobiet ukraińskich. Założycielkami były Milena Rudnyćka i Ołena Szeparowicz.

„Łuh” – Organizacja legalna sportowo -pożarnicza w rzeczywistości , służyła dla szkolenia młodych ludzi przeznaczonych do szeregów nielegalnego OUN.

„Sokił” – Młodzieżowa organizacja sportowa szybko opanowana przez bojówki UWO-OUN.

Nielegalne:

KPZU (Komunistyczna Partia Zachidnoi Ukrainy) tajna organizacja- agentura sowiecka mająca za cel doprowadzenie do oderwania Kresów Wschodnich od Polski i wcielenie ich do Rosji sowieckiej[42].

OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów) nielegalna rewolucyjna i terrorystyczna organizacja. Powstała w r. 1929. z reorganizacji U.W.O. (Ukraińskiej Wojskowej Organizacji). Pierwszym jej kierownikiem był Konowalec, który w r. 1938 został zamordowany w Rotterdamie. Jego następcom został Melnyk. Obok działalności terrorystyczno-sabotażowej OUN narzędziem polityki berlińskiej w Polsce i prowadziła akcje szpiegowskie na rzecz Niemiec.

Warto parę słów poświęcić działalności organizacji Łuh”, ze względu na wyjątkową podstępność jej działania i równie wyjątkową naiwność w jej tolerowaniu przez stronę polską! Było to teoretycznie Ukraińskie Towarzystwo Gimnastyczno – Pożarnicze. Organizacja bardzo popularna wśród młodzieży ukraińskiej, zwłaszcza wśród ludności wiejskiej. Posiadała własny organ prasowy pod nazwą „Wisty z Łuhu”. Na jej czele stał dr Roman Daszkiewicz, były oficer Siczowych Strzelców. Organizowała przedstawienia teatralne, zabawy – festyny, imprezy sportowe. Większość z nich odbywała się w czasie „święta łuhowego”.

Członkowie „Łuhu” byli umundurowani, prowadzili ćwiczenia o charakterze wojskowym (musztra, marsze). Niektórzy członkowie zachowywali się demonstracyjnie wobec polskiej administracji. Zabiegała ona o podporządkowanie „Łuha” władzom Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, ale do wojny się to nie udało. Z organizacją tą nie poradzono sobie. Szybko stała się ona kuźnią „bojowców” OUN i UWO i tam wyszkoliły się kadry ,dokonujące pacyfikacji ludności polskiej w czasie wojny (szerzej na ten temat w podrozdziale 6).

Równie szeroka jak polityczna była ukraińska działalność wydawnicza.

Ukraińcy dysponowali 83 tytułami czasopism i dzienników o łącznym nakładzie 267.575 egzemplarzy.[43] Na wymienioną liczbę 83 tytuły ukraińskich czasopism było: 21 czasopism politycznych o nakładzie 88.850 egzemplarzy, 10 gospodarczych – 40.500, 14 kulturalno – oświatowych i literackich – 39.300, 5 naukowych – 3.050, 5 zawodowych – 10.500, 13 religijnych – 48.425, 3 młodzieżowe – 17.800, 4 sportowe – 6000, 8 różne -13.150.[44]

Czasopisma polityczne były organami stronnictw politycznych. I tak Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo – Demokratyczne (UNDO), wydawała dziennik „Diło”, tygodnik „Swoboda” pod redakcją Włodzimierza Celewycza (sekretarza gen. UNDO), „Nedila”, „Wołyńska Nedila”, dwutygodniki: „Zoria”, „Szlach Nagi” o łącznym nakładzie 13.400 egzemplarzy. Ukraiński Związek Katolicki (UKS) posiadał tygodnik „Meta” o nakładzie 1900 egzemplarzy. Ukraińska Odnowa Ludowa (UNO) posiadała dwutygodnik „Nowa Zoria” o nakładzie 1800 egzemplarzy oraz tygodnik „Prawda” o nakładzie 2500 egzemplarzy. Czasopisma te reprezentowały kierunek monarchistyczno – hetmański i klerykalny. Ukraińska Partia Socjalistyczno – Radykalna (USRP) posiadała tygodnik „Hromadskij Hołos” o nakładzie 4500 egzemplarzy oraz dwutygodnik „Ukraińskie Słowo” o nakładzie 700 egz..Ukraińska Partia Włościańska (USP) wydawała tygodnik „Nowe Seło” o nakładzie 2500 egzemplarzy, o kierunku narodowo – chłopskim. Front Jedności Narodowej (FNJ) posiadał tygodnik „Batkiwszczyzna” (Ojczyzna) redagowany przez Dmytra Palijewa o nakładzie 5500 egz. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) opanowała tygodnik „Ridnyj Kraj” (Kraj Ojczysty) o nakładzie 4000 egz. oraz posiadała nieoficjalny organ „Wisti” o nakładzie 3000 egz. Czasopisma te propagowały ukraiński nacjonalizm. Ukraińska Partia Socjal – Demokratyczna (USDP) posiadała pismo „Wpered” pod redakcją Iwana Kwasnyci o nakładzie 1000 egz. Bezpartyjne czasopisma były reprezentowane przez tygodniki: „Nowyj Czas” pod redakcją Łewa Czubatyja o nakładzie 4300 egz. Czasopismem prorządowym był tygodnik „Selanin” (Wieśniak) o nakładzie 2100 egz. Celem tego organu było zbliżenie narodu polskiego i ukraińskiego. Rosyjskie Zjednoczenie Narodowe posiadało tygodnik „Russkij Hołos” o nakładzie 1500 egz. Ruska Włościańska Organizacja (RSO) miała tygodnik „Zemla i Wola”. Z kolei czasopisma młodzieżowe cechowała treść ideowo – wychowawcza o charakterze narodowo – religijnym. Z grupy czasopism oświatowych popularny był dwutygodnik „Ridna Szkoła” (Szkoła Ojczysta) organ Ukraińskiego Towarzystwa Pedagogicznego „Ridna Szkoła” we Lwowie (nakład 2500 egz.). Miesięcznik „Ukraińska Szkoła”, organ Związku Nauczycielskiego, redagowany był przez Jarosława Bileńskiego, wydawany w nakładzie 600 egz. Poświęcony był sprawom szkolnictwa średniego i pedagogice. Miesięcznik „Szlach (Droga) Nauczania i Wychowania” pod redakcją D. Juszczyszyna o nakładzie 2300 egz., poświęcony był sprawom szkolnictwa i metod nauczania.

Jeśli chodzi o gospodarkę na podstawach wzniesionych przez Ukraińców jeszcze za czasów austriackich wyrósł gmach zorganizowanej spółdzielczości i przetwórstwa rolnego. Ukraińskie i związki gospodarcze były popierane przez polskie władze, ukrainizowały zresztą nie tylko Rusinów, ale i mniej narodowo uświadomionych Polaków, szczególnie żyjących w otoczeniu silniejszych skupisk ukraińskich. Inteligencja ukraińska oplotła wieś siecią placówek gospodarczych, oświatowych i innych, które były ogniskami promieniowania separatyzmu.

Wyobrażenie o gęstości tej sieci daje pewne dane dotyczące ilości parafii, stowarzyszeń oświatowych i gospodarczych, obsadzonych przez siły inteligenckie lub półinteligenckie. Parafii było około 2000, towarzystw oświatowych „Proświty” ok. 3000, z 220 tys. czytelnikami (1937), spółdzielni 3100. Za pomocą tych stowarzyszeń będących płaszczyzną bezpośredniego zetknięcia ludu z inteligencją separatystyczną, dochodziło do uświadamiania wsi w duchu ideologii „ukraińskiej”.

Ciekawe dane dotyczące ukraińskich organizacji i szkolnictwa w przedwojennej Polsce znalazłam w jednym z opracowań wojennych z AK Obszar Lwów pt. Problem ukraiński znajdujących się dziś w IPN [45]. Swoje refleksje dotyczące nielojalności naszych ukraińskich współobywateli rozpoczyna od duchowieństwa greckokatolickiego, które w kościele Św. Jura we Lwowie umiejscowiła placówkę szpiegowską, odkrytą przez Policję Państwową w lipcu 1939 roku. Był tam magazyn broni, radio nadawcze, tajne drukarnie[46]. Autor podaje następującą statystykę pism w języku ukraińskim ukazujących się w kraju:1932-64; 1934-72;1939-81 (w tym 2 jednodniówki).

Wspomina, że w konspiracyjnej, antypolskiej pracy UWO i OUN pomagały  materialnie ukraińskie spółdzielnie, które swoim zasięgiem objęły cały kraj[47].Podaje dane na rok 1936- ogółem 3377. W tym: Spółdzielni spożywców-133, rolniczo-spożywczych-2495, mleczarni-135, kredytowe-535, rolno-kredytowe-387, inne-79. Spółdzielnie spożywcze miały wielomilionowe zyski, a na dodatek od państwa dostały 9.8 milionów pożyczki!

C.D.N

Bibliografia

[37] Wiemy, że to co działo się na terenach przed i zadnieprzańskiej Ukrainy u schyłku I wojny światowej była to pierwsza wielka fala ludobójstwa, która dotknęła przede wszystkim polskich mieszkańców kresów. Wojna przeciw Polakom z roku 1918-19 była wojną brudną i okrutną. Udział w niej przez polską w żadnym wypadku nie powinien być nagradzany. Literatura na ten temat została z wiadomych względów w Polsce komunistycznej niemal zupełnie wyniszczona. Przykładem niech będzie wyniszczenie wszystkich książek Zofii Kossak- Szuckiej, a wśród nich najbardziej znanej pt. „Pożoga”.

[38] Archiwum Straży Granicznej , teczki różne w zespole Małopolski Inspektorat Okręgowej Straży Granicznej 1928-1939, min, sygn. MIOSG 400; 1044 i inne.

[39] Dokument datowany Przemyśl 31 listopad 1932, L. Dz.894/Inf/32, adnotacja tajne. Dokument przygotowany prawdopodobnie dla MSW. ASG Szczecin, zesp. MIOSG sygn. 1044/10.

[40] Ibidem.

[41] Oto kilka przykładów. Księża grekokatoliccy m.in.: w Krępnej (były oficer ukraiński) nie pozwalali wiernym śpiewać hymnu polskiego w święta narodowe, w Świątkowej były oficer ukr. nie używał języka polskiego nawet wobec władz, nauczał jedynie historii Ukrainy, w Myscowej obchodził ukraińskie święta narodowe, obwieszając kościół ukraińskimi barwami, w Załużu do księdza rzymsko-katolickiego który zwrócił się do niego po polsku odpowiedział „ u mnie w domu mówią do psa po polsku”; w Olchowcach – ksiądz greckokatolicki zwalczał polskiego nauczyciela usiłującego podtrzymać ducha polskości wśród dzieci, ksiądz greckokatolicki w miejscowości Okno zabronił witać dzieciom nauczycielkę – Polkę.

Nauczyciele i kierownicy szkół m.in.: nauczycielka w Tyliczu (córka miejscowego popa) , ukrainizowała wraz z ojcem miejscową ludność- zdjęła polskie godło ze szkoły i w to miejsce powiesiła godło ukraińskie; kierowniczka szkoły w Świątkowej Wielkiej- szerzyła nienawiść do Polski, kierowniczka szkoły w Wisłoku Górnym. – dzieliła dzieci na ukraińskie i polskie i mówiące po polsku kazała nazywać „lachami”, zamiast polskich wkładała dzieciom do rąk chorągiewki ukraińskie, w Radoszycach (córka popa) razem z drugą (żoną popa) powadziły stałą agitację seperatystyczną, pierwsza z nich w czasie lekcji podarła zeszyt uczniowi za to, że był podpisany po polsku, nauczyciel z Zernicy Wyżnej członek OUN w czasie lekcji polskiego uczył ukraińskiego, nauczyciel w Ustrzykach Górnych grozi ludności, która ośmieliła by się nie głosować na listy ukraińskie (należy zwrócić uwagę, że w powiatach Sanok, Lesko, Gorlice wystąpienia antypolskie były szczególnie częste i ostre, przynależność do OUN nagminna, co kładzie kłam tezom większości dzisiejszych badaczy o „pokojowym” i propolskim nastawieniu tej ludności przed wojną!), nauczycielka w Skolem zabraniała dzieciom mówienia po polsku, nauczyciel w Różance Wyżnej odnosi się z nienawiścią do polskości, kierownik szkoły i nauczyciele w Stecowej podejrzewani o przynależność do OUN agitowali antypolsko młodzież, nauczycielka w Rudnikach wykpiwała wszystkie polskie obchody narodowe, zakazywała dzieciom śpiewać polskich pieśni (bo jej sprawiają przykrość), podburzała ludność miejscową przeciw kierownikowi szkoły- Polakowi, kierownik szkoły i nauczyciel w Kosowie Starym- wychowywali młodzież w duchu antypolskim, tak samo kierowniczka szkoły w Zebranówce, kierownik szkoły w Wierzbowcu, nauczyciele w Sokołówce, Kutach Starych, Perechrestnem, Żabiem i wielu wielu innych….Sędziowie ukraińscy w Lutowiskach, w Kołomyi, Kosowie- forowali wyroki antypolskie, mieli nastawienie wybitnie separatystyczne, niektórych wprost podejrzewano o przynależność do OUN. Także zastępca naczelnika gminy w Worochcie wraz z sekretarzem gminy terroryzowali ludność lojalną do państwa polskiego. Bardzo nielojalnie postępowali biorący renty inwalidzi wojenni w Lubukowcach, Oleszkowie, Ilińczy.

[42] Działalność KPZU uwydatniła się z całą nocą we wrześniu 1939 r. aż nadto w dobitny sposób, jak również podczas okupacji wschodnich obszarów przez bolszewików /1939-1941/. Na jej czele ,ale i w składzie było dużo przedstawicieli mniejszości żydowskiej.

[43] Marian Feliński, Ukraińcy w Polsce, Warszawa 1931, s. 122.

[44] ibidem… s. 123.

[45] Zespół AK. Obszar Lwów, sygn. AK 602. Adnotacja: Władyka Michalski Jan. Komendant Obszaru Lwowskiego „Nie”, sierpień 1943.

[46] Gdy armia polska cofająca się przed Niemcami okopała się na ulicach Grodeckiej, Okrężnej, Janowskiej …by stawić zbrojny opór posypały się strzały z dachów, okien, w plecy walczących, zagrały karabiny maszynowe z lasów bruchowickich.Tak odwdzięczyli się Ukraińcy za polska lojalność…ibidem.

[47] Autor opracowania pisał bez ogródek, że Polacy kupując masło, jaja, mleko, nie mieli pojęcia, że dozbrajają wrogów Polski.

https://kresywekrwi.neon24.pl

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...