W czasie wojny prusko-francuskiej Bartek Słowik z Pognębina został wcielony do pułku polskiego w ramach armii niemieckiej. W czasie bitwy pod Gravelotte zdobył trzy sztandary francuskie i dwie armaty.
Oficerowie pruscy postanowili przedstawić Bartka samemu głównodowodzącemu operacją gen. Steinmetzowi. Zapytał on majora czy nie należałoby awansować Bartka na podoficera. Na to ów odrzekł: „Zu dumm Excellence”.
Po zadaniu kilku innych pytań generał przyznał rację majorowi. Zapytał go w końcu: „Kto wygrał dziś bitwę?” odpowiedź Bartka brzmiała: „Ja celencyjo”. Powstrzymując śmiech Steinmetz przyznał mu rację i odznaczył krzyżem żelaznym, a oficerowie wynagradzali go talarami. (Za: Henryk Sienkiewicz, Bartek Zwycięzca, w Wyborze Pism, tom I, ss. 390-391, Warszawa 1955, Wyd. PIW).
Obecnie w jednym ze średnich krajów europejskich rządzi polityk, który nawet nie mając formalnego stanowiska w rządzie mianuje i odwołuje nawet premierów. Szkoda, że przed ostatnią nominacją szefa rządu nie znalazł się nikt, kto by powiedział „za głupi ekscelencjo”. Sapienti sat.
Istota brukselskiej kapitulacji
Od dłuższego czasu zarówno premier Mateusz Morawiecki, jak i sam prezes PiS, wicepremier ds. bezpieczeństwa państwa – Jarosław Kaczyński, bardzo srożyli się na Unię Europejską i publicznie mówili o konieczności obrony polskiej suwerenności przed Komisją Europejską. Morawiecki ogłosił sojusz z premierem Węgier Victorem Orbanem i zapowiedział veto wobec budżetu Unii Europejskiej.
Powód był dość prosty. W 2018 roku Unia wysmażyła dokument pt. „Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie ochrony budżetu Unii w przypadku uogólnionych braków w zakresie praworządności w państwach członkowskich”. (Chodzi o Radę Unii Europejskiej.) Dokument ten przewiduje obcięcie środków przyznawanych przez Unię, jeśli jej organy stwierdzą takowe braki.
Zwróćmy uwagę na pokrętność tego dokumentu. Mało że brak w ogóle definicji pojęcia „praworządność”, to na dodatek mamy formułę „uogólnione braki”. Czyli Unia może dowolnie zarzucić dowolnemu państwu według własnego widzimisię takowy brak.
Skądinąd wiadomo, iż chodzi głównie o Polskę i Węgry, jako najbardziej niepokornych. Ten właśnie dokument chciały Węgry i Polska zakwestionować przy pomocy veta dotyczącego budżetu. Gdyby tak się stało oba państwa otrzymywałyby fundusze na podstawie prowizorium budżetowego i nic nie straciłyby.
Drugi dokument stanowią Konkluzje Rady, będące swoistym gentleman’s agreement, a więc niewiążący prawnie, podczas gdy rozporządzenie ma moc prawną. Dlaczego? Otóż podczas posiedzenia Rady UE w lipcu 2020 r. Rozporządzenie zostało przyjęte, również przez delegację polską. Dokumenty zostały zredagowane niestarannie. Konkluzje np. powołują się na punkt 26 Rozporządzenia, którego tam w ogóle nie ma. Poza tym stwierdza, że „to rozporządzenie nie odnosi się do uogólnionych braków”, podczas gdy tytuł Rozporządzenia zawiera właśnie to określenie.
Co to oznacza? Sprawa dość jasna – ani Morawiecki, ani Orban nie czytali starannie obu tekstów. Sprzeczności te wyłapał w programie nadanym przez stację wRealu24 posłujący przez 15 lat do Parlamentu Europejskiego – prof. Mirosław Piotrowski, obecnie lider Stowarzyszenia Europa Christi. Przypomina on o głoszonej przez TVP wieści jakoby wiele państw popierało inicjatywę polsko-węgierską na czele z Portugalią. Było to kłamstwo, zdemaskowane przez premiera tego kraju na konferencji prasowej. Przeciwnie – orzekł on, iż jego kraj popiera zapis o praworządności. Morawiecki dwa lata później całą sprawę chciał odkręcić (jak się okazało pozornie). W rezultacie nie postawił żadnego veta i zgodził się na wszystko.
Ale po powrocie do Polski ogłosił swoje (kolejne) zwycięstwo. Co więcej klauzulę interpretacyjną uznał za źródło prawa unijnego, co jest nonsensem. To wyraz woli politycznej, z czym władze Unii wcale nie muszą się liczyć. Prawdopodobnie Orban zorientował się, że jego polski kolega wcale nie ma zamiaru wetować i poprowadził własną grę.
Tak patriotycznie „broniący” suwerenności Jarosław Kaczyński pogratulował mu „sukcesu”. Skoro sukces, to i zwycięstwo, a było ono nie lada jakie. W ciągu doby Morawiecki pozbawił Polskę całkowicie suwerenności. Dlatego należy mu się przydomek „Zwycięski” pisany koniecznie dużą literą.
Wprawdzie, jak wieść PiS-owska niesie, premier przekroczył udzieloną mu przez Radę Ministrów delegację, ale kto będzie „zwycięzcę” pytał o racje. To czyje interesy reprezentował Morawiecki w Brukseli? Z pewnością nie polskie.
Nie tylko praworządność
Na co jeszcze Polska reprezentowana przez swojego premiera wyraziła zgodę? Wcale niemało. Otóż będziemy odtąd płacili składkę do Unii o 40 proc. wyższą. Zgodziliśmy się, aby Unia zaciągała kredyty na międzynarodowym rynku finansowym, które – rzecz jasna – będą spłacać państwa członkowskie. Jeśli jakiś kraj nie będzie w stanie uiścić należności, zapłacą za niego pozostali członkowie UE. Będziemy również opodatkowywani przez Unię.
To jeszcze nie wszystko. Do 2030 roku mamy zredukować emisję gazów cieplarnianych o co najmniej 55 proc. Wyraziliśmy zgodę na europejski zielony ład, co oznacza likwidację kopalni w Polsce. Morawiecki obiecał to szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. Przyznała to w wywiadzie dla włoskiego dziennika „La Stampa”. Tyle że poprosił swoją szefową o pewną zwłokę, ze względu na … nadchodzące w Polsce wybory.
W kierunku państwa federalnego
Warto podkreślić, że Rozporządzenie zostało zakwestionowane przez prawników unijnych, jako niezgodne z traktatami, co ukrywano przez dwa lata, a dopiero teraz wyszło na jaw. Ale co tam prawo, komisarze wiedzą lepiej. I Rozporządzenie weszło w życie 1 stycznia 2021 r.
Wyrażona zgoda na powyższe oznacza potężny krok w kierunku przekształcenia Unii w państwo federalne. Tym samym Komisja Europejska staje się jednocześnie i rządem i sędzią państw członkowskich. Teraz może zażądać właściwie wszystkiego. Np. zakwestionuje ona naszą reformę sądownictwa, która jej się bardzo nie podoba, choć system prawny leży wyłącznie w kompetencjach państwa narodowego.
Von der Leyen domaga się od państw członkowskich ustaw zakazujących tzw. mowy nienawiści, czyli zakneblowania inaczej myślących. Według niej kto jest rodzicem w jednym państwie Unii, to przysługiwać mu powinien taki sam status w innych. Czyli uznanie tzw. rodzicielstwa par homoseksualnych. A przecież konstytucja polska jednoznacznie mówi, że małżeństwo stanowią kobieta i mężczyzna. Będziemy musieli zmienić Konstytucję? A jeśli Unia brak „małżeństw” homoseksualnych uzna za niepraworządne?
W każdym razie Polska staje się petentem Unii. A przecież Morawiecki miał silne karty w ręku i dobrego sojusznika. Właściwie veto powinien postawić w lipcu zeszłego roku. Nie uczynił tego w lipcu i nie uczynił w grudniu. Co więcej, jeszcze ostatnio miał dobrego sojusznika, gdyż Orban jest bez porównania lepszym politykiem, niż całe nasze „naczalstwo”. Dlaczego tak się stało, będę rozważać pod koniec tego „Kalejdoskopu”.
Ziobro mówi bez ogródek
Zbigniew Ziobro jeszcze przed wyjazdem premiera do Brukseli domagał się veta. Decyzję Morawieckiego podczas specjalnej konferencji prasowej uznał za błąd. Suwerenność – stwierdził – nie ma ceny. Zapowiedział, że jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny wystąpi zarówno do polskiego Trybunału Konstytucyjnego jak i Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej o orzeczenie zgodności prawa wtórnego Unii z traktatami. Zaznaczył, iż przyjęte rozwiązania stwarzają możliwość ingerencji Unii w każdą dziedzinę życia Polaków. Umożliwia nadzór nad Sejmem, Senatem, samorządami, prezydentem i rządem. Będziemy konsekwentni – mówił minister – i w Sejmie zagłosujemy przeciwko brukselskim ustaleniom premiera.
Ziobro wytłumaczył czemu jego partia Solidarna Polska nie występuje ze Zjednoczonej Prawicy. Jego zdaniem należy walczyć wewnątrz koalicji. Zerwanie koalicji nie pomogłoby w sporze z Unią Europejską. Poza tym widzi cały szereg wspólnych celów jego partii i PiS, które mogą razem realizować.
Kwestię tzw. praworządności uznał za pretekst. Przyczynę postawy władz UE widzi w strategii Republiki Federalnej Niemiec, dążącej do obniżenia statusu państw członkowskich, które stałyby się sui generis landami. Nie opowiedział się za Polexitem, ale uważa dyskusję na ten temat za pożądaną.
Ziobro dużo ryzykuje, ale nareszcie ktoś w gronie rządzącym mówi jeżykiem polskiej racji stanu.
Niekompetencja, celowa robota czy naiwność
Przypomnijmy raz jeszcze jak publicznie Kaczyński i Morawiecki „bronili” suwerenności Rzeczypospolitej. Ich opinie stanowiły, jak wynika z ustaleń szczytu, pseudo-patriotyczny bełkot pod publiczkę. Przypomnijmy także wyjazd wicepremiera Jarosława Gowina, szefa partii Porozumienie do Brukseli, zanim udał się tam Morawiecki. O tej wizycie media głównego nurtu nic nie mówiły. Czyżby przygotowywał scenariusz wizyty premiera? Być może, ale nic w tej sprawie nie wiemy.
Dlaczego Morawiecki tak postąpił? Zakładam tu porozumienie Morawiecki-Kaczyński, gdyż inaczej zamiast gratulacji Kaczyński zmusiłby go do dymisji lub zażądał od Sejmu zmiany szefa rządu.
Wykluczam, jako rzecz oczywistą jego naiwność. Naiwniacy nie zostają bankowcami, a nadto miał on czas i niejedną okazję do poznania Unii Europejskiej, jej przywódców, przyjeżdżających tam polityków z innych krajów. Musiał mieć pełną wiedzę o tej organizacji oraz meandrach jej polityki. Nieuważne czytanie dokumentów wcale nie musiało wynikać z lekceważenia, tylko po prostu wiedział już jak postąpi dlatego nie fatygował się. Toteż niekompetencję na równi z naiwnością odrzucam.
Pozostaje więc trzecia możliwość, ponieważ sprzedał on polską suwerenność, a będzie ją szalenie trudno odzyskać, nawet jeżeli do władzy dojdą polscy patrioci, na co nota bene wcale się nie zanosi, ani teraz, ani za trzy lata, gdy nadejdą nowe wybory.
Dużo będzie zależeć od posłów PiS. Czy bunt części z nich powtórzy się, jak przy okazji projektu ustawy „piątka dla zwierząt”? Na Porozumienie nie liczyłbym, jeśli słusznie zakładam rolę Gowina w tych wydarzeniach.
Polacy zostali, mówiąc otwarcie, oszukani w sposób bezczelny. Stojący za sprzedażą suwerenności naszego państwa liczyli, niestety słusznie, na nieznajomość przeciętnego obywatela RP Unii, jej struktury, zawiłości, rzeczywistej polityki. Nawet wyrobieni dziennikarze nie zawsze orientują się dobrze w tym bagnie. Podkreślić należy wyjątkową zgodność wszystkich stacji telewizyjnych głównego nurtu (jak twierdzą niektórzy „głównego ścieku”) w prezentowaniu UE jako dobroczyńcy Polski, bo „Unia daje”.
A to świetny interes. Polska płaci składkę, z której UE wydziela fundusze na określone przez nią cele, z czego, jak już niektórzy politycy mówią oficjalnie, z 1 euro ponad 80 centów zgarnia z powrotem Zachód, głównie Niemcy.
Czy nastąpi Polexit?
Stosunki RP-UE skłaniają do zastanowienia się nad wystąpieniem z UE, jak to uczyniła Wielka Brytania. Możliwości, siła, poziom gospodarki Albionu i Polski są nieporównywalne. Polska tonie w długach, a na dodatek Polacy są jednym z najbardziej prounijnych narodów.
Pomijając jednak te zastrzeżenia zupełnie nie jesteśmy gotowi do Polexitu. Musielibyśmy najpierw zmienić naszą politykę zagraniczną na wielokierunkową, co przy tej ekipie (czy też, broń Panie Boże, rządach PO) należy wykluczyć. Nawet gdyby jednak nastąpiła taka zmiana, musiałoby to potrwać co najmniej kilka lat.
Na zakończenie zadajmy proste pytanie: czy handlarze naszej suwerenności odpowiedzą „przed Bogiem i historią”, czy też przed Polakami? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. A Ty, Czytelniku?
Zbigniew Lipiński
7 stycznia 2021 r.
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz