Jedni oburzają się na Człowieka-Bizona, ale klękali przed BLM. Drudzy odwrotnie. Tymczasem cały dowcip w tym, by jak najaktywniejsi byli I JEDNI, I DRUDZY. I obalacze pomników Martwych Białych, i ich obrońcy w stylu country.
„Motłoch” brzmi dumnie
O ile bowiem kontrolowana polaryzacja (której narzędziami są wszak i Trump, i Biden) służy tylko UMACNIANIU amerykańsko-globalnej oligarchii, o tyle każdy REALNY konflikt, nieważne klasowy, rasowy, etniczny, ekonomiczny, który NAPRAWDĘ zająłby Amerykę jej wewnętrznymi sprawami, a daj Manitou także doprowadziłby do faktycznego rozpadu tego państwa – byłby czystym zyskiem dla reszty świata (a dla Polski w szczególności).
Dlatego dawajcie bracia Pantery, Bizony, Speedy Gonzalesy, Red Necki, klansmeni, islamiści, rdzenni, komuniści, libertarianie, AltRighty, CtrlLefty, Dumni Chłopcy, wkurwione samice i ci Coś Pomiędzy. Kto tylko ma coś do Wujka Sama, do innych, do siebie wzajem – idźcie równo, sami przeciw Ameryce i Ameryka przeciw wszystkim. Rozwalcie wreszcie to więzienie narodów. KAŻDY „motłoch” brzmi dumnie.
Kontrolowane wypalenia
Na naiwne pytanie: „Tylko czy tym razem ludzie się ruszą?!” odpowiedź brzmi jednak: Nie, nie ruszą i tak, przygaśnie. Nie bądźmy dziećmi. Ważne jedynie, by obserwatorzy wyszli ze schematów i dzielenia podpalających Amerykę na „dobrych” i „złych”. „Dobry”, czyli potencjalnie użyteczny – jest każdy z zapałkami. To Ameryka jest celem. Sęk w tym jednak, że cały czas mamy do czynienia tylko z kontrolowanymi wypaleniami…
Bo rozmawiajmy poważnie – czy gdyby NAPRAWDĘ system polityczny Stanów Zjednoczonych miał zostać obalony – to dokonywaliby tego kosmici z rogami?
Prawie 20 lat WOJNY Z TERRORYZMEM, totalna inwigilacja, wywiad elektroniczny wie jakie oglądacie pornosy, Wasze własne telefony słuchają jaki kolor butów Wam podsunąć, satelity czytają jakie logo macie na koszulkach, Wasz elektryczny samochód można zdalnie wyłączyć na środku autostrady, dostęp do dowolnego gmachu publicznego nawet w takiej pipidówie jak Polska jest niemal niemożliwy – a do symbolu globalnej władzy imperialnej wchodzi się po drabinach? Ludzie, nie dajta z siebie robić tata-wariata…
Wielotysięczna wataha skrzykująca się niepostrzeżenie, by triumfalnie wtargnąć na Kapitol – ma mniej więcej tyle samo sensu, co samolot uderzający w Pentagon po locie bez skrzydeł.
Wojna światów – dwudzieste pierwsze stulecie
W szulkinowskiej „Wojnie Światów…” jest wątek Starego – półszalonego (?) lumpa (czyli oczywiście Wiesława Drzewicza), który na swój pokręcony sposób, ale jako jedyny wyczuwa i artykułuje zagrożenie, jakim są marsjańscy „Przyjaciele Ziemian”, w istocie wysysający z nas krew. (Anty)bohater filmu, Iron Idem spotyka go jeszcze raz, gdy ten nie bacząc na ostrzeżenia idzie z bombą w walizce wysadzić (jak wierzy) marsjańskie statki – nie wiedząc, że samobójczo uczestniczy w kolejnej inscenizacji zakulisowych organizatorów całego tego przedstawienia. Niestety dla siebie – amerykańscy zdobywcy Kapitolu pewnie nie oglądają polskiej fantastyki, która po raz kolejny stała się profetyczno-uniwersalnym kinem dokumentalnym…
Zresztą, umówmy się – tylko 4 trupy w zamian za podtrzymanie systemu polaryzacyjno-alienacyjnego oraz naiwnej wiary Amerykanów (i Polaków), że jeden jego przedstawiciel może być jakościowo inny od drugiego? Mówcie co chcecie, ale to jednak taniocha i w sumie łaskawość panów wobec narzędzia nazwanego pobłażliwie motłochem…
Cienie w jaskini
Co więc się naprawdę stało w Waszyngtonie? Nie wiemy i niemal na pewno się nie dowiemy, jak i nie poznamy kulis wielu innych zdarzeń jakoś tam oznaczających punkty zmiany czy w wymiarze globalnym, czy krajowym, a także i tych stanowiących tylko zasłony dymne dla przemian zachodzących zupełnie gdzie indziej. Jasne, miewamy naturalną skłonność do „wyjaśnień” w typie „…i wtedy właśnie Rotszyld, Soros, Putin i papież 13. marca, mniej więcej w porze herbatki ustalili, że…”, niemniej w rzeczywistości widzimy tylko cienie na ścianach jaskiń. I nawet skąd pada światło domyślać możemy się tylko w przybliżeniu…
Na razie więc możemy tylko zgadywać dalszą konsolidację systemu politycznego USA (a więc wciąż, choć nie wiadomo na jak długo i globalnego) i kanalizację jakiejś części jego krytyków w marionetkowym post-trumpowskim „kapitolińskim obozie wolności”, z wyprodukowanymi naprędce męczennikami i legendą. System nadal się uszczelnia, broni, skutecznie blokuje prawdziwie oddolne inicjatywy odśrodkowe. Znajduje się w trakcie tworzenia bezprecedensowego w dziejach ludzkości mechanizmu kontroli, inwigilacji i ręcznego sterowania. Słowem więc:
„Sprawy stoją kiepsko, drogi Behemocie. Sytuacja jest poważna, ale bynajmniej nie beznadziejna, co więcej, nie ma żadnych wątpliwości co do ostatecznego zwycięstwa. Wystarczy właściwie przeanalizować sytuację”…
Konrad Rękas
https://chart.neon24.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz