Na Wydziale Gospodarki i Polityki Światowej Narodowego Uniwersytetu Badawczego – Wyższej Szkoły Ekonomii oraz w Radzie Polityki Zagranicznej i Obronnej od wielu lat mówiliśmy o tym, że nieunikniony jest wielki kryzys (lub kolejne stadium kryzysu, który rozpoczął się w 2008 roku).
Wielu to przeczuwało. Wisiało w powietrzu poczucie narastającego niedostatku, oczekiwanie katastrofy, a nawet wojny. Pandemia stała się kamieniem, który poruszył lawinę i nadał jej wyjątkowy charakter. [Jaka pandemia?? – admin]
Na początku 2020 roku, w czasie pierwszego masowego lockdown’u przedstawiciele rządów i wielu ekonomistów przewidywało możliwość „odbicia” (początku wychodzenia z kryzysu) już pod koniec 2020 roku lub, z całą pewnością, w roku 2021. My wychodziliśmy z bardziej pesymistycznych, czy może realistycznych, założeń. Kryzys będzie długotrwały, ciężki, groźny, porównywalny z Wielką Depresją lat 1930., z której świat nie wyszedł aż do II wojny światowej. Mamy tylko nadzieję, że tym razem uda się przetrwać ten kataklizm bez wielkiej wojny, która dziś zagrażałaby istnieniu ludzkości. (…)
Co się dzieje?
Spróbuję opisać sam kryzys, w którego epicentrum się znaleźliśmy. Pełny jego opis wydaje się niemożliwy. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że dopiero się on rozpoczyna, lecz przede wszystkim z uwagi na jego pewną szczególną cechę: brak wiarygodnych informacji na temat tego, co się dzieje. A dokładniej – nadmiar informacji, nierzadko fałszywych, zmanipulowanych. Do tego ich nadawcy (których jest wielokrotnie więcej niż bywało w epoce poprzednich kryzysów) sami są zagubieni. Dlatego przychodzi mi opierać się nie tyle na wiedzy, co na intuicji, która może okazać się zawodna. Zaryzykuję jednak reputacją. Nie pierwszy raz, zresztą czasy są dziś pełne ryzyka.
Oczywiście, obecny kryzys, przy wszystkich podobieństwach do poprzednich, jest szczególny. Przede wszystkim dlatego, że stanowi on splot kilku zjawisk. Ekonomiczne tsunami wzmocnione przez pandemię. Ostateczny upadek międzynarodowego ładu gospodarczego i politycznego ukształtowanego po II wojnie światowej i „zwycięstwie” (iluzorycznym) Zachodu w zimnej wojnie. Elementy kryzysu cywilizacyjnego tego Zachodu, który dominował nad światem przez kilka stuleci. Jednocześnie dochodzi do obniżenia poziomu międzynarodowej stabilności politycznej i strategicznej, mnożą się konflikty i niebezpieczeństwo ich przekształcenia się w wielką wojnę. Wyraźnie spada siła przekonywania koncepcji powstałych przed tym złożonym kryzysem. Widoczny jest zatem także kryzys intelektualny.
Mamy też, rzecz jasna, samą pandemię i niezdolność jej przezwyciężenia przez kraje biedne i wiele innych państw. Jednak plaga ta – przy wszystkich zagrożeniach, jakie niesie dla życia i zdrowia ludzi – jest nieporównywalnie mniejsza niż straszliwe zarazy, których doświadczała ludzkość. Jej skala jest wielokrotnie przesadzona lawinami informacji, które wymknęły się spod kontroli.
Do tego dochodzi jeszcze próba elit rządzących wielu krajów, by zrzucić na nią winę za wszystkie swoje porażki i utrzymać się w ten sposób u władzy. Pandemia wykorzystywana jest jako odpowiednik wojny pozwalającej odwrócić uwagę od wielu spraw i usprawiedliwić liczne błędy. W wielu aspektach sytuacja faktycznie przypomina wielką wojnę, choć na razie bez milionów ofiar. Jeśli zaś mamy do czynienia ze stanem wojny, to i działać można w myśl zasady „na wojnie, jak to na wojnie”. A zatem robić to, na co wcześniej nikt nie mógł sobie pozwolić.
Wyłania się zatem obraz wszechstronnego, systemowego i wielopoziomowego kryzysu o trudnych do przewidzenia skutkach. Zacznijmy od jego najbardziej widocznych, ekonomicznych aspektów.
Kryzys bez wątpienia znacznie zaostrzy i tak wzrastające nierówności i poczucie niesprawiedliwości współczesnego systemu ekonomicznego, jeszcze bardziej zredukuje i tak kurczącą się klasę średnią w krajach rozwiniętych. Zbiednieją wszyscy, ale najbardziej kraje, które już są biedne.
Coraz bardziej oczywista wydaje się jedna z podstawowych sprzeczności i wad współczesnego świata – wyczerpanie się obecnego modelu kapitalizmu opartego na nieograniczonym i sztucznie stymulowanym wzroście konsumpcji. Nawet, jeśli obecny niepokój o zmiany klimatyczne przyniesie faktyczne rezultaty, podstawowy problem pozostanie nierozwiązany. Ludzie w świecie rozwiniętym i tym, który chce do niego dołączyć, konsumują bezsensownie i nieracjonalnie dużo, ponad normalne ludzkie potrzeby. Jak jednak ograniczyć wzrost konsumpcji, skoro miliardy ludzi żyją w biedzie i – co najważniejsze – dzięki mediom są świadkami tego, jak żyją bogaci ludzie i kraje? Na dodatek patrzą na obrazki świadomie podretuszowane z powodów komercyjnych i politycznych. Problem ten jest aktualny również dla Rosji.
Najwyraźniej próbuje się przykryć również problem zanieczyszczenia środowiska naturalnego: tak naprawdę Europa, będąca jednym z największych orędowników rozwiązania tej kwestii, próbuje najzwyczajniej w świecie przerzucić odpowiedzialność za nią na innych poprzez opodatkowanie towarów, których produkcja jest najbardziej energochłonna. Choć przecież obiektywnie, największymi trucicielami są najbardziej żarłoczni konsumenci. Czyli bogate kraje i zamożni ludzie. Pod koniec 2020 roku, gdy powstawał ten artykuł, w naszym kraju i na całym świecie niewiele symptomów wskazywało na gotowość do poważnego przemyślenia modelów rozwoju. Choć przecież tak wielu, także ja, liczyło na to od początku pandemii.
Demokracja i jej problemy
W zaostrzającej się rywalizacji na razie względne zwycięstwo odnoszą Chiny i Azja. Generalnie jednak wygranych nie ma. Już wśród pierwszych skutków kryzysu zauważyć możemy wzrost wewnętrznych napięć społecznych i powrót zjawiska masowego głodu w szeregu regionów. Efektem jest wzrost poziomu niestabilności wewnątrz państw i pomiędzy państwami. Także w pobliżu naszych granic. Wiele rządów upada. Ludzkość robi krok wstecz, oddalając się od ideału wiecznego pokoju i odpowiedzialnego zarządzania globalnego.
Nie napawa optymizmem również to, że w konsekwencji błyskawicznie rozpada się „liberalny ład gospodarczy” ustanowiony w Bretton Woods, obejmujący po 1991 roku cały świat i dający jego inicjatorom wyraźne przewagi poprzez system reżimów ekonomicznych i ewidentnie dziś słabnących instytucji takich, jak Światowa Organizacja Handlu, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i inne. Ich miejsce zajmuje w sferze politycznej i gospodarczej prawo dżungli. Fundamentów nowej równowagi i sprawiedliwego systemu na razie nie widać. Przed nami co najmniej dekada chaosu.
Obecny kryzys najwyraźniej wzmocni szereg występujących już wcześniej tendencji społeczno-politycznych. Z epidemią lepiej radzą sobie sprawne państwa autorytarne (gwoli sprawiedliwości, tych niesprawnych też nie brak). Na powierzchnię wypływa prawda skrzętnie skrywana przez dziesięciolecia przez dominującą, liberalną poprawność polityczną. Demokracja jest ustrojem tylko dla społeczeństw zamożnych, nie poddanych większym naciskom zewnętrznym.
Wszystkie znane z historii demokracje ginęły. Greckie republiki zastępowały despotie, rzymską – imperium, średniowieczne włoskie – monarchie, republika nowgorodzka upadła, francuską zastąpiło cesarstwo. Demokratyczna rewolucja lutowa w Rosji ustąpiła systemowi totalitarnemu. Niemal wszystkie demokracje Europy skapitulowały przed Adolfem Hitlerem. Taki los czekałby też najprawdopodobniej Wielką Brytanię, jeśli nie byłoby wsparcia Stanów Zjednoczonych, na przestrzeni całej swej historii zabezpieczonych oceanami i słabymi sąsiadami, a także jeśli by nie agresja Niemiec na Związek Radziecki z jego narodem wyjątkowo gotowym do poświęceń i rządzonym przez twardy, totalitarny ustrój.
Współczesne demokracje zainstalowane w niezbyt zamożnych krajach szybko się rozpadają, nie zdają egzaminu i zastępowane są przez reżimy autorytarne. Chyba, że ich ustrój demokratyczny wspierany jest z zewnątrz, jak to ma miejsce w przypadku peryferii Unii Europejskiej. Jednak i tu kryzys gospodarczy doprowadzi do redukcji wsparcia i subsydiowania. Zresztą nawet w krajach rdzenia UE, względnie zamożnych, coraz liczniejsze protesty społeczne tłumione są jednoznacznie policyjnymi metodami, które zwykle kojarzyły się z najbrutalniejszymi autorytaryzmami.
Stosowanie tych metod usprawiedliwia się, być może szczerze, koniecznością obrony demokracji. W rzeczywistości jest to jednak obrona dotychczasowej polityki i przegranych elit. W warunkach pokoju obywatele krajów demokratycznych wybierają polityków podobnych do siebie i uległych wobec nich, i właśnie dlatego elity polityczne w starych demokracjach w ostatnich dekadach niemal wszędzie uległy takiej degradacji. Wystarczy porównać przywódców z lat 1950-1960. z tymi z okresu po roku 2010. Zresztą nawet w czasach niepokoju przywódców pokroju Winstona Churchilla czy Franklina Delano Roosevelta wybiera się rzadko. Częściej do głosu dochodzą prawicowi lub lewicowi populiści.
Kolejne, być może będące historycznie okresem przejściowym, odejście od demokracji przyspieszane przez kryzys stawia przed naszą rodzimą klasą polityczną dwa niełatwe wyzwania. Pierwsze z nich to rewizja przekonania, że demokracja jest zawsze dobra, gwarantuje wolność i dobrobyt, które głęboko zakorzeniło się u nas po upadku ZSRR. Co do wolności – zgoda, choć też nie zawsze; nierzadko kraje formalnie demokratyczne rządzone są przez oligarchię. Lecz, jeśli chodzi o dobrobyt… Demokracja jest raczej owocem dobrobytu, a nie drogą do niego.
Drugie z wyzwań jest jeszcze trudniejsze: znaleźć optymalne połączenie autorytarnej, populistycznej i demokratycznej formy rządów pozwalające na efektywny rozwój kraju oraz duchowy i materialny dobrobyt większości. Standardowe recepty dla dużego i genetycznie suwerennego mocarstwa mogą nie wystarczyć.
Trzeba będzie iść własną drogą. Wzmocnienie autorytarnych tendencji władzy, nieuniknione w czasie kryzysu, zgodne jest z tradycjami rosyjskimi i wymogami współczesnego świata, choć nie wszystkim obywatelom współczesnej Rosji odpowiada. Nie wszystkim odpowiada też jednak poszerzenie wolności samorządowej, gospodarczej, intelektualnej.
Nieograniczona wolność polityczna jest w Rosji, szczególnie w okresie kryzysu, zgubna. Przy braku woli nie obudzi się jednak rosyjska śmiałość. A bez niej nie odniesiemy sukcesu. Przecież w zwycięskich wojnach i w opanowaniu gigantycznych przestrzeni rolę odegrała nie tylko „wola władcy”, ale też pragnienie wolności, poryw ducha. Obecny przytłaczający pesymizm rodzimych elit (na razie nie podzielany przez władze) prowadzi do porażki. To oczywiste, że jesteśmy zmęczeni. Trzeba jednak wobec tego oddawać pole młodszym. A najlepszych z nich nie pociąga rutyna i brak wolności.
Konieczne jest przewartościowanie naszego stosunku nie tylko wobec współczesnej demokracji, lecz również wobec innych teorii i koncepcji, które przyszły z Europy, bardziej produktywnego, wolnego i zamożnego Zachodu. Kryzys pandemiczny dowiódł, że nie są one już skuteczne. Świat niezachodni staje się coraz bogatszy, podczas gdy na Zachodzie współczesna „liberalna poprawność polityczna” niszczy wolność myśli i słowa.
Tymczasem u nas duża część ekonomistów i politologów nadal głosi i wykłada teorie i koncepcje zrodzone w świecie zachodnim, odpowiadające jego potrzebom oraz wyrażające przy całym swoim pluralizmie (obecnie kurczącym się) interesy tamtejszych elit. Większość z nich nie tylko wyraża określone interesy, lecz także nie odpowiada nam i jest przestarzała. W zasadzie największym wyzwaniem ujawnionym przez obecny kryzys jest przyspieszenie erozji cywilizacji europejskiej, którą większość naszego społeczeństwa, a nawet wielu politycznych antyokcydentalistów, uważa za swoją.
Przedłużający się okres względnego pokoju będący w pierwszej kolejności efektem nuklearnego odstraszania, wzrost dobrobytu, który zakończył się dopiero niedawno, uwolniły kraje rozwinięte od presji charakterystycznej dla dziejów ludzkości: konieczności walki o podstawowe dobra – życie, chleb, dom, Ojczyznę. Doszło do zmian świadomości znacznej części elit i społeczeństw zachodnich (i niewielkiej tylko części niezachodnich). W siłę rosnąć zaczęły pseudoideologie: „demokratyzm” jako półtotalitarny system różnych tabu; „klimatyzm” jako religia (nie mylić z konieczną troską o ochronę środowiska naturalnego); jednostkowe prawa mniejszości, ale już nie społeczeństwa i większości; feminizm (nie mylić z prawami kobiet), LGBT, Black Lives Matter, MeToo itd. Liczne społeczeństwa tracą ideowo-duchowe podstawy, na których zawsze opierała się ludzkość: patriotyzm, wartości rodzinne, wiarę.
Zmiany te wspierane są przez elity zainteresowane w utrzymaniu status quo, stworzonego przez nie, który przywiódł ich do władzy. Pseudoideologie odwracają uwagę od nierozwiązanych problemów (na przykład, rosnącej niesprawiedliwości społecznej), atomizują społeczeństwa, wypierają normalne uczucia i wartości, przekształcają ludzi w roboty z zaprogramowanymi reakcjami, dehumanizują. Podobne, choć nie tak głębokie, przemiany poprzedzały upadek Imperium Rzymskiego, Republiki Weneckiej czy degradację Chin w XVIII-XIX wieku.
O „zmierzchu” Europy mówi się już od stu lat. Teraz jednak wygląda na to, że przekroczona została pewna granica. Właściwie Europa w ramach UE wyrzekła się wielu wartości europejskich, które stały się częścią tożsamości Rosji i do których my aspirowaliśmy, gdy odcinano nas od nich na przestrzeni dużej części XX wieku. Nowy zestaw wyżej wymienionych wartości i ideologii posteuropejskich jest wyjątkowo trujący, a mimo to próbuje się go eksportować.
Rozpoczęty po 2010 roku zwrot Rosji na Wschód, w kierunku Azji, był całkowicie racjonalny: to tam są najbardziej dynamicznie rosnące rynki i nie ma tak nieprzyjaznego klimatu. Koronakryzys potwierdził, że Azja – czy to autorytarna, czy formalnie demokratyczna – jest dużo skuteczniejsza. Połączenie szkodliwości wartości posteuropejskich i rozczarowania brakiem skuteczności potencjału modernizacyjnego Europy / Zachodu stawia pod znakiem zapytania dominującą, głównie europejską tożsamość większości Rosjan. Uzasadniając zwrot na Wschód, jego zwolennicy, do których i ja się zaliczam, z satysfakcją odkrywali w rosyjskiej tradycji społecznej i politycznej kolejne cechy wschodnie. Dziś wszakże sprawa dotyczy już naszej ogólnej kulturowo-duchowej orientacji na Europę, naszych europejskich korzeni.
Kryzys cywilizacji europejskiej jest naszym kryzysem. Osłabione elity europejskie po tym, jak kolejny raz dyskutują o swojej strategicznej samodzielności, w istocie odżegnują się od niej, chowając się pod parasol Stanów Zjednoczonych. Rozpoczął się krótki okres nowej konsolidacji Zachodu, która współistnieje z jego obecnym upadkiem, jest w zasadzie jego częścią.
Na razie konsolidacja ta odbywa się pod hasłem konfrontacji m.in. z Rosją. Rozmiary rosyjskiego rynku sprawiają, że taka konfrontacja jest tańsza niż konfrontacja z bogacącymi się Chinami. Poza tym do walki z Rosją już wszyscy przywykli. Nie warto zatem liczyć na poprawę fatalnych relacji z UE. Pozostaje nam współpraca z tymi, z którymi jest to możliwe – z państwami, korporacjami, uczelniami, ludźmi.
Ryzyka obecnego okresu
Okres konsolidacji nie potrwa długo – zbyt głębokie są podziały wewnętrzne w Stanach Zjednoczonych, kłopoty w Unii Europejskiej, a ich interesy też są za bardzo rozbieżne. Tym bardziej trzeba będzie się starać, by przeszkodzić działaniom nakierowanym na sprowokowanie kryzysu w relacjach z Rosją mającego przedłużyć czas tej wewnątrzeuropejskiej i atlantyckiej konsolidacji. Warto pamiętać, że „kryzys rakietowy” lat 1970. zainicjowały przede wszystkim elity europejskie obawiające się złożenia amerykańskiego „parasola jądrowego”, strategicznego wycofania się Waszyngtonu i chcące utrzymać go na miejscu przez zainstalowanie pocisków manewrujących i Pershingów. Ówczesna sytuacja w Europie i na Zachodzie była równie kryzysowa, jak obecna.
Dziś najbardziej oczywistą opcją prowokacji wydaje się nakłonienie Kijowa do rozwiązań siłowych. Możliwa jest również próba instalacji nowych, destabilizujących baz lub kontynuacja nakręcania cyber-histerii.
Niemal nieunikniona już kontynuacja wielopoziomowej konfrontacji z Zachodem sprawia, że dla Rosji właściwie nie ma innej alternatywy niż dalszy zwrot w kierunku Azji, dążenie do umocnienia partnerstwa i faktycznego sojuszu z Chinami, również w obszarze współpracy technologicznej. Równie istotne jest jednak także zachowanie maksymalnej swobody manewru w sferze politycznej i obronnej, unikanie zawierania oficjalnych sojuszy. W stronę świata przyszłości, Azji trzeba zmierzać, nie zatrzymując się i nie oglądając na Zachód, lecz świadomie i w przemyślany sposób. W żaden sposób nie wiąże się to z wyrzeczeniem się europejskiego dziedzictwa.
Kryzys pogłębia się też w kontekście wielostronnej destabilizacji sytuacji militarno-strategicznej z powodu zastosowania nowych technologii (najnowszy przykład to drony bombardujące rafinerie naftowe w Arabii Saudyjskiej, ormiańskie cele w Górskim Karabachu, zabójstwo irańskiego generała z ich wykorzystaniem). Rozpadają się resztki reżimów rozbrojeniowych. Coraz bardziej oczywista staje się dezorientacja i degradacja elit. Obiektywnie wzrasta prawdopodobieństwo niezamierzonej eskalacji mnożących się konfliktów, a następnie próba ich wykorzystania do odwrócenia uwagi od piętrzących się problemów wewnętrznych.
Najbardziej zapalne punkty to: sprowokowanie konfliktu o Tajwan, spory Indie – Chiny, Indie – Pakistan, Morze Południowochińskie, Iran – Arabia Saudyjska, Syria, Libia, Azja Środkowa i, rzecz jasna, Ukraina. Do tego doszła jeszcze Białoruś i Kaukaz. Tą listę można rozszerzyć.
Będące wynikiem kryzysu zubożenie doprowadzi do destabilizacji wewnętrznej kilkudziesięciu krajów. Wiele reżimów zacznie się sypać. Również w pobliżu naszych granic. W związku z koniecznością skoncentrowania się na problemach wewnętrznych większość czołowych krajów świata (być może z wyjątkiem Chin, państw Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej, częściowo Indii) w perspektywie średniookresowej nie będzie mogła stać się wiarygodnymi partnerami. Dotyczy to też Stanów Zjednoczonych i większości krajów Europy. Zaangażowanie w świecie skonfliktowanych i upadających państw, niewiarygodnych partnerów wiązać się będzie z coraz większymi stratami i coraz mniejszymi zyskami.
Bastiony zamiast zasad
Długości nadchodzącego okresu wielopoziomowego kryzysu, pełnego ostrych konfliktów chaosu i twardej rywalizacji nie sposób przewidzieć – może to trwać kilka lat, może dekadę i więcej. Jedno jest pewne: nie można już liczyć na długookresowe polityczne i gospodarcze umowy międzynarodowe i kolejne korzyści z nich płynące.
Spodziewajmy się raczej katastrof. Największą z nich byłaby dla wszystkich eskalacja prowadząca do wojny światowej. Problemami mniejszej skali będą te związane z zaangażowaniem w kształtującą się na naszych oczach wysoce konfliktogenną przestrzeń międzynarodową. Bezpośrednie zaangażowanie w takim świecie będzie czynnikiem coraz bardziej groźnym dla angażujących się. Nawet operacyjno-taktyczne zwycięstwa wydają się w takich warunkach niemożliwe lub zaledwie przejściowe. Środki polityczne, ekonomiczne, zarządcze wydawane na zewnątrz będą po prostu wyrzucone w błoto. W polityce zagranicznej przyjdzie zmniejszyć aktywność, by uniknąć większych strat; można tu mówić o neoizolacjonizmie i myśleniu w kategoriach perspektywy strategicznej. Polityka zagraniczna nie powinna nas odciągać od działania na rzecz odrodzenia wewnętrznego lub ukrywać brak prowadzącej do niego strategii i polityki.
W świecie zacznie się walka nie o „nowe zasady”, lecz o militarno-polityczne, gospodarcze, etyczno-kulturowe przyczółki, w oparciu o które te zasady będą ustanawiane (jeśli to kiedyś nastąpi).
Głównymi kierunkami wiodącymi do stworzenia przez nas tego rodzaju przyczółków będą: mobilizacyjne wzmocnienie rosyjskiej siły gospodarczej, podtrzymanie skutecznego potencjału odstraszania oraz, bezwzględnie potrzebne, napełnienie narodowego życia poczuciem sensu – stworzenie i wprowadzenie do obiegu nowej, żywotnej, ofensywnej ideologii dla większości. Ideologia taka powinna prowadzić nas do przodu, odtwarzać rosyjską śmiałość i być atrakcyjna dla dużej części świata zewnętrznego (a nie Zachodu, o co się wcześniej staraliśmy).
Nie wymagająca wielkich nakładów, lecz niezwykle istotna polityka ideologiczna, opracowanie odpowiadającej zapotrzebowaniu społeczeństwa i świata, nowej, rosyjskiej idei, pomoże nam zrekompensować częściowe skurczenie się obszaru zainteresowań zewnętrznych. Takie właśnie połączenie względnego neoizolacjonizmu w polityce zagranicznej (całkowita izolacja mogłaby okazać się niebezpieczna), skoncentrowanie się na wewnętrznym wzroście gospodarczym i rozwoju ideowym oraz ofensywna polityka ideologiczna mogą umożliwić wykorzystanie szansy płynącej z obecnego kryzysu.
Świat stanął przed koniecznością opracowania systemu wartości opartego nie na wzroście konsumpcji, lecz na jedności człowieka z przyrodą, na przekonaniu, że człowiek może cieszyć się szacunkiem i wysoką samooceną tylko wtedy, gdy służy on nie wyłącznie sobie, lecz w pierwszej kolejności rodzinie, wspólnocie, państwu, światu i Bogu. Będzie to trudne po prawie stuleciu narzucanych nam najpierw komunistycznych, a następnie liberalnych iluzji.
Choroba współczesnego świata jest bezprecedensowa. I wydaje się, że do tej pory niewielu zorientowało się, że pandemia nie będzie sprzyjać rozwiązywaniu problemów i rozstrzyganiu sporów. Przeciwnie, zapoczątkuje ona tylko szereg ostrych kryzysów, które zmienią cały świat.
Mimo to, analiza kryzysów z przeszłości i sposobów, jakimi udało się z nich wyjść, pomoże w leczeniu, doborze lekarstw i zabiegów. (…) U schyłku 2020 roku nie widać, by elity rządzące większości krajów były w stanie uświadomić sobie głębokość i wielowymiarowość obecnego kryzysu – wszyscy starają się z niego wyjść bez radykalnych zmian prowadzonej polityki (tym bardziej, że takie zmiany wymagałyby wymiany tych elit).
Na razie sytuacja jest odwrotna: koronawirus wykorzystywany jest do ukrywania i usprawiedliwiania nieudolnej polityki i instytucji z przeszłości. A jednak za kilka lat może okazać się, że obecny kryzys ma oczyszczający charakter, że zdoła on pchnąć wszystkich w kierunku normalnych wartości, racjonalnej polityki mającej na celu wspólne dobro. Istotne jest, by wejść w okres odbudowy silniejszymi, a nie osłabionymi. Do tego potrzebne jest wzmocnienie „twierdzy Rosja”, potencjalnie otwartej na świat i gotowej do współpracy z nim, a nawet przewodzenia mu. Na razie czeka nas seria wstrząsów. Trzeba się do nich przygotować indywidualnie i przygotować na nie kraj.
Źródło: globalaffairs.ru
Tłum. MP
Prof. Siergiej Karaganow (ur. 1952 w Moskwie) – rosyjski historyk i ekonomista, dziekan Wydziału Gospodarki i Polityki Światowej Narodowego Uniwersytetu Badawczego – Wyższej Szkoły Ekonomii w Moskwie, od 2001 roku doradca zastępcy szefa Administracji Prezydenta Federacji Rosyjskiej ds. polityki zagranicznej.
Myśl Polska, nr 3-4 (17-24.01.2021)
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz