Zdjęcia ze szturmu i kilkugodzinnej okupacji siedziby jankeskiego Kongresu budzić w nas mogą wyłącznie zadowolenie. „Świątynia Demokracji”, jak zdążyło budynek na Kapitolu nazwać już kilku polityków jankeskich, zachodnioeuropejskich, oraz polskich, splądrowana została przez „kudłatą zgraję”.
Jankeskie supermocarstwo i wcielona w nie idea demoliberalna, ku konsternacji zachodniej oligarchii – w tym również systemowego kartelu rządzącego w Polsce, zostały ośmieszone.
Z chwilą gdy „Mike” Pence nie skłonił się ku sugestii Trumpa by „decertyfikować” wyniki wyborcze, ten ostatni przegrał definitywnie obecną walkę o prezydenturę, a prawdopodobnie również walkę o Partię Republikańską, gdzie nie udało mu się przeważyć sił związanych z oligarchią.
Trump zasugerował jednak, że nie zamierza wycofać się z gry politycznej. Swoim zwolennikom, którzy wdarli się na Kapitol, zalecił pokojowe rozejście się do domów, z drugiej strony jednak ich nie potępił. Trump nie zdecydował się na zamach stanu, swoim przemówieniem w noc posiedzenia Kongresu ewidentnie jednak eskalował napięcie i podgrzewał nastroje.
Na jego postępowanie powinniśmy patrzeć bez ulegania demoliberalnemu sentymentalizmowi i gezaltacji. Instytucje, procedury i „praworządność” USA to jedynie fasada, za którą prowadzona jest walka o władzę. Dotychczas odbywała się ona wewnątrz liberalnej oligarchii, stąd też miarkowana była pewnymi niepisanymi regułami, akceptowanymi milcząco przez cały kartel. Trump jest dysydentem z oligarchii i reguły te starał się na miarę swoich możliwości kwestionować. Wśród kartelu oligarchicznego wywołało to panikę – my powinniśmy spoglądać na te procesy bez sentymentów.
Trump niemal na pewno nie zniknie ze sceny politycznej USA. W wariancie dla niego pozytywnym, zawiąże się wokół niego dysydencki wobec Systemu ruch populistyczny, który być może mógłby nawet przemeblować scenę polityczną USA. O podobnych możliwych przesunięciach mówiło się niedawno w odniesieniu do Niemiec, gdzie poparcie dla systemowego CDU systematycznie spadało na rzecz sekowanej przez System AfD. Wcześniej nastąpiła ruina francuskiego gaullizmu, miejsce po którym wydała się zajmować (zarzucająca w związku z tym prawicowość) Marine Le Pen i jej Rassemblement national.
System we Francji się zrekonfigurował i wszedł na poziom nowej równowagi wraz ze zwycięstwem Macrona i powstaniem jego En Marche! W Niemczech, jak się wydaje, System również skutecznie „rozbroił” tożsamościową opozycję, doprowadzając do jej wewnętrznej zapaści politycznej.
Z Trumpem może być podobnie, bo jest to osobowość frenetyczna i chimeryczna – tyleż impulsywna, co o słabej woli i równie słabym intelekcie. Niedoświadczony i zarazem egotyczny Trump jest łatwy do manipulacji i nie trzeba wiele, by zrobić z niego pośmiewisko polityki USA (już jego pisane CapsLockiem histeryczne statusy na Twitterze zbliżały go do takiego statusu). W najgorszym dla siebie przypadku, Trump zostanie jednak etatowym komentatorem polityki USA – dużo bardziej zapewne wpływowym, niż Patrick Buchanan, Ron Paul, czy Noam Chomsky.
Trwalszym następstwem obecnego zamieszania w Stanach Zjednoczonych AP wydaje się jednak „przebudzenie się ludu USA”. Na zdjęciach z Kapitolu widzieliśmy postaci jakby wyjęte z powieści Jamesa Fenimore’a Coopera, czy filmów o „redneckach”. Komunikaty wydawane przez władze Waszyngtonu i miejscową policję mówiły, że nie było tam praktycznie mieszkańców stolicy, lecz sami przyjezdni.
Widzieliśmy więc brodatych, często uzbrojonych mężczyzn, którzy ściągnęli z różnych stron USA i szturmowali będące siedzibą liberalnych elit miasto stołeczne. Czapki z daszkiem, bluzy z kapturem, „ciężkie” buty, kraciaste koszule – to atrybuty „tradycyjnej męskości” – piętnowanej i zwalczanej jako „toksyczna” przez postmodernistyczną oligarchię z Nowego Jorku i Waszyngtonu. I oto do ich oświeceniowej „świątyni demokracji” wdarły się jakieś „kudłate monstra”, wypełzłe z ciemnych nor patriarchatu, konserwatyzmu, broni palnej i siły pięści i ramienia.
Na myśl przechodzą w tym miejscu trzy skojarzenia. Po pierwsze, z oblężeniem „Białego Domu” w Rosji w 1993 r. Budynek parlamentu zajęty został wówczas przez różne „czarnosecinne” formacje, na sam widok których, oświeconego zachodniego liberała przechodziły ciarki: kozaków, patriotycznych komunistów, prawosławnych fundamentalistów, narodowych bolszewików, antysemitów i wszelkiej maści nacjonalistów. Przeciwko nim wystąpiła liberalna i prozachodnia oligarchia z Jelcynem, a w jej szeregach walczyli między innymi członkowie żydowskiej loży B’nai Brith. Patrioci wówczas przegrali.
Kolejnym takim przypadkiem była polska „lepperiada”, będąca ostatnim zrywem tradycyjnego polskiego chłopstwa – brak ideologicznej koherencji „Samoobrony” i likwidacja chłopstwa i tradycyjnego rolnictwa w następstwie wstąpienia Polski do UE zadecydowały o klęsce tego ruchu i zaniku jego bazy społecznej.
Ostatni przykład to, gromadzący żyjącą z pracy własnych rąk „klasę średnią” (we właściwym, arystotelesowskim tego rozumieniu), francuski ruch „żółtych kamizelek”, podobnie jak poprzednie, zwrócony przeciw liberalnej oligarchii i finansjerze.
Już w czasie pierwszej debaty pomiędzy Trumpem a Bidenem głośniej zrobiło się o ruchu „Proud Boys”, niemal otwarcie popartym przez tego pierwszego. Światopogląd polityczny w nim wyznawany jest swego rodzaju „trumpizmem na sterydach”; zachodni patriotyzm, duma ze zbudowania nowoczesnej zachodniej cywilizacji, odrzucenie poprawności politycznej wpisane w ideał „wolności słowa” i „Konstytucji USA”, zamknięcie granic dla imigrantów, ideał zaradności i samodzielności, rozmontowanie socjalu, prawo do posiadania broni, pochwała tradycyjnych ról płciowych momentami przechodząca w mizoginię, antyislamizm i antypalestyńskość. „Proud Boys” to swego rodzaju „bojówka Trumpa”, skoncentrowana na fizycznym zwalczaniu Antify i lewactwa.
Tożsamość tej grupy nie jest naszą tożsamością, bo cywilizacja zachodnia, której trzonem są Anglosasi a szczególnie jankesi, nie jest naszą cywilizacją. Naszymi sojusznikami na kontynencie północnoamerykańskim są Kolorowi: rdzenne ludy tego kontynentu, czarnoskórzy, Latynosi, imigranci. Dobrze tę różnicę ujęli sami aktywiści „Proud Boys”na swej demonstracji w Halifax, w Kanadzie w 2017 r.: przybyli tam z historycznym sztandarem kanadyjskim, skontrować manifestację rdzennej ludności miejscowej, zwracając się do zgromadzonych przedstawicieli rodzimych ludów słowami: „Uznajecie swoje dziedzictwo, tak więc my uznajemy nasze własne”.
„Proud Boys” wydają się jednak interesujący na dwóch płaszczyznach. W odniesieniu do miejscowej polityki USA, są kolejnym krokiem ku wykształceniu się prawicy populistycznej. Pierwszym takim, nieudanym, krokiem, była AltRight, sprowadzona ostatecznie przez Richarda Spencera do nowej odsłony „białego nacjonalizmu”. Program czysto etnocentryczny, a w praktyce rasistowski, nie będzie miał nigdy w USA szans na wyjście z politycznego getta. Jest to polityczne sekciarstwo, skazujące na marginalizację. AltRight nie mógł być w związku z tym oparciem dla Trumpa, który nie kontynuował z nim kontaktów, a samo to środowisko, pod kierunkiem Spencera, wróciło szybko na zajmowaną przez poprzednie dekady pozycję marginesu.
Koncepcja etnokracji obecna była w tradycji politycznej Południa, to jednak zostało politycznie i cywilizacyjnie zgniecione przez wojnę secesyjną i Rekonstrukcję lat 1860. i ruch praw obywatelskich lat 1960. Dzisiejsze USA realizuje model etnicznego tygla i miesza ze sobą narodowości z różnych kontynentów i o różnych kolorach skóry w podobny sposób, jak sto lat temu mieszało ze sobą różne narodowości europejskie.
Choć stare nowoangielskie rody WASP-owskie zachowały sporo ze swojego dawnego znaczenia, to niewątpliwie też utraciły utrzymywany do połowy XX wieku monopol na władzę, a modelem przyszłego obywatela USA jest osoba o „brązowej”czy też „czekoladowej”karnacji, mająca wieloetniczne pochodzenie – prekursorskimi terenami jest tu „daleki zachód” USA, mianowicie stany będące rasowymi konglomeratami wszystkich ze wszystkimi i zarazem symbolami konsumpcjonizmu: Hawaje, Kalifornia, na płaszczyźnie gospodarczej i światopoglądowej też Nevada, Waszyngton i Oregon.
Ten kosmopolityczny i miksofilski charakter jankeskiej cywilizacji rodzi naturalną wśród zdrowszych duchowo elementów populacji USA reakcję etnocentryczną i ksenofobiczną, pozostaje ona jednak w kontrze do głównego nurtu tej cywilizacji i światopoglądu większości społeczeństwa, nie ma zatem szans na realizację przed ewentualnym rozpadem Stanów Zjednoczonych AP.
Etnocentryzm i tendencje tożsamościowe mają, w obecnych warunkach USA, szansę istnieć jedynie jako jeden z elementów rozleglejszego ruchu populistycznego. Elementem narastania takiego właśnie ruchu wokół Donalda Trumpa mogą okazać się „Proud Boys”. Ruchu tego nie należy lekceważyć, wpisuje się on bowiem w globalny trend tożsamościowej kontestacji liberalnego globalizmu i, jak wspomnieliśmy wyżej, może znacząco wpłynąć, a nawet przeorganizować, scenę polityczną w USA.
Kolejny element ze względu na który „Proud Boys”są z naszego punktu widzenia interesujący, to „maskulinistyczne” elementy ich tożsamości: jest to ruch nieprzyjmujący w swoje szeregi kobiet i nastawiony na budowanie i użycie potencjału fizycznego. „Proud Boys”działają nie poprzez intelektualną spekulację, lecz poprzez fizyczną walkę. Ich aktywiści zobowiązani są do ćwiczeń fizycznych, trenowania sztuk walki, gromadzenia broni i szkolenia się w zakresie posługiwania się nią. Wyrzekają się także pornografii i masturbacji, przy pomocy których System rozładowuje energię i potencjał kontestatorów.
Jak widać, wytyczne „Proud Boys” dają bardzo pozytywne efekty, bo ruch ten skutecznie zwalcza Antifę i lewactwo oraz angażuje się w starcia uliczne. Ostatnie wydarzenia na Kapitolu pokazują, że możliwości działania przygotowanego do starcia fizycznego ruchu z aparatem państwowym kierowanym przez zdemoralizowaną, zdemaskulinizowaną i tchórzliwą liberalną elitę są wcale nie małe. Przykład Ukrainy z 2014 r. dowodzi, że uliczne ruchy nacjonalistyczne mogą pokonać aparat państwowy, gdy ten dzierżony jest słabą ręką.
W polskim środowisku antysystemowym rozpowszechnione są w tej dziedzinie poglądy dekadenckie. Środowiska narodowo-rewolucyjne, zanadto częstokroć fascynując się ideami lewicowymi, stają niemalże na pozycjach feministycznych, podważając tradycyjne, indoeuropejskie społeczne rozumienie płci. Kobiety postrzega się w tych środowiskach i traktuje, lekceważąc ich kobiecą naturę. Zaburza się w ten sposób tożsamość kobiecą, ale też tożsamość męską. Ośrodek mający stać się ogniskową nowego porządku cywilizacyjnego, zostaje rozmyty i ideowo zdezorganizowany.
Tymczasem, w tradycyjnej indoeuropejskiej cywilizacji wspólnota polityczna to związek wojowników-mężczyzn (mannerbund) polegających na sobie nawzajem („pruski socjalizm”). Kobiety we wspólnocie politycznej nie uczestniczą, a ich podmiotowość w ramach patriarchalnej społeczności jest ograniczona – realizują ją głównie poprzez mężczyznę i dzięki mężczyźnie.
Jak wspomnieliśmy, „Proud Boys”są zrzeszeniem mężczyzn angażujących się w walki wręcz, do którego nie przyjmuje się kobiet. Afiliowana do organizacji jest żeńska formacja „Proud Boys’ Girls”, wspierająca ją z zewnątrz i podzielająca jej ideały. Zapobiega to dezorganizacji grupy.
Psychologia społeczna mówi nam, że w grupach męskich, mężczyźni budują sobie pozycję, szukając uznania innych mężczyzn. Uznanie to jest pochodną spełniania takich męskich cnót jak siła fizyczna, odwaga, lojalność, inteligencja. Najważniejsza z nich jest lojalność, nadająca „mannerbundom” charakteru „pruskiego socjalizmu”. Tak właśnie funkcjonowały społeczności ludzi archaicznych, w których żyliśmy przez przytłaczającą większość naszej ewolucyjnej przeszłości na Ziemi i w takich warunkach uformowały się najgłębsze, ewolucyjnie uwarunkowane pokłady naszej psychiki. W społecznościach takich mężczyźni musieli pozyskiwać zasoby i bronić społeczności, polegając na sobie nawzajem – słabość lub nielojalność któregoś z członków zagrażała życiu pozostałych oraz egzystencji i powodzeniu całej grupy.
Pojawienie się w grupie kobiet na prawach takich, jakimi cieszą się mężczyźni, strukturę grupy dezorganizuje, mężczyźni bowiem zaczynają budować własną pozycję względem innych mężczyzn, zabiegając o uznanie kobiet. Muszą to robić kosztem siebie nawzajem, złamana zatem zostaje zasada „pruskiego socjalizmu” i wewnątrzgrupowej solidarności, zaś rywalizacja międzygrupowa zastąpiona zostaje rywalizacją wewnątrzgrupową, a zasada wspólnotowości ustępuje zasadzie egoizmu.
Społeczeństwa nowoczesne są indywidualistyczne, ponieważ są ginekokratyczne. W społeczeństwach tradycyjnych zabieganie o względy kobiety występowało w ograniczonym stopniu, bowiem kobieta nie była podmiotem stosunków społecznych: starając się o rękę danej panny, zabiegano o zgodę jej ojca lub innego jej opiekuna; zgwałcenie kobiety było przede wszystkim plamą na honorze opiekującego się nią mężczyzny itp. – we wszystkich tego rodzaju sytuacjach podmiotami relacji społecznych byli wyłącznie mężczyźni.
W dzisiejszym polskim nacjonalizmie stosunek do kobiet uległ zboczeniu w dwóch kierunkach: narodowi rewolucjoniści postrzegają i traktują kobiety tak samo jak mężczyzn, nie dostrzegając ich kobiecości; neoendecy ze stajni Giertycha i Bosaka z kolei odwrotnie – traktują męskich adeptów swojego ruchu jak kobiety, tępiąc ich naturalne, męskie cechy, duchowo ich „kastrując” i zamieniając w demoliberałów-teczkonosów; emblematyczną postacią jest tu jeden z przywódców tej formacji: metroseksualny i uosabiający „płynną” tożsamość płciową epoki postmodernizmu. Wydaje się, że podjęta przez „Proud Boys” tradycyjna idea polis jako mannerbundu bliższa jest ideałom aryjskim.
Kolejnym elementem tożsamości „Proud Boys” na jaki warto zwrócić uwagę jest oczywiście wspomniane dowartościowanie siły fizycznej. Wymieniliśmy tu kilka przykładów mniej lub bardziej udanych rewolucji tożsamościowych z ostatnich lat: oblężenie Dumy rosyjskiej; kijowski Majdan; polską „lepperiadę”; francuskie „żółte kamizelki”. Dwa pierwsze z nich obejmowały starcia zbrojne i walki fizyczne. Skuteczność dwóch kolejnych mogłaby być znacznie większa, gdyby uczestnicy dysponowali ku takim starciom i walkom potencjałem.
Nie namawiamy tu oczywiście do eskalowania przemocy dla niej samej, ale jedynie by być gotowym do jej użycia, gdy będzie to zasadne. Porażka „Strajku Kobiet”, którego uczestniczki krzyczały o „wojnie”, po czym uciekały z piskiem przed tituszkami Bąkiewicza, wskazuje dobitnie, że, niezależnie od demoliberalnej nowomowy dzisiejszych czasów, siła fizyczna nigdy nie przestanie być ostatecznym argumentem w walce o władzę.
„Proud Boys” werbują w swoje szeregi przede wszystkim mężczyzn w wieku 15-30 lat. Kandydaci przechodzą czterostopniowy proces weryfikacji, zwieńczony walką wręcz za sprawę. Choć jest to formacja intelektualnie dość prymitywna, to jednak zyskała spory rozgłos na świecie i znaczenie w polityce wewnętrznej USA, gdzie może odegrać jeszcze znaczącą rolę. Warto się im przyglądać, pamiętając że każda walka o władzę wymaga siły (jej użycia lub groźby jej użycia), tak czy inaczej wyglądająca tożsamościowa rewolucja również się zatem bez niej nie obędzie.
Ronald Lasecki
https://xportal.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz