poniedziałek, 8 lutego 2021

Biegli dawno już "odbiegli" od prawdy...

Biegli dawno już "odbiegli" od prawdy...

W Polsce to nie sąd decyduje o winie oskarżonych. Mało ważne są nawet dowody prokuratorów i adwokatów. O losach ofiar i oprawców decydują w Polsce biegli - ludzie, którzy często nie mają zielonego pojęcia o tym, co robią.
Andrzej Bocianowski mieszka w dużym, cichym domu pod Wolbromiem, czterdzieści kilometrów od Krakowa. - Dom zrobił się cichy, odkąd zabrakło w nim mojej żony - wyjaśnia mężczyzna. Dwa lata temu dwudziestoletni pijany kierowca wbił się w samochód Bocianowskiego. Bocianowski przeżył wypadek. Jego żona nie.

Cena kompromitacji

Zrobiło się śmiesznie i strasznie. Odkąd sławą okryła się Jadwiga M. - w czasach Polski Ludowej kierowniczka w zakładach ciastkarskich, a dziś biegła sądowa w dziedzinie księgowości. Dokładniej biegła rewident, która nie potrafi lub udaje, że nie potrafi dodawać i odejmować. I zamienia w farsę proces przeciw Grzegorzowi Wieczerzakowi, byłemu prezesowi PZU Życie. Przed zdumionym sądem straty, na jakie Wieczerzak miał narazić PZU, zawyża o 14,5 miliona złotych, a za chwilę - o kolejne 20 milionów. Na własną rękę ustala kurs dolara i nie bardzo wie, czym różni się pożyczka od kredytu. Teraz proces grozi Jadwidze M. Podejrzewa się ją nie tylko o brak kompetencji, ale również o plagiat innego raportu. Coraz częściej mówi się też o tym, że biegła powiązana była finansowo z samym Wieczerzakiem. - Z pewnością były powody, dla których za cenę własnej kompromitacji księgowa postanowiła skompromitować także prokuraturę i sąd - zauważa z przekąsem pewien warszawski prokurator. - No cóż, poprawiając tym samym humor i pewność siebie oskarżonego.

Ale to nie koniec groteskowej epopei o polskich biegłych. W chwilę później za kratki trafia Andrzej S. Psycholog podejrzany o pedofilię, który przez lata wydawał dla sądów opinie o... pedofilach. - Czy wymiar sprawiedliwości mógł podejrzewać o niecne zamiary wybitnego specjalistę, który długo cieszył się powszechnym uznaniem - pyta retorycznie Wojciech Miłoszewski, szef Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. - Oczywiście, że nie. Przecież znalazł się na liście, sporządzonej przez najwyższą instancję, przez sąd. Już to, zasadniczo, powinno dawać gwarancję, że mamy do czynienia z uczciwym fachowcem.

Według Miłoszewskiego, gdyby prokuratorzy myśleli inaczej, musieliby, przy każdej prowadzonej przez siebie sprawie, prowadzić równoległe śledztwo dotyczące samych biegłych. - A to zakrawałoby przecież na absurd! - zauważa rzecznik prokuratury. Ale absurdów w polskim sądownictwie jest wiele. M.in. dlatego, że wiele mają do powiedzenia biegli. To właśnie oni kilka miesięcy temu zadecydowali, że proces oskarżonego o pedofilię Wojciecha K., byłego dyrygenta Polskich Słowików, powinien zostać przerwany. Powód - fatalny stan zdrowia K. (konieczność usunięcia guza mózgu). Jakież było zdziwienie sądu, gdy okazało się, że tuż po wydaniu tak dramatycznej opinii były dyrygent opuścił szpital. Ostatecznie proces wznowiono, a biegłymi lekarzami zainteresowała się prokuratura.

To wszystko?  Nie. W połowie czerwca na ławie oskarżonych przed sądem w Łodzi zasiada czterech lekarzy: w tym biegli psychiatrzy i ortopedzi. To dzięki nim wielokrotnemu zabójcy i szefowi gangu, specjalizującego się w napadach na TIR-y Markowi P. z powodu m.in. ściągniętej z sufitu kolki nerwowej i złamania nogi, wyłącznie na papierze, przez kilka lat udaje się uniknąć więzienia.

Andrzej Bocianowski spod Wolbromia nie może otrząsnąć się z szoku po śmierci żony. Nadal nie może też zrozumieć, dlaczego pijany kierowca, który zabił jego kobietę, cieszy się wolnością. I wciąż nie może pojąć, dlaczego - wbrew faktom - to jego, ofiarę pijaka za kierownicą, prokuratura w Krakowie oskarżyła o spowodowanie wypadku. Pomóc w tym miało prokuraturze dwóch biegłych, specjalistów od kolizji drogowych.

Metoda MAHW

Zdarza się czasem, że biegli miewają pecha. Za pechowca uważa się zapewne biegły psychiatra Henryk W. z Chrzanowa, który wsławił się tym, że za grube łapówki wykrywał u skorumpowanych policjantów depresje i nerwice, jako jedyny w regionie decydował też o tym, czy zabójca powinien przesiedzieć w więzieniu resztę życia, czy też oglądać świat z okien psychiatryka.

Kłopoty z prawem ma również biegły Arkadiusz S. Jego ekpertyza wykonana kilka lat temu na zlecenie warszawskiego sądu była jednoznaczna. Tak, oskarżona Manuela M. jest fałszerzem. Dwa lata temu S. przeanalizował pismo na czekach i oświadczył, że jego żmudne i oparte na najnowszej metodzie matematycznej badanie nie pozostawia złudzeń. - Metoda - wyjaśnił biegły - nazywa się MAHW i stosowana jest powszechnie przez FBI.

Gdyby nie podejrzliwość obrońcy Manueli M. Arkadiusz S. do dziś zapewne cieszyłby się opinią wybitnego pismoznawcy. Dociekliwy mecenas postanowił jednak na własną rękę sprawdzić kompetencje biegłego. Wnioski były piorunujące. To Arkadiusz S. okazał się fałszerzem, chętnie posługiwał się sfałszowaną pieczątką Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego. A metoda MAHW rodem z FBI" Zapewne przyśniła się wcześniej przebiegłemu biegłemu.

Profesor Jan Widacki, wybitny kryminolog i wzięty obrońca w sprawach karnych, o biegłych sądowych nie ma najlepszego zdania. - Na listach biegłych ze świecą szukać wybitnych ekspertów. Zdarza się nawet, że poważne analizy powierza się ludziom, zupełnie do nich nie przygotowanym. Zauważyłem, że wystarczy mieć skończony wydział lekarski, by stać się dla sądu fachowcem od skomplikowanych problemów medycznych - wyjaśnia. - Tym bardziej dziwi mnie, że polscy sędziowie są wobec biegłych tak bezkrytyczni. A biegli mówią czasem mądre rzeczy, a czasem plotą zupełne banialuki.

Opinie Tadeusza S. i Józefa S., niezależnych biegłych sądowych w sprawie Andrzeja Bocianowskiego, były jednoznaczne. To Bocianowski zjechał na przeciwny pas jezdni i uderzył w samochód jadący z naprzeciwka. Nie miało znaczenia dla biegłych, że po przeciwnej stronie jechał człowiek, u którego stwierdzono dwa promile alkoholu we krwi. I któremu wielokrotnie odbierano za to prawo jazdy.

Laboratorium albo biuro Sędzia Andrzej Almert, rzecznik Sądu Okręgowego w Krakowie, przyznaje, że polskiemu wymiarowi sprawiedliwości nie udało się dotąd wypracować sensownego systemu weryfikacji biegłych. - Zasadniczo ekspertem sądowym powinien być specjalista, który dzięki swojemu wykształceniu, doświadczeniu i pozycji zawodowej znalazł się na liście fachowców, którzy służą wymiarowi sprawiedliwości wiedzą, niedostępną zwykłemu obywatelowi - wyjaśnia.
- To teoria. Z praktyką, niestety, bywa różnie. W ciągu zaledwie roku prezes Sądu Okręgowego w Krakowie skreślił z listy biegłych prawie sto nazwisk. Z listy zniknęli ci, którzy sami stanęli przed sądem, albo byli zbyt opieszali w wydawaniu ekspertyz. Ale w większości przypadków biegli przestali być biegłymi nie ze względu na dociekliwość sądu, ale z powodu skarg obywateli. - Problem w tym, że biegłych jest zwyczajnie za dużo, by każdemu z nich bacznie się przypatrywać! Opieramy się na dokumentach. Jeśli wynika z nich, że mamy do czynienia z fachowcem, który skończył szacowną uczelnię, ma tytuł doktora, jest autorem wielu publikacji i nikt się na niego nie skarży, to musimy wierzyć papierom i biegłemu na słowo - tłumaczy Almert.

Tyle tylko, że tytuły, uczelnie, publikacje, wreszcie instytucje, które stoją za biegłymi, wcale nie muszą być szacowne, a jedynie mogą takowe udawać. Wystarczy, by biegły (a częściej jego żona lub znajomy) założył prywatną firmę i nadał jej odpowiednią nazwę. Dobrze brzmi "Laboratorium Kryminalistyczne" albo "Centrum Ekspertyz". Teraz wystarczy dogadać się np. z zaprzyjaźnionymi policjantami, którzy po godzinach wykonają analizy w laboratoriach policyjnych, a pod którymi podpisze się później "Biuro śladów" z siedzibą w garażu. Sukces murowany - pod warunkiem, że eksperci z biura nie zaczną nagle windować cen. Aleksander Głazek, dyrektor Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie przyznaje bez ogródek, że za takimi "instytucjami" stoją m.in. jego byli pracownicy. Także ci, którzy nie zdali wewnętrznego, trudnego egzaminu na biegłych. Dyrektor Głazek jest zdecydowanym zwolennikiem zmian w polskim prawie. Jest za tym, by w nowej ustawie biegłymi zajmowały się samorządy zawodowe, lub w przypadku ich braku towarzystwa naukowe. To samorząd opiniowałby - dobrze lub źle - kompetencje specjalisty, starającego się o wpisanie na listę w sądzie. - Samorząd oceniałby również, czy tytuły i publikacje biegłego to rzeczywisty, istotny naukowo dorobek biegłego, czy są to tylko baśnie z tysiąca i jednej nocy - mówi Głazek.

Problem jedynie w tym, że projekt ustawy, o konieczności której grzmią prawnicy już od kilku lat, utknął na dobre w szufladach biurek ministra sprawiedliwości. - Nadal jesteśmy na etapie przygotowawczym - przyznaje Barbara Mękosa-Stępkowska, szefowa biura prasowego w ministerstwie. I rzeczniczka nie potrafi podać ani podstawowych zmian w prawie dotyczących biegłych ani terminu ukończenia projektu. - Z tego, co wiem, uwagi większości niezależnych specjalistów, w tym również tych z Instytutu Ekpertyz Sądowych, raczej nie będą brane pod uwagę - dodaje pracownik ministerstwa, proszący o anonimowość.

Jak dotąd nikt nie pokusił się także o stworzenie "czarnej listy" biegłych. Dlatego też sąd w Krakowie nie ma zazwyczaj zielonego pojęcia, że przeciwko biegłemu, który znalazł się na jego liście, toczy się sprawa, np. o nadużycia finansowe przed sądem w Gdańsku. Dlatego sąd w Warszawie nie wiedział nic, że przeciw Arkadiuszowi S., specjaliście od fałszowanych czeków, prokuratura wszczęła postępowanie, bo biegły chciał pobić pewnego prokuratora, gdy ten postanowił przyjrzeć się jego pieczątce. S. występował przed sądem jako biegły, za którym stoi instytucja - Centralne Biuro Śladów. W rzeczywistości biuro-widmo.

Na wniosek adwokata Andrzeja Bocianowskiego spod Wolbromia sąd w Krakowie zdecydował się zlecić kolejną analizę przebiegu wypadku biegłemu z Instytutu Ekspertyz Sądowych. - Jego opinia była jednoznaczna - wyjaśnia Bocianowski. - Nie było mowy o mojej winie. Sprawcą wypadku był pijany kierowca. W lipcu 2004 roku Sąd Okręgowy w Krakowie zwrócił sprawę sądowi niższej instancji do ponownego jej rozpatrzenia.

Specjalista od telepatii

Na listach sądowych wpisanych jest dziś 16 tysięcy biegłych. Na ich ekspertyzy państwo wydaje rocznie prawie ponad półtora miliona złotych. Wydaje także zapewne na ekspertyzy radiestety i różdżkarza Stefana Jerzego Siudalskiego, który oferuje również usługi z dziedziny... telepatii.

W sądach w cenie są ci, którzy nie mają zbyt wygórowanych żądań finansowych, zadowalają się stawką 30 złotych za godzinę. Sądy stawiają bowiem na biegłych tanich i szybkich. I tych, którzy chętnie wystawiają jednoznaczne opinie. - Nie ma nic gorszego dla polskiego sądu niż ekspertyza, w której jest więcej pytań niż odpowiedzi. Takich biegłych nie lubi się, bo tylko komplikują sprawę - zapewnia Katarzyna, ekspert sądowy w sprawach majątkowych.

Biegli tani i bezproblemowi to ci, którzy mają niewiele zleceń, co oznacza, że opinie wydają w krótkim czasie. Dla porównania - na opinię od zawalonych pracą specjalistów z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie trzeba często czekać tygodniami, czasem miesiącami. - Przyjmujemy jedynie najbardziej skomplikowane sprawy, takie, w których dotychczasowe opinie biegłych niewiele dały - mówi doktor Jan Unarski, kierownik Zakładu Badania Wypadków Drogowych w krakowskim IES. W maleńkich pokojach eksperci od wypadków krok po kroku próbują zrekonstruować przebieg wydarzeń na drodze. Badają ślady zabezpieczone przez policję, przyglądają się uważnie zdjęciom, analizują zeznania świadków, wertują tomy akt sądowych. Nie śpieszą się. - Za każdym razem wracamy na miejsce zdarzenia - przyznaje doktor Unarski. - Co do centymetra mierzymy wielkość pobocza, kąt nachylenia jezdni, specyficzne warunki, które mogły się przyczynić do wypadku.

Dane wprowadzane są do komputera, za pomocą opracowanego w instytucie programu powstaje symulacja wypadku. - Technika jest jednak tylko pomocnym narzędziem, czymś w rodzaju kalkulatora, który oblicza parametry - wyjaśnia szef zakładu. - Ale najważniejsza jest logika myślenia. A tej czasem brakuje mniej doświadczonym biegłym. W zakładzie Unarskiego nikt nie porywa się na wydawanie pochopnych wniosków. Każdą ekspertyzę poprzedza burza mózgów, rodzaj konsylium, w którym uczestniczy wielu fachowców. Czasem w wydaniu ostatecznego werdyktu pomagają eksperci z innych dziedzin, których w instytucie można spotkać za ścianą. - Ślęczymy godzinami nad jedną sprawą, za zamkniętymi drzwiami, daleko od adwokatów, prokuratorów i sędziów. Jesteśmy bardzo ostrożni w wydawaniu sądów, bo zbyt łatwo dziś można oskarżyć niewinnego człowieka - dodaje Unarski.

Nieoficjalnie w polskich sądach panuje pogląd, że najprościej jest, dla ułatwienia sobie sprawy, zlecić ekspertyzę pierwszej lepszej osobie z listy. Krakowskim środowiskiem medycznym wstrząsnęła historia z biegłym anestezjologiem w tle. Sąd poprosił anestezjologa... o wykonanie sekcji zwłok zamordowanego mężczyzny. Podejrzewano, że człowiek został zabity siekierą, na jego głowie znaleziono liczne rany. Anestezjolog, czyli zasadniczo specjalista od uśmierzania bólu, głowił się, ale nic nie wymyślił. W końcu własnoręcznie odciął denatowi głowę i w wiaderku, za pośrednictwem pracownika firmy pogrzebowej, przesłał ją do badań lekarzom sądowym. Rujnując w ten sposób szansę na poważne ekpertyzy. Ofiara była bowiem również duszona, ale po odcięciu głowy ślady duszenia bezpowrotnie zniszczono. Czy był to wyjątkowy przypadek? Nie, bo w Polsce sądowe opinie wydają po prostu "specjaliści". - Specjalista od zębów wydaje ekspertyzę o stanie pęcherza moczowego ofiary zabójstwa, a urolog wypowiada się na temat zaawansowanej próchnicy u domniemanego mordercy - zauważa z przekąsem w głosie profesor Widacki.

O braku kompetencji polskich biegłych sądowych najlepiej świadczy rozprawa habilitacyjna doktora Jerzego Kunza z Katedry Medycyny Sądowej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kunz przyjrzał się 326 sprawom, toczącym się w latach 1995-96 przed sądami w Krakowie i Miechowie. Wyszło mu, że na 84 opinii, wydanych przez biegłych dla sądu w Miechowie, jedynie 19 (a więc mniej niż jedna czwarta) nie zawierało fałszywych wniosków. W dodatku tylko w siedmiu sprawach specjaliści zdecydowali się osobiście obejrzeć ofiarę. Kunz opisał m.in. opinię rekonstrukcyjną biegłego, który stwierdził, że czaszka mężczyzny (przez którą ewidentnie przejechał ciągnik) została zmiażdżona przez "uderzenie o twarde podłoże". - Pikanterii sprawie dodaje fakt, że wspomniana "opinia rekonstrukcyjna" wykonana została przez inżyniera, biegłego do spraw ruchu drogowego, bez jakichkolwiek konsultacji z lekarzami - napisał w rozprawie doktor Kunz.

Biegłym sądowym, którzy uznali, że Andrzej Bocianowski spod Wolbromia winny jest wypadkowi, w którym zginęła jego żona, postanowiła się dziś przypatrzyć prokuratura. Jednego z nich podejrzewa się o branie łapówek, w zamian za wydawanie opinii. Sąd w Krakowie postanowił skreślić go z listy biegłych. - To nie wróci życia mojej żonie - twierdzi Andrzej Bocianowski. - A mnie nie wróci już wiary w sprawiedliwość.

Biegli kontra biegli

O błędach biegłych pisze się dziś prace naukowe. Mniej pisze się o tych, którzy przez błędy ekspertów lub ich lenistwo stracili zdrowie i wiarę w sprawiedliwość. Pod koniec lat 90. Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznał 15 tysięcy złotych odszkodowania od państwa polskiego Zbigniewowi M., zabójcy, który w szpitalu psychiatrycznym aż dwa lata czekał na opinię biegłych, czy jest niebezpieczny dla otoczenia. - Potrzebne są nam radykalne zmiany - zapewnia profesor Jan Widacki. - Dużo zależy także od samych sędziów i prokuratorów. Bezwględnie powinni poszerzyć swoją wiedzę, nie tylko przyrodniczą i techniczną. Przydałoby się także parę lekcji z logiki. Nie trzeba być przecież specjalistą, by dostrzec, że ekspertyza, nawet jeśli podpisał ją słynny uczony, może być całkowicie pozbawiona sensu. Co jednak zrobić, gdy opinia biegłego nawet trzyma się kupy, tylko sam biegły pozostaje w kręgu podejrzeń? Co zrobić, kiedy wszystko stało się śmieszne i straszne, bo biegła księgowa z wieloletnim stażem w jednej z największych polskich afer przerabia cudze ekspertyzy, a znany specjalista od pedofilli sam jest o nią podejrzany? Czy opinie Andrzeja S., który zadecydował zapewne o losach wielu mężczyzn, podejrzanych o niecne zamiary wobec dzieci, zostaną podważone? Już wiadomo, że o tym zadecydują inni biegli.
za Kulisy  z dnia 06.08.04r. artykuł Anna Szulc (Od)biegli od prawdy.
– Pan W. był dla naszego miasta bardzo użyteczny – śmieje się pan Kazimierz, emeryt z Chrzanowa, który z usług psychiatry co prawda nie korzystał, ale zna przynajmniej kilka osób, którym lokalna Matka Teresa udzieliła pomocy. – Głównie gliniarzy, ale też wojskowych z kłopotami i leniwych. Czyli tych, którym znudziła się praca, ale nie znudziły pieniądze, wypłacane chorym z ubezpieczenia.

W połowie marca Henryk W. został aresztowany. Po tym, jak w wyniku dziennikarsko-policyjnej prowokacji wykrył chorobę, a potem wypisał zwolnienie lekarskie „ściganemu dilerowi narkotyków” i „kierowcy, złapanemu po pijaku”. Biegły sądowy stanie niedługo przed sądem. Właściwie były biegły, bo właśnie został skreślony z sądowej listy specjalistów.

Płacić i milczeć

– Nie doszły do nas żadne sygnały, które mogłyby wzbudzić zastrzeżenia wobec pana W. – przyznaje Andrzej Almert, rzecznik krakowskiego sądu. – A staraliśmy się być dociekliwi. Zwróciliśmy się nawet, na początku obecnej kadencji biegłego, do Okręgowej Izby Lekarskiej z pytaniem, czy nie toczy się wobec niego jakiekolwiek postępowanie. Odpowiedź była przecząca.

Od wielu lat Henryk W. decydował o losach wielu ludzi. I można przypuszczać, że za odpowiednią gratyfikację wyciągał z tarapatów przestępców, narkomanów i policjantów, którzy nagle przestali lubić prawo. – Nie jest jednak ani pierwszym, ani zapewne ostatnim lekarzem, któremu postawiono zarzuty – mówi podkomisarz Sylwia Bober z biura prasowego małopolskiej policji. – Choć trzeba przyznać, że udowodnienie lekarzowi nadużyć nie jest łatwe. Głównie dlatego, że jego działalność poza prawem zbyt wielu ludziom przynosi korzyści.

Co ciekawe, podobnego zdania jest Jolanta Orłowska-Heitzman, rzeczniczka odpowiedzialności zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie. To ona przyjmuje skargi od rozżalonych pacjentów, dowiaduje się o łapówkach i nadużyciach. – Ale takich skarg jest bardzo mało – zauważa. – A jeśli nawet są, to najczęściej później są wycofywane. Ludzie wciąż boją się sądów i kłopotów. Czasem wolą płacić i milczeć.

Na szczęście nie zawsze. Istnieje duża szansa, że na korytarzach aresztu śledczego w Krakowie Henryk W. natknie się na lekarza, wyspecjalizowanego w lekarstwach. Małopolskiej policji udało się bowiem w listopadzie zatrzymać medyka, który przez trzy lata wystawiał fikcyjne recepty na leki, refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. W tym recepty na viagrę dla… kombatantów i dawców krwi. Viagrę, po znacznie wyższej cenie, zaprzyjaźnione z lekarzem panie sprzedawały później na bazarach. Przypuszczalnie lekarz i spółka wyłudzili od państwa przynajmniej sto tysięcy złotych. Kłopoty z wymiarem sprawiedliwości w Krakowie ma również lekarz, członek komisji lekarskiej, orzekającej o przydatności do służby wojskowej. Wpadł, bo trafił na uczciwego poborowego. Pan doktor bez ogródek zaproponował mężczyźnie zmianę kategorii z A na D. Po czym zaprosił go do własnego domu, uznając, że to najbezpieczniejsze miejsce na odebranie łapówki. Poborowy przyszedł z kopertą, ale całą akcję nagrał na wideo. Pod drzwiami członka komisji stali już wówczas policjanci. Lekarzowi grozi nawet dziesięć lat więzienia.

Henryk W., psychiatra z Chrzanowa też pomagał poborowym. Do tego stopnia, że po wyjściu na jaw wielu faktów, w chrzanowskiej WKU zapanowała panika. Sprawdzana jest dokumentacja, filtrowani poborowi z depresją. Na razie podważono jedną diagnozę Matki Teresy. Psychiatrzy z Krakowa stwierdzili, że były policjant Rafał K. jest zdrowy jak ryba. Komendant policji w Chrzanowie Marek Gorzkowski chwilowo odetchnął z ulgą.
Anna Szulc

 I tym samym przechodzimy do meritum - publikacji na temat warunków jakie powinna spełniać opinia lekarska dla sądu, kulisy i przykłady mataczenia biegłych i ich wpadki, wyjaśnienie faktów - przebiegłych biegłych, matactwach z rentami biegłego lekarza psychiatry Antoniego Ferenca z Jarosławia i na koniec raportu:  "siedem grzechów głównych organów sprawiedliwości",
Koszty tych przekrętów ponosi całe społeczeństwo. To wyjaśnia, dlaczego służba zdrowia jest niedofinansowana...

Źródło: http://www.aferyprawa.eu/index2.php?p=teksty/show&dzial=wyceny&id=78

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jest to moje zdanie – mogę się mylić. I tak nie pozostało nam nic innego, jak poczekać na to wydarzenie.

Praktyka światowego spisku W dniu zaprzysiężenia Donalda Trumpa na prezydenta USA, w poniedziałek 20 stycznia, rozpoczyna się w Davos corocz...