piątek, 26 lutego 2021

Jeden dzień Anthonego Ivanowitza

Pandemia i epidemia śmiercionośnego wirusa grasującego w Polsce od roku, tak osłabiła działalność gospodarczą Anthonego Ivanowitza, że postanowił on dokonać „Lok Daunu” własnymi rękoma, nie czekając aż zrobi to za niego rząd Morawieckiego.

W tym celu udał się Ivanowitz do Urzędu Miasta (wcześniej umawiając wizytę telefonicznie) celem poinformowania właściwego urzędnika, że „poddaje się” i już szkodliwej dla rządu III RP działalności gospodarczej prowadzić nie będzie! (po 20 latach jej prowadzenia).

Przed urzędem czekali już inni „szkodnicy gospodarczy” którzy tak jak Ivanowitz zrozumieli czego od nich oczekuje Morawiecki .

Gdy z głośnika umieszczonego nad drzwiami wejściowymi jakaś pani poprosiła Ivanowitza żeby wszedł do środka, ten uczynił to ochoczo (bo już czekał godzinę na mrozie i prawie, że zamarzł) i znalazł się w pierwszej śluzie sanitarnej. Pani w stroju kosmonauty poinformowała, że trzeba mi zmierzyć temperaturę, gdyż mogę mieć kowida bezobjawowego. Poinformowałem kosmonautkę, że w takim razie muszę wrócić do domu bo nie zabrałem z sobą termometru.

Kosmonautka na to, że oni mają swój termometr i kazała mi stanąć w miejscu oznaczonym na podłodze czerwonymi kółeczkami. Wtedy zauważyłem, że na końcu rury zamocowanej do sufitu przymocowany jest mały ekran w który trzeba spojrzeć, gdyż jest to termometr. Spojrzałem w ekran (widząc w nim swoje szkaradne odbicie) ale termometr nie pokazał mojej temperatury, tylko wydawał jakieś niezrozumiałe komunikaty w języku chyba chińskim.

Pani kosmonautka kazała mi kręcić głową we wszystkie strony, oddalać się i przybliżać, kucać, itp. Ale termometr nadal bełkotał coś po chińsku a temperatury uporczywie nie pokazywał…. Albo ma pan za wysoką bądź za niską temperaturę, albo termometr znów się popsuł- zdiagnozowała sytuację kosmonautka. Potraktowała termometr „z liścia” i ten o dziwo zaskoczył informując: „temperatura właściwa”.

Rozradowany, że mam temperaturę, zostałem przepuszczony do drugiej śluzy sanitarnej gdzie druga pani kosmonautka kazała mi pokazać dłonie i spryskała je jakimś płynem o znajomym mi zapachu, kojarzącym się z libacjami alkoholowymi. Jako, że byłem bez maski, wręczyła mi maskę magistracką jednorazowego użytku, której jednak nie dało się „otworzyć” gdyż skleiła się podczas transportu.

Inne maski miały ten sam defekt, więc pani kosmonautka poradziła abym trzymał maskę w ręku i zakrywał nią twarz i nos. Tak też uczyniłem więc zostałem wpuszczony do trzeciej śluzy sanitarnej, gdzie trzecia pani kosmonautka zapytała mnie w jakim celu przybyłem do magistratu. Odpowiedziałem, że jestem umówiony z panem Lewandowskim celem likwidacji działalności gospodarczej. To panią kosmonautkę uspokoiło i wpuściła mnie do urzędu właściwego, to znaczy do stoliczka stojącego przy drzwiach. Przy stoliczku stały dwa krzesła oddalone od siebie o „dystans społeczny”. Maseczkę przez nieuwagę włożyłem do kieszeni, co mogło się dla mnie źle skończyć!

Pan Lewandowski schodząc po schodach zauważył brak namordnika u mnie (sam był omaseczkowany nie gorzej od kosmonautek) i natychmiast zwiększył dystans społeczny o jakieś 5 metrów, grożąc , że się nie zbliży jeśli nie założę maski. Przyłożyłem maskę do twarzy informując, że inaczej się nie da bo jest sklejona, co potwierdziła kobicina okutana w strój kosmonauty. Lewandowski zbliżył się do mnie na przepisową odległość i podał wyciągniętą ręką dokument do podpisania.

Jako, że jestem praworęczny odłożyłem maskę na stół aby mieć wolną rękę do podpisywania. Lewandowski widząc to odskoczył na odległość dwóch dystansów społecznych i przerażony czekał! Gdy podpisałem papiery, Lewandowski kazał mi opuścić urząd, odczekał, aż znalazłem się w pierwszej śluzie sanitarnej i dopiero wtedy zabrał papiery ze stolika!

„..Zasypiał Szuchow w pełni zadowolony. Wiele mu się tego dnia udało: nie poszedł do karceru, brygady nie pognano na Socgorodok, przy obiedzie podprowadził kaszę, brygadzista dobrze załatwił normę, dobrze się Szuchowowi murowało, nie podpadł na kipiszu ze swoim kawałkiem stali, wieczorem zarobił u Cezara, kupił tytoń. I nie zachorował, przetrzymał. Minął dzień niczym nie zamącony, nieomal szczęśliwy…” (Aleksander Sołżynicyn „Jeden Dzień Iwana Denisowicza).

Czyli nie jest źle, zawsze może być gorzej! I kto wie czy nie będzie!

Anthony Ivanowitz
25.02.2021r.
Www.pospoliteruszenie.org

https://anthony.neon24.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...