Wprawdzie i w Polsce obywatele buntują się przeciwko rządowi, to znaczy – nie tyle może przeciwko rządowi, co przeciwko podtrzymywaniu restrykcji wprowadzonych pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa, który – mówiąc nawiasem – występuje już w kilku odmianach: zwyczajnej, brytyjskiej i południowoafrykańskiej, więc tylko patrzeć, jak pojawi się syberyjski.
Na odmianę zwyczajną i brytyjską używane są szczepionki amerykańskie, na afrykańską – jeszcze nie wiadomo – a na syberyjską, o ile się pojawi, pewnie szczepionkę rosyjską, którą podobno już zaczynają się szczepić przewidujący Włosi.
Narodowy Program Szczepień, jaki rząd z przytupem ogłosił przed Bożym Narodzeniem, właśnie wyhamował z powodu przejściowego braku szczepionek. Przypomina to sytuacje z czasów pierwszej komuny, kiedy to przed świętami wyglądaliśmy statków, które już-już płynęły z cytrusami, ale albo dopływały, albo nie.
Na razie jednak propaganda szczepionkowa idzie pełną parą, funkcjonariusze niezależnych mediów przymilnymi głosy namawiają obywateli, by poddawali się temu gigantycznemu medycznemu eksperymentowi, a kto wie, czy nie zostanie ogłoszone socjalistyczne współzawodnictwo między województwami, albo nawet telewizyjne turnieje miast, jakie starsi ludzie pamiętają z lat 70-tych.
Jednak propaganda sobie, a instynkt samozachowawczy sobie. Z jednej strony sprzyja on potulności obywateli wobec restrykcji, że one niby „dla naszego dobra”, ale z drugiej strony tenże instynkt staje się motorem buntu przeciwko restrykcjom. W rezultacie drobni i średni przedsiębiorcy puszczają mimo uszu przestrogi, a nawet wyzwiska, których naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu nie szczędzi pan prof. Simon. Ograniczają się oni jednak do tego, chociaż w początkach były próby wychodzenia z demonstracjami na ulice.
Kiedy jednak okazało się, że okazję do zadymy zamierzają wykorzystać aktywistki „rewolucji macic”, uliczne demonstracje zostały zastąpione tłumnymi imprezami, na których młodzi ludzie próbują używać życia. Nawiasem mówiąc, aktywistki wiadomej rewolucji demonstrowały tym razem w obronie niezawisłego sędziego Igora Tulei, który najwyraźniej postanowił zostać męczennikiem reżymu, odmawiając stawienia się w niezależnej prokuraturze na przesłuchanie. Tymczasem prokuratura, niczym ów obraz, do którego przemawiał dziad, na razie – ani słowa. Najwyraźniej reżym nie chce przyjąć ofiary pana sędziego Igora Tulei.
Takie rzeczy zdarzały się i wcześniej, na przykład w 1968 roku we Francji, gdzie policji nadstawiał się Jean Paul Sartre, ale policjanci udawali, że go nie widzą, podobnie, jak to w stanie wojennym w Polsce robili ZOMO-wcy na widok pana red. Stefana Bratkowskiego. W rezultacie ani jeden, ani drugi nie miał okazji doznać męczeństwa, niechby nawet i na pluszowym krzyżu, „bo to ważne przecie wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie” – jak naucza poeta.
Tymczasem w takiej Holandii przez ulice miast przewala się niemal wojna domowa. Kto by pomyślał, że Holendrowie, którzy w swoim czasie, podczas wojny w Jugosławii, zachowywali się wyjątkowo ostrożnie, potrafią wykrzesać z siebie tyle wigoru? Widać na tym przykładzie, że jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, więc nie jest wykluczone, że właśnie wkraczamy w tak zwane „ciekawe czasy”.
Ważnym ich zwiastunem może okazać się powrót do Rosji Aleksieja Nawalnego. Został oczywiście aresztowany już na lotnisku, ale wszystko, wskazuje na to, że to męczeństwo jest starannie wykalkulowane. Nie tylko dlatego, że swoim powrotem postawił rosyjskiego prezydenta w kłopotliwej sytuacji, bo czego by teraz nie zrobił, to będzie źle. I wsadzić źle i wypuścić też źle, bo jakże tu wypuszczać, skoro wcześniej się wsadziło – ale również dlatego, że to aresztowanie wywołało masowe demonstracje zwolenników Nawalnego nie tylko w Moskwie, czy Petersburgu, ale nawet w Irkucku, gdzie demonstrowało podobno tylko sto osób – ale demonstrowało.
Demonstracje te, które policja próbuje rozpraszać, odbywają się pod hasłem: „Rosja bez Putina”. Jakby tego było mało, Aleksiej Nawalny, jak przypuszczam z pomocą pierwszorzędnych fachowców, nakręcił film o tym, jak to Putin doi Rosję za pośrednictwem państwowych spółek, na których posadził swoich totumfackich, a za wydojoną forsę buduje pałace, nie tylko sobie, ale i swoim metresom oraz ustawia ich potomstwo, bliższych i dalszych krewnych, a nawet – kolegów z wojska.
Najwyraźniej i sam Nawalny i pierwszorzędni fachowcy musieli wyciągnąć wnioski z kariery Aleksandra Łukaszenki, który białoruskim carem został przecież pod hasłem: „Zło wytępię!”. Nawiasem mówiąc Włodzimierz Putin też. Rozgonił żydowskich „oligarchów” i na ich miejsce wsadził swoich, dzięki czemu teraz ma na pałace, które w dodatku – jak właśnie oświadczył – nie są jego własnością.
W naszym nieszczęśliwym kraju nieprzejednana opozycja nie chce jednak podążać w ślady Nawalnego. Bowiem jeśli nawet próbują walczyć z kaczystowską hydrą, „to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą”.
Już nie mogą się doczekać tej radosnej chwili tym bardziej, że premier Morawiecki, kreśląc wizerunek naszego nieszczęśliwego kraju po odwołaniu epidemii, akcentuje nakręcanie koniunktury przy pomocy państwowych i samorządowych inwestycji. Sprawia to wrażenie, jakby był pewny, że prywatni przedsiębiorcy nie będą już wtedy do żadnych inwestycji zdolni. Wszystko to być może, bo właśnie pan minister finansów Tadeusz Kościński, znany zwolennik likwidacji pieniądza gotówkowego, właśnie zaapelował do „Polaków”, by wyciągali zaskórniaki spod materaca i rzucili się w wir konsumpcji, a jeśli któryś konsumować już bardzo nie może, to niech te zaskórniaki odda do banku.
„Wszystko mu także się odbierze, by mógł własnością gardzić szczerze” – przewidywał poeta jeszcze w latach 60-tych, więc musiały wspierać go proroctwa. Epidemia bowiem – jak przenikliwie zauważył stary żydowski grandziarz finansowy – stworzyła rewolucyjną okazję do przeprowadzenia przedsięwzięć, które w normalnych warunkach byłyby albo niemożliwe, albo bardzo trudne.
Jeśli w dodatku podobne przemiany będą forsowane u Naszego Najważniejszego Sojusznika, to po kilku latach dla biurokracji, okupującej swoje państwa, może nadejść eldorado, bo prawdziwe żerowisko – czego dowodzi demaskujący zimnego ruskiego czekistę Putina film Aleksieja Nawalnego – mamy właśnie w sektorze państwowym i samorządowym.
Tymczasem minister Ziobro, jakby w przeczuciu nadchodzących konieczności, robi porządki w prokuraturze, przenosząc prokuratorów na tak zwane „delegacje” do miejscowości odległych nawet o kilkaset kilometrów. Towarzyszą temu jęki męczenników, bo jużci – w tych odległych miejscowościach są miejscowe układy zamknięte i przybyszowi z zewnątrz trudno będzie do nich przeniknąć.
Toteż niektórzy z prokuratorów już teraz odgrażają się, że wystąpią przeciwko swoim prześladowcom na drogę sądową. To niezły pomysł – ale tylko pod warunkiem, że taka skarga trafi do niezawisłego sędziego opozycyjnego, bo jeśli trafi do niezawisłego sędziego rządowego, to „daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia”.
Nie ma jednak polityki bez ryzyka, więc nie ma rady; jeśli te skargi przybiorą charakter masowy, to finis Poloniae może się dokonać w ten sposób, że wszyscy wyaresztują się nawzajem, niczym w dramacie ze sfer żandarmeryjnych Sławomira Mrożka.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz