Kiedy gubernator Will Stark zlecał swemu pracownikowi Jackowi Burdenowi znalezienie jakichś kompromatów na sędziego Irvina, ten wyraził wątpliwość, czy na sędziego można coś znaleźć.
Na to gubernator odpowiedział sentencjonalnie: człowiek poczęty jest w grzechu, zrodzon w nieprawości, a życie jego upływa od odoru pieluch do smrodu całunu. Zawsze coś jest. Tak przynajmniej przedstawia tę rozmowę Robert Penn Warren, autor powieści „Gubernator”, którą polecałem studentom nauk politycznych, kiedy jeszcze miałem zajęcia na uczelniach.
Skoro odór pieluch towarzyszy od samych narodzin człowiekowi, to cóż dopiero – narodzinom nowego ustroju w państwie ukształtowanym przez dawny ustrój? Nie każdy może wytrzymać ten przeraźliwy smród, więc większość ludzi instynktownie się przed nim cofa i woli przetrwać aż do nieuchronnego smrodu całunu w błogim przekonaniu, że przynajmniej zapach pieluszek założycielskich miał – jak mówi poeta – „zamiast wszystkich innych” raczej woń esencji różanej.
Wolą myśleć, że Lech Wałęsa przeskoczył przez płot, obalił komunizm, a potem Polacy się dogadali jak Polak z Polakiem i w ten oto sposób wszystko skończyło się wesołym oberkiem.
Ale Leszek Szymowski nie cofnął się przed przeraźliwym smrodem pieluszek założycielskich III Rzeczypospolitej, dzięki czemu otrzymaliśmy książkę dla dorosłych pod tytułem: Operacja „okrągły stół” sekrety transformacji ustrojowej.
Autor urodził się w roku 1981 – a to ważna informacja, że w okresie transformacji ustrojowej był zbyt młody, by – w odróżnieniu choćby ode mnie – mógł sobie tamte wydarzenia odtworzyć z własnej pamięci. Mógł co najwyżej obserwować powierzchnię ówczesnych wydarzeń, ale najwyraźniej ten idylliczny obrazek go nie zadowolił.
Jako dziennikarz śledczy postanowił dochodzić prawdy, korzystając z tego, że liczne – bo przecież nie wszystkie, co to, to nie – „czyny i rozmowy” zostały nie tylko spisane, ale nawet zachowane w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie autor przeprowadził benedyktyńską kwerendę.
Dzięki temu pomyłki zdarzają mu się rzadko, chociaż oczywiście się zdarzają, kiedy na przykład na stronie 161 pisze, że „strona opozycyjna”, która, nawiasem mówiąc, nazywała wtedy sama siebie „stroną społeczną”, szybko przekształciła się w ugrupowanie partyjne. Owszem – przekształciła się – ale dopiero wtedy, gdy wezwanie znanego od czasów stalinowskich z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, by nie rozbijać się na partie, nie zostało wysłuchane. A nie zostało, bo to wezwanie do jedności oznaczało dobrowolne poddanie się wszystkich kurateli Michnikuremka.
Wtedy „strona społeczna” wyłoniła z siebie ROAD, co się wykładało, jako „Ruch Społeczny Akcja Demokratyczna”, który wkrótce przepoczwarzył się w Unię Demokratyczną, podczas gdy bracia Kaczyńscy, w ramach „wojny na górze” i stręczenia Polakom Lecha Wałęsy na prezydenta – utworzyli Porozumienie Centrum, z którego wkrótce wypączkował Kongres Liberalno-Demokratyczny z Janem Krzysztofem Bieleckim, Januszem Lewandowskim i Donaldem Tuskiem – a nie – jak pisze pan Szymowski – że Unia Demokratyczna przekształciła się w KL-D, a później – w Unię Wolności.
Unia Wolności bowiem powstała z połączenia Unii Demokratycznej i KL-D, a kiedy KL-D z Unią Demokratyczną się rozwiódł, to powstała Platforma Obywatelska, która… – i tak dalej. Ale to nie są jakieś znaczące pomyłki, ponieważ intencją Autora było pokazanie, że w III Rzeczypospolitej nic nie dzieje się naprawdę – i to mu się udało.
Kiedyś, podczas promocji książki Krzysztofa Czabańskiego o ruskiej agenturze w strukturach państwa, postawiłem retoryczne pytanie, czy w Polsce w ogóle można być skutecznym politykiem nie będąc niczyim agentem? Na równe nogi porwał się wówczas pan red. Tomasz Lis, zwracając mi uwagę, że moje pytanie jest nietaktowne, ponieważ na sali siedzi Jarosław Kaczyński. Odparłem, że moje pytanie rzeczywiście byłoby nietaktowne, gdyby Jarosław Kaczyński był politykiem skutecznym – ale tak nie jest, co skądinąd dobrze o nim świadczy.
Późniejsze wypadki pokazały, że się myliłem i że Jarosław Kaczyński jest politykiem skutecznym – chwilami myślę, że aż za bardzo. Dlatego miło mi było, kiedy podczas lektury książki pana Leszka Szymowskiego, co i rusz znajdowałem potwierdzenie mojej ulubionej teorii spiskowej, według której w naszym nieszczęśliwym kraju agent na agencie siedzi i agentem pogania.
Ale ja, w odróżnieniu od Autora – nie przeprowadzałem kwerendy w archiwach IPN, wskutek czego ze zdumieniem dowiadywałem się, że agentami były również osoby, których o to nie podejrzewałem, chociaż powinienem, bo okazali się politykami skutecznymi – przynajmniej do czasu.
W jednej sprawie się z Autorem nie zgadzam, mianowicie w sprawie przyczyn zamordowania księdza Popiełuszki. Autor sugeruje, że ksiądz został porwany, a następnie przez dłuższy czas torturowany w bunkrze amunicyjnym w Kazuniu, żeby zgodził się został konfidentem wywiadu, który umieściłby go w Rzymie, w otoczeniu Jana Pawła II.
Wprawdzie ks. Popiełuszko został zamordowany, więc na pewno się nie zgodził – ale wydaje mi się, że w ten sposób nie werbuje się agentów, zwłaszcza gdy ma się ich wysłać za granicę. Przecież gdyby ksiądz Popiełuszko nawet symulował zgodę, to, kiedy tylko wylądowałby w Rzymie, mógłby o wszystkim poinformować władze Stolicy Apostolskiej i SB mogłaby mu „skoczyć”.
Zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, Sowieciarze już w 1984 roku postanowili dokonać zwrotu w polityce zagranicznej, czego wyrazem było powołanie w marcu 1985 roku Michała Gorbaczowa na stanowisko genseka. Taka nominacja musi być – i była – poprzedzona starannymi przygotowaniami, w ramach których tamtejsze środowisko władzy podjęło rywalizację, kto będzie ten zwrot przeprowadzał i kto zostanie jego beneficjentem.
Bezpieczniacy w Polsce też się o tym dowiedzieli i SB próbowała wysadzić w powietrze wywiad wojskowy. „Cywilni” bezpieczniacy postanowili nawet z pewną ostentacją zamordować popularnego księdza, by w ten sposób sprowokować rozruchy, które następnie by stłumili, pokazując Sowieciarzom, że to oni kontrolują sytuację. Ale SB tę wojnę przegrała, czego ilustracją było zdymisjonowanie w maju 1985 roku ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych generała Mirosława Milewskiego, byłego ministra spraw wewnętrznych i członka Biura Politycznego i sekretarza KC, któremu przypisano „inspirację polityczną” tego morderstwa.
O porażce SB w tej wojnie świadczy również weryfikacja, jakiej podczas transformacji ustrojowej zostali poddani jej funkcjonariusze, podczas gdy wywiadu wojskowego, który transformację przeszedł w szyku zwartym, nikt nie ośmielił się „weryfikować”.
Wydaje mi się też, że Autor jakby przeszedł do porządku nad tym, że transformacja ustrojowa została ramowo zaprojektowana przez Amerykanów i Sowietów, a konkretnie – przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu USA i Władimira Kriuczkowa, ówczesnego szefa KGB.
Inna sprawa, że w archiwach IPN żadnych śladów na ten temat chyba nie ma – ale pośrednio możemy o tym wnioskować stąd, że pierwszym zagranicznym gościem premiera Mazowieckiego był właśnie Władimir Kriuczkow, który ani do generała Kiszczaka, ani do generała Jaruzelskiego nie musiał się fatygować, bo oni wcześniej znali swoje zadania, podczas gdy Tadeusz Mazowiecki aż do takiej konfidencji dopuszczony nie był, więc trzeba mu było wszystko uświadomić.
A skoro już o generale Jaruzelskim mowa, to jednym z najzabawniejszych fragmentów książki jest zapis jego rozmowy z Davidem Rockefellerem 25 września 1985 roku w Nowym Jorku. Nie chodzi nawet o to, że generał został wysłany przez Sowieciarzy, żeby w ten sposób dowiedzieć się, jak ma być z tą całą transformacją, bo to jest zrozumiałe samo przez się, ani nawet o to, że komuszkowie chcieli uzyskać pewność, że cokolwiek się stanie, to włos z głowy im nie spadnie.
Taką obietnicę, ma się rozumieć uzyskali – ale oczywiście nie za darmo, tylko za oddanie Polski Rockefellerom w arendę. Pan Szymowski nie jest do końca pewny, czy zapis rozmowy wydrukowany 3 tygodnie później w „ The New York Times” jest autentyczny – ale okazuje się, że jej przebieg jest potwierdzony przez dwie niezależne notatki, z których jedną sporządził uczestniczący w tym spotkaniu Zbigniew Brzeziński. Otóż Rockefeller sztorcuje generała Jaruzelskiego niczym kaprala i kiedy skarży się on na ciężkie warunki, jakie mu jego rozmówca komunikuje, ten ze śmiechem odpowiada: „A kto do kogo przyszedł? Chłopie, ty lepiej nic nie mów, jak masz mówić i tracić. Ty mówisz – ty tracisz, ja mówię, ty zyskujesz. To ty już lepiej nic nie mów, hahaha”.
Co tu dużo mówić; nie czyta się tego z przyjemnością, bo na przykład Rockefeller mówi o Świątyni Salomona w Warszawie, która na początek może nazywać się „Muzeum” i o innych, jeszcze bardziej nieprzyjemnych rzeczach, ale jeśli tego nie poznamy, to nie będziemy rozumieli, co się z nami właściwie dzieje. Dlatego każdy, kto nie boi się ujrzeć nagiej prawdy w jej straszliwej postaci, a chciałby wiedzieć, co się z nami dzieje, powinien tę książkę przeczytać.
Leszek Szymowski – Operacja „okrągły stól”, Wydawnictwo Capital, Warszawa 2021
Stanisław Michalkiwicz
http://michalkiewicz.pl