wtorek, 30 marca 2021

W straszliwej postaci

Kiedy gubernator Will Stark zlecał swemu pracownikowi Jackowi Burdenowi znalezienie jakichś kompromatów na sędziego Irvina, ten wyraził wątpliwość, czy na sędziego można coś znaleźć.

Na to gubernator odpowiedział sentencjonalnie: człowiek poczęty jest w grzechu, zrodzon w nieprawości, a życie jego upływa od odoru pieluch do smrodu całunu. Zawsze coś jest. Tak przynajmniej przedstawia tę rozmowę Robert Penn Warren, autor powieści „Gubernator”, którą polecałem studentom nauk politycznych, kiedy jeszcze miałem zajęcia na uczelniach.

Skoro odór pieluch towarzyszy od samych narodzin człowiekowi, to cóż dopiero – narodzinom nowego ustroju w państwie ukształtowanym przez dawny ustrój? Nie każdy może wytrzymać ten przeraźliwy smród, więc większość ludzi instynktownie się przed nim cofa i woli przetrwać aż do nieuchronnego smrodu całunu w błogim przekonaniu, że przynajmniej zapach pieluszek założycielskich miał – jak mówi poeta – „zamiast wszystkich innych” raczej woń esencji różanej.

Wolą myśleć, że Lech Wałęsa przeskoczył przez płot, obalił komunizm, a potem Polacy się dogadali jak Polak z Polakiem i w ten oto sposób wszystko skończyło się wesołym oberkiem.

Ale Leszek Szymowski nie cofnął się przed przeraźliwym smrodem pieluszek założycielskich III Rzeczypospolitej, dzięki czemu otrzymaliśmy książkę dla dorosłych pod tytułem: Operacja „okrągły stół” sekrety transformacji ustrojowej.

Autor urodził się w roku 1981 – a to ważna informacja, że w okresie transformacji ustrojowej był zbyt młody, by – w odróżnieniu choćby ode mnie – mógł sobie tamte wydarzenia odtworzyć z własnej pamięci. Mógł co najwyżej obserwować powierzchnię ówczesnych wydarzeń, ale najwyraźniej ten idylliczny obrazek go nie zadowolił.

Jako dziennikarz śledczy postanowił dochodzić prawdy, korzystając z tego, że liczne – bo przecież nie wszystkie, co to, to nie – „czyny i rozmowy” zostały nie tylko spisane, ale nawet zachowane w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie autor przeprowadził benedyktyńską kwerendę.

Dzięki temu pomyłki zdarzają mu się rzadko, chociaż oczywiście się zdarzają, kiedy na przykład na stronie 161 pisze, że „strona opozycyjna”, która, nawiasem mówiąc, nazywała wtedy sama siebie „stroną społeczną”, szybko przekształciła się w ugrupowanie partyjne. Owszem – przekształciła się – ale dopiero wtedy, gdy wezwanie znanego od czasów stalinowskich z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, by nie rozbijać się na partie, nie zostało wysłuchane. A nie zostało, bo to wezwanie do jedności oznaczało dobrowolne poddanie się wszystkich kurateli Michnikuremka.

Wtedy „strona społeczna” wyłoniła z siebie ROAD, co się wykładało, jako „Ruch Społeczny Akcja Demokratyczna”, który wkrótce przepoczwarzył się w Unię Demokratyczną, podczas gdy bracia Kaczyńscy, w ramach „wojny na górze” i stręczenia Polakom Lecha Wałęsy na prezydenta – utworzyli Porozumienie Centrum, z którego wkrótce wypączkował Kongres Liberalno-Demokratyczny z Janem Krzysztofem Bieleckim, Januszem Lewandowskim i Donaldem Tuskiem – a nie – jak pisze pan Szymowski – że Unia Demokratyczna przekształciła się w KL-D, a później – w Unię Wolności.

Unia Wolności bowiem powstała z połączenia Unii Demokratycznej i KL-D, a kiedy KL-D z Unią Demokratyczną się rozwiódł, to powstała Platforma Obywatelska, która… – i tak dalej. Ale to nie są jakieś znaczące pomyłki, ponieważ intencją Autora było pokazanie, że w III Rzeczypospolitej nic nie dzieje się naprawdę – i to mu się udało.

Kiedyś, podczas promocji książki Krzysztofa Czabańskiego o ruskiej agenturze w strukturach państwa, postawiłem retoryczne pytanie, czy w Polsce w ogóle można być skutecznym politykiem nie będąc niczyim agentem? Na równe nogi porwał się wówczas pan red. Tomasz Lis, zwracając mi uwagę, że moje pytanie jest nietaktowne, ponieważ na sali siedzi Jarosław Kaczyński. Odparłem, że moje pytanie rzeczywiście byłoby nietaktowne, gdyby Jarosław Kaczyński był politykiem skutecznym – ale tak nie jest, co skądinąd dobrze o nim świadczy.

Późniejsze wypadki pokazały, że się myliłem i że Jarosław Kaczyński jest politykiem skutecznym – chwilami myślę, że aż za bardzo. Dlatego miło mi było, kiedy podczas lektury książki pana Leszka Szymowskiego, co i rusz znajdowałem potwierdzenie mojej ulubionej teorii spiskowej, według której w naszym nieszczęśliwym kraju agent na agencie siedzi i agentem pogania.

Ale ja, w odróżnieniu od Autora – nie przeprowadzałem kwerendy w archiwach IPN, wskutek czego ze zdumieniem dowiadywałem się, że agentami były również osoby, których o to nie podejrzewałem, chociaż powinienem, bo okazali się politykami skutecznymi – przynajmniej do czasu.

W jednej sprawie się z Autorem nie zgadzam, mianowicie w sprawie przyczyn zamordowania księdza Popiełuszki. Autor sugeruje, że ksiądz został porwany, a następnie przez dłuższy czas torturowany w bunkrze amunicyjnym w Kazuniu, żeby zgodził się został konfidentem wywiadu, który umieściłby go w Rzymie, w otoczeniu Jana Pawła II.

Wprawdzie ks. Popiełuszko został zamordowany, więc na pewno się nie zgodził – ale wydaje mi się, że w ten sposób nie werbuje się agentów, zwłaszcza gdy ma się ich wysłać za granicę. Przecież gdyby ksiądz Popiełuszko nawet symulował zgodę, to, kiedy tylko wylądowałby w Rzymie, mógłby o wszystkim poinformować władze Stolicy Apostolskiej i SB mogłaby mu „skoczyć”.

Zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, Sowieciarze już w 1984 roku postanowili dokonać zwrotu w polityce zagranicznej, czego wyrazem było powołanie w marcu 1985 roku Michała Gorbaczowa na stanowisko genseka. Taka nominacja musi być – i była – poprzedzona starannymi przygotowaniami, w ramach których tamtejsze środowisko władzy podjęło rywalizację, kto będzie ten zwrot przeprowadzał i kto zostanie jego beneficjentem.

Bezpieczniacy w Polsce też się o tym dowiedzieli i SB próbowała wysadzić w powietrze wywiad wojskowy. „Cywilni” bezpieczniacy postanowili nawet z pewną ostentacją zamordować popularnego księdza, by w ten sposób sprowokować rozruchy, które następnie by stłumili, pokazując Sowieciarzom, że to oni kontrolują sytuację. Ale SB tę wojnę przegrała, czego ilustracją było zdymisjonowanie w maju 1985 roku ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych generała Mirosława Milewskiego, byłego ministra spraw wewnętrznych i członka Biura Politycznego i sekretarza KC, któremu przypisano „inspirację polityczną” tego morderstwa.

O porażce SB w tej wojnie świadczy również weryfikacja, jakiej podczas transformacji ustrojowej zostali poddani jej funkcjonariusze, podczas gdy wywiadu wojskowego, który transformację przeszedł w szyku zwartym, nikt nie ośmielił się „weryfikować”.

Wydaje mi się też, że Autor jakby przeszedł do porządku nad tym, że transformacja ustrojowa została ramowo zaprojektowana przez Amerykanów i Sowietów, a konkretnie – przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu USA i Władimira Kriuczkowa, ówczesnego szefa KGB.

Inna sprawa, że w archiwach IPN żadnych śladów na ten temat chyba nie ma – ale pośrednio możemy o tym wnioskować stąd, że pierwszym zagranicznym gościem premiera Mazowieckiego był właśnie Władimir Kriuczkow, który ani do generała Kiszczaka, ani do generała Jaruzelskiego nie musiał się fatygować, bo oni wcześniej znali swoje zadania, podczas gdy Tadeusz Mazowiecki aż do takiej konfidencji dopuszczony nie był, więc trzeba mu było wszystko uświadomić.

A skoro już o generale Jaruzelskim mowa, to jednym z najzabawniejszych fragmentów książki jest zapis jego rozmowy z Davidem Rockefellerem 25 września 1985 roku w Nowym Jorku. Nie chodzi nawet o to, że generał został wysłany przez Sowieciarzy, żeby w ten sposób dowiedzieć się, jak ma być z tą całą transformacją, bo to jest zrozumiałe samo przez się, ani nawet o to, że komuszkowie chcieli uzyskać pewność, że cokolwiek się stanie, to włos z głowy im nie spadnie.

Taką obietnicę, ma się rozumieć uzyskali – ale oczywiście nie za darmo, tylko za oddanie Polski Rockefellerom w arendę. Pan Szymowski nie jest do końca pewny, czy zapis rozmowy wydrukowany 3 tygodnie później w „ The New York Times” jest autentyczny – ale okazuje się, że jej przebieg jest potwierdzony przez dwie niezależne notatki, z których jedną sporządził uczestniczący w tym spotkaniu Zbigniew Brzeziński. Otóż Rockefeller sztorcuje generała Jaruzelskiego niczym kaprala i kiedy skarży się on na ciężkie warunki, jakie mu jego rozmówca komunikuje, ten ze śmiechem odpowiada: „A kto do kogo przyszedł? Chłopie, ty lepiej nic nie mów, jak masz mówić i tracić. Ty mówisz – ty tracisz, ja mówię, ty zyskujesz. To ty już lepiej nic nie mów, hahaha”.

Co tu dużo mówić; nie czyta się tego z przyjemnością, bo na przykład Rockefeller mówi o Świątyni Salomona w Warszawie, która na początek może nazywać się „Muzeum” i o innych, jeszcze bardziej nieprzyjemnych rzeczach, ale jeśli tego nie poznamy, to nie będziemy rozumieli, co się z nami właściwie dzieje. Dlatego każdy, kto nie boi się ujrzeć nagiej prawdy w jej straszliwej postaci, a chciałby wiedzieć, co się z nami dzieje, powinien tę książkę przeczytać.

Leszek Szymowski – Operacja „okrągły stól”, Wydawnictwo Capital, Warszawa 2021

Stanisław Michalkiwicz
http://michalkiewicz.pl

Dr Z.Martyka: Ile jeszcze ludzi musi umrzeć… – 29.03.2021.

„Stan jest krytyczny” – woła minister ds covida Niedzielski.

Wtóruje mu główny doradca Horban: „System jest na granicy wydolności”. „Niestety ciągłe testujemy za mało” – mówi dyżurna pani doktor.

Jak widać, wytyczne WHO w sprawie testów PCR nie są znane naszym specom od szerzenia paniki.

Szpital w Poznaniu wprowadza ograniczenia dotyczące odwiedzin noworodków. Powodem jest – według TVN24 – trzecia fala koronawirusa i nieodpowiedzialność rodziców. Wirusolog prof. Gut stwierdza: „Szczyt zachorowań będzie tydzień, dwa po tym, jak ludzie odzyskają rozsądek”.

Więc już nawet ja z pewnym oporem określam medialną rzeczywistość jako cyrk na kółkach. Strach się bać – żyję sobie spokojnie we Wrocławiu i mam kontakt z ponad trzydziestoma osobami, które przynajmniej w mojej obecności nie noszą kagańców. Ostatnio zauważyłem wśród części tych osób narastanie wątpliwości: „Może jednak coś jest w tym szaleństwie?”

Tymczasem możemy dowiedzieć się z poważnej książki:

„Koronawirusy należą do tych drobnoustrojów, które u ludzi na całym świecie i w każdym wieku wywołują pospolite przeziębienia i dlatego stanowią jedną z nieuniknionych przykrości ludzkiego życia. Są przyczyną wielu zachorowań szczególnie w zimie oraz na wiosnę kiedy słabną ataki innej dużej grupy katarogennych napastników – rinowirusów.

Zakażenia wywołane przez koronawirusy bywają czasami śmiertelne u zwierząt laboratoryjnych, ale nie u człowieka, z wyjątkiem być może sytuacji, w których odporność jest drastycznie zmniejszona z jakiegoś innego powodu. Koronawirusy z zadziwiającą skutecznością potrafią powtórnie atakować tych samych gospodarzy, co stanowi jedną z przyczyn, dla których wszelkie marzenia o szczepionce pozostają w sferze utopii.”

(Leon Jabłoński – „Wirusologia – Podręcznik dla studentów”, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1973 r.)
Źródło: http://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=30759&Itemid=53)

A dr Zbigniew Martyka mówi w wywiadzie:

„… mamy do czynienia z wirusem sezonowym i mutującym (co było wiadomo od razu, wbrew przekazom medialnym), więc podawać szczepionkę również należałoby co roku. I do tego wszystko zmierza. Czy to będzie koniec epidemii? W zeszłym roku zanotowaliśmy 1,26 miliona zakażeń SarsCoV-2. Dla porównania, liczba zachorowań na grypę w sezonie 2017/2018 to 5,41 miliona przypadków.

Co roku koronawirusy powodują część zachorowań z ilości przypadków kwalifikowanych dotychczas jako grypopochodne. Ponieważ mutują, jak wirus grypy, powodują zachorowania raz cięższe, raz lżejsze (różne w różnych sezonach). W tym sezonie SARS-COV-2 w większości przypadków powoduje infekcję, która nie przeradza się w chorobę (bo nie istnieje nic takiego, jak „bezobjawowy COVID-19″), w mniejszym procencie wywołuje chorobę o przebiegu cięższym od tegorocznej grypy. Nie jesteśmy w stanie w żaden sposób przewidzieć, jak sytuacja będzie wyglądała za rok czy dwa – równie dobrze modele mogą się odwrócić o 180 stopni.”

Dziennikarz: Biorąc pod uwagę obecne wyniki, jaką strategię wobec COVID-19 należałoby przyjąć?

„Skończyć lock-down, przywrócić normalne funkcjonowanie ochrony zdrowia – jak w poprzednich latach. Dotychczasowa polityka rządu kosztowała życie ponad 75 tysięcy osób – niediagnozowanych i nieleczonych, właśnie przez „walkę” z koronawirusem. Ile jeszcze ludzi musi umrzeć, żebyśmy się opamiętali?”

https://dorzeczy.pl/kraj/174072/1/dr-martyka-ile-jeszcze-ludzi-musi-umrzec-zebysmy-sie-opamietali.html

Zygmunt Białas
http://zygumntbalas.neon24.pl

Pieski świat

W ciągu swego długiego życia wielokrotnie pomagałam bezdomnym zwierzętom. Jak twierdzili znajomi maniakalnie zbierałam bezdomne psy i koty. Był wśród nich ogromny pies potrącony przez samochód, którego weterynarze z kliniki na Grochowskiej ratowali przez wiele godzin, a kazali mi zapłacić tylko za zszycie łapy.

Nigdy im tego nie zapomnę choć minęło przeszło 40 lat. Odratowany pies przez miesiąc mieszkał u nas i musiał być znoszony na spacer z pierwszego piętra. Ważył 50 kilo, ja schudłam o 20. Polecam zamiast diety.

Mieliśmy wówczas w domu małego pieska, też przybłąkanego, chłopcy nie polubili się, więc korytarz w mieszkaniu musiał służyć jako śluza. Na szczęście znalazł się prawdziwy właściciel olbrzyma.

Weterynarze z kliniki przy ulicy Gagarina również przez wiele lat leczyli za darmo ratowane przeze mnie psy i koty choć nigdy o to nie prosiłam i chciałam płacić. Wszystkie te zwierzęta znalazły domy i żyły potem długo i szczęśliwie.

Ostatnią moją akcją tego typu było wepchnięcie na tydzień dwóch bezdomnych suczek pewnemu profesorowi fizyki, mieszkającemu pod Warszawą w domu z ogrodem. Jak łatwo się domyślić (tego właśnie perfidnie oczekiwałam) psy znalazły u profesora dom na wiele lat. Jedna z suk była w poprzednim miejscu zamieszkania nałogową uciekinierką, ale od profesora nigdy nie próbowała zwiać.

Nikomu z nas nie przychodziło i nadal nie przychodzi do głowy żeby zastępować pomoc indywidualną pomocą instytucjonalną. Ratowaliśmy i ratujemy zwierzęta na własną rękę i na własny koszt zamiast wpłacać pieniądze na fundacje rozpraszające środki na biura, sekretarki i kosztowne reklamy w mediach.

Parafrazując znaną sentencję – świat się zmienia lecz my nie zmieniamy się z nim. (Tempora mutantur et nos non mutamur in illls). Jest to jednak coraz trudniejsze.

Ochroną zwierząt zajmuje się obecnie Sejm regulując między innymi ustawową długość łańcucha dla psa oraz Senat, który może zgłosić poprawki do tej ustawowej długości łańcucha. Zajmują się liczne fundacje, które niezależnie od intencji stają się zbiurokratyzowane. Nie tylko marnują środki lecz wdrażają formalne procedury, które utrudniają indywidualną pomoc zwierzętom albo wręcz czynią ją niemożliwą.

Jedna z wepchniętych panu profesorowi suk zakończyła ostatnio ze starości życie, więc państwo profesorostwo postanowili wziąć ze schroniska jakiegoś psa, który nie ma szans na adopcję. Wybór padł na starą siwą sunię o imieniu Nigra mieszkającą od wielu lat w schronisku w Celestynowie.

Wydawało się, że pies który nie ma szans na adopcję znajdzie wreszcie przyjazny dom z ogromnym ogrodem. Nadzieje okazały się płonne. Pani zajmująca się adopcjami nie zaakceptowała kandydatury znajomych. „Pies przeznaczony jest do bloku a nie do domu z ogrodem” zawyrokowała arbitralnie i odmówiła wydania psa.

W kolejnym schronisku, z którego profesorostwo chcieli wziąć innego starego psa z defektem łapy zażądano od nich zmiany ogrodzenia zapowiadając wizytacje i konieczność podpisania formalnej umowy adopcyjnej.

Po tych dwóch próbach znajomi zrezygnowali raz na zawsze z uczestniczenia w tym zbiorowym szaleństwie. Pies z uszkodzoną łapą- Batat i stara siwa sunia -Nigra do końca życia będą odsiadywać swoje wyroki w klatkach. Jeżeli przez tyle lat nie znalazły chętnych to już na pewno nie znajdą.

Jak twierdzą odpowiedzialne za adopcje panie, psy mogłyby uciec z ogrodu. Troska o to trąci podobną hipokryzją i idiotyzmem jak twierdzenie brytyjskich konowałów, że Polak skazany przez nich na śmierć głodową mógłby umrzeć w czasie transportu do Polski i dlatego odmawiają wydania go rodzinie.

Paniom w schronisku nie zależy chyba na tym aby psy znalazły przyjazne domy. Albo też miały do czynienia z nadużyciami i są zbytnio ostrożne. Albo upajają się władzą. Nie wiem – psychologia urzędnicza to ostatnia rzecz, która mogłaby mnie zainteresować.

[Upajają się władzą. Ludzie mali łapczywie wykorzystują każdą okazję do zamanifestowania swojej, bodaj namizerniejszej, władzy. – admin]

We współczesnym świecie całkowicie zanika poczucie odpowiedzialności indywidualnej. Lekarz w szpitalu troszczy się o przestrzeganie formalnych procedur a nie o zdrowie pacjenta. Pacjent może sobie nawet umrzeć, byleby legalnie, czyli w zgodzie z procedurami. Zamiast ratować ofiarę wypadku ludzie dzwonią na numer alarmowy, zamiast nakarmić głodnego psa zawiadamiają Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami. Zamiast pomóc dziecku sąsiadów w lekcjach napuszczają na nich opiekę społeczną.

Warto zrozumieć, że czasami trzeba działać w sposób całkowicie nieformalny. Zadzwonił do mnie kiedyś znajomy z Tczewa informując, że na podwórzu podmiejskiego opuszczonego domu zdychają z głodu dwa dobermany. Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami z Gdańska, do którego się zgłosił, obiecało omówić ten problem na najbliższym posiedzeniu czyli za miesiąc.

Nakłoniłam znajomego aby sforsował siatkę i zabrał psy. Dla suki którą nazwaliśmy Fuga znaleźliśmy wspaniały dom pod Warszawą. Samiec też znalazł opiekuna. Zrobiliśmy na wszelki wypadek zdjęcia wyglądających jak szkielety psów i uzyskaliśmy opinię weterynarza, ale nikt nas za włamanie nie ścigał.

Kiedy indziej sąsiad alkoholik w ataku delirium rzucał psem o moją ścianę. Nie zawiadamiałam żadnych służb. Zastukałam do sąsiada i w zrozumiałym dla niego języku (tak to nazwijmy) wytłumaczyłam mu niestosowność jego postępowania. Następnego dnia, zgodnie ze złożoną mi obietnicą, oddał psa w dobre ręce.

Zawsze przedkładam i będę przedkładać działania bezpośrednie nad angażowanie odpowiednich służb, co jest obecnie powszechnym obyczajem, właściwie normą. Dlatego zaimponował mi Lityński, który nie umiejąc pływać podjął próbę ratowania swojego psa z zamarzniętej rzeki. Nie było to postępowanie zbyt rozsądne, a Lityński nie jest postacią z mojego sztambucha, ale zachował się jak prawdziwy mężczyzna.

Zachwycił mnie też kiedyś wyczyn amerykańskiego pilota Chesleya Sullenbergera który 15 stycznia 2009 uratował wszystkich pasażerów i załogę Airbusa A320 wodując uszkodzony samolot na rzece Hudson. Zamiast podziękowań i medalu miał sprawę sądową o naruszenie procedur.

Taki podły jest ten pieski świat.

Izabela Brodacka Falzmann
https://naszeblogi.pl/58245-pieski-swiat

Niemcy nie wymordowaliby tyle ludzi bez pomocy Żydów

Niemcy nie wymordowaliby tyle ludzi bez pomocy Żydów

Wywiad przeprowadzony przez Juliusza Osuchowskiego z Josephem Nichthauserem

Juliusz Osuchowski: Skąd, proszę Pana bierze się opinia, ze Polacy są antysemitami. Kto te opinie rozgłasza. Czy inaczej propaguje ja na cały świat?

Joseph Nitchthauser: Proszę Pana! Polski antysemityzm to jest straszne głupstwo. Ja tu walczę z moimi żydami o to. Ja tu byłem przez osiem lat prezydentem Federacji Żydowskiej i zawsze z nimi walczyłem. Pokolenie które się tutaj urodziło, zostało nauczone przez swoich rodziców, którzy urodzili się w Polsce, że Polak to antysemita.

Ja przeżyłem Oświęcim i inne obozy koncentracyjne, tylko dlatego, ze nauczyłem się spawać. Nauczyłem się od razu jak tylko mnie wzięli do obozu. Był to mały obóz na Górnym Śląsku niedaleko Katowic jakieś 50 kilometrów od nich i tam ja się nauczyłem spawać i acetylenem i elektrodami elektrycznymi. Ja lubiłem spawać, byłem dzieckiem, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że pracuję dla nazistów i to mnie chyba uratowało. Pracowałem do końca jako spawacz.

W Oświęcimiu było to komando 21, nazywało się “kraftwerke”, byli w nim tylko spawacze. Jakieś 300 ludzi, sami spawacze. Tego komanda nikt nie ruszał. Nigdy mnie nie bili, gdyby nie amerykańska bomba, którą Amerykanie potraktowali fabrykę w której pracowało 98% więźniów, a podmuch wybuchu wyrzucił mnie na zewnątrz budynku i rozwalił mi uszy, to z wojny wyszedłbym cało.

Chodzi o to, ze myśmy im (nazistom) pomagali. Ja to powiedziałem dla telewizji brazylijskiej. Ja się nie boje nikogo. Szczególnie nie boje się żydów. Jestem żydem, umrę żydem, mój ojciec był żydem; religii nie praktykuje żadnej, ale też nie jestem ateistą. Na drzwiach mam symbol żydowski, który mają na drzwiach wszyscy praktykujący żydzi, to na pamiątkę mojego ojca i matki, oni byli religijnymi, praktykującymi żydami.

Polska była jedynym z siedemnastu krajów, które naziści zajęli, republik, monarchii, który nie dostarczył ani jednego esesmana, ani dobrowolnie, choćby jednego żołnierza do Wehrmachtu.

Wszystkie inne kraje dostarczyły.

Ukraińcy – byli gorsi, jak esesmani niemieccy.
SS holenderskie – było jeszcze gorsze.
Dania – ten piękny kraj, który uratował prawie wszystkich swoich żydów, dostarczał kontyngenty SS.
Francja – była jedynym krajem z krajów okupowanych, w którym żydów francuskich, a było ich 400.000, nie wyaresztowali Niemcy. Zrobiła to policja francuska bez żadnego ponaglania i rozkazu niemieckiego. Znała ona wszystkie adresy i sami ich wyaresztowali. W Paryżu najpierw trzymano ich na welodromie De Wer skąd przewozili ich do Dani a stamtąd francuskie pociągi z francuską obsadą zawoziły ich do Oświęcimia.

To, o czym się nie mówi, chyba jest ważniejsze, niż to, o czym się mówi. A nie mówi się o tym jak myśmy, żydzi pomogli nazistom nas zniszczyć.

Jakieś dwa tygodnie temu zostałem zaproszony przez telewizje, aby właśnie mówić o tym. Zawiadomiłem kilka osób aby oglądali tę moją pogadankę. W zasadzie bez żadnego specjalnego przygotowania opowiedziałem Brazylijczykom jak to było, co się naprawdę działo i co się stało. W Oświęcimiu nie było dość Niemców aby nas pilnować. Prawie wszyscy znajdujący się tam esesmani byli ranni i przysyłani z różnych frontów.

Aby zagazować, a potem spalić, czasem 10 tysięcy, czasem 20 tysięcy ludzi dziennie, potrzeba było pareset osób, aby przy tym strasznym procederze pracowali. SS-mani prawie co dwa tygodnie wybierali spośród więźniów żydowskich mocnych, zdrowych mężczyzn, grupę trzystu do pięciuset ludzi, którzy byli przydzielani do pracy w krematoriach i komorach gazowych. Po trzech tygodniach taka grupa szła do komory gazowej, a esesmani wybierali nową.

Nigdy według mojej wiedzy i badań, a ja do dnia dzisiejszego jeszcze badam problem Holokaustu, nie znalazłem żadnego przypadku, aby ktokolwiek,chociaż jeden żyd powiedział – nie – ja nie będę pracował przy tym! Co ryzykował? – tylko tyle, że by go od razu zastrzelili. Umrzeć by musiał, albo zastrzelony, albo zagazowany, bo Niemcy oszczędzali kule.

Gdyby tak się stało, Niemcy nie mogli by tego zrobić, co zrobili. Po prostu nie mieli dosyć ludzi, by ta machina funkcjonowała, gdyby nie komanda żydowskie, które zaprzęgnięto do machiny śmierci.

Ci wszyscy, co pracowali w tych komandach, wiedzieli, że umrą, że nie będą do końca wojny pracować w krematorium, ładować trupy do pieców, czy wyrywać złote zęby z zagazowanych ludzkich zwłok i ładować je na wózki, aby dowieźć do krematorium.

Niemcy nie mieli ludzi, nie mieli mężczyzn. Na polach pracowali Polacy, w fabrykach więcej pracowało Ukraińców, bo Polacy nie chcieli pracować solidnie i Niemcy nigdy nie wiedzieli, co oni wymyślą i zrobią im na złość.

Jeńcy – ci wszyscy: Amerykanie, Anglicy, Nowozelandczycy, Australijczycy – pracowali przy torach kolejowych, i tak dalej. Niemców do pracy nie było, a do pilnowania też mało. Żydów zmuszono oczywiście, aby pracowali w krematoriach i komorach gazowych! Ale można było nie chcieć! Chciało się uratować życie, tylko na jakieś dwa tygodnie?

Tak samo w gettach! Przecież Gettami administrowali żydzi. Byli tam żydowskie władze, żydowska policja wykonująca polecenia niemieckie. To nie Polacy pomagali Niemcom wyznaczać żydów do transportów – to robili żydzi. To nie Polacy pilnowali niemieckiego porządku w gettach, ale żydzi.

Nie znam przypadku, aby żydzi administrujący gettem, odmówili wykonania niemieckiego polecenia. Przecież za to groziło tylko zabicie i to tylko jednej osoby, a nie całej rodziny, jak groziło to Polakom za pomoc żydowi, a Polacy to robili.

Żydzi amerykańscy wiedzieli doskonale, co się dzieje z żydami europejskimi, zarówno przed 1939 rokiem, jak i w czasie wojny. Ja jak coś robię, to robię aż do końca i nic nie mowię, na co nie mam 100% dowodów. Ja mam tutaj dokument, który został opublikowany w prasie żydowskiej, tutaj, w Brazylii.

W “Redzenia Judaika” – to czasopismo jest drukowane w Sao Paulo – w tym to właśnie piśmie został dość dyskretnie zresztą opublikowany artykuł głównego jej redaktora, w którym napisał on, ze żydzi amerykańscy nie zrobili prawie nic, aby ratować żydów europejskich przed zagładą. Powód? Obawiali się konkurencji przy pracy. Ten, co to napisał, to nie był idiota – to był żyd, który doskonale wiedział co i dlaczego pisze. Nazywał się Oskar Minc. On jeszcze żyje, jest na emeryturze.

A co zrobiły inne rządy jeszcze przed 1939 rokiem?
Anglicy zamknęli bramy.
Delegacji żydowskiej, która udała się do Australii z prośbą o wpuszczenie tam żydów europejskich, powiedziano, że nie mają tam żadnych problemów rasowych i nie chcą ich też importować z Europy. Zamknęli drzwi dla żydów.

A wie pan, który kraj otworzył swoje granice wtedy dla żydów? Nie wie pan? POLSKA, proszę pana.

Ja jestem świadkiem, jak było w tym maleńkim miasteczku Andrychowie. Wie pan gdzie jest Andrychów?

Juliusz Osuchowski: Naturalnie, że wiem.

Joseph Nitchthauser: Tak? Dzisiaj jest to duże miasto. Przed wojną było to małe miasteczko 5.000 mieszkańców. Tam proszę pana nic nie było. Była tylko taka fabryczka Bracia Czeczowiczka. Andrychów wówczas był niedaleko granicy. Pewnego dnia zobaczyliśmy, jakieś trzy, cztery miesiące przed wybuchem wojny, furmanki, które jechały na Wadowice. Niektóre zatrzymały się w Andrychowie.

Byli to żydzi niemieccy, którym jeszcze Hitler zezwolił opuścić teren niemiecki i udać się, gdzie tylko chcą.

Wtedy Francja wpuściła nieliczną grupę uchodźców. Polska otworzyła zupełnie granice. Ja nie wiem, dlaczego dyplomacja Polska o tym zupełnie nie mówi. Jak nie wiedzą – to mogą mnie zawołać jako świadka. Ja z tymi żydami niemieckimi rozmawiałem. Ja już wtedy mówiłem całkiem nieźle po niemiecku.

Mój ojciec urodził się w Niemczech pod Gliwicami i w domu z dziećmi mówił po polsku i po niemiecku, tak jak prawie wszędzie na Śląsku. Ludzie miedzy sobą mówili trochę po polsku, trochę po niemiecku.

Juliusz Osuchowski: Parę lat temu w Waszyngtonie zostało otwarte muzeum Holokaustu żydów w czasie drugiej wojny światowej w Europie. Jeden z moich znajomych nazwał je Muzeum Wstydu żydów amerykańskich.

Joseph Nitchthauser: Święte słowa, proszę Pana. To jest naprawdę muzeum wielkiego wstydu żydów z USA. Ludzie, którzy nic nie zrobili, aby pomóc innym ludziom, zwłaszcza, gdy trzeba było ratować życie ludzkie, najchętniej obwiniają innych o grzech zaniechania. Tak, innych! Bardzo łatwo jest pokazać na innych i ich obwinić, nie mówiąc nic o sobie, lub o swej rodzinie. Dziś w USA żydzi chcą zapomnieć, chce się się wybielić środowisko tamtejszych żydów od grzechu zaniechania w stosunku do ich braci w ogarniętej straszną wojną Europie. Bardzo jest wygodna pozycja do obrony podnoszenie krzyku o antysemityzm.
Był Pan może w Izraelu?

Juliusz Osuchowski: Nie

Joseph Nitchthuser: A to szkoda. W Jerozolimie jest słynne muzeum zwane Jad Ba Sen. Obok tego muzeum jest taka aleja, gdzie są drzewa. Na każdym drzewie jest tabliczka. Na tabliczkach są nazwiska rodzin i ludzi nie-żydów, którzy w czasie okupacji uratowali życie żydom. I wie Pan co? Tam są prawie tylko polskie nazwiska! Tam stoją te tabliczki. Do dzisiejszego dnia nikt ich nie wyciągnął. A żydów w Polsce było dużo, w niektórych miasteczkach było ich prawie 90%, a całym kraju w gruncie rzeczy to wynosiło w stosunku do całej ludności jakieś 15%.

Jak sobie można wyobrazić Francję która ma jakieś 60 milionów ludzi. Dzisiaj żydów we Francji jest niewielu, a jak wielki jest tam antysemityzm obecnie. Wystarczy tylko mały ogień z zapałki, aby wybuchła rasistowska awantura. A co by było, jak by tam teraz było 15% żydów, tak jak w Polsce przed wojna. To znaczy ile? 9 milionów żydów we Francji.

Nikt ze środowiska żydów w USA słowem nie wspomina o tym, ze Polska była jedynym krajem na świecie, gdzie żyd mieszkający, urodzony w niej, nie był zmuszany do mówienia po polsku. Nie było nawet takiego prawa, które zobowiązywałoby żyda do znania oficjalnego języka, jakim był język polski.
Wiec gdzie ten antysemityzm polski? Proszę pomyśleć o wolnej republikańskiej Francji, w której okolu 15% ludzi nie mówiło by po francusku. Czy w kolebce wolności, USA gdzie 15% obywateli nie mówiło by po angielsku, czy o Brazylii. Ludzie mówią, ale nie wiedza o czym mówią, nie rozumieją słowa antysemityzm, swoje słabości przypisują innym: to nie my, to oni.


(Część druga)

Naturalnie prawnie dyskryminacja i rasizm jest tu zabroniony, ale faktycznie on jest, na szczęście, nie wszędzie. Dyskryminacja w stosunku do żydów jest słaba, bo oni tu już nie są handlarzami. Jednak są przypadki nietolerancji w stosunku do żydów.
A dlaczego o to pytałem w telewizji? Ja się zapytałem w telewizji, kim jest Dawid Wilbernstain, który jest mężem córki naszego prezydenta F. H. Cardozo. Czy byle jaki żyd w Polsce nazywał się Dawid Wilbernstain? Ten zięć naszego prezydenta ma ładna gębę, wygląda jak aktor filmowy, jemu nikt nie odważy się powiedzieć, że jest żydem.

Ja rzadko mowie po polsku, bo obecnie tu w Belo Horizonte jest bardzo mało Polaków. Mowie tak jak mowie do dzisiejszego dnia, to między innymi dlatego, ze przez długi czas tłumaczyłem dla wojska. Jak Ojciec Święty Jan Paweł II objął pontyfikat w Watykanie, to wtedy II sekcja wojska, ta anty-szpiegowska zaczęła mu posyłać wiadomości o sytuacji kościoła w Brazylii. Ale Ojciec Święty nie odpowiadał. Pewnego dnia zwrócili się do mnie.

Ja mam przyjaciela do dnia dzisiejszego tu w naszej gazecie, patrz – powiedziałem – dostałem błogosławieństwo od Ojca Świętego. No to ja to opublikuję. No i opublikował. Wojsko to przeczytało. Pewnego dnia dostałem zaproszenie, żeby do nich przyjść do czwartego pułku piechoty. Tam poprosili mnie o tłumaczenie jednej stronicy. Oni dali takie krótkie wiadomości o kościele w całej Brazylii. To było dla mnie zupełnie łatwe. Przetłumaczyłem, a oni posłali. Otrzymali odpowiedź po raz pierwszy, ale po polsku, podpisaną przez księdza Dziwisza. Czy go Pan zna?

Juliusz Osuchowski: Tak, wiem kto to jest, ale nie znam go osobiście.

Joseph Nitchthauser:

Ostatnio publikowali tutaj dokument, że Watykan prosi o przebaczenie i tak dalej, że katolicyzm nie zrobił dosyć dla żydów. Ja uważam, ze nawet nie potrzebowali iść tak daleko. Nikt nie mógł nic zrobić dla żydów. Nikt! To była ta tragedia. Nikt, ani Ojciec Święty, ani księża, ani nikt. Pomimo wszystko jednak robili. Ja nie rozumiem, dlaczego Watykan musiał prosić o przebaczenie? Przede wszystkim Papież Pius XII zrobił co mógł. Jeśliby zrobił więcej, to by posłano tam dwóch esessmanów i by go tam zastrzelili w Watykanie i nikt by nawet nie gwizdnął. Nikt by nic nie mógł zrobić.

Tu, w Belo Horizonte, jest jedna rodzina, zresztą bardzo starych ludzi, żydów niemieckich, którzy uciekli z Niemiec, przeszli do Włoch i w 1942 roku, w pełnej wojnie, otrzymali paszporty Watykanu i przyjechali do Brazylii. W pełnej wojnie, proszę Pana! Tutaj mieszkają, a w Sao Paulo jest wiele takich rodzin. Słyszał Pan na pewno o świętym Maksymilianie Kolbe? Ja zostałem przywieziony do Oświęcimia w cztery miesiące po jego śmierci. Jeszcze się dużo mówiło o nim. Ja już trzy razy byłem w telewizji i trzy razy opowiadałem o świętym Maksymilianie Kolbe. Zawsze byłem przejęty tym. Nie mogłem zrozumieć, jak można się poświecić tak dalece za drugiego człowieka, którego nawet nie znal. On tylko słyszał, że ten porucznik powiedział “o, moja żona, moje dzieci”, bo został wyznaczony żeby poszedł do tej celi głodowej. A ksiądz Kolbe wyszedł z szeregu, nie? I powiedział: “Ja chcę iść”. I poszedł.

Ja otrzymałem dokumenty – z Polski dokumenty, z Niepokalanowa – gdzie się przypuszcza, dlaczego on został zaaresztowany. Bo został zaaresztowany całkiem zwyczajnie przez gestapo. Przyjechali do klasztoru i zabrali go. Najpierw posłali go do Pawiaka w Warszawie, a potem do Oświęcimia. Więc między innymi przypuszcza się, że ofiarowali mu obywatelstwo niemieckie, przypuszczając że Kolbe jest pochodzenia niemieckiego. On nie przyjął. W swoich kazaniach on zawsze dawał do zrozumienia, bo był człowiekiem bardzo inteligentnym, że to nie jest w porządku, to co robią z Polakami, żydami i innymi narodami naziści. On dal osobiście rozkaz, polecenie – o czym dużo Polaków nie wie do dnia dzisiejszego, ja to mówię nie od siebie, ja mam dokumenty – aby otworzyć drzwi wszystkich klasztorów reguły franciszkańskiej, on był franciszkaninem, aby przyjąć Polaków i żydów, którzy zostali przez nazistów wyrzuceni z Pomorza. Jak on dał ten rozkaz, to w miesiąc potem przyjechało po niego auto i tak się skończyło.

No to jak można mówić, że nie pomagali. Nawet Francuzi, którzy sami wydali Niemcom wszystkich swoich żydów, pomagali. Nie tyle co Polacy, ale pomagali. Dzisiejszy arcybiskup Paryża, od którego tutaj mam list, zaraz go pokaże, Jan Maria Lustinger urodzony jest we Francji, ale jego rodzice byli żydami z Bielska, z mojego miasteczka. Miasteczka, w którym ja się urodziłem. Oni pojechali do Francji już w 1925 roku. Dzisiejszy Kardynał Lustiger urodził się w 1926 roku i cała jego rodzina i on też byli normalnymi żydami. Nie wszyscy we Francji byli i są radzi z tej Papieskiej decyzji.

Po wkroczeniu Niemców do Francji, Francuzi złapali jego rodziców. Lustigera i jego starszego brata nie złapali, gdyż schowali się oni gdzieś w piwnicy. Obu tych chłopców – to były prawie że jeszcze dzieci – wzięli dobrzy ludzie do gór nad granice ze Szwajcarią i tam uratowali się u górali francuskich. W międzyczasie Lustiger poprosił o chrzest. Przechrzcił się na katolicyzm, jego brat nie. Jak skończył 16 lat powiedział: “ja chcę być księdzem”. I dzisiaj jest kardynałem. Brat jego jest w Izraelu, mieszka w jednym kibucu. Nie wszyscy we Francji byli i są radzi z tej papieskiej decyzji. Ale nie można było ratować. Za ratowanie żyda, za danie mu talerza zupy, na terenie tylko Polski, jeżeli Niemiec złapał, mógł zastrzelić, od razu na miejscu i żyda i Polaka jeżeli chciał. Oni mieli władze nad śmiercią i nad życiem we wszystkich państwach, które oni zajęli. Oni byli wszechwładni. Tak, że nie było możliwości, trzeba było mieć bardzo dużo odwagi, żeby pomoc żydowi.

Polskę i Polaków zawsze bronię, bo tak mnie rodzice nauczyli. I tak jak analizowałem dzisiaj, a mam na karku już siedemdziesiąt lat. Nie zmieniłem opinii, bo wiem, że jest wielką niesprawiedliwością, jeżeli mówi się tak źle o Polakach.

Juliusz Osuchowski: Kim byli Pana Rodzice?

Joseph Nitchthauser: Mój ojciec miał furmankę sanie i dwa konie. Jeździł do Jaworzna do kopalni. Brał tam węgle zapakowane w worki, nie sprzedawał ich, tylko rozwoził. Nie tylko dla żydow, ale też dla Polaków. I z tego utrzymywał całą rodzinę – bardzo marnie.

Juliusz Osuchowski: Ten prosty człowiek, woźnica, Pana Ojciec, polski żyd nauczył Pana patriotyzmu polskiego?

Joseph Nitchthauser:

Tak. Miał brodę nie taką długą, ale taka jak ja. Ja mam brodę nie dlatego, ze jestem żydem. Dwa lata temu pracowałem na rzecz jednego kandydata na burmistrza miasta w czasie wyborów. Wtedy wszyscy w naszym komitecie zapuścili brody, bo nasz kandydat nosił brodę. Mogę powiedzieć, ze mój ojciec był dość pobożnym żydem. Chodził do bożnicy – w każdą sobotę rano. I brał mnie za rękę, brał mojego brata, było nas pięcioro, trzech synów i dwie córki, i prowadził do bożnicy. Ojciec nigdy nam nie mówił, ze mamy źle mówić o Polsce. On nam zawsze mówił, że tu w Polsce, jest nasze miejsce i my mamy szanować ten kraj.

Mój brat służył w wojsku polskim w 1939 roku. Gdy wojna wybuchła, znalazł się na pierwszej linii frontu, bo służył na samej granicy z Niemcami. Przeszedł z wojskiem całą kampanię wrześniowa. On był dobrym, polskim podoficerem. Zginął w gettcie w Tarnowie wraz ze swą żoną. Do naszego domu przychodzili sąsiedzi i razem z ojcem pili. Oni, Polacy, więcej rozmawiali z nim po niemiecku niż po polsku. Rozmawiali o wszystkim. O tym, co się działo wokół nas i o sprawach ważnych. Ja ubóstwiałem przysłuchiwać się tym rozmowom. Zawsze wracam pamięcią do domu mojego ojca i zawsze chciałem to, co zostało z mojego dzieciństwa tam pokazać mojej córce.

Jak uskładałem trochę pieniędzy, a moja córka wtedy studiowała w Anglii, ona miała 18 lat. Pojechałem do Anglii, zabrałem ją i powiedziałem: “zobaczysz gdzie twoi dziadkowie mieszkali”. Ona miała tydzień wakacji na uniwersytecie w Cambridge. Zawiozłem ją wszędzie, gdzie ja spędziłem moje dzieciństwo i gdzie żyła cała moja rodzina. Żydowska rodzina, która bardzo kochała i szanowała Polskę i Polaków. To było bardzo wzruszające być tam skąd wyszedłem i spotkać się po latach ze znajomymi, którzy jeszcze w tych miejscach się znaleźli. To było wielkie przeżycie, a oni wszyscy byli tacy serdeczni i tak bliscy, tak bardzo gościnni – prawdziwi starzy znajomi – Polacy.

Śmiech i łzy – Benny Hill


Benny Hill – figura ze zbioru Madame Tussauds

Przez 40 lat rozśmieszał miliony ludzi na całym świecie. Jego programy cieszyły się dużą popularnością, a on sam zyskał status ikony angielskiego poczucia humoru.

Za jego uśmiechem krył się jednak smutek. W życiu prywatnym był skazany na samotność. Mimo fortuny zmarł w wynajmowanym mieszkaniu. Ciało odnaleziono dopiero kilka dni po śmierci.

Charakterystyczna twarz, a na niej ciągle utrzymujący się szeroki uśmiech. To pierwsze skojarzenie, kiedy spróbujemy przywołać myślą postać angielskiego komika, Benny’ego Hilla. W uszach pobrzmiewa natychmiast charakterystyczna melodia, zapowiadająca każdy odcinek „The Benny Hill Show”.

Pomimo, że od śmierci angielskiego komika minęło już 29 lat, ciężko wyobrazić sobie kogoś, kto nie znałby ciągle za czymś goniącego aktora. W istocie taki był Benny Hill, ale tylko na ekranie. Gdy taśma filmowa się zatrzymywała i gasły flesze, gasł również uśmiech. Człowiek, który rozśmieszał miliony osób na całym świecie, w rzeczywistości prowadził życie samotnika.

Nowy rodzaj żartu

Benny Hill, a raczej Alfred Hawthorne Hill, urodził się 21 stycznia 1924 roku w brytyjskim Southampton. Od dziecka przejawiał talent aktorski, mimo to w dorosłym życiu imał się różnych zawodów. Był mleczarzem, kierowcą, a także lektorem w słuchowiskach radiowych.

To właśnie w radiu postanowił przybrać imię „Benny” – na cześć swojego mistrza Jacka Benny’ego, najpopularniejszego wówczas komika amerykańskiego. Sytuacja Hill’a diametralnie uległa zmianie w 1955 roku. Wówczas to w telewizji BBC wystartował autorski program aktora „The Benny Hill Show”. Z odcinka na odcinek oglądalność programu rosła, a producenci szybko zrozumieli, że mają do czynienia z czymś nowym, oryginalnym i niespotykanym.

Benny Hill wykorzystał dobrze wszystkim znany rodzaj komedii slapstick, w której to postacie są przerysowane, zachowują się spontanicznie i miewają różne niebezpieczne przygody. Wplótł w to zaczerpnięte z kina niemego gagi, a także elementy pantomimy i satyry. Dodatkowym ogniwem były pościgi lub gonitwy, które były przyśpieszane pod charakterystyczną melodię „Yakety Sax” autorstwa Bootsa Randopha i Jamesa Richa.

Oprócz tego komik bardzo często wcielał się w postacie kobiece, co było dodatkowym motywem show i nadawało programowi kabaretowego charakteru. Kobiety zresztą, zwłaszcza młode i seksownie ubrane, były nieodłącznym elementem programu.

Benny mania

„The Benny Hill Show” bił rekordy popularności i oglądalności w ponad 100 krajach. Przez 40 lat podbijał serca widzów. Program nadawany był na całym świecie. Także w Polsce w latach 90. Benny Hill stał się marką, jednoosobową firmą i klasykiem angielskiego poczucia humoru.

Po prawie 30 latach emisji na antenie, na początku lat 80. niespodziewanie wybuchła „Benny mania”. Wielu młodych aktorów czy komików uważało go za króla komedii, próbując naśladować jego ruchy i miny. Fanami Benny’ego Hilla było również bardzo dużo znanych osób. Do takich należeli Michael Jackson, Greta Garbo oraz Charlie Chaplin, który gościł aktora w swoim domu w Szwajcarii.

W domu Chaplina Benny Hill zauważył ustawione na półkach taśmy wideo ze swoimi programami. Musiało być to ogromne wyróżnienie dla skromnego komika. Program przysporzył aktorowi dużej sławy, rozpoznawalności i fortuny, na którą nie był gotowy. Wejście na szczyt było jak zderzenie ze ścianą, po którym nigdy się już nie pozbierał. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

„Sprośny, brudny starzec”

Prywatne życie Benny’ego Hilla nie było życiem typowego milionera, człowieka posiadającego fortunę i sławę. Nie mieszkał on w apartamentach czy luksusowych willach. Nigdy nie kupił nawet domu ani samochodu. Przez całe życie wynajmował mieszkania w pobliżu Londynu.

Warunki egzystencji aktora ocenić można jako skromne. Wszystkie swoje nagrody trzymał w kartonach głęboko w szafie. Benny Hill nigdy również się nie ożenił i nie miał dzieci. W środowisku aktorskim – i nie tylko – krążyły pogłoski, że jest gejem, a piękne i młode kobiety, które grały w jego programach są tylko przykrywką. Prasa co jakiś czas wypytywała go o małżeństwo i życie prywatne. Prawda jest taka, że Hill w przeszłości próbował założyć rodzinę i to dwukrotnie, jednak kobiety nie przyjmowały jego oświadczyn.

W latach 80., gdy ponownie był u szczytu popularności stworzył program, który w którym skrytykował premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher oraz rodzinę królewską. Właśnie po tym w 1982 roku na programy Hilla została nałożona cenzura. Popularność premier Thatcher sprawiła również, że po tym incydencie zakończyła się „Benny mania”.

Zaczęto krytykować jego twórczość, a także oskarżać o brak poprawności politycznej. Środowiska feministyczne zarzucały aktorowi podteksty seksualne wobec młodych, skąpo ubranych kobiet. Pojawiały się głosy, które wprost definiowały komika jako „sprośnego, brudnego starca, który zdzierał ubrania z niewinnych dziewcząt”.

Aktor próbował odpierać te ataki lub w ogóle ich nie komentował, jednak osobiście bardzo brał do siebie wszelkie zarzuty, które zapoczątkowały u niego depresję. Zwłaszcza w momencie, gdy na dobre program zniknął z anteny.

Pojawiały się głosy, które wprost definiowały komika jako „sprośnego, brudnego starca, który zdzierał ubrania z niewinnych dziewcząt”.

Śmiech przez łzy

W tym samym roku zmarł też najbliższy przyjaciel Hilla, Jackie Wright. Komik zaczął topić smutki w alkoholu. W błyskawicznym tempie pogorszył się stan jego zdrowia. Na początku lat 90. kilkukrotnie trafił do szpitala. Lekarze zalecali dietę i zmianę trybu życia. Jednak na marne.

Benny Hill zmarł 20 kwietnia 1992 roku w wieku 67 lat. Prawdopodobnie na zawał serca. Dopiero kilka dni po śmierci znalazł go jego agent, który przyszedł do mieszkania Hilla, gdy ten nie odbierał telefonu. Zastał komika martwego przed telewizorem.

Wokół podziału majątku po zmarłym aktorze na Wyspach (i nie tylko) zrobiło się bardzo głośno. Aktor zgromadził sumę 10 mln funtów. Jak na tamte czasy była to kosmiczna kwota. W testamencie zapisał on wszystko swoim rodzicom i rodzeństwu, jednak wówczas żaden z jego bliskich już nie żył.

W prywatnych zapiskach Benny’ego odnaleziono liścik, w którym Hill zapisał fortunę przyjaciołom. Nie miał on jednak mocy prawnej i majątek ostatecznie został podzielony pomiędzy dzieci jego rodzeństwa, z którymi nie utrzymywał żadnego kontaktu. Być może dlatego, że głośno krytykowali oni twórczość komika, uważając programy pozbawione gustu i smaku. Nie odmówili jednak przyjęcia spadku.

Do opinii publicznej trafiły natomiast plotki, które mówiły, że Benny Hill został pochowany z fortuną. Kilka miesięcy po pogrzebie policja otrzymała zgłoszenie, że nieznani sprawcy rozkopali grób aktora. Nikogo nie udało się uchwycić.

Współcześnie twórczość Benny’ego Hilla jest doceniana i uważana za klasyk angielskiej komedii. Sam aktor uznawany jest za mistrza w swoim fachu. Zapamiętany przez wielu przede wszystkim za sprawą swojej skromności, uśmiechu i salutowania odwrócona dłonią.

Bibliografia:
1. G. Kłos, Benny Hill: Najsmutniejszy człowiek na Wyspach. Odszedł w samotności 28 lat temu, wp.pl (dostęp: 25.03.2021).
2. K. Krasko, Benny Hill stracił wszystko, kiedy podpadł Żelaznej Damie. Tragiczny los znanego komika, Viva (dostęp: 25.03.2021).
3. D. Kuźma, Benny Hill: opowieść o komedii, miłości i mroku, Onet Film (dostęp: 25.03.2021).
4. K. Nadolski, Benny Hill: samotność w blasku fleszy, Onet Film (dostęp: 25.03.2021)

Maciej Danowski
https://ciekawostkihistoryczne.pl/

Marihuana łagodzi zaburzenia mentalne. Naukowcy twierdzą, że to wpływ CBD.


W najnowszym badaniu, które trwało 31 miesięcy i uczestniczyło w nim 87 osób, naukowcom udało się ustalić, że regularne spożywanie CBD może znacząco obniżać zachowania obsesyjno-kompulsywne.

 

Anonimowe badanie zostało przeprowadzone za pośrednictwem aplikacji o nazwie Strainprint przez naukowców z Washington State University.

Polegało ono na tym, że uczestnicy aplikacji samodzielnie wprowadzali dane i oceniali natężenie kłopotliwych uczuć i zachowań przed, jak i po paleniu marihuany.

W sumie podczas 31 miesięcy badan, naukowcom udało się przeanalizować aż 1800 sesji. Okazało się, że po wypaleniu konopi użytkownicy zgłaszali zmniejszenie kompulsji o 60 proc., natręctw lub niechcianych myśli o 49 proc., a niepokoju o 52 proc. Wyniki badań zostały opublikowane w „Journal of Affective Disorders” – w artykule czytamy, że „wyższe dawki CBD były powiązane z wyraźniejszym zmniejszeniem zachowań obsesyjno-kompulsywnych”.

– Ogólne wyniki wskazują, że marihuana może mieć korzystny krótkoterminowy, ale nie długoterminowy wpływ na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Naprawdę obiecujące jest odkrycie wpływu CBD, ponieważ nie jest to środek odurzający. Może to stanowić obszar, w którym badania kliniczne nad leczeniem kompulsji i lęku przy użyciu czystego CBD mogłyby przynieść rzeczywiste korzyści – wyznała Carrie Cuttler, autorka badania.

Badanie, które trwało ponad 1,5 roku pozwoliło badaczom sprawdzić, czy wraz z regularnym stosowaniem konopi indyjskich, zwiększa się również konieczność przyjmowania większych dawek CBD, aby uzyskać ten sam efekt co wcześniej. O ile bowiem skuteczność w leczeniu chorób jest już niepodważenia, o tyle sam mechanizm funkcjonowania CBD w ludzkim organizmie wciąż nie jest do końca znany.

– Staramy się budować wiedzę na temat związku używania konopi indyjskich i OCD, ponieważ jest to obszar, który jest naprawdę niedostatecznie zbadany – powiedziała Dakota Mauzay, doktorantka w laboratorium Carrie Cuttler

Aplikacja Strainprint służy nie tylko celom badawczym. Obecnie jej zadaniem jest pomoc użytkownikom w ustaleniu, który rodzaj konopi jest najlepszy dla ich zdrowia. Autorzy badania planują przeprowadzić kolejne analizy, aby potwierdzić tezę, że CBD skutecznie łagodzi objawy kompulsji i natręctw.

Opracowanie: Kamila Gulbicka
Źródło: focus.pl
https://dobrewiadomosci.net.pl/

CBD – Kannabidiol jest jednym z ponad 80 związków z grupy cząsteczek zwanych kannabinoidami, oraz jednym z ponad 480 związków naturalnie występujących w konopiach. Spośród tych substancji CBD i THC występują w konopiach w najwyższych stężeniach – właśnie dlatego są najbardziej rozpoznawalne i najlepiej zbadane.

CBD to legalna i najważniejsza substancja aktywna medycznej marihuany oraz konopi, o bardzo szerokim spektrum działania. Spośród kilkuset substancji wykrytych w konopiach CBD posiada najsilniejsze właściwości zdrowotne. Olej CBD z konopi siewnych nie jest psychoaktywny i może być stosowany jako wszechstronny środek terapeutyczny bez obaw o zmiany świadomości. Kannabidiol(CBD) w przeciwieństwie do THC nie powoduje skutków ubocznych, nie odurza i nie uzależnia. (…)

Za https://biokonopia.pl/blog/post/2-wlasciwosci-terapeutyczne-kannabidiolu-cbd

Admin

poniedziałek, 29 marca 2021

Dramat „osoby niebinarnej” z Warszawy, bo… musi zapłacić za wodę


Kiedyś „osoby niebinarne” zwano wariatami…

Wśród działaczy lewicy coraz bardziej popularne stało się życie z internetowych zbiórek.

Tym razem działacz Federacji Młodych Socjaldemokratów, określający się mianem „osoby niebinarnej” postanowił zebrać na opłatę za zużycie wody.

Jak twierdzi, „są to pieniądze, których totalnie nie mam, a które muszę mieć do poniedziałku”. Połowę kwoty już zebrał! – czytamy na portalu Media Narodowe.

[A może być, pasożycie, poszedł do roboty? – admin]

– Nazywam się Tolly – zaczyna opis swojej zbiórki. Jednak według portalu zrzutka.pl zbiórkę założyła osoba posługująca się nazwiskiem Bartosz Kulczycki. Bartosz vel. Tolly określa się mianem „osoby niebinarnej” i dotychczas mieszkał na Pradze-Północ.

– Ze względu na sytuację prywatno-rodzinną muszę wrócić do rodzinnego domu, a w związku z tym – rozliczyć się z właścicielką wynajmowanego przeze mnie mieszkania z wykorzystanych mediów (gazu, wody i prądu) – wyjaśnił.

Lewicowy działacz postanowił te koszty przerzucić na internautów.

– Działam na rzecz praw osób queerowych, zajmuję się sprawami międzynarodowymi w Federacji Młodych Socjaldemokratów, a w wolnym czasie gram w retro gry – tak autor zbiórki opisał siebie samego.

– Nie ogarniaj wody w swoim domu – zajmuj się sprawami międzynarodowymi – skomentował na Twitterze Waldemar Krysiak.
– Waldek Ty wstrętny cośtamfobie. Tolly to „Osoba Sekretarna”! W sumie beka, że Forum Młodych Komunistów chce zmieniać świat, a nie ogarniają głupiej wody – napisał z kolei Oliver Pochwat, publicysta wSensie.pl i „Myśli Praskiej”.

– Jak się okazuje, oszczędność wody nie była naszą silną stroną [ha ha ha! – admin], a pani właścicielka sporządziła… ciekawą umowę. W związku z powyższym, tylko ja, muszę zapłacić prawie 2100 zł. Są to pieniądze, których totalnie nie mam, a które muszę mieć do poniedziałku – wyjaśnił autor zbiórki. – Każda złotówka sprawia, że będę musiały pożyczyć mniej pieniędzy – stwierdził.

https://www.magnapolonia.org

Zaszczepiony pierwszą dawką prezydent Pakistanu zaraził się koronawirusem


Prezydent Pakistanu Arif Alvi, który otrzymał pierwszą dawkę szczepionki przeciwko koronawirusowi, poinformował, że zaraził się koronawirusem.

„Mam pozytywny wynik testu… Niech Allah zlituje się nad wszystkimi chorymi na COVID-19. Była pierwsza dawka szczepionki, ale przeciwciała zaczynają się rozwijać po drugiej dawce, która miała być zrobiona po tygodniu. Proszę, bądźcie nadal ostrożni”- napisał prezydent na Twitterze.

Wcześniej premier Pakistanu Imran Khan, który również otrzymał pierwszą dawkę szczepionki, zaraził się koronawirusem.Ministerstwo Zdrowia Rosji rozpoczyna rejestrację szczepionki „Sputnik Light”

Krajowe szczepienia przeciwko koronawirusowi rozpoczęły się 3 lutego, dwa dni po otrzymaniu 500 tysięcy dawek szczepionki Sinopharm z Chin. Preparat ten jest skuteczny w 79,3% i jest oparty na inaktywowanym wirusie. Został zatwierdzony w co najmniej 16 krajach.

W styczniu pakistańska agencja leków przyznała firmie Sinopharm zezwolenie na awaryjne stosowanie jej szczepionki. Oprócz tej szczepionki Pakistan zatwierdził użycie „oksfordzkiej” szczepionki AstraZeneca, rosyjskiej szczepionki „Sputnik V” oraz chińskiej szczepionki CanSino Biologics.

Według najnowszych danych Ministerstwa Zdrowia Pakistanu w kraju odnotowano ponad 659 tysięcy przypadków koronawirusa, wyzdrowiało ponad 598 tysięcy osób, a zmarło 14,2 tysiąca.

https://pl.sputniknews.com

Przyjęcie „szczepionki” nie ma nic wspólnego z zabezpieczeniem pacjenta przed zarażeniem się niezwykle groźnym wirusem – lecz zamanifestowanie solidarności z plugawymi oszustami, żerującymi na ludzkiej glupocie.
Admin

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...