Wielu wylewa gorzkie żale nad losem Polaków na Białorusi, dotkniętych ostatnio represyjnymi działaniami władz Aleksandra Łukaszenki.
Tych represjonowanych, w sposób widoczny, nie jest jeszcze zbyt wielu, bo chodzi raptem o pięć osób aresztowanych, wobec których toczy się dochodzenie władz białoruskich.
Tym niemniej, nasz rząd powinien przedsięwziąć działania mające na celu uwolnienie tych osób. Nawet bardziej winien czuć się do tego zobligowany, gdyż, jak wielu uważa, w jakiejś mierze działania tych aktywistów polskich organizacji na Białorusi, mogły być inspirowane z Polski.
Tymczasem, gdy się obserwuje jakie kroki podejmują polskie władze, by tym ludziom pomóc, to nietrudno dojść do przekonania, że ich skuteczność będzie ograniczona. Nie można oczywiście zarzucić polskim władzom, że nie są aktywne w tej sprawie. Przeciwnie, są bardzo aktywne, z tym że należy mieć wątpliwości co do pozytywnych następstw takich działań.
Na czym te działania polegają? Głównie na wzywaniu UE, USA i innych państw zachodnich do interweniowania u władz Białorusi by je skłonić do zmiany polityki, także przez wprowadzanie sankcji. Sankcje są chyba uważane za jakiś uniwersalny środek i łącznie z apelami zdają się wyczerpywać zakres działań. Dla przykładu, wiceszef polskiego MSZ Paweł Jabłoński stwierdził, że reżim w Mińsku „nie ma co liczyć, że polityka Polski czy Unii Europejskiej w stosunku do nich się zmieni, a jeśli już to w ten sposób, że będą nakładane kolejne sankcje, jeśli będzie taka potrzeba”.
Podobnie, prezydencki minister Krzysztof Szczerski w rozmowie z doradcą amerykańskiego Sekretarza Stanu zabiega o zaangażowanie się USA w obronę praw polskiej mniejszości na Białorusi, zaś prezydent Duda pisze list do prezydenta Bidena z prośbą o interwencję, gdyż, według niego, reżim w Mińsku atakuje polską mniejszość z powodów politycznych, jako członków białoruskiego społeczeństwa, powiązanych z transatlantyckimi instytucjami demokratycznymi.
Skąd ta pewność, że administracji waszyngtońskiej akurat mocno zależy by ci Polacy „powiązani z transatlantyckimi instytucjami” byli uwolnieni? Być może amerykańskie cele polityczne wymagają czegoś innego? Jak na razie, obserwowane efekty tych działań polskich władz dają chyba nie większe rezultaty jak wyświetlanie na Pałacu Prezydenckim w Warszawie iluminacji z logo Związku Polaków i portretami Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta, którzy zostali uwiezieni przez władze białoruskie.
Patrząc historycznie, mamy jednak przykłady skutecznych działań państw w sferze obrony praw i interesów konkretnych ludzi żyjących pod władzą państw położonych na Wschodzie i to zdecydowanie bardziej autorytarnych i represyjnych niż obecna Białoruś. Mam tu na myśli działania rządu i służb dawnego RFN w zakresie pomocy Niemcom żyjącym, lub przebywającym na terenie dawnego ZSRR i NRD.
Już Konrad Adenauer zrozumiał, że aby realizować niemieckie interesy na Wschodzie, i skutecznie prowadzić tam politykę, trzeba kontaktować się i rozmawiać z władzami ZSRR. Nie zostawiał tego zadania dla swoich sojuszników z USA, Wielkiej Brytanii, czy Francji, ale sam podejmował rozmowy. Trzeba tu dodać, że startował z bardzo niskiego poziomu, albowiem RFN nie miała, przez dziesięć powojennych lat, nawet stosunków dyplomatycznych z ZSRR, tysiące niemieckich jeńców wojennych przebywało jeszcze w obozach na Syberii, nie uznawano granic, a nawet istnienia niektórych państw bloku wschodniego, jak NRD.
We wrześniu 1955 roku Adenauer pojechał do Moskwy, gdzie negocjował uwolnienie jeńców niemieckich i nawiązanie stosunków dyplomatycznych z ZSRR. I to był początek dwustronnych relacji RFN z krajami bloku wschodniego. Ta droga, na którą wówczas weszły Niemcy, doprowadziła do uregulowania relacji z krajami na wschodzie i ostatecznie do zjednoczenia Niemiec.
RFN miała też do rozwiązania trudne sprawy z traktowaniem opozycjonistów przez władze NRD, których często zamykano w więzieniach. W takich przypadkach dość powszechnie stosowano wykup tych ludzi za pieniądze po poufnych negocjacjach. Szacuje się, ze wydobyto w ten sposób aż 34 tys. osób, za uwolnienie których przekazano do NRD 3,4 mld marek, czyli około 100 000 DM za osobę.
Gdyby władze RFN zamiast tych dwustronnych kontaktów z ZSRR, NRD, czy Polską, ograniczały się tylko do apeli, do swoich sojuszników z NATO i EWG, o interwencję, sankcje i naciski, to niewątpliwie więźniowie polityczni w NRD siedzieliby długie lata w więzieniach, jeńcy na Syberii by umarli, a mur berliński stałby do dzisiejszego dnia. Tak należy sądzić już choćby po tym, że władzom Wielkiej Brytanii, Francji, a nawet USA, wcale nie zależało by Niemcy się zjednoczyły, jak też i los opozycjonistów w NRD, a tym bardziej niemieckich jeńców w ZSRR, obchodził ich mocno umiarkowanie.
O tych doświadczeniach niemieckich w kwestii skutecznego zabiegania o interesy osób niemieckiego pochodzenia na Wschodzie powinny pamiętać władze polskie w kontekście obecnych problemów z Polakami na Białorusi. Sprawa jest tym prostsza, że chodzi przecież chyba tylko o pięć osób, a nie o 34 tysiące, jak w przypadku więźniów politycznych w NRD. Nie powinno to zatem wiele kosztować.
Co gorsza, problem z wyborem właściwej drogi działania może dotyczyć nie tylko rządu, ale także i opozycji. Tak sądzić by należało chociażby po ostatniej wypowiedzi posła Roberta Winnickiego, który skrytykował redakcję tygodnika Myśl Polska, za to, że opublikowała ona wywiad z białoruskim parlamentarzystą, wiceszefem komisji spraw zagranicznych, który zaprezentował, jak można uważać, stanowisko władz białoruskich, na temat obecnego konfliktu i zasugerował podjęcie rozmów o wspólnych interesach. Tymczasem pan Winnicki wezwał do sankcji i nawet zablokowania przejść granicznych dla białoruskiego transportu.
Jak na razie pozytywnych rezultatów takich działań nie ma i bardzo trudno się ich spodziewać. Nawet były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski przyznał w Radiu Wnet, że Polska nie ma instrumentów do wpływu na władze białoruskie, gdyż współpraca gospodarcza z tym krajem jest na minimalnym poziomie, zaś Unia Europejska nie interesuje się sytuacją w tym kraju. Za to coraz bardziej postępuje integracja Białorusi z Rosją; będą wspólne ćwiczenia wojskowe, które mają przybrać charakter czegoś w rodzaju rotacyjnej obecności sił rosyjskich na Białorusi, łącznie ze stacjonowaniem tam rosyjskiego lotnictwa wojskowego.
Czy chodzi nam o utrwalenie tego stanu? Bo jeśli nie, to może jednak lepiej rozmawiać? Zastanawiać może, co jest przyczyną tej naszej jakby niezdolności do samodzielnego załatwiania naszych spraw w kontaktach z sąsiadami. To może wynikać z pewnej niedobrej tradycji historycznej ciągnącej się już od 450 laty, od początku funkcjonowania wolnej elekcji. Wtedy to Polacy zaczęli wybierać sobie na władców różne, zazwyczaj zagraniczne, persony, które zobowiązywały się uroczyście, podpisując pacta conventa, załatwiać wszystkie nasze problemy państwowe. A to odzyskać utracone prowincje, a to własnym sumptem wybudować nam flotę, fortyfikacje, lub wystawić wojsko.
Oczywiście większość nie przywiązywała do tych obietnic żadnej wagi i już pierwszy taki zagraniczny król, Henryk Walezy, pokazał nam, porzucając Polskę, ile jest warte takie pokładanie nadziei w zagranicznym zbawcy.
To jednak nas wiele nie nauczyło i nadal, z jakimś dziwnym uporem, cały czas oglądaliśmy się tylko na innych, na Napoleona, na Churchilla, na Trumpa. Prawie zawsze z tym samym skutkiem. Może pora wydorośleć?
Stanisław Lewicki
https://myslpolska.info/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz