ATOMOWA WOJNA BOGÓW 4
Wspomniane w poprzednich odcinkach wykopaliska i zapiski w starożytnych księgach dowodzą, że globalna wojna nuklearna w zamierzchłej przeszłości to coś więcej niż prawdopodobieństwo. I że wśród jej realiów znajdujemy nie tylko bomby jądrowe, lecz także pociski rakietowe i urządzenia przypominające radar, nie mówiąc już o samolotach. Żadne jednak z tych urządzeń nie mogłoby zostać wyprodukowane bez istnienia zasobów i środłow wysoko rozwiniętej techniki, a więc istnienia wysoko uprzemysłowionego społeczeństwa. A jeśli tak, to utracony Złoty Wiek zamierzchłej przeszłości mógł być "złoty" tylko w retrospekcji - dla tych, którym dane było przeżyć kataklizmy wojny i którzy zachowali w pamięci jedynie najpiękniejsze jego cechy.
W gruncie rzeczy owa era rozwiniętej technologii mogła cierpieć na wszystkie schorzenie, które i nas trapią, a jeśli rzeczywiście cywilicacja ta była znacznie bardziej zaawansowana niż nasza, to i jej problemy mogły być znacznie trudniejsze. Bajeczne Miasto Świateł z pewnością miało swoje ubogie dzielnice, kłopoty z ruchem drogowym, zatłoczeniem, hałasem i stresami; mogły istnieć także problemy siły roboczej, rozwoju przemysłu, produkcji środków żywnościowych, transportu, zanieczyszczenia środowiska i przeludnienia. Nawet jeśli ludzie ci byli niczym mitologiczni bogowie o wspaniałych intelektach i imponująco długim okresie życia, to jednocześnie mogli być obciążeni jakąś wadą psychiczną, która stwarzała podobnie niebezpieczne sytuacje, na jakie społwczeństwo ludzkie natrafia i dziś. Jeśli byli oni natomiast przedstawicielami cywilizacji rozwiniętej w innym układzie słonecznym, to już samo promieniowanie naszego słońca mogło stanowić dla nich poważne zagrożenie i pociągać za sobą ofiary. Być może na przestrzeni wieków ulegli oni stopniowej degradacji, pomimo że ich cywilizacja znacznie przewyższała naszą. Wyjaśniałoby to przekaz zawarty w biblijnej Księdze Rodzaju, że wielka jest niegodziwość ludzi, a usposobienie ich jest wciąż złe.
Z drugiej strony, mogli oni zbudować społeczeństwo bardziej rozwinięte i bardziej ludzkie niż nasze. Być może, trudność leżała w ich stosunkach z innymi cywilizacjami kosmicznymi, a katastrofalny konflikt, który zniszczył ich świat i niemal zgładził rasę ludzką, wywołany był działaniem wrogiej cywilizacji przybyłej z obcej planety lub innego systemu słonecznego.
Mogła to być także kombinacja wszystkich wymienionych czynnyków. Niewykluczone, że nugdy się nie dowiemy, co było przyczyną "upadku" ludzkości i będziemy musieli pozostać przy tych danych, jakich dostarczają nam mity i dostępne jeszcze świadectwa materialne.
Można przeprowadzić szereg interesujących rozważań na temat kierunków, w jakich konflikt ów się rozwijał i znaleźć sporo przekonywujących argumentów na ich poparcie. Jeśli bowiem miniona era wysokiej technologii dysponowała bronią nuklearną, pociskami rakietowymi, radarem itd. i jeśli jej społeczeństwa podlegały rozwojowi równoległemu do tego, jaki charakteryzuje społeczeństwa dzisiejsze, to z pewnością dysponowała ona także podobnymi metodami wojen. Istnieją pewne wskazówki, zarówno w mitach jak i w źródłach materialnych, każące przypuszczać, że wniosek taki jest słuszny.
Antyczny tekst indyjski "Samara Sutradhara" wyraźnie mówi o stosowaniu w odległej przeszłości broni biologicznych. Specyfik o nazwie Somhara był używany jako środek wywołujący choroby wśród żołnierzy przeciwnika, zaś inny - Moha - powodował odrętwienie i paraliż. W "Fengshen-yen-i" wspomina się działania wojenne z użyciem broni bologicznej, prowadzone w Chinach; i znowu w tekstach tych znajdujemy opisy zadziwiająco podobne do indyjskich.
Przy tej niejako okazji powstaje pytanie: czy nie jest możliwe, że niektóre współczesne, trapiące ludzkość schorzenia zostały kiedyś w przeszłości wywołane w sposób sztuczny? Istnieje wiele chorób, którym ulegają wyłącznie ludzie, nie trapią one natomiast zwierząt. Czy nie mogły one powstać jako rezultat pradawnej niszczycielskiej wojny bakteriologicznej, której zasięg wymknął się walczącym stronom spod kontroli?
Znany biolog, Firsow, zwraca uwagę na fakt, że wirusy, traktowane obecnie jako reprezentujące etap pośredni pomiędzy światem żyjącym a nieżyjącym, światem organicznym a nieorganicznym, zachowujące się w stanie nieczynnym jak substancje krystaliczne, zaś w stanie aktywnym reprodukujące się i wykazujące działania celowe, wcale nie musiały powstać u zarania życia na Ziemi. Tym bardziej, że wykazują one wysoki stopień specyficzności w stosunku do żywiciela, co właśnie mogłoby wskazywać na ich stosunkowo niedawne pochodzenie.
Inny rodzaj broni, powszechnie obecnie znanej, to broń balistyczna, a więc pistolety, karabiny, działa itp., a także materiały wybuchowe. W jednej z jaskiń północnej Rodezji znaleziono ludzką czaszkę. Czaszka ta, znajdująca się obecnie w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, posiada okrągły otwór po lewej stronie, podczas gdy strona prawa jest roztrzaskana. Otwór ten jest dokładnie okrągły, zaś czaszka wokół niego nie posiada żadnych śladów promienistych pęknięć. Taki efekt - okrągły otwór z roztrzaskaną przeciwległą ścianą, czyli wylotem - jest typowym efektem działania na tkankę kostną kuli karabinowej o dużej prędkości, znanym powszechnie zarówno z doświadczeń ostatniej wojny, jak i badań kryminalistycznych. Dzida, strzała czy kamień takiego zespolonego efektu wywołać nie może. Może go spowodować tylko gorący pocisk wystrzelony z ogromną prędkością. Tymczasem wiek tej czaszki określa się na 40 000 lat, a więc wypada on na okres pojawienia się człowieka z Cro Magnon, który jeszcze nie zdążył wynaleźć nawet łuku i strzały.
Ta czaszka nie jest jedynym znaleziskiem noszącym na sobie ślady takiego uszkodzenia. W Muzeum Paleontologiczne w Leningradzie znajduje się czaszka żubra pochodząca sprzed wielu tysięcy lat. Posiada ona okrągły otwór w środkowej części czoła. Badania wykazały, że zwierzę, chociaż ranne, nie padło a rana uległa zabliźnieniu. Podobnie jak w przypadku czaszki ludzkiej znalezionej w Rodezji i tutaj otwór jest doskonale okrągły, zaś wokół niego nie występują promieniste pęknięcia. A więc efekt działania kuli karabinowej. Ale skąd karabiny w zamierzchłej przeszłości?
Sięgnijmy więc znów do mitów i świętych tekstów. Mity Drawidów wspominają o laskach plujących ogniem i mających własność zabijania. Mojżesz także miał laskę, za której pomocą spowodował, że ze skały wytrysła woda. Naturalnie mogła to być także różdżka, bowiem wynajdywanie wody pod powierchnią ziemi za pomoca różdżki i różdżkarstwo w ogóle należą do sztuk starych. Niemniej jednak mogła to być broń balistyczna. Wiemy przecież, że Mojżesz wychowany był od dzieciństwa jako członek egipskiej kasty rządzącej i mógł mieć dostęp do źródeł wiedzy niedostępnych dla innych.
Podobnego rodzaju tajemnicę stanowi starożytna egpska sztuka drążenia tuneli w skałach, której rezultaty oberwować można np. w Dolinie Królów, czy też stosowana podczas budowy Domów Wieczności w Abu Simbel, które Ramzes II kazał wbudować w skaliste urwisko. Przypuszcza się, że we wczesnym okresie historii Egiptu znana była sztuka produkowania i stosowania materiałów wybuchowych, która w późniejszych tysiącleciach uległa zapomnieniu. Nie jest to ani dziwne, anibezpodstawne przypuszczenie, jeśli weźmie się pod uwagę, że choćby Chińczycy znali metodę przyrządzania prochu już kilka tysięcy lat temu. Dlatego istnienie broni palnych w odległej przeszłości nie jest niczym nadzwyczajnym, szczególnie dlacywilizacji, która dysponowała energią atomową.
Niezwykle ciekawa sugestia wypłynęła z kręgu uczonych radzieckich. Okazało się bowiem, że niektóre odkrycia szkieletów dinozaurów na Syberii, a mianowicie położenie kości szkieletowych oraz rodzaj ich uszkodzeń, wydają się wskazywać na to, że zwierzęta te zostały pogruchotane za pomocą silnych środków wybuchowych. To, naturalnie, przesuwałoby fakt stosowania materiałów wybuchowych o kilka milionów lat wstecz. Nie ulega jednak wątpliwości, że znajomość, jak i zastosowanie substancji wybuchowych, oraz broni działającej w oparciu o te środki, jest znacznie bardziej starożytna niż sie na ogół przypuszcza.
Inną tajemniczą sprawą, ściśle wiążącą się z tragedią atomową w czasach prehistorycznych, są malowidła na ścianach jaskiń i na skałach, rozrzucone po całej kuli ziemskiej. Malowidła te, przedstawiające postacie tak zwanlych kosmitów, zyskały sobie w ostatnich latach rozgłos światowy, a ich szczególna popularność datuje się od momentu publikacji książki von Dänikena zatytułowanej "Pojazdy bogów".
Wspomniane w poprzednich odcinkach wykopaliska i zapiski w starożytnych księgach dowodzą, że globalna wojna nuklearna w zamierzchłej przeszłości to coś więcej niż prawdopodobieństwo. I że wśród jej realiów znajdujemy nie tylko bomby jądrowe, lecz także pociski rakietowe i urządzenia przypominające radar, nie mówiąc już o samolotach. Żadne jednak z tych urządzeń nie mogłoby zostać wyprodukowane bez istnienia zasobów i środłow wysoko rozwiniętej techniki, a więc istnienia wysoko uprzemysłowionego społeczeństwa. A jeśli tak, to utracony Złoty Wiek zamierzchłej przeszłości mógł być "złoty" tylko w retrospekcji - dla tych, którym dane było przeżyć kataklizmy wojny i którzy zachowali w pamięci jedynie najpiękniejsze jego cechy.
W gruncie rzeczy owa era rozwiniętej technologii mogła cierpieć na wszystkie schorzenie, które i nas trapią, a jeśli rzeczywiście cywilicacja ta była znacznie bardziej zaawansowana niż nasza, to i jej problemy mogły być znacznie trudniejsze. Bajeczne Miasto Świateł z pewnością miało swoje ubogie dzielnice, kłopoty z ruchem drogowym, zatłoczeniem, hałasem i stresami; mogły istnieć także problemy siły roboczej, rozwoju przemysłu, produkcji środków żywnościowych, transportu, zanieczyszczenia środowiska i przeludnienia. Nawet jeśli ludzie ci byli niczym mitologiczni bogowie o wspaniałych intelektach i imponująco długim okresie życia, to jednocześnie mogli być obciążeni jakąś wadą psychiczną, która stwarzała podobnie niebezpieczne sytuacje, na jakie społwczeństwo ludzkie natrafia i dziś. Jeśli byli oni natomiast przedstawicielami cywilizacji rozwiniętej w innym układzie słonecznym, to już samo promieniowanie naszego słońca mogło stanowić dla nich poważne zagrożenie i pociągać za sobą ofiary. Być może na przestrzeni wieków ulegli oni stopniowej degradacji, pomimo że ich cywilizacja znacznie przewyższała naszą. Wyjaśniałoby to przekaz zawarty w biblijnej Księdze Rodzaju, że wielka jest niegodziwość ludzi, a usposobienie ich jest wciąż złe.
Z drugiej strony, mogli oni zbudować społeczeństwo bardziej rozwinięte i bardziej ludzkie niż nasze. Być może, trudność leżała w ich stosunkach z innymi cywilizacjami kosmicznymi, a katastrofalny konflikt, który zniszczył ich świat i niemal zgładził rasę ludzką, wywołany był działaniem wrogiej cywilizacji przybyłej z obcej planety lub innego systemu słonecznego.
Mogła to być także kombinacja wszystkich wymienionych czynnyków. Niewykluczone, że nugdy się nie dowiemy, co było przyczyną "upadku" ludzkości i będziemy musieli pozostać przy tych danych, jakich dostarczają nam mity i dostępne jeszcze świadectwa materialne.
Można przeprowadzić szereg interesujących rozważań na temat kierunków, w jakich konflikt ów się rozwijał i znaleźć sporo przekonywujących argumentów na ich poparcie. Jeśli bowiem miniona era wysokiej technologii dysponowała bronią nuklearną, pociskami rakietowymi, radarem itd. i jeśli jej społeczeństwa podlegały rozwojowi równoległemu do tego, jaki charakteryzuje społeczeństwa dzisiejsze, to z pewnością dysponowała ona także podobnymi metodami wojen. Istnieją pewne wskazówki, zarówno w mitach jak i w źródłach materialnych, każące przypuszczać, że wniosek taki jest słuszny.
Antyczny tekst indyjski "Samara Sutradhara" wyraźnie mówi o stosowaniu w odległej przeszłości broni biologicznych. Specyfik o nazwie Somhara był używany jako środek wywołujący choroby wśród żołnierzy przeciwnika, zaś inny - Moha - powodował odrętwienie i paraliż. W "Fengshen-yen-i" wspomina się działania wojenne z użyciem broni bologicznej, prowadzone w Chinach; i znowu w tekstach tych znajdujemy opisy zadziwiająco podobne do indyjskich.
Przy tej niejako okazji powstaje pytanie: czy nie jest możliwe, że niektóre współczesne, trapiące ludzkość schorzenia zostały kiedyś w przeszłości wywołane w sposób sztuczny? Istnieje wiele chorób, którym ulegają wyłącznie ludzie, nie trapią one natomiast zwierząt. Czy nie mogły one powstać jako rezultat pradawnej niszczycielskiej wojny bakteriologicznej, której zasięg wymknął się walczącym stronom spod kontroli?
Znany biolog, Firsow, zwraca uwagę na fakt, że wirusy, traktowane obecnie jako reprezentujące etap pośredni pomiędzy światem żyjącym a nieżyjącym, światem organicznym a nieorganicznym, zachowujące się w stanie nieczynnym jak substancje krystaliczne, zaś w stanie aktywnym reprodukujące się i wykazujące działania celowe, wcale nie musiały powstać u zarania życia na Ziemi. Tym bardziej, że wykazują one wysoki stopień specyficzności w stosunku do żywiciela, co właśnie mogłoby wskazywać na ich stosunkowo niedawne pochodzenie.
Inny rodzaj broni, powszechnie obecnie znanej, to broń balistyczna, a więc pistolety, karabiny, działa itp., a także materiały wybuchowe. W jednej z jaskiń północnej Rodezji znaleziono ludzką czaszkę. Czaszka ta, znajdująca się obecnie w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, posiada okrągły otwór po lewej stronie, podczas gdy strona prawa jest roztrzaskana. Otwór ten jest dokładnie okrągły, zaś czaszka wokół niego nie posiada żadnych śladów promienistych pęknięć. Taki efekt - okrągły otwór z roztrzaskaną przeciwległą ścianą, czyli wylotem - jest typowym efektem działania na tkankę kostną kuli karabinowej o dużej prędkości, znanym powszechnie zarówno z doświadczeń ostatniej wojny, jak i badań kryminalistycznych. Dzida, strzała czy kamień takiego zespolonego efektu wywołać nie może. Może go spowodować tylko gorący pocisk wystrzelony z ogromną prędkością. Tymczasem wiek tej czaszki określa się na 40 000 lat, a więc wypada on na okres pojawienia się człowieka z Cro Magnon, który jeszcze nie zdążył wynaleźć nawet łuku i strzały.
Ta czaszka nie jest jedynym znaleziskiem noszącym na sobie ślady takiego uszkodzenia. W Muzeum Paleontologiczne w Leningradzie znajduje się czaszka żubra pochodząca sprzed wielu tysięcy lat. Posiada ona okrągły otwór w środkowej części czoła. Badania wykazały, że zwierzę, chociaż ranne, nie padło a rana uległa zabliźnieniu. Podobnie jak w przypadku czaszki ludzkiej znalezionej w Rodezji i tutaj otwór jest doskonale okrągły, zaś wokół niego nie występują promieniste pęknięcia. A więc efekt działania kuli karabinowej. Ale skąd karabiny w zamierzchłej przeszłości?
Sięgnijmy więc znów do mitów i świętych tekstów. Mity Drawidów wspominają o laskach plujących ogniem i mających własność zabijania. Mojżesz także miał laskę, za której pomocą spowodował, że ze skały wytrysła woda. Naturalnie mogła to być także różdżka, bowiem wynajdywanie wody pod powierchnią ziemi za pomoca różdżki i różdżkarstwo w ogóle należą do sztuk starych. Niemniej jednak mogła to być broń balistyczna. Wiemy przecież, że Mojżesz wychowany był od dzieciństwa jako członek egipskiej kasty rządzącej i mógł mieć dostęp do źródeł wiedzy niedostępnych dla innych.
Podobnego rodzaju tajemnicę stanowi starożytna egpska sztuka drążenia tuneli w skałach, której rezultaty oberwować można np. w Dolinie Królów, czy też stosowana podczas budowy Domów Wieczności w Abu Simbel, które Ramzes II kazał wbudować w skaliste urwisko. Przypuszcza się, że we wczesnym okresie historii Egiptu znana była sztuka produkowania i stosowania materiałów wybuchowych, która w późniejszych tysiącleciach uległa zapomnieniu. Nie jest to ani dziwne, anibezpodstawne przypuszczenie, jeśli weźmie się pod uwagę, że choćby Chińczycy znali metodę przyrządzania prochu już kilka tysięcy lat temu. Dlatego istnienie broni palnych w odległej przeszłości nie jest niczym nadzwyczajnym, szczególnie dlacywilizacji, która dysponowała energią atomową.
Niezwykle ciekawa sugestia wypłynęła z kręgu uczonych radzieckich. Okazało się bowiem, że niektóre odkrycia szkieletów dinozaurów na Syberii, a mianowicie położenie kości szkieletowych oraz rodzaj ich uszkodzeń, wydają się wskazywać na to, że zwierzęta te zostały pogruchotane za pomocą silnych środków wybuchowych. To, naturalnie, przesuwałoby fakt stosowania materiałów wybuchowych o kilka milionów lat wstecz. Nie ulega jednak wątpliwości, że znajomość, jak i zastosowanie substancji wybuchowych, oraz broni działającej w oparciu o te środki, jest znacznie bardziej starożytna niż sie na ogół przypuszcza.
Inną tajemniczą sprawą, ściśle wiążącą się z tragedią atomową w czasach prehistorycznych, są malowidła na ścianach jaskiń i na skałach, rozrzucone po całej kuli ziemskiej. Malowidła te, przedstawiające postacie tak zwanlych kosmitów, zyskały sobie w ostatnich latach rozgłos światowy, a ich szczególna popularność datuje się od momentu publikacji książki von Dänikena zatytułowanej "Pojazdy bogów".
Wielkie bóstwo "Marsjańskie". Rysunek skalny. Zabbaren, Sahara.
Jednym z najbardziej znanych obrazów jest konturo ogromnej postaci wyryty na skale. Został on odkryty przez Henri Labote'a na płaskowyżu Tasili na Saharze i nazwany przez niego Wielkim Bogiem Marsjańskim. Szkic ten zadziwiająco przypomina postać odzianą w strój kosmonauty.
Na obszarze płaskowyżu znajduje się więcej podobnych rysunków: jeden z nich przedstawia idącą grupę czterech postaci ubranych w stroje przypominające kombinezony kosmonautów, których głowy okryte są baniastymi hełmami. Rysunki tego rodzaju odkryto na różnych kontynentach. Istnieje na przykład rysunek naskalny na południe od miejscowości Fergana w Uzbekistanie, przedstawiający postać, której głowa otoczona jest pierścieniem z wychodzącymi z niego promieniami. Pierścień ten prawdopodobnie reprezentuje hełm, jaki noszą nurkowie, zaopatrony w anteny. Niemal identyczne postacie przedstawiają rysunki odkryte w Val Camonica we Włoszech. Sylwetki "kosmitów" znaleziono także wyrysowane na płaskich ścianach skał w Australii.
Znaczne podobieństwo do postaci na rysunkach wykazują japońskie statuetki Dogu pochodzące z okresu Jomon. Wzbudziły one duże zainteresowanie, ponieważ przedstawiają ludzi w pewnego rodzaju ubraniach ochronnych i hełmach zaopatrzonych w dziwne okulary. Japoński ekspert Isao Washio tak opisuje strój Dogu: rękawice przymocowane są do przedramienia za pomocą wiązania, zaś okulary mogą być zamykane i otwierane. Po bokach postaci umocowane są dźwignie prawdopodobnie przeznaczone do regulacji ich ustawienia, podczas gdy "korona" umieszczona na hełmie spełnia rolę anteny (...). Urządzenia na zewnątrz ubrania nie stanowią elementów zdobniczych, lecz są przyrządami pozwalającymi kontrolować i regulować ciśnienie w skafandrach w sposób automatyczny.
Wszystkie te rysunki i postacie kojarzy się obecnie z "przybyszami z kosmosu" oraz poglądem, że planetę naszą w dalekiej przeszłości odwiedzali goście - a stronauci z innych układów słonecznych. W gruncie rzeczy mogą one przedstawiać "niebiańskich bogów". Tym bardziej, że rysunkom "kosmitów" towarzyszą często latające dyski, kuliste pojazdy czy inne urządzenia latające. Wydaje się jednakże, że istnieje inne, nie mniej prawdopodobne wyjaśnienie, oparte na odmiennej interpretacji znajdowanych rysunków. Być może przedstawiają one po prostu ludzi w ubiorach chroniących przed radioaktywnym skażeniem. Przecież większość rysunków "kosmitów" odkryta została na terenach dzisiejszych pustyń. Wcześniej już jednak sugerowano, że pierwszą przyczyną powstania pustyń mogło byc zastosowanie na tych obszarach broni nukearnej, dlatego nawet tysiące lat później regiony owej wykazywały wysoki stopień skażenia radioaktywnego.
Na obszarze płaskowyżu znajduje się więcej podobnych rysunków: jeden z nich przedstawia idącą grupę czterech postaci ubranych w stroje przypominające kombinezony kosmonautów, których głowy okryte są baniastymi hełmami. Rysunki tego rodzaju odkryto na różnych kontynentach. Istnieje na przykład rysunek naskalny na południe od miejscowości Fergana w Uzbekistanie, przedstawiający postać, której głowa otoczona jest pierścieniem z wychodzącymi z niego promieniami. Pierścień ten prawdopodobnie reprezentuje hełm, jaki noszą nurkowie, zaopatrony w anteny. Niemal identyczne postacie przedstawiają rysunki odkryte w Val Camonica we Włoszech. Sylwetki "kosmitów" znaleziono także wyrysowane na płaskich ścianach skał w Australii.
Znaczne podobieństwo do postaci na rysunkach wykazują japońskie statuetki Dogu pochodzące z okresu Jomon. Wzbudziły one duże zainteresowanie, ponieważ przedstawiają ludzi w pewnego rodzaju ubraniach ochronnych i hełmach zaopatrzonych w dziwne okulary. Japoński ekspert Isao Washio tak opisuje strój Dogu: rękawice przymocowane są do przedramienia za pomocą wiązania, zaś okulary mogą być zamykane i otwierane. Po bokach postaci umocowane są dźwignie prawdopodobnie przeznaczone do regulacji ich ustawienia, podczas gdy "korona" umieszczona na hełmie spełnia rolę anteny (...). Urządzenia na zewnątrz ubrania nie stanowią elementów zdobniczych, lecz są przyrządami pozwalającymi kontrolować i regulować ciśnienie w skafandrach w sposób automatyczny.
Wszystkie te rysunki i postacie kojarzy się obecnie z "przybyszami z kosmosu" oraz poglądem, że planetę naszą w dalekiej przeszłości odwiedzali goście - a stronauci z innych układów słonecznych. W gruncie rzeczy mogą one przedstawiać "niebiańskich bogów". Tym bardziej, że rysunkom "kosmitów" towarzyszą często latające dyski, kuliste pojazdy czy inne urządzenia latające. Wydaje się jednakże, że istnieje inne, nie mniej prawdopodobne wyjaśnienie, oparte na odmiennej interpretacji znajdowanych rysunków. Być może przedstawiają one po prostu ludzi w ubiorach chroniących przed radioaktywnym skażeniem. Przecież większość rysunków "kosmitów" odkryta została na terenach dzisiejszych pustyń. Wcześniej już jednak sugerowano, że pierwszą przyczyną powstania pustyń mogło byc zastosowanie na tych obszarach broni nukearnej, dlatego nawet tysiące lat później regiony owej wykazywały wysoki stopień skażenia radioaktywnego.
Tajemnicza płaskorzeźba na skale w pobliżu Nawai w Uzbekistanie. Jej wiek ocenia się na 3000 lat. Sylwetki ludzkie pracujące przy pojeździe noszą maski przeciwgazowe.
Rysunki mogły być więc wykonane później przez potomków mieszkańców tych okolic, którym udało się przeżyć kataklizm. Widzieli oni przybywających (albo ze schronów podziemnych, albo z obszarów nieskażonych radioaktywnością) ludzi w latających maszynach, którzy zabezpieczeni strojami ochronnymi pojawili się, aby skontrolować tereny, zbadać stopień ich skażenia i ocenić rozmiary zniszczeń.
Niewątpliwie niektóre z tych rysunków mogą przedstawiać przybyszów z kosmosu. Nie wydaje się jednak słuszne pomijanie możliwości, że ubrania ochronne noszone były przez mieszkańców Ziemi, jako osłona przed skażeniem promieniotwórczym. Gdyby bowiem kosmici musieli być tak dokładnie chronieni przed naszym ziemskim środowiskiem, przy pomocy całkowicie izolujących skafandrów kosmicznych, oznaczałoby to, że nie mogli oni oddychać ziemską atmosferą, czy też znosić panującej na powierzchni ziemi temperatury. A taki obraz kosmicznych bogów, jak pisze Richard E. Mooney, stałby w całkowitej sprzeczności z tym, jaki wyrobiliśmy sobie na podstawie mitów i legend.
O mitycznych bogach Egiptu, Grecji, Indii, a także Majów, Inków i Azteków nigdy nie pisano jako noszących stroje ochronne. Dlatego albo byli oni ziemianami, albo przybyszami z kosmosu, których fizjologia podobna była do ziemskiej w takim stopniu, że nie potrzebowali skafandrów ochronnych. Oczywiście ci, którzy przybywaliby tylko na krótki pobyt na Ziemi, mogliby nosić ubiory chroniące ich przed odmiennym promieniowaniem słonecznym, czy też nieznanymi, a być może groźnymi dla nich, ziemskimi mikroorganizmami. Jednakże, biorąc pod uwagę argumenty za i przeciw, oraz uwzględniając rozmieszczenie głównych malowideł oraz materialnych dowodów katastrofy nuklearnej, wydaje się, że najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem funkcji owych "kosmnicznych" skafandrów jest ochrona przed skażeniem promieniotwórczym.
Kiedy program Apollo został pomyślnie zrealizowany i ogłoszono większośc wyników badań, okazało się, że istnieją fakty, które mogą wskazywać, iż nie tylko Ziemia, lecz i część naszego układu słonecznego była przed wielu tysiącami lat zniszczona w wyniku wojny atomowej.
Jednakże jeśli chodzi o interpretację odkrytych faktów, opinie uczonych sa podzielone. Staranny przegląd literatury dotyczącej badań przestrzeni kosmicznej wydaje się świadczyć, że uczeni zakłopotani są wynikami uzyskanymi zarówno w radzieckich, jak i amerykańskich programach badawczych.
Z drugiej strony obserwuje się istnienie także tendencji do ignorowania lub wręcz pomijania tych danych naukowych, które wskazywać by mogły, że olbrzymie kratery na Księżycu, Marsie, Merkurym i Wenus nie powstały w wyniku natyralnych zjawisk, takich jak upadki meteorytów, asteroidów, komet lub działalności wulkanicznej, lecz w wyniku eksplozji nuklearnych, miliony razy potężniejszych niż te, jakich oczekiwać można po najpotężniejszych bombach wodorowych dnia dzisiejszego. Pomimo lądowania ludzi na Księżycu, nie wiemy dotychczas, co było przyczyną zniszczenia jego powierzchni oraz powstania na niej tak olbrzymiej ilości kraterów. Uczeni amerykańscy przyznali (Scientific American, lipiec 1974 r.), że jakiś nieznany kataklizm musiał spowodować zniszczenie powierzchni Księżyca i planet.
Brytyjski astronom o światowej sławie, Gilbert Fiedler z zespołem współpracowników poddał analizie statystycznej położenia i częstotliwości karaterów na powierzchni Księżyca. Uzyskane wyniki wskazują wyraźnie, że kratery nie pokrywają powierzchni Księżyca w sposób bezładny i przypadkowy, czego można by oczekiwać przy założeniu, iż powstały one w wyniku działania sił naturalnych. Okazuje się, że kratery te tworzą określone i logiczne wzory. Występują mianowicie w parach lub tworzą łańcuchy, szeregi oraz równoległoboki.
Pary kraterów lub kratery bliźniacze składają się z dwóch niecek o tej samej wielkości. Uczeni zauważyli, że w miarę jak średni promień tych kraterów zwiększa się, rośnie wówczas również odległość między nimi. Zjawisko to jednakże jest trudno wytłumaczyć na gruncie teorii o naturalnym ich pochodzeniu. Z drugiej strony, jeśli na Księżycu miała miejsce wojna nuklearna, wówczas padające bomby mogłyby tworzyć na jego powierzchni określone wzory lejów. W takim przypadku, oczywiście, im większe byłyby zrzucane bomby, tym większa odległość między nimi byłaby potrzebna dla uzyskania maksymalnego efektu destrukcyjnego.
Liczne kratery tej samej wielkości tworzą także ciągi lub łańcuchy, ułożone wzdłuż jednej linii i skierowane w określonym kierunku. Istnieje wyraźne podobieństwo między tymi łańcuchami kraterów na Księżycu, a łańcuchami lejów po bombach zrzuconych w Wietnamie przez amerykańskie bombowce B-52.
Kratery księżycowe występują również w grupach po cztery jednakowej wielkości - tworząc równoległoboki. Wyraźnie widać, że im większe są ich średnice, tym większy tworzą one równoległobok. Niektóre równoległoboki pokrywają obszar tysięcy kilometrów księżycowej powierzchni. W przypadku wojny jądrowej celem tworzenia takich "figur geometrycznych" byłoby całkowite zniszczenie życia w ich obrębie. Współczesne rakiety bojowe, zarówno radzieckie jak i amerykańskie, wyposażone są przynajmniej w cztery głowice nuklearne każda i zaprogramowane prawdopodobnie w taki sposób, aby ich eksplozje tworzyły równoległobok.
Powszechnie niemal wiadomo, że około 90 proc. wszystkich kraterów na widocznej stronie Księżyca oraz na niektórych obszarach Marsa (regiony otaczające morze Hellas) koncentruje się na wyżynach lub kontynentach, niewiele znajdujemy ich natomiast na morzach. Fakt ten, trudny do wyjaśnienia w inny sposób, z punktu widzenia teorii o starożytnej wojnie nuklearnej staje się zupełnie zrozumiały. Jeśli bowiem w księżycowych i marsjańskich morzach znajdowała się kiedyś woda, to życie inteligentne skupiać się musiało na lądach oraz brzegach zbiorników wodnych. Stąd obecność lejów i kraterów na tych obszarach jest w pełni uzasadniona, jako rezultat morderczej wojny, w której niszczono przede wszystkim duże skupiska mieszkańców w głębi lądu oraz miasta portowe i nadbrzeżne.
Twierdzenie niektórych geologów, że kratery, które kiedyś pokrywały powierzchnie księżycowych i marsjańskich mórz, uległy zniszczeniu przed milionami lat w wyniku stopienia w skrajnie wysokich temperaturach, wydaje się mało prawdopodobne, tym bardziej że przyczyna powstania tego piekła o temperaturze milionów stopni ciągle stanowi tajemnicę. Nie można ponadto pominąć faktu, że około 10 proc. księżycowych kraterów jest zlokalizowana właśnie na terenie mórz i nie uległy one jednak stopieniu. Być może, powstały wówczas, gdy zniszczono podwodne miasta. W każdym razie teoria stapiania w dalszym ciągu nie wyjaśnia występowania kraterów w parach, szeregach, równoległobokach itd.
Jednym z najdziwniejszych rodzajów kraterów obserwowanych na Księżycu są te, które posiadają "promienie" o długości setek kilometrów. Niektórzy uczeni utrzymują, że takie otwory, jak Tycho, Kopernik i Arystarch powstały w wyniku eksplozji, które miały miejsce nad powierzchnią Księżyca. Ponieważ ich promienie przebiegają po powierzchni innych kraterów, jest możliwe, że stanowi to rezultat wybuchu specjalnego typu bomb, które zrzucono pod koniec wojny nuklearnej w celu ostatecznego zniszczenia, ocalałych do tego czasu, resztek życia. Po tysiącach lat te jasne "promieniste" niecki wciąż jeszcze emitują znaczne ilości promieniowania. Badania powierzchni Księżyca w czasie zaćmienia za pomocą przyrządów optycznych czułych na podczerwień, przeprowadzone przez naukowców NASA, wykazały, że te właśnie obszary wydzielają więcej ciepła i promieniowania niż tereny sąsiednie.
Astronomowie tacy jak Fiedler, Shoemaker i Barosh od lat twierdzili, że nieregularne linie obserwowane wokół księżycowych kraterów przypominają bardzo linie rozchodzące się promieniście od kraterów pozostałych po próbnych wybuchach jądrowych w Yucca Flats. Oczywiście, naukowcy ci utrzymują, że podobieństwo to jest przypadkowe, zaś same linie powstały na Księżycu w wyniku działania naturalnych sił niewiadomego pochodzenia.
Już jednak w latach 40-tych astronomowie brytyjscy zaatakowali pogląd, iż przyczyną powstania księżycowych kraterów, niecek i wgłębień było działanie wulkanów. Wykazali oni, że nie istnieje ani jeden przykład prawdziwego stożka wulkanicznego na widocznej stronie Księżyca. Dwadzieścia lat później amerykańscy astronauci także nie mogli znaleźć żadnego dowodu aktywności wulkanicznej na Księżycu.
Na początku lat 60-tych grupa radzieckich astronomów, pracująca pod kierunkiem E. L. Krynowa, po zbadaniu istniejących w naszym systemie słonecznym asteroidów i meteorytów oraz uwzględnieniu komet, a następnie obliczeniu średniej liczby takich ciał, które trafiają w kulę ziemską, doszła do wniosku, że podczas minionych miliardów lat maksymalna liczba tych ciał niebieskich, jaka spadła na Księżyc, nie mogła przekroczyć 16000, nawet biorąc pod uwagę brak na nim atmosfery. Istnieją tam jednak dosłownie miliony kraterów, zaś liczba samych tylko bardzo dużych znacznie przekracza 16 tysięcy, podczas gdy na powierzchni najbliższego sąsiada Księżyca - Ziemi znaleźć ich można niewielką zaledwie liczbę. Natomiast na planetach Merkury, Wenus i Mars istnieją setki tysięcy kraterów - niemożliwe jest więc, by powstały one wskutek uderzeń meteorytów.
Nie można zatem znaleźć żadnego konwencjonalnego dla kształtu i rozkładu kraterów, tych niewinnie wyglądających, jakby pozostałych po ospie znaków, tworzących krajobraz księżycowy. Z jakichś powodów kratery te są płytkie i zgrupowane na określonych obszarach powierzchni księżyca.
Jedna z przedstawionych w ostatnich latach teorii wydaje się wyjaśniać wiele spośród dotychczas niezgłębionych tajemnic Księżyca. Teoria ta została opracowana przez dwóch wybitnych uczonych radzieckich: Michaiła Wasina i Aleksandra Szczerbakowa i przedstawiona w książce "Księżyc - nasz tajemniczy pojazd kosmiczny". Przyjmuje ona, że Księżyc w ogóle nie jest naturalnym satelitą Ziemi, lecz stanowi wydrążoną w środku konstrukcję, zbudowaną przez jakąś wysoko rozwiniętą cywilizację, która wprowadziła go na orbitę okołoziemską, jako sztucznego satelitę, w nieokreślonym czasie dalekiej przeszłości.
Ta zaskakująca idea szokuje w pierwszej chwili, ale zanim wydamy na nią wyrok skazujący, zbadajmy niektóre spośród kłopotliwych problemów, jakie owa śmiała i niekonwencjonalna teoria rozwiązuje.
Naturalnie, jeśli Księżyc został sztucznie wprowadzony na orbitę okołoziemską, to wyjaśnienie jego prawie doskonale kołowej orbity staje się zupełnie oczywiste, podobnie jak fakt, iż orbita ta nie przebiega w płaszczyźnie równikowej Ziemi, odmiennie od wszystkich innych księżyców istniejących w naszym układzie słonecznym.
Rzucającą się w oczy cechą powierzchni Księżyca jest istnienie na niej mórz. Stanowią one wyraźne, jasne, płaskie powierzchnie prawie pozbawione kraterów; niemal wszystkie morza znajdują się na zachodniej części Księżyca, skierowanej ku Ziemi. To właśnie przelatując nad niektórymi z tych mórz, wyprawa Apollo 8 odkryła obecność maskonów, stacjonarnych pól grawitacyjnych, tak silnych że zakłócały one tory sond okołoksiężycowych. Ten fakt oraz wyliczony ciężar właściwy Księżyca i analiza jego ruchu, przeprowadzona przez Gordona McDonalda z NASA, wydają się wskazywać, że Księżyc nie jest ciałem homogenicznym, co oznacza, iż zachowuje się on bardziej jak wydrążona w środku kula, niż jak jednolite ciało niebieskie. Inne, ostatnio odkryte fakty wydają się wspierać tę hipotezę. Przede wszystkim istnieje po drugiej stronie Księżyca ogromne wybrzuszenie na jego powierzchni, tak wielkie, że mogłoby ono wywołać powstanie niezrównoważonych sił w obrębie księżycowej masy. Jednakże wpływ tej wypukłości jest skompensowany jakimiś zmianami w rozkładzie gęstości wnętrza Księżyca. Sam fakt, że wybrzuszenie to znajduje się po przeciwnej stronie niż oddziaływanie Ziemi, jest jeszcze bardziej intrygujący. Czyżby owo wybrzuszenie zostało spowodowane jakimiś ogromnymi przyspieszeniami, które działały na Księżyc?
Ciekawe wyniki otrzymano także w rezultacie sejsmograficznych eksperymentów przeprowadzonych podczas lotu Apollo 13. Okazało się, że zderzenia lub wstrząsy na powierzchni Księżyca dawały nigdzie przedtem nie spotykane sygnały, które zaczynały się od małych fal, a następnie powoli narastały, aby po długim okresie osiągnąć maksimum. W gruncie rzeczy, kiedy trzeci człon rakiety Apollo 13 spadł na Księżyc, cała powierzchnia srebrnego globu, aż do głębokości 40 kilometrów, drgała prawie trzy i pół godziny. Jeden z pracowników naukowych NASA skomentował ten fakt w następujący sposób: "Księżyc zareagował jak wielki, pusty w środku gong".
Tytan, cyrkon, itr, beryl. Te słowa zwracają uwagę, kiedy czyta się wyniki, przeprowadzonej przez S. Ross Taylora, analizy chemicznej próbek skał księżycowych. Raport wskazuje, że te rzadkie pierwiastki występują na powierzchni Księżyca w dużych ilościach, znacznie większych niż w ziemskiej litosferze i bardzo przekraczają średnią ich zawartość procentową we wszechświecie, wszystkie one, znane czasami pod zbiorową nazwą "pierwiastków ogniotrwałych", są niezastąpionymi materiałami budowy antykorozyjnych, odpornych na działania wysokich temperatur, kadłubów rakiet kosmicznych.
Zaskakujące było również to, że wiek skał księżycowych, oceniony na podstawie rozpadu promieniotwórczego, wyniósł od 5 do 7 miliardów lat, zaś w niektórych próbkach osiągał aż około 20 miliardów lat, podczas gdy wiek naszego układu słonecznego, a więc i Ziemi, ocenia się zaledwie na 4,6 miliardów lat. Ponadto w próbkach skał księżycowych odkryto kilka nowych pierwiastków i minerałów, które w ogóle nie występują w skorupie ziemskiej, nie mówiąc już o obecności stosunkowo wysokich stężeń niektórych radioaktywnych izotopów szeregu uranu i toru. Te ostatnie w gruncie rzeczy mogły powstać tylko w wyniku eksplozji jądrowych.
Wszystkie wyprawy Apollo znajdowały także na powierzchni Księżyca duże ilości substancji szklistych (np. Apollo 17 przywiózł szkło pomarańczowego koloru pochodzące z krateru Shorty). William C. Phinney, kierownik zespołu badawczego w Centrum Lotów Załogowych NASA w Houston. Podczas konferencji prasowej, jaka miała miejsce w styczniu 1973 roku, powiedział: Nie potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób kawałki pomarańczowego szkła stanowić mogą rezultat działalności wulkanicznej. A przecież na ziemskich terenach doświadczalnych, na których przeprowadzano próbne wybuch jądrowe, takie odłamki kolorowego szkła do rzadkości nie należą.
Wyniki badań księżycowych skał wprawiły w zakłopotanie tych uczonych, którzy wierzyli, że Ziemia i Księżyc utworzone zostały z tego samego pierwotnego obłoku kosmicznego pyłu, lub że kiedyś w zamierzchłej przeszłości Księżyc stanowił część Ziemi, a później został wyrzucony na orbitę w wyniku jakiegoś kataklizmu.
Niewątpliwie niektóre z tych rysunków mogą przedstawiać przybyszów z kosmosu. Nie wydaje się jednak słuszne pomijanie możliwości, że ubrania ochronne noszone były przez mieszkańców Ziemi, jako osłona przed skażeniem promieniotwórczym. Gdyby bowiem kosmici musieli być tak dokładnie chronieni przed naszym ziemskim środowiskiem, przy pomocy całkowicie izolujących skafandrów kosmicznych, oznaczałoby to, że nie mogli oni oddychać ziemską atmosferą, czy też znosić panującej na powierzchni ziemi temperatury. A taki obraz kosmicznych bogów, jak pisze Richard E. Mooney, stałby w całkowitej sprzeczności z tym, jaki wyrobiliśmy sobie na podstawie mitów i legend.
O mitycznych bogach Egiptu, Grecji, Indii, a także Majów, Inków i Azteków nigdy nie pisano jako noszących stroje ochronne. Dlatego albo byli oni ziemianami, albo przybyszami z kosmosu, których fizjologia podobna była do ziemskiej w takim stopniu, że nie potrzebowali skafandrów ochronnych. Oczywiście ci, którzy przybywaliby tylko na krótki pobyt na Ziemi, mogliby nosić ubiory chroniące ich przed odmiennym promieniowaniem słonecznym, czy też nieznanymi, a być może groźnymi dla nich, ziemskimi mikroorganizmami. Jednakże, biorąc pod uwagę argumenty za i przeciw, oraz uwzględniając rozmieszczenie głównych malowideł oraz materialnych dowodów katastrofy nuklearnej, wydaje się, że najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem funkcji owych "kosmnicznych" skafandrów jest ochrona przed skażeniem promieniotwórczym.
Kiedy program Apollo został pomyślnie zrealizowany i ogłoszono większośc wyników badań, okazało się, że istnieją fakty, które mogą wskazywać, iż nie tylko Ziemia, lecz i część naszego układu słonecznego była przed wielu tysiącami lat zniszczona w wyniku wojny atomowej.
Jednakże jeśli chodzi o interpretację odkrytych faktów, opinie uczonych sa podzielone. Staranny przegląd literatury dotyczącej badań przestrzeni kosmicznej wydaje się świadczyć, że uczeni zakłopotani są wynikami uzyskanymi zarówno w radzieckich, jak i amerykańskich programach badawczych.
Z drugiej strony obserwuje się istnienie także tendencji do ignorowania lub wręcz pomijania tych danych naukowych, które wskazywać by mogły, że olbrzymie kratery na Księżycu, Marsie, Merkurym i Wenus nie powstały w wyniku natyralnych zjawisk, takich jak upadki meteorytów, asteroidów, komet lub działalności wulkanicznej, lecz w wyniku eksplozji nuklearnych, miliony razy potężniejszych niż te, jakich oczekiwać można po najpotężniejszych bombach wodorowych dnia dzisiejszego. Pomimo lądowania ludzi na Księżycu, nie wiemy dotychczas, co było przyczyną zniszczenia jego powierzchni oraz powstania na niej tak olbrzymiej ilości kraterów. Uczeni amerykańscy przyznali (Scientific American, lipiec 1974 r.), że jakiś nieznany kataklizm musiał spowodować zniszczenie powierzchni Księżyca i planet.
Brytyjski astronom o światowej sławie, Gilbert Fiedler z zespołem współpracowników poddał analizie statystycznej położenia i częstotliwości karaterów na powierzchni Księżyca. Uzyskane wyniki wskazują wyraźnie, że kratery nie pokrywają powierzchni Księżyca w sposób bezładny i przypadkowy, czego można by oczekiwać przy założeniu, iż powstały one w wyniku działania sił naturalnych. Okazuje się, że kratery te tworzą określone i logiczne wzory. Występują mianowicie w parach lub tworzą łańcuchy, szeregi oraz równoległoboki.
Pary kraterów lub kratery bliźniacze składają się z dwóch niecek o tej samej wielkości. Uczeni zauważyli, że w miarę jak średni promień tych kraterów zwiększa się, rośnie wówczas również odległość między nimi. Zjawisko to jednakże jest trudno wytłumaczyć na gruncie teorii o naturalnym ich pochodzeniu. Z drugiej strony, jeśli na Księżycu miała miejsce wojna nuklearna, wówczas padające bomby mogłyby tworzyć na jego powierzchni określone wzory lejów. W takim przypadku, oczywiście, im większe byłyby zrzucane bomby, tym większa odległość między nimi byłaby potrzebna dla uzyskania maksymalnego efektu destrukcyjnego.
Liczne kratery tej samej wielkości tworzą także ciągi lub łańcuchy, ułożone wzdłuż jednej linii i skierowane w określonym kierunku. Istnieje wyraźne podobieństwo między tymi łańcuchami kraterów na Księżycu, a łańcuchami lejów po bombach zrzuconych w Wietnamie przez amerykańskie bombowce B-52.
Kratery księżycowe występują również w grupach po cztery jednakowej wielkości - tworząc równoległoboki. Wyraźnie widać, że im większe są ich średnice, tym większy tworzą one równoległobok. Niektóre równoległoboki pokrywają obszar tysięcy kilometrów księżycowej powierzchni. W przypadku wojny jądrowej celem tworzenia takich "figur geometrycznych" byłoby całkowite zniszczenie życia w ich obrębie. Współczesne rakiety bojowe, zarówno radzieckie jak i amerykańskie, wyposażone są przynajmniej w cztery głowice nuklearne każda i zaprogramowane prawdopodobnie w taki sposób, aby ich eksplozje tworzyły równoległobok.
Powszechnie niemal wiadomo, że około 90 proc. wszystkich kraterów na widocznej stronie Księżyca oraz na niektórych obszarach Marsa (regiony otaczające morze Hellas) koncentruje się na wyżynach lub kontynentach, niewiele znajdujemy ich natomiast na morzach. Fakt ten, trudny do wyjaśnienia w inny sposób, z punktu widzenia teorii o starożytnej wojnie nuklearnej staje się zupełnie zrozumiały. Jeśli bowiem w księżycowych i marsjańskich morzach znajdowała się kiedyś woda, to życie inteligentne skupiać się musiało na lądach oraz brzegach zbiorników wodnych. Stąd obecność lejów i kraterów na tych obszarach jest w pełni uzasadniona, jako rezultat morderczej wojny, w której niszczono przede wszystkim duże skupiska mieszkańców w głębi lądu oraz miasta portowe i nadbrzeżne.
Twierdzenie niektórych geologów, że kratery, które kiedyś pokrywały powierzchnie księżycowych i marsjańskich mórz, uległy zniszczeniu przed milionami lat w wyniku stopienia w skrajnie wysokich temperaturach, wydaje się mało prawdopodobne, tym bardziej że przyczyna powstania tego piekła o temperaturze milionów stopni ciągle stanowi tajemnicę. Nie można ponadto pominąć faktu, że około 10 proc. księżycowych kraterów jest zlokalizowana właśnie na terenie mórz i nie uległy one jednak stopieniu. Być może, powstały wówczas, gdy zniszczono podwodne miasta. W każdym razie teoria stapiania w dalszym ciągu nie wyjaśnia występowania kraterów w parach, szeregach, równoległobokach itd.
Jednym z najdziwniejszych rodzajów kraterów obserwowanych na Księżycu są te, które posiadają "promienie" o długości setek kilometrów. Niektórzy uczeni utrzymują, że takie otwory, jak Tycho, Kopernik i Arystarch powstały w wyniku eksplozji, które miały miejsce nad powierzchnią Księżyca. Ponieważ ich promienie przebiegają po powierzchni innych kraterów, jest możliwe, że stanowi to rezultat wybuchu specjalnego typu bomb, które zrzucono pod koniec wojny nuklearnej w celu ostatecznego zniszczenia, ocalałych do tego czasu, resztek życia. Po tysiącach lat te jasne "promieniste" niecki wciąż jeszcze emitują znaczne ilości promieniowania. Badania powierzchni Księżyca w czasie zaćmienia za pomocą przyrządów optycznych czułych na podczerwień, przeprowadzone przez naukowców NASA, wykazały, że te właśnie obszary wydzielają więcej ciepła i promieniowania niż tereny sąsiednie.
Astronomowie tacy jak Fiedler, Shoemaker i Barosh od lat twierdzili, że nieregularne linie obserwowane wokół księżycowych kraterów przypominają bardzo linie rozchodzące się promieniście od kraterów pozostałych po próbnych wybuchach jądrowych w Yucca Flats. Oczywiście, naukowcy ci utrzymują, że podobieństwo to jest przypadkowe, zaś same linie powstały na Księżycu w wyniku działania naturalnych sił niewiadomego pochodzenia.
Już jednak w latach 40-tych astronomowie brytyjscy zaatakowali pogląd, iż przyczyną powstania księżycowych kraterów, niecek i wgłębień było działanie wulkanów. Wykazali oni, że nie istnieje ani jeden przykład prawdziwego stożka wulkanicznego na widocznej stronie Księżyca. Dwadzieścia lat później amerykańscy astronauci także nie mogli znaleźć żadnego dowodu aktywności wulkanicznej na Księżycu.
Na początku lat 60-tych grupa radzieckich astronomów, pracująca pod kierunkiem E. L. Krynowa, po zbadaniu istniejących w naszym systemie słonecznym asteroidów i meteorytów oraz uwzględnieniu komet, a następnie obliczeniu średniej liczby takich ciał, które trafiają w kulę ziemską, doszła do wniosku, że podczas minionych miliardów lat maksymalna liczba tych ciał niebieskich, jaka spadła na Księżyc, nie mogła przekroczyć 16000, nawet biorąc pod uwagę brak na nim atmosfery. Istnieją tam jednak dosłownie miliony kraterów, zaś liczba samych tylko bardzo dużych znacznie przekracza 16 tysięcy, podczas gdy na powierzchni najbliższego sąsiada Księżyca - Ziemi znaleźć ich można niewielką zaledwie liczbę. Natomiast na planetach Merkury, Wenus i Mars istnieją setki tysięcy kraterów - niemożliwe jest więc, by powstały one wskutek uderzeń meteorytów.
Nie można zatem znaleźć żadnego konwencjonalnego dla kształtu i rozkładu kraterów, tych niewinnie wyglądających, jakby pozostałych po ospie znaków, tworzących krajobraz księżycowy. Z jakichś powodów kratery te są płytkie i zgrupowane na określonych obszarach powierzchni księżyca.
Jedna z przedstawionych w ostatnich latach teorii wydaje się wyjaśniać wiele spośród dotychczas niezgłębionych tajemnic Księżyca. Teoria ta została opracowana przez dwóch wybitnych uczonych radzieckich: Michaiła Wasina i Aleksandra Szczerbakowa i przedstawiona w książce "Księżyc - nasz tajemniczy pojazd kosmiczny". Przyjmuje ona, że Księżyc w ogóle nie jest naturalnym satelitą Ziemi, lecz stanowi wydrążoną w środku konstrukcję, zbudowaną przez jakąś wysoko rozwiniętą cywilizację, która wprowadziła go na orbitę okołoziemską, jako sztucznego satelitę, w nieokreślonym czasie dalekiej przeszłości.
Ta zaskakująca idea szokuje w pierwszej chwili, ale zanim wydamy na nią wyrok skazujący, zbadajmy niektóre spośród kłopotliwych problemów, jakie owa śmiała i niekonwencjonalna teoria rozwiązuje.
Naturalnie, jeśli Księżyc został sztucznie wprowadzony na orbitę okołoziemską, to wyjaśnienie jego prawie doskonale kołowej orbity staje się zupełnie oczywiste, podobnie jak fakt, iż orbita ta nie przebiega w płaszczyźnie równikowej Ziemi, odmiennie od wszystkich innych księżyców istniejących w naszym układzie słonecznym.
Rzucającą się w oczy cechą powierzchni Księżyca jest istnienie na niej mórz. Stanowią one wyraźne, jasne, płaskie powierzchnie prawie pozbawione kraterów; niemal wszystkie morza znajdują się na zachodniej części Księżyca, skierowanej ku Ziemi. To właśnie przelatując nad niektórymi z tych mórz, wyprawa Apollo 8 odkryła obecność maskonów, stacjonarnych pól grawitacyjnych, tak silnych że zakłócały one tory sond okołoksiężycowych. Ten fakt oraz wyliczony ciężar właściwy Księżyca i analiza jego ruchu, przeprowadzona przez Gordona McDonalda z NASA, wydają się wskazywać, że Księżyc nie jest ciałem homogenicznym, co oznacza, iż zachowuje się on bardziej jak wydrążona w środku kula, niż jak jednolite ciało niebieskie. Inne, ostatnio odkryte fakty wydają się wspierać tę hipotezę. Przede wszystkim istnieje po drugiej stronie Księżyca ogromne wybrzuszenie na jego powierzchni, tak wielkie, że mogłoby ono wywołać powstanie niezrównoważonych sił w obrębie księżycowej masy. Jednakże wpływ tej wypukłości jest skompensowany jakimiś zmianami w rozkładzie gęstości wnętrza Księżyca. Sam fakt, że wybrzuszenie to znajduje się po przeciwnej stronie niż oddziaływanie Ziemi, jest jeszcze bardziej intrygujący. Czyżby owo wybrzuszenie zostało spowodowane jakimiś ogromnymi przyspieszeniami, które działały na Księżyc?
Ciekawe wyniki otrzymano także w rezultacie sejsmograficznych eksperymentów przeprowadzonych podczas lotu Apollo 13. Okazało się, że zderzenia lub wstrząsy na powierzchni Księżyca dawały nigdzie przedtem nie spotykane sygnały, które zaczynały się od małych fal, a następnie powoli narastały, aby po długim okresie osiągnąć maksimum. W gruncie rzeczy, kiedy trzeci człon rakiety Apollo 13 spadł na Księżyc, cała powierzchnia srebrnego globu, aż do głębokości 40 kilometrów, drgała prawie trzy i pół godziny. Jeden z pracowników naukowych NASA skomentował ten fakt w następujący sposób: "Księżyc zareagował jak wielki, pusty w środku gong".
Tytan, cyrkon, itr, beryl. Te słowa zwracają uwagę, kiedy czyta się wyniki, przeprowadzonej przez S. Ross Taylora, analizy chemicznej próbek skał księżycowych. Raport wskazuje, że te rzadkie pierwiastki występują na powierzchni Księżyca w dużych ilościach, znacznie większych niż w ziemskiej litosferze i bardzo przekraczają średnią ich zawartość procentową we wszechświecie, wszystkie one, znane czasami pod zbiorową nazwą "pierwiastków ogniotrwałych", są niezastąpionymi materiałami budowy antykorozyjnych, odpornych na działania wysokich temperatur, kadłubów rakiet kosmicznych.
Zaskakujące było również to, że wiek skał księżycowych, oceniony na podstawie rozpadu promieniotwórczego, wyniósł od 5 do 7 miliardów lat, zaś w niektórych próbkach osiągał aż około 20 miliardów lat, podczas gdy wiek naszego układu słonecznego, a więc i Ziemi, ocenia się zaledwie na 4,6 miliardów lat. Ponadto w próbkach skał księżycowych odkryto kilka nowych pierwiastków i minerałów, które w ogóle nie występują w skorupie ziemskiej, nie mówiąc już o obecności stosunkowo wysokich stężeń niektórych radioaktywnych izotopów szeregu uranu i toru. Te ostatnie w gruncie rzeczy mogły powstać tylko w wyniku eksplozji jądrowych.
Wszystkie wyprawy Apollo znajdowały także na powierzchni Księżyca duże ilości substancji szklistych (np. Apollo 17 przywiózł szkło pomarańczowego koloru pochodzące z krateru Shorty). William C. Phinney, kierownik zespołu badawczego w Centrum Lotów Załogowych NASA w Houston. Podczas konferencji prasowej, jaka miała miejsce w styczniu 1973 roku, powiedział: Nie potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób kawałki pomarańczowego szkła stanowić mogą rezultat działalności wulkanicznej. A przecież na ziemskich terenach doświadczalnych, na których przeprowadzano próbne wybuch jądrowe, takie odłamki kolorowego szkła do rzadkości nie należą.
Wyniki badań księżycowych skał wprawiły w zakłopotanie tych uczonych, którzy wierzyli, że Ziemia i Księżyc utworzone zostały z tego samego pierwotnego obłoku kosmicznego pyłu, lub że kiedyś w zamierzchłej przeszłości Księżyc stanowił część Ziemi, a później został wyrzucony na orbitę w wyniku jakiegoś kataklizmu.
autor Aleksander Mora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz