ATOMOWA WOJNA BOGÓW 5
Dalsze wyniki uzyskane przez kolejne wyprawy Apollo dostarczają nie mniej fascynujących informacji niż z pierwszych wypraw. Badania magnetyzmu księżycowego (Apollo 16) wykazały, że Księżyc obecnie nie posiada globalnego pola magnetycznego, niemniej jednak próbki skał księżycowych wykazywały ślady dawnego działania tego pola ("New Scientist" 1980 t.85, s.66). Namagnesowanie to jest nieznaczne i wynosi około 1/100 000 tego, jakie spotyka się na Ziemi. Nie jest ono również jednolicie rozłożone na powierzchni, lecz koncentruje się w siedmiu regionach. Wszystkie te regiony leżą na zewnętrznej stronie największych kraterów ("New Scientist" 1979 t.84, s.873).
Odkryto także istnienie dwóch oddzielnych pasów ferromagnetycznego materiału, o długości około 1000 kilometrów, leżących na głębokości około 100 kilometrów pod powierzchnią Księżyca. Pochodzenie i przeznaczenia tych ogromnych utworów, podobnych do dźwigarów lub wzdłużników w kadłubie okrętu, stanowi dotychczas zagadkę, podobnie jak odkryte przez wyprawę Apollo 16 ślady pordzewiałego żelaza w próbkach skał księżycowych. Ponieważ rdza świadczy o obecności wody, dawna teoria mówiąca, że księżyc zawsze był pozbawiony zawierających wodę minerałów, powinna być poddana rewizji. Niezaprzeczalny dowód sinienia wody na Księżycu pojawił się wówczas, gdy instrumenty pozostawione prze poprzednie wyprawy Apollo niespodziewanie wykryły obłoki pary wodnej rozciągające się na przestrzeni setek kilometrów. John Freeman z Rice University twierdz, że wszystkie odczyty przyrządów pomiarowych wskazują na bezsporny fakt, iż para wodna pochodzi z głębokiego wnętrza samego Księżyca.
W ciągu tysięcy lat żywe były na Ziemi legendy mówiące o istniejących na Księżycu miastach. Według zapisów, jakie znajdujemy w książce Charlesa Forda, europejscy astronomowie twierdzili w swoich publikacjach naukowych, że widzieli takie ruiny na Księżycu jeszcze w ubiegłym wieku. Amerykańskie czasopisma astronomiczne publikowały rysunki i fotografie piramid, kopuł, krzyży i mostów, jakie obserwowano na powierzchni Księżyca. Zeszyt czasopisma Uniwersytetu Harvarda z kwietnia 1954 roku pt. "Sky and Telescope" zawiera artykuł na temat mostu sfotografowanego na powierzchni Księżyca, łączącego dwa grzbiety górskie w pobliżu Mare Crisium. Według opinii redaktora naukowego "New York Herald Tribune" - Johna O'Neile'a oraz dwóch astronomów angielskich, H. P. Wilkinsa oraz Patricka Moore'a, fotografia ta przedstawia definitywnie most, a nie przypadkową formację skalną tego kształtu. Jeśli Mare Crisium było kiedyś prawdziwym oceanem, wówczas most ten porównać by można do mostu Złotej Bramy (Golden Gate Bridge) w San Francisco, który również spina dwa grzbiety górskie w pobliżu oceanu. H. P. Wilkins wyliczył, że długość tego księżycowego mostu przekracza 20 kilometrów. Spędził on również wiele czasu na katalogowaniu ponad 200 białych kopuł, o średnicach sięgających 200 metrów (obserwowanych w ostatnich latach w coraz większych ilościach), które czasami znikają w jednym miejscu, aby znowu pojawić się w innym. Zaskakujące, że wiele spośród tych księżycowych kopuł zaobserwowano w pobliżu wyjątkowo prostej ściany o wysokości około 450 metrów i długości ponad 100 kilometrów. Po przeciwnej stronie tej ściany, na przeciwległej stronie Księżyca, znajduje się pęknięcie o szerokości 8 kilometrów i długości 240 kilometrów.
Jeszcze bardziej zadziwiające są zespoły gigantycznych głazów, znajdujące się na powierzchni Mare Tranquilitatis i Oceanus Procellarum. William Blair, uczony antropolog, porównuje te budowle do Stonehenge, o prostokątnych zapadlinach zerodowanych ścian, które zawaliły się ku środkowi oraz monolitycznych iglicach wyższych od jakiegokolwiek budynku na Ziemi. Radzieckie zdjęcia wykonane przez Łunę 9 wskazują, że niektóre spośród tych iglic mogą w gruncie rzeczy mieć kształt piramid.
Starożytna cywilizacja zamieszkująca w przeszłości na powierzchni Księżyca musiała dokonać ogromnego dzieła, przekształcając i modelując krajobraz Księżyca. Astronomom od wielu lat znane są duże obszary tej powierzchni pokryte siatką krzyżujących się linii, przypominających siatkę południków i równoleżników rysowanych na mapach Ziemi. Odnosi się wrażenie, że te uskoki, grzbiety górskie, wąwozy i łańcuchy kraterów ułożone są wzdłuż równoległych linii przecinających się z innymi pod kątami prostymi. Taki system krzyżujących się linii jest zupełnie nienaturalni i uczeni nie potrafią znaleźć dla niego żadnego wytłumaczenia.
Zdjęcia przesłane przez amerykańskie sondy z powierzchni Merkurego, Wenus i Marsa wskazują, że los tych planet był podobny do księżycowego. Można na ich powierzchni znaleźć kratery tworzące wzory podobne do księżycowych. Niektórzy fizycy oceniają, że energia potrzebna do utworzenia takich kraterów (których średnice osiągają 1300 kilometrów) przekraczają tysiące razy siłę wybuchu największych bomb wodorowych.
Tak straszliwa siła wybuchu mogła zniszczyć planetę, która kiedyś krążyła między Marsem a Jowiszem, a po której pozostał tylko pas asteroid. Kiedy ta grupa fragmentów skalnych została w 1802 roku odkryta przez niemieckiego astronoma Heinricha W. M. Obersa, astronomowie byli przekonani, że to jakaś planeta została kiedyś zniszczona w wyniku straszliwej eksplozji. Teoria ta ciągle jest żywa wśród astronomów radzieckich. Obliczyli oni na początku lat 60-tych, że średnica owej planety wynosiła około 6000 km. Z drugiej strony wiadomo, że nie istnieje żadna naturalna przyczyna eksplozji planety. Amerykański astronom Gerard P. Kuiper, dyrektor Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu w Arizonie, twierdzi wprawdzie, że pas asteroid powstał wówczas, gdy 5 do 10 oddzielnych planet znajdujących się na orbitach pomiędzy Marsem a Jowiszem przypadkowo zderzyło się ze sobą, jednak nie posiada on konkretnych dowodów potwierdzających tę teorię, zaś ze statystycznego punktu widzenia taka przypadkowa kolizja jest niemal niemożliwa w przestrzeni, jaka istnieje między Marsem a Jowiszem. Naukowcy z NASA byli zaskoczeni, kiedy sondy Pionier 10 i Pionier 11 przeszły bez żadnej kolizji przez pas asteroid zawierający około 100 000 odłamków skalnych. Najprawdopodobniej nie zwrócili oni uwagi na fakt, że średnia odległość między każdą z tych asteroid wynosi około 6,5 miliona kilometrów.
W każdym razie wiadomo, że największe rozmiary zniszczeń podczas tej starożytnej wojny miały miejsce w obszarze między Marsem a Jowiszem. Być może, planeta lub planety istniejące w tej części naszego układu słonecznego były głównymi bazami militarnymi i dlatego musiały zostać zburzone. Starożytne środki bojowe mogły również dokonać zniszczenia czterech księżyców Saturna, co spowodowało powstanie jego pierścienia. Astronomowie twierdzą, że księżyce te rozpadły się, kiedy zbytnio zbliżyły się do planety. Nie ma jednak żadnych realnych dowodów na poparcie tej teorii, tym bardziej, że ci sami astronomowie przyznają, iż księżyce nie mogły rozpaść się, gdyby były zbudowane z niepopękanej litej skały. Ponadto Saturn byłby jedyną planetą w naszym układzie, której księżyce uległyby rozpadowi w tak niezwykły sposób. A może one także były ważnymi bazami wojskowymi i dlatego musiały zostać zniszczone?
W ostatnich latach świat naukowy dowiedział się, że temperatura na powierzchni Jowisza wynosi ponad 50 000 stopni, a więc przekracza nawet temperaturę na powierzchni Słońca. Czy potężne bombardowanie za pomocą nuklearnych środków zniszczenia nie mogło zapoczątkować reakcji jądrowej na tej planecie?
W książce zatytułowanej "Złoto bogów" Erich von Däniken dyskutuje możliwości istnienia w starożytności wojny, w której cywilizacje pochodzące z innych systemów gwiezdnych walczyły ze sobą i ci, którzy tę wojnę przegrali, szukać musieli schronienia na Ziemi. W tych to zamierzchłych czasach nasz system słoneczny mógł zostać zniszczony przez istoty lub "bogów" pochodzących z innych układów planetarnych. Wydaje się jenak, że nie ma powodów, dla których "kosmici" mieliby wybrać sobie jako teren załatwiania swoich porachunków tę zapadłą część galaktyki, odległą przynajmniej o kilkadziesiąt lat świetlnych od miejsca, w którym przyczyna sporów powstała. Bardziej uzasadnione wydaje się twierdzenie, że wysoko rozwinięta cywilizacja powstała właśnie tu, na Ziemi, przed kilkudziesięciu lub nawet kilkuset tysiącami lat. Ta wspaniała cywilizacja osiągnęła już nawet etap planetarny - rozpoczęła kolonizację znajdujących się w obrębie ekosfery planet naszego układu słonecznego, stając tam szybko na niebywale wysokim poziomie techniki i cywilizacji.
Zdaje się jednak, że postęp moralny nie przebiegał równolegle z technologicznym. Znane wady ludzkości i dążność jednych do dominacji nad drugimi, zwielokrotnione niesłychanymi możliwościami zaawansowanej wiedzy i techniki doprowadziły do otwartej rywalizacji pomiędzy mieszkańcami sąsiednich planet. Rezultatem była straszliwa wojna, w wyniku której z jednej planety pozostał tylko pas asteroid, zaś powierzchnie Księżyca, Marsa, Merkurego i Wenus zamieniły się w skalne rumowiska o zatrutej śmiertelnie dla wszelkiego życia atmosferze. Ci, nieliczni, którzy przeżyli ukryci w bunkrach i skalnych schronach na stosunkowo najmniej zniszczonej Ziemi, stali się nosicielami kultury cywilizacji, "bogami", wśród ocalałych, człekopodobnych istot zamieszkujących dzikie ostępy i dżungle Ziemi, mając nadzieję wskrzesić na gruzach dawnej świetności "złoty okres" - nowe cywilizowane życie.
Postawiono już w poprzednim odcinku hipotezę, że przed kilkuset tysiącami lat rozwinęła się na naszej planecie cywilizacja, która zdołała osiągnąć bardzo wysoki poziom rozwoju. Pozwoliło jej to na skolonizowanie Wenus, Marsa, Merkurego, Faetona (hipotetyczna planeta obiegająca Słońce po orbicie cywilizacja, która zdołała osiągnąć asteroid), a być może i innych ciał niebieskich, np. księżyców Jowisza czy Saturna.
Osiedleńcy, żyjący w warunkach odmiennych od ziemskich, musieli w kilku pokoleniach rozwinąć szereg cech adaptacyjnych, w wyniku czego ich technologia, cywilizacja i kultura coraz bardziej odbiegała od ziemskiej. Trudniejsze warunki życia kolonistów zmuszały ich do ciągłego ulepszania maszyn, urządzeń, architektury, pojazdów poruszających się po lądzie, wodzie i atmosferze, a także statków komunikacji międzyplanetarnej. Ogromny poziom osiągnął również rozwój środków porozumiewania się, inżynierii genetycznej, leczenia chorób oraz walki ze starością, co pozwoliło naszym przodkom osiągnąć imponujący wręcz czas życia.
Wszak dążenie do podboju kosmosu i podróży międzygalaktycznych zaczęło coraz silniej opanowywać umysły mieszkańców układu słonecznego. Przechwycono z kosmosu niewielką planetoidę, a tor jej obiegu skorygowano w taki sposób, aby mogła ona krążyć w naszym układzie słonecznym. Zasiedlono jej powierzchnię, a następnie zaczęto dokonywać pewnych zmian jej wnętrza, przekształcając ją w pojazd zdolny do poruszania się w pojazd zdolny do poruszania się w przestrzeni międzygwiezdnej.
Przeprowadzenie tak poważnych przedsięwzięć inżynierskich i konstruktorskich wymagało jednakże zorganizowania odpowiednich dostaw sprzętu, surowców, urządzeń i specjalistycznych ekip roboczych, co z kolei pociągało za sobą konieczność dalszego skorygowania orbity tej planetoidy tak, aby znajdowała się ona cały czas w zasięgu pojazdów transportowych z ośrodków cywilizacji ze wszystkich planet. Postanowiono umieścić ją na orbicie okołoziemskiej. I w ten oto sposób pojawił się nasz Księżyc.
Jednakże z jakichś nieznanych powodów operacja zakotwiczenia Księżyca nie przebiegła zgodnie z planem, w jej wyniku spowodowano na Ziemi straszne kataklizmy. Luna bowiem, kiedy dostała się w dostała się w sferę przyciągania Ziemi, wywołała przesunięcie się masy wód.. Rozpoczęły się przypływy. Pierwszy był największy. Fale popłynęły z okolic podbiegunowych w kierunku równika, zatapiając po drodze wszystko, wraz z lądem Mu i częścią Atlantydy, na wysokość 3000 - 5000 metrów.
Niejasne są przyczyny równoczesnego wybuchu okrutnej wojny w układzie słonecznym. Prawdopodobnie dały o sobie znać znane wady ludzkości, a szczególnie wady psychiczne, o których wspomniano uprzednio. Jeśli nawet ludzie ci byli, niczym mitologiczni bogowie, istotami o wspaniałych intelektach i imponująco długim okresie życia, to jednocześnie mogli być obciążeni jakąś genetyczna skazą psychiczną, która stwarzała podobnie niebezpieczne sytuacje, na jakie społeczeństwo ludzkie natrafia i dziś. Może na przestrzeni wieków ulegli stopniowej degeneracji.
Bez wątpienia zbudowali społeczeństwo bardziej rozwinięte i bardziej ludzkie niż nasze, skoro osiągnęli tak ogromne zdobycze , a jednak dopuścili do tego, by katastrofalny konflikt zniszczył ich świat i niemal zgładził rasę ludzką. Jedno nie ulega wątpliwości, ster działań w pewnym momencie wymknął się ludziom z rąk. Zapanowały okrutne prawa wojny.
Konflikt nie trwał jednak długo. Użycie broni masowej zagłady w końcowym etapie szybko sprawiło, iż życie na planetach przestało istnieć. Planeta Faeton, na której nagromadzono największe zapasy środków bojowych, nie zdołała ich nawet wykorzystać. Jeden, dobrze wymierzony, pocisk jądrowy zainicjował eksplozję zmagazynowanych materiałów termonuklearnych. Straszliwy wybuch rozerwał na strzępy całą planetę Faeton.
Dość łatwo sobie wyobrazić dalszy przebieg wypadków. Nieliczni szczęśliwie przewidujący, którzy mieli dostęp do międzyplanetarnych pojazdów, wraz z rodzinami i sprzętem, jaki zgromadzić im się udało, schronili się na Ziemi, która jedyna ostała się w stanie stosunkowo najmniej zniszczonym. Być może, nie była ośrodkiem konfliktu w układzie słonecznym. Choć okaleczona straszliwym kataklizmem, wywołanym przez zakotwiczenie na jej orbicie Księżyca i choć pozbawiona środków dyspozycyjnych na Mu i Atlantydzie, posiadała przynajmniej nadającą się do życia atmosferę.
Lądowali więc na Ziemi nie tylko uciekinierzy z najbliższych planet; tutaj znajdowały także schronienie załogi samolotów i statków międzyplanetarnych, które, lecąc z zadaniem bojowym stwierdziły, że cel już przestał istnieć; lądowali także ci, którzy po wykonaniu zadania nie mieli dokąd wracać. Lądowali z rozpaczą, bali się także odwetu. Ale odwet nie nadchodził. Nie było już komu o nim myśleć.
Pobudowali więc schrony i podziemne osiedla (systemy podziemnych tuneli w Argentynie, Peru i Ekwadorze, groty w Adżanta, Ellora i Deccan w Indiach), aby tam przeżyć w spokoju i otrząsnąć się do nowego życia. Potem rozpoczęli penetrację otoczenia.
Ziemia była bardzo zniszczona. Główne ośrodki cywilizacji nie istniały. Centra dyspozycyjne, niektóre lądy i wszystkie miasta albo znikły pod falami oceanów, albo zamieniły się w sterty popiołu pod działaniem broni laserowej i atomowej. Reszty dzieła zniszczenia dokonały wybuchy wulkaniczne wstrząsające skorupą ziemską, której równowagę tak lekkomyślnie naruszono.
Pomimo przerażająco smutnego bilansu rozpoczęto organizować nowe bytowanie. Zaczęto gromadzić ocalały jeszcze gdzieniegdzie sprzęt i urządzenia. Ekipy techniczne penetrowały powierzchnię Ziemi, poszukując tych, którym udało się przeżyć kataklizm, a także surowców, środków napędowych, leków, żywności. Podjęto budowę nowych miast (Tiahuanaco?) i osiedli (Sacsayhuaman?). Życie zaczęło wchodzić w bardziej ustabilizowane tryby, pomimo że niezbyt liczne społeczeństwo uchodźców borykać się musiało z całym szeregiem poważnych problemów.
Przede wszystkim nie było ono jednolite. W skład jego wchodzili przecież ludzie, którzy wychowali się na różnych planetach. Niektórzy z nich z początku chyba nie mogli przystosować się do oddychania ziemską atmosferą, zapewne musieli korzystać z urządzeń ochronnych. Dla innych promieniowanie słoneczne na Ziemi było zbyt silne. Dla jeszcze innych - zbyt słabe.
Wszystkim tym trudnościom należało zaradzić możliwie szybko, jeśli to nieliczne społeczeństwo miało uchronić przed całkowitą zagładą i wymarciem siebie i zdobycze cywilizacji trwające tysiące lat.
Wśród puszcz tropikalnych, lasów i sawann Ziemi istniały prymitywne plemiona ludzkie znajdujące się na niskim szczeblu rozwoju, których sposób życia nie odbiegał właściwie od zwierzęcego. Zdecydowano się więc na śmiały eksperyment biologiczny, którego celem było dokonanie na kilku wybranych plemionach zabiegu genetycznego, pozwalającego na znaczne przyspieszenie ich rozwoju. Uzyskane w tym procesie osobniki miały być w przyszłości wykorzystane jako niewykwalifikowana siła robocza, rozumiejąca i wykonująca prawidłowo i w sposób zdyscyplinowany stawiane przez "bogów - stwórców" zadania.
W biblijnej Księdze Rodzaju czytamy: "A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na nasz obraz, podobnego nam...". Na marginesie warto zaznaczyć, że wyraz Elohim, stanowiący jedną z nazw Boga w Starym Testamencie, jest formą liczby mnogiej (bogowie) od Eloach (Bóg).
Eksperyment powiódł się znakomicie, a jego efekty, jak się zdaje, przekroczyły najśmielsze oczekiwania. Rozwój intelektualny plemion poddanych na ograniczonym terenie zabiegowi genetycznemu, a następnie starannej opiece i edukacji, następował bardzo szybko. Doprowadził jednocześnie do powstania nieprzewidzianego "produktu ubocznego" - rozwiązał mianowicie problem, z którym bogowie dotychczas się borykali, dostarczył bowiem zastępów nad podziw urodziwych kobiet. Nic więc dziwnego, że co młodsi bogowie natychmiast przystąpili do dalszego "ulepszania" wyników eksperymentu, zapominając, że choć z grubsza przynależni do tego samego gatunku, to jednak reprezentują odmienne drogi rozwoju genetycznego (szczególnie ci, którzy byli potomkami pokoleń długo żyjących na innych niż Ziemia planetach).
Biblijna Księga Rodzaju podaje: "A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na Ziemi, rodziły im się córki. Synowie Boga, widząc, że córki człowiecze są piękne, pojmowali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały (...). A w owych czasach i później byli na Ziemi giganci. Bo gdy synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im ich rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę w owych dawnych czasach".
Narodzone z tych związków mutanty nie zawsze mogły być przedmiotem chluby bogów. Niektóre, jako przedstawiające całkowicie zdegenerowane formy, musiano likwidować. Jednak większość potomków reprezentowała znacznie zwiększone możliwości intelektualne. Niektórzy spośród nich posiadali tak wysoki poziom inteligencji, że bez trudności mieszali się ze społecznością młodszych bogów.
Udany eksperyment spowodował nowy, gwałtowny rozwój cywilizacji na Ziemi. Bogowie mieli już zastępy siły roboczej. Wybrani spośród tych rzesz ludzie uzyskiwali kwalifikacje techniczne, a nawet naukowe; wykonywali prace inżynierskie, byli pilotami, żołnierzami, lekarzami, budowniczymi, czy wreszcie osiągali nawet status boga. Starzy bogowie wymierali, młodzi coraz bardziej wtapiali się w prężne społeczeństwo inteligentnych ziemian.
autor Aleksander Mora
sobota, 1 maja 2021
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zbrodnicze małżeństwo Graffów
W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego: „Od 1931 r. do 31 sier...
-
Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków? Ilość drewna byłaby w Polsce wystarczająca, gdyby nie było ono sprzedawan...
-
Merdanie ogonem u psa jest dla większości ludzi czytelne. Świadczy o ekscytacji i pozytywnym nastawieniu zwierzęcia. A jeśli kot macha ogo...
-
… pokrzyżował plany Żydom z Chabad Lubawicz – czyli: mene, tekel, upharsin Junta planowała zasiedlenie Ukrainy Żydami z USA. 9 marca 2014 ro...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz