sobota, 21 sierpnia 2021

Zastawka zaporowa

Pan minister Niedzielski nie tylko zapowiada nieuchronne nadejście „czwartej fali”, której będą towarzyszyły „selektywne obostrzenia”, ale i wpada na coraz to nowe pomysły, jakby tu zachęcić obywateli do szprycowania się w ramach tak zwanej „dobrowolności przymusowej”, którą pamiętamy jeszcze z czasów stalinowskich.

Początkowo się zarzekał, że żadnego przymusu nie będzie, nawet tego dobrowolnego, ale kiedy kupione szczepionki zalegają w magazynach i tylko patrzeć, jak się zaśmierdzą, narasta zniecierpliwienie – być może również dlatego, że koncerny za stosowną opłatą mogły już sprzedać Polsce kolejne partie, na trzecią, czwartą, a być może nawet – piątą dawkę.

Jeśli tak, to tylko patrzeć, jak w Polsce pojawi się znowu mnóstwo starych rodzin, podobnie, jak się pojawiły na początku lat 90-tych, zaraz po rozkradzeniu pieniędzy (1640 mln dolarów) z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Byłby to oczywiście plus dodatni, ale w oczekiwaniu na rozwiązanie tych problemów socjalnych, nasi Umiłowani Przywódcy kombinują, co by tu zrobić, żeby magazyny rozładować.

Pan premier Morawiecki wysłał nawet nadwyżkę szczepionek do Australii, ale to widać tylko kropla w morzu, bo rząd wpada na kolejne „koncepcje”, niczym Kukuniek. Jeszcze kilka tygodni temu próbowano zanęcać obywateli przy pomocy zapowiedzi, że od września szczepić się będzie można tylko za pieniądze. Ale chyba ta pogróżka nie podziałała, więc następną przynętą były konkursy z nagrodami – że jak ktoś się zaszczepi, to wygra elektryczny samochodzik, a w ostateczności – makagigi.

Wydawałoby się, że to strzał w dziesiątkę, bo któż nie chciałby być ulubieńcem Fortuny? Niestety i to nie poskutkowało, toteż rząd próbował brać obywateli pod włos, że to niby zaszczepienie się jest dowodem solidarności z rodakami. Ciekawe, że za taki dowód solidarności nie może uchodzić solidarna odmowa zaszprycowania – no ale za odmowę nikt przecież nie wybula.

Toteż roli naganiacza podjęło się nawet przewielebne duchowieństwo, mam nadzieję, że nie za darmo, umożliwiając władzom wyszczepianie obywateli wychodzących z niedzielnego nabożeństwa. Ale i to nie przyniosło widocznie zadowalających rezultatów, więc teraz nie tylko słychać pogróżki, że jak ktoś nie będzie miał autentycznego (bo podobno pojawiły się już fałszywe) certyfikatu szprycowego, to nie zostanie wpuszczony nawet do sklepu.

Do tej rewolucyjnej praktyki dorobiona już została rewolucyjna teoria, wymyślona przez byłego rzecznika praw obywatelskich, pana Adama Bodnara. Wykombinował on sobie, że zrobienie zakupów w sklepie nie jest prawem obywatelskim, którego władza nie może nikomu odjąć, tylko przywilejem, którego każdy obywatel może zostać pozbawiony. Jak się okazuje, nawet rzecznikowie praw obywatelskich nie są odporni na faszyzm, kiedy tylko pojawia się tak zwane „społeczne zamówienie”. Wyobrażam sobie, jak Hitler musi się radować i szykować się do zmartwychpowstania.

Ale i to nie doprowadziło do przełomu, toteż w niezależnych mediach głównego nurtu pojawiły się mrożące krew w żyłach relacje zbolałych wdów i sierot, jak to ich mężowie lub ojcowie, co to nie chcieli się zaszczepić, jednego dnia zarazili się zbrodniczym koronawirusem, a już nazajutrz zmarli w męczarniach, chociaż medycyna zastosowała wszystkie możliwe leki, by ich uratować. Ciekawe, czy wśród tych leków była amantadyna, czy też medycyna ma zakaz stosowania tego specyfiku do czasu ukończenia żmudnych i wieloletnich badań, czy przypadkiem nie jest on szkodliwy.

Nietrudno się domyślić, że te badania nie mogą zakończyć się, zanim magazyny nie zostaną opróżnione z zakupionych przez rząd szczepionek.

Jeszcze ciekawsze w tej sytuacji jest pytanie, czym ci pacjenci są leczeni – bo jakoś nikt nie chce podać nazwy tego skutecznego lekarstwa. Mam nadzieję, że doktorzy nie czytają im statystyk Ministerstwa Zdrowia, ani nie puszczają z patefonu zbawiennych wskazówek i złorzeczeń pana profesora Simona w nadziei, że jak któryś pacjent to przetrzyma, to już nic mu nie zaszkodzi. Czytałem nawet pełne goryczy oskarżenie pewnego sieroty, który nieubłaganym palcem wytknął „antyszczepionkowcom”, że „ich słowa zabijają”.

Ta argumentacja pokazuje, że nadszedł czas na zastosowanie tak zwanej – jak mówią gitowcy – „poważnej zastawki” tym bardziej, że właśnie papież Franciszek oświadczył, iż „wyszczepienie się” jest „aktem miłości”. Skoro słowa „antyszczepionkowców” mogą „zabijać”, podczas gdy zaszprycowani zwyczajnie się miłują, nawet jeśli nie są sodomitami, ani gomorytami, to trzeba chwycić byka za rogi i wreszcie ujawnić rzecz najważniejszą.

Otóż ci, co nie będą mieli certyfikatu szczepionkowego, nie zostaną wpuszczeni do Nieba, tylko w najlepszym razie będą się kotłować przed Bramą Niebieską, niczym amerykańscy kolaboranci na lotnisku w Kabulu, a w najgorszym razie trafią do Piekła, gdzie nie tylko przez cały czas będzie bolało, ale w dodatku – przez całą wieczność trzeba będzie słuchać kompozycji „Nergala”, co – jak wiadomo – gorsze jest od śmierci. Myślę, że teraz można to już ujawnić, bo inaczej szczepionki w magazynach mogą się naprawdę zaśmierdzieć.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czy uwierzylibyście?

  „ Stany Zjednoczone są krajem, w którym panuje największe bezprawie na świecie” – amerykański ekonomista Jeffrey Sachs ujawnia codzienne d...