Zgodnie ze spiżowym spostrzeżeniem wybitnego klasyka demokracji Józefa Stalina, wchodzimy właśnie w etap surowości. Józef Stalin, jak wiadomo, twierdził, że walka klasowa się zaostrza w miarę wzrostu socjalizmu.
Ponieważ socjalizm doznał gwałtownego przyspieszenia dzięki epidemii zbrodniczego koronawirusa, zarządzonej przez pragnących zachować anonimowość dobroczyńców ludzkości, promotorzy rewolucji komunistycznej uznali, że pora przejść od etapu umizgów do etapu surowości.
Etap umizgów rozpoczął się w roku 1968, kiedy to w rewolcie młodzieżowej na Zachodzie rzucone zostało hasło: „zabrania się zabraniać” oraz zapowiedź „długiego marszu przez instytucje”. Ówcześni pierwszorzędni fachowcy od skrytego manipulowania wielkimi masami ludzi, zwanego przez Wielki Wschód Francji „sztuką królewską” odkryli, że gwoli podważenia, a następnie – wysadzenia w powietrze – organicznych więzi społecznych, by historyczne narody – zgodnie z manifestem z Ventotene – przerobić na „nawóz historii”, którym starsi i mądrzejsi będą użyźniali swoje pardesy – trzeba postawić na instynkty.
Podobnie jak teraz pierwszorzędni fachowcy opracowują naukowe metody brania ludzi za mordę przy wykorzystaniu instynktu samozachowawczego, jako środka nacisku, tak wtedy pierwszorzędni fachowcy wykorzystali do swoich celów zdobycze psychoanalizy. Dotychczas bowiem, chociaż zdarzały się przypływy i odpływy rozwiązłości, to jedną z podstaw cywilizacji było utrzymanie popędu płciowego w ryzach, zarówno przy pomocy takich instytucji jak małżeństwo i rodzina, jak i moralnym postulacie panowania nad instynktami.
Hasło: zabrania się zabraniać” uderzało ten moralny postulat, apelując do podążania za głosem instynktu. Wiązało się to z tzw. antropologią humanistyczną, według której, wbrew mniemaniu chrześcijaństwa, człowiek wcale nie jest istotą wolną. Jest rodzajem bydlęcia – kłębowiskiem sił, których istnienia nawet sobie nie uświadamia, więc nie ma mowy, żeby nad nimi zapanował i nimi kierował. Jego postępowanie bowiem jest rezultatem chwilowej przewagi jednej siły nad innymi. W tej sytuacji zabranianie nic nie pomoże, a tylko dostarcza dodatkowej udręki. Lepiej zatem sobie to uświadomić i odrzucić wszelkie ograniczenia, bo przecież chodzi o to, by człowiek był szczęśliwy.
Dosyć szybko okazało się jednak, że tak zwany „pełny luz” nie jest pożądany, z powodu niebezpieczeństw, jakie ze sobą niesie. Skoro „zabrania się zabraniać”, to co zrobić z mordercami, gwałcicielami, pedofilami, czy złodziejami? Czy również w stosunku do nich to hasło powinno być stosowane? Ta refleksja skłoniła propagatorów antropologii humanistycznej, której konsekwencją byłaby likwidacja wszelkiej odpowiedzialności, do zachowania podobnego do bacy ze znanej anegdoty. Agitowany przez partyjnego aktywistę do kołchozu baca chętnie zgadzał się na oddanie do kołchozu konia i krowy – ale za żadne skarby nie chciał zgodzić się na oddanie owieczek. Zapytany przez zaskoczonego agitatora dlaczego akurat przy owieczkach tak się uparł, baca krótko odpowiedział: bo mom!
Znakomitą ilustracją tej postawy jest nie tylko stopniowe rozmnażanie narzędzi terroru, przy pomocy których zabronionych jest coraz więcej zachowań uchodzących przedtem za normalne, a w każdym razie – mieszczące się w granicach wolności – ale również w coraz bardziej nerwowych reakcjach osób i środowisk pragnących uniknąć odpowiedzialności za to, co robią.
Jeśli chodzi o te pierwsze, to znakomitą ilustracją rewolucyjnej teorii, która ma wspierać rewolucyjną praktykę segregacji sanitarnej, jest odkrycie pana Adama Bodnara. Stwierdził on, że dokonywanie zakupów w sklepie nie jest przyrodzonym prawem człowieka, tylko przywilejem nadanym przez władzę publiczną – która – zgodnie z zasadą cuius est condere eius est tolere (kto ustanowił, ten może znieść) w każdej chwili może go cofnąć.
Ilustracją nerwowych reakcji jest natomiast niedawna awantura w Sejmie, kiedy to poseł Grzegorz Braun oznajmił panu ministrowi od epidemii, Adamowi Niedzielskiemu, że „będzie wisiał”. Wywołało to nie tylko gwałtowną reakcję samego zainteresowanego, ale także innych posłów, a przede wszystkim – członków Prezydium Sejmu, które – podobnie jak pan Niedzielski – złożyło donos do prokuratury, ze poseł Braun dopuścił się „groźby karalnej”.
W tym zarzucie nie ma żadnej logiki, więc można jego wysunięcie wytłumaczyć jedynie zdenerwowaniem Wielce Czcigodnych posłów, którym informacja podana przez Grzegorza Brauna uświadomiła, że mogą być za swoje łajdactwa pociągnięci do odpowiedzialności. Jak powiadają Rosjanie, nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara, więc im większa świadomość popełnionych łajdactw, tym większe zdenerwowanie.
Nawiasem mówiąc – zupełnie niepotrzebne. Po pierwsze – już w roku 2014 prezydent Komorowski podpisał ustawę znoszącą karę śmierci nawet w czasie wojny, toteż nie ma mowy, by pan minister Niedzielski został przez jakiś niezawisły sąd skazany na karę śmierci przez powieszenie.
Po drugie – nie przypominam sobie, by ktokolwiek spośród polityków został skazany za cokolwiek. U podstaw trzeciej Rzeczypospolitej leży mianowicie niepisana zasada: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych – więc pan minister Niedzielski może być o swoje życie spokojny nawet gdyby na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu nastąpiła podmianka i znowu znaleźliby się tam politycy obozu zdrady i zaprzaństwa. Jeśli nawet zmieniliby oni rozkazy przekazane niezawisłym sądom, to instynkt samozachowawczy by im podpowiedział, żeby nie posuwać się za daleko, bo jak ty komu, tak on tobie.
Tymczasem w programie prowadzonym przez panią red. Agnieszkę Gozdyrę przerwała ona audycję po spostrzeżeniu zaproszonego do niej Janusza Korwin-Mikke. Zauważył on, że poseł Braun nie groził przecież ministrowi Niedzielskimu, że go powiesi, tylko wygłosił w stosunku do niego coś w rodzaju przepowiedni. Najwyraźniej jednak ta przepowiednia musiała przerazić również panią Gozdyrę, zgodnie z porzekadłem, że „na złodzieju czapka gore”. Gdyby bowiem rzeczywiście miało dojść do wieszania ministrów, to jakie gwarancje bezpieczeństwa mieliby wtedy funkcjonariusze Propaganda Abteilung?
Taka ewentualność jednak byłaby możliwa tylko w jednym wypadku, a mianowicie, gdyby obywatele, nie oglądając się na Umiłowanych Przywódców, poszli na skróty i w ten sposób doprowadzili do „opcji zerowej”. Myślę, że właśnie to wprawiło Wielce Czcigodnych posłów, Prezydium Sejmu, pana ministra Niedzielskiego i panią red. Agnieszkę Gozdyrę w nerwową drżączkę. Też niepotrzebnie, bo nasz naród, w odróżnieniu od takiego np. narodu żydowskiego, który jest mściwy aż do dziesiątego pokolenia – jest safandulski – i dlatego wszyscy srają mu na głowę.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz