W środowiskach tradycjonalistów katolickich Sobór Watykański II i zmiany od jego czasów wprowadzone można tylko krytykować, albo o nich milczeć. Rzadko jednak słyszy się o tym, jak naprawdę wyglądał wtedy świat, jakie Sobór miał cele i przed czym ojcowie soborowi chcieli nas bronić. N
iezaprzeczalnym faktem jest, że po II Wojnie Światowej Kościołowi przyszło walczyć z przeciwnikiem przewyższającym wszystkich dotychczasowych – sprytnym, ukrytym, nieograniczenie bogatym i znającym “na wylot” naturę ludzką. Tym przeciwnikiem był neomarksizm i nowa lewica, której działania i efekty zbiorczo możemy nazwać rewolucją (anty)kulturową. O tym, z czym przyszło Kościołowi wtedy walczyć i co miał na celu Sobór Watykański II chciałbym Wam opowiedzieć w tym artykule.
Ten wpis powstał na podstawie książki E. Michaela Jonesa “Rebelia. Kościół katolicki i kulturowa rewolucja”, którą otrzymałem od Wydawnictwa Wektory. Używając kodu zniżkowego: ŚREDNIOWIECZNY możesz kupić tę książkę taniej. Wystarczy dodać ją do koszyka, przejść do finalizacji zamówienia i zaznaczyć okienko “Mam kod rabatowy”, po czym wpisać tam kod.
Dlaczego lewica, żydzi, protestanci, humaniści i oświeceniowcy jednoczą się przeciw Kościołowi?
Istotne dla zrozumienia sensu wojny kulturowej z Kościołem jest zrozumienie, dlaczego właściwie Kościół jest tak bardzo znienawidzony przez lewicowe, protestanckie i żydowskie środowiska. Błędem jest twierdzenie, że antyteiści, czy innowiercy nienawidzą wiary w Chrystusa jako takiej. Błędem jest też twierdzenie, że to po prostu siły Szatana odwiecznie walczące ze sługami Chrystusa na Ziemi. W każdym z tych twierdzeń jest część prawdy, ale żyjąc na Ziemi musimy rozumieć realia i faktyczne pobudki, jakie stoją za działaniem ludzkim.
Najbardziej znienawidzone cechy Kościoła to jego władza i niezależność, a jednocześnie potężny autorytet i wpływ na społeczeństwo za jego pomocą. Lewica nie nienawidzi ludzi wierzących w różne dziwne religie, a nawet większości protestantów, czy niesyjonistycznych żydów. Także antyteiści wmawiają sobie i innym, że za Wolterem “będą bronić Twojego prawa do wyrażania swoich poglądów, nawet jeśli się z nimi nie zgadzają”. Podejście to jednak zmienia się, gdy wszyscy oni mają do czynienia z katolikiem, a szczególnie – katolickim duchownym.
Dlaczego?
Kościół jest potężny i monolityczny, przez co nie ma możliwości przerabiania jego nauczania w dowolny sposób, a w efekcie – modyfikowania “kompasu” jakim kieruje się każdy katolik. Jest jedna wykładnia i koniec. Jest też hierarchiczny, co oznacza, iż reprymenda biskupa ucina samowolkę proboszcza, a papieskie upomnienie – samowolkę biskupa i tak dalej. Nie ma tu miejsca na kombinacje i faryzejskie wyszukiwanie furtek w prawie. Słynne “jeden rabin powie tak, inny powie nie” także nie ma tutaj racji bytu, ponieważ katolicki duchowny powołany został do głoszenia Słowa Bożego, a nie do jego wymyślania na nowo.
Każdy, kto chce zagarnąć kolektywną moralność, światopogląd i myślenie dla siebie, musi nienawidzić tych cech. Musi też z nimi walczyć, bo nie ma w naturze miejsca dla istnienia dwóch prawd i wierzący w tę jedyną nigdy drugiej nie “kupią”. Dlatego żydzi, protestanci, lewicowcy, oświeceniowcy, komuniści i ateiści jednoczą się, by zniszczyć Kościół katolicki nawet mimo nierzadkiej pogardy do siebie nawzajem.
Z powyższego wynika to, co Leo Pfeffer, jeden z „bohaterów” książki „Rebelia” E. M. Jonesa powiedział wprost i bez metafor: najlepszy dla takich ludzi Kościół katolicki to Kościół pogrążony w chaosie, wewnętrznych walkach, niespójny dogmatycznie i ideologicznie, po prostu słaby. Czyli taki, jaki zaczął się stawać po ostatnim Soborze.
“Dym szatana przeniknął do Kościoła”, czyli dlaczego Sobór w latach ‘60 to ogromne niebezpieczeństwo
Krytyka Soboru Watykańskiego II w dużej mierze opiera się o zarzuty dotyczące protestantyzacji, judaizacji, “zniszczenie” Mszy Świętej i inne, bardziej teologiczne sprawy. Rzadko jednak słyszymy o tym, co te zmiany powodowało i co stanowi niezmiernie istotny element układanki – o szpiegach, infiltracji i destrukcji od środka. Czynnik ten nie pozostał bez wpływu na postanowienia Soboru, jego przebieg i konsekwencje.
Każdy, kto posiadł nieco wiedzy na temat komunizmu i metod działania Związku Radzieckiego wie, że szpiegostwo było istotnym elementem walki czerwonej zarazy z Zachodem. Te metody bynajmniej nie zanikły po śmierci Stalina. Jako największy wróg komunizmu, Kościół katolicki przez dziesięciolecia atakowany był bezpośrednio, ale najgroźniejszą bronią okazały się być może jednostki wprowadzane do seminariów celem zdobycia wysokich pozycji i niszczenia Kościoła od wewnątrz.
Lata ‘30-’50 były dla komunistów okresem intensywnej infiltracji seminariów, a później urzędów kościelnych. Powołanie Soboru w takim momencie było obarczone niewyobrażalnym ryzykiem celowej liberalizacji nauczania Kościoła, którego konsekwencji nie można byłoby cofnąć.
Jak przyznała wpływowa komunistka, Bella Dodd:
W latach trzydziestych wprowadziliśmy tysiąc stu mężczyzn do kapłaństwa, by zniszczyć Kościół od wewnątrz. Chodziło o to, aby ci ludzie zostali wyświęceni, a następnie wspięli się po drabinie wpływów i władzy jako prałaci i biskupi.
Cały proceder był tym groźniejszy, że “posada” księdza jest dla takiego agenta bardzo wygodna. Nie wymaga realnej walki na froncie ani zazwyczaj pracy fizycznej, a gardząc katolicką moralnością, “duchowny” tego rodzaju może robić co mu się podoba, jeśli tylko dostatecznie dobrze się z tym kryje. Co więcej, źle prowadzący się “ksiądz-agent” stanowi jeszcze większy pożytek dla komunizmu, ponieważ szarga autorytet kapłański i swoją postawą odpycha ludzi od Kościoła.
Pamiętajmy, że Dodd mówi tutaj wyłącznie o latach trzydziestych – okresie przedwojennym, kiedy dopiero tego typu działania raczkowały! Co więcej, nie uwzględnia sporego odsetka “sympatyków” w postaci księży i biskupów, którzy komunizmem dali się zarazić już po święceniach i działali na jego korzyść. Tacy ludzie, odpowiednio prowadzeni przez swoich oficerów robili dokładnie to, co trzeba, by wspiąć się po drabinie hierarchii i mieć kontrolę nad parafiami, diecezjami, zabierać głos w mediach, na synodach i oczywiście – Soborze.
Ci wszyscy komuniści i ich sympatycy nie tylko współpracowali z nową lewicą, ale także budowali jej kolejne przyczółki: zakładali organizacje „dialogu religijnego”, feministyczne, walczyli o tzw. prawa człowieka, a nawet zakładali protestanckie „kościoły” i infekowali kolejne społeczności. Wątek tego „przemalowania” oficerów komuny na wpływowych oświeconych liberałów bardzo dokładnie omawia były komunistyczny generał wywiadu I.M Pacepa w swojej książce „Dezinformacja” – gorąco polecam dla rozszerzenia tego wątku.
Jednak i tak, mimo całej pracy agenturalnej to, co stało się na Soborze wydawać się może błahostką w porównaniu do tego, do czego dążyli liberałowie…
Czego po soborze oczekiwali wrogowie, czyli i tak nie wyszło najgorzej
Krytyka niejednego postanowienia SWII ma silne podstawy, ale to o czym zapominamy to fakt, iż zmiany mogły pójść niewyobrażalnie dalej i być o wiele bardziej destrukcyjne. [No pewnie – uciął tylko obie ręce, a mógł jeszcze uciąć obie nogi, cieszmy się! – admin]
Jeśli przyjrzymy się temu, do czego ojców soborowych namawiały środowiska lewackie, pseudooświeceniowe i wszelkiego rodzaju liberałowie, można chwycić się za głowę. Oczywiście, ich celem było zniszczenie nauczania Kościoła dotyczącego sfery seksualności, bo żadna inna nie pozwala tak skutecznie kontrolować i pacyfikować populacji bez użycia siły. Krótko i konkretnie sprawę przedstawia Jones w swojej “Rebelii”:
Ogólnie rzecz ujmując oznaczało to, że Kościół katolicki miał odtąd akceptować standardy dominującej kultury, co także miało oznaczać pogodzenie się z antykoncepcją i aborcją. Było też równoznaczne z pogodzeniem się z homoseksualizmem, zwłaszcza na terenie seminariów. W sumie całe to przesłanie było całkiem proste: “Powiedzmy TAK naszym pożądliwościom”. Prędzej, czy później musiało to oznaczać pedofilię, bo nie było możliwości okiełznania powstałej reakcji łańcuchowej w sferze pożądań, skoro kula śnieżna już ruszyła.
Kościół miał więc jednym słowem odpuścić wszystko i wszystkim. Pamiętajmy, że oprócz samej sfery seksualności naciski dotyczyły także fałszywie pojmowanego ekumenizmu oraz “dialogu międzyreligijnego”, którego wstydliwym efektem jest nowa forma celebrowania Mszy świętej autorstwa biskupa podejrzewanego o przynależność do masonerii, który z żydami i protestantami konsultował swój “projekt” liturgicznej reformy. Gdyby te wszystkie zmiany udały się liberałom, można byłoby już tylko zgasić światło.
Strategia jednak była o wiele szersza i daleko idąca, bowiem zmiany wewnętrzne były trudne do przeprowadzenia. Aby przerobić katolicyzm na religię zboczeńców i nieudaczników, trzeba było też zepsuć świat zewnętrzny, by wymusić na Kościele dostosowanie się do realiów, od których nie można już uciec. Strategia ta okazała się o wiele skuteczniejsza, niż otwarta walka, jak za czasów Bismarcka.
Zniszczyć bez walki, czyli Kulturkampf 2.0, ale mądrzej
Wśród tradycyjnych księży katolickich słyszy się często, że z Kościołem zawsze walczy ten sam wróg i używa ciągle takich samych metod, tylko przybiera inne szaty i nomenklaturę. Jones w „Rebelii” pokazuje pewne analogie między rewolucją antykulturową lat ’50 – ’70 a polityką Kulturkampfu wprowadzoną wiek wcześniej przez Bismarcka w Niemczech.
Sama walka Bismarcka była jednak nieskuteczna i zakończyła się porażką. Intensywny atak na katolików, próby wymuszania na biskupach pracy z heretykami i wypędzenie jezuitów to tylko niektóre, choć wystarczające do przebudzenia katolickiego oporu ataki na Kościół. Przez frontalny atak Bismarck zapalił „czerwoną lampkę” i zachęcił katolików do protestów.
Niestety, niemiecko-żydowscy marksiści poradzili sobie z atakiem na Kościół o wiele skuteczniej. Nie przypuścili go frontalnie, gdyż rozumieli, że ciosy tylko wzmacniają i jednoczą katolików „aktywując” ich męczeńskie tradycje i potęgując ich chęć walki o wiarę. Tym razem zaatakowali od środka i poprzez psychologiczną manipulację.
Najważniejszym czynnikiem destrukcyjnym w kontekście naszych rozważań jest rozpoczynająca się w latach sześćdziesiątych rewolucja seksualna, która teoretycznie rozpoczęła się w 1969 roku, ale przygotowywana i „rozpędzana” była dużo dłużej (przykładowo, na Węgrzech już w latach ‘30).
Jeśli interesuje Cię proces „odpalania” rewolucji seksualnej, napisałem na ten temat osobny tekst TUTAJ.
Sobór Watykański II stanowił próbę znalezienia odpowiedzi i przygotowania się na walkę z siłami, które po wojnie atakowały za pomocą masowych mediów i przejętego wcześniej szkolnictwa świeckiego. Mamiono ludzi iluzją niekończącego się dobrobytu doprowadzając do rozluźnienia obyczajów i przejścia na „luzackie” podejście do życia, zgodnie z którym nie trzeba się już było niczym martwić, więc Bóg stał się niepotrzebny, wraz ze swoimi zasadami. Cel był prosty, a przedstawił go jeden z czołowych ideologów nowej lewicy, Antonio Gramsci:
Cywilizowany świat został dokładnie nasączony chrześcijaństwem przez 2000 lat i reżim ugruntowany w wierze i wartościach judeochrześcijańskich nie może zostać odrzucony, zanim te korzenie nie zostaną odcięte.
Korzenie te można było odciąć za pomocą kilku potężnych narzędzi: prawa, mediów, wolnego seksu i niszczenia tożsamości, którego ciągle jesteśmy świadkami.
Walka z katolicyzmem poprzez zmiany w prawie
W cywilizacji łacińskiej, która rządziła Europą przez wieki, nie uznawano wyższości prawa nad moralnością, czy w ogóle jakiegoś kultu kodeksów. Prawo służyło do ujednolicenia pewnych zasad, które wypływały z moralności i nauczania Kościoła. W protestanckich Stanach Zjednoczonych jednak kult prawa był silnie zakorzeniony, a konstytucja nawet w filmach często pokazywana jest jako niemal święte pismo, której treści nikomu nie wolno kwestionować. Właśnie za sprawą tego kultu litery prawa, antykatolickim działaczom udało się osiągnąć kilka ważnych precedensów na sali sądowej, a rewolucyjne i sprzeczne z moralnością chrześcijańską zmiany podeprzeć autorytetem konstytucjonalistów i sędziów najwyższego stopnia.
Ważne przykłady groźnych precedensów:
W 1950 roku w procesie Roth przeciwko Stanom Zjednoczonym sąd opowiedział się po stronie przemysłu pornograficznego wykorzystując Pierwszą Poprawkę (kwestia wolności słowa) do obrony obsceniczności.
W 1952 roku w procesie Josef Burstyn Inc. przeciwko Wilson, obalono prawo pozwalające skazać za bluźnierstwo, czego efektem był wysyp obrzydliwych filmów generujących ogromne pieniądze ich twórcom. Napędzało to machinę zniszczenia, bo większy zysk to chęć wytworzenia kolejnych takich treści, a kolejne treści to silniejsze uderzenie w wartości i symbole wiary.
Podczas procesu Schempp przeciw Eagle w latach sześćdziesiątych udało się przeforsować usunięcie modlitwy ze szkół publicznych.
W roku 1970 udało się uzyskać prawny zakaz finansowania szkół parafialnych z budżetu państwa.
Należy pamiętać, o ile w nauce czy statystyce jeden przypadek nie stanowi reguły, o tyle w prawie sprawa ma się nieco inaczej. Precedens w prawie stanowi podstawę do ponownego wydania ponownego werdyktu w zbliżonych do siebie sprawach. Nie jest to więc bynajmniej symboliczny przełom, ani jednorazowa porażka, ale uruchomienie lawiny podobnych wyroków sądu.
Jednym z celów, jakie poprzez zmiany w prawie chcieli osiągnąć liberałowie była zmiana stosunku państwa do antykoncepcji, a później do jej systemowego promowania. Prowadzi nas to do kolejnego filaru rewolucji, jakim jest…
Walka poprzez wolny seks i antykoncepcję
Jedną z największych nadziei szeroko rozumianego lewactwa względem Soboru było to, że Kościół może “wreszcie” porzucić zakazy stosowania antykoncepcji. Liczyli na to nawet pseudokatolicy, zwący siebie liberalnymi. Oczywiście katolik rozumiejący dogmat o przewodnictwie Ducha Świętego nigdy by czegoś takiego nie oczekiwał. I słusznie, bo nie miało to miejsca.
Ale dlaczego wrogom Kościoła tak bardzo zależy, by pozwolił on katolikom na antykoncepcję? Przecież oni sami nie są katolikami, więc chyba zgoda papieża ich nie obchodzi?
Ponieważ lewica musi skupić społeczeństwo na seksie, by odciągnąć jego uwagę od rzeczy mających prawdziwe znaczenie i dających mu siłę – od pracy, edukacji, ambicji, wiary, polityki, działalności społecznej i tak dalej. Jednak bez antykoncepcji jest dla wielu osób zbyt ryzykowny, by w imię chwili przyjemności położyć na szali konieczność utrzymania dziecka, ból związany z niechcianą ciążą, rozstanie z nieodpowiedzialnym ojcem, zniszczoną karierę, biedę czy aborcję, która wtedy nie była bynajmniej „pozbyciem się problemu” a słusznie wiązała się z piętnem na całe życie i nieraz – wykluczeniem ze społeczeństwa.
Wraz z dostępem do antykoncepcji wszystkie te problemy znikają z horyzontu i ludzie nie boją się już spędzać całego dnia w sypialni, z dala od realnego życia. A że seks jest „energią” o wiele potężniejszą od większości innych motywacji, człowiek od niego uzależniony i na nim skupiający się przez większość czasu zostaje po prostu „unieszkodliwiony”. Z kolei społeczeństwo żyjące w ten sposób zmienia się w stado bydła, które można dowolnie zaganiać, byleby tylko nie zabierać mu codziennego orgazmu. Do takiego społeczeństwa doprowadzić ma ciągłe poszerzanie sfery “komfortu” seksualnego, wszechobecna pornografia, niszczenie wzorca typowej rodziny na rzecz zatomizowanego społeczeństwa ludzi nastawionych tylko na przyjemność i chwilowe znajomości, a nade wszystko – edukacja seksualna w szkołach, czyli narzędzie “unieszkodliwienia” człowieka obsesją na punkcie seksu, zanim w ogóle będzie w stanie się bronić.
I tu ponownie muszę wziąć w obronę “posoborowie”. Krytycy reformy liturgicznej uznają papieża Pawła VI nieraz za “heretyka i wewnętrznego wroga katolicyzmu, który jakimś cudem dostał się aż na tron piotrowy”. Problem w tym, że to właśnie on, poprzez swoją encyklikę Humane Vitae zamknął przed lewactwem drzwi raz na zawsze [? – admin] zabraniając katolickiemu światu jakiejkolwiek formy antykoncepcji. Wobec nacisków całego świata zachodniego potwierdził nieomylnie ewangeliczne zasady życia społecznego i seksualnego ratując nas jednocześnie przed tym, co opisałem w poprzednim akapicie. Warto, by każdy “tradi” to sobie przemyślał.
Rewolucja jeszcze się nie skończyła, ale będzie postępować
Dla osób jeszcze nieobeznanych w ideologii neomarksistowskiej szybko postępująca rewolucja antykulturowa wydaje się być tragiczną zagadką i czymś całkowicie pozbawionym sensu. Niezrozumienie to spowodowane jest przede wszystkim tym, że patrzymy na sprawę z punktu widzenia katolickiego, czyli “nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Ideolodzy lewicy nie mają z tym światopoglądem nic wspólnego i stworzyli metody wyniszczenia całych społeczeństw nie po to, by wszystkim było lepiej i by rozwijała się cywilizacja, ale po to, by przejąć władzę nad ciemnym, żądnym najprostszych rozrywek ludem.
Przed tym wszystkim miał nas bronić Sobór Watykański II i broni nas nadal Kościół katolicki. Na ile mu to wychodzi, trudno powiedzieć w całości. Faktem jednak jest, że katolicyzm w postaci znanej jeszcze z lat ‘50 już nie istnieje, a obsesja na punkcie seksu i luzackiego stylu życia zdegenerowała już nas wszystkich w mniejszym lub większym stopniu. Co z tym zrobimy i jaki będzie koniec – chciałbym wierzyć, że zależy od nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz