Nie wiem, ile miała lat. Ponad dziewięćdziesiąt? Chudziuteńka, ręce obciągnięte cienką skórą, twarz pokryta głębokimi zmarszczkami. Rzadkie, zdrowe, krótko przystrzyżone, siwe włosy. I oczy. Wyrazu tych brązowych oczu nie zapomnę do końca życia.
Wydawały się ogromne, może dlatego, że otaczała je drobna, koścista twarz, a może dlatego, że mieściły tak wiele miłości i zrozumienia. Te oczy widziały, co się dzieje, widziały mnie i uśmiechały się. I co najważniejsze, dostrzegłam w nich spokój.
Ordynator oddziału paliatywnego polecił mi, żebym patrzyła pani Basi głęboko w oczy. Zrobiłam to. I miałam też zaszczyt trzymać ją za rękę. Oba doświadczenia niezapomniane, jednak dla mnie najważniejszy był jej uśmiech. Mrugała do mnie porozumiewawczo i uśmiechała się tak naturalnie i delikatnie, jakby wszystkie uśmiechy świata stworzone były tylko dla niej.
Pod koniec życia źle się czuła. Nie miała sił, czuła ból. Chciała być z ludźmi, nie chciała umierać w samotności. Ile mogłam, tyle jej towarzyszyłam. Na koniec poprosiłam ją, żeby się do mnie uśmiechnęła. „Ostatni raz” pomyślałam, te przytomne oczy otoczył wieniec kurzych łapek, a drobne policzki uwydatniły się. Pani Basia się do mnie uśmiechnęła.
Wiem, że dla większości ludzi nie byłoby to nic nadzwyczajnego, ale nie dla mnie. Pani Basia była pierwszą umierającą osobą, jaką widziałam i z jaką miałam kontakt. Byłam gotowa towarzyszyć jej w ostatnich godzinach. Ona wiedziała, że może umierać spokojnie. I rzeczywiście, tak właśnie zmarła.
Dla młodej, pełnej nadziei i pasji studentki, rzeczywistość oddziału paliatywnego to całkiem obcy świat. Świat, w którym poczułam się jak u siebie. Ale pomimo siły, jaką dawało mi to miejsce, nie można pomijać faktu, że wywarło na mnie niezmywalny ślad.
Śmierci nie można bagatelizować [chyba, że jest to śmierć goja… – admin]. Od początku zdawałam sobie sprawę z tego, z czym będę miała do czynienia. I stawiłam temu czoła. Z szacunkiem i spokojem stałam obok pani Basi i patrzyłam, jak coraz wolniej oddycha, jak wodzi oczami, by co jakiś czas zatrzymać na mnie przytomny wzrok. Łapała mnie za rękę, próbowała coś powiedzieć. A ja tylko stałam obok. Małe, zagubione, nic nie wiedzące stworzenie nie mogło zrobić nic, by ulżyć kobiecie, która przeżyła już tyle lat, na pewno nosiła ze sobą ogromny bagaż doświadczeń i mądrości, którymi mogłaby się ze mną podzielić, gdybyśmy tylko spotkały się w innych okolicznościach. Nie mogłam zrobić nic, więc tylko byłam obok. I chyba to wystarczyło. A pani Basia przekazała mi coś, czego nie zastąpiłyby godziny rozmów. Wzrok Jezusa przybijanego do krzyża, z jedenastej stacji Drogi Krzyżowej wiszącej na ścianach Jasnogórskiej kaplicy. Widok jej twarzy, jej oczu chcę zapamiętać na zawsze. W tych oczach widziałam spokój, o którym mogę tylko marzyć.
Pani Basia prawie nic nie mówiła. Pewnego dnia zebrała wszystkie siły i wyjawiła mi, że gdy była mała, jej mama powiedziała do niej: „Będziesz dobrym człowiekiem”. Przyznałam mamie rację, spijając słowa z ust pani Basi. Powiedziała też, że nie wie, czy wierzy w Boga. Chodziła do kościoła, ale będąc na dzień, dwa przed swoją śmiercią nie wiedziała, czy wierzy w Boga. Żegnając się z nią powiedziałam „Do zobaczenia”. I to jest coś, w co ja wierzę.
Katarzyna Morozowicz
https://myslkonserwatywna.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz