Od dłuższego czasu zajmuje nas kwestia kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Jest to na tyle istotna sprawa, że z jej powodu, po raz pierwszy chyba w III RP, wprowadzono stan wyjątkowy na części terytorium.
Znamy stanowiska wszystkich stron tych wydarzeń. Także uczestnicy życia politycznego w Polsce oraz organizacje pozarządowe określiły swoje pozycje wobec tego problemu. To wszystko jest znane i nie wydaje się celowe przytaczanie i rozważanie, która strona ma rację.
Zamiast tego ciekawsze będzie zwrócenie uwagi na pewien szczególny rys całej sprawy. Otóż można dojść do przekonania, że wszystkie te deklarowane stanowiska niewiele mają wspólnego z chęcią rozwiązania samego problemu, ile są raczej próbą wykorzystania go dla realizacji własnych celów politycznych, lub nawet osobistych.
Zacznijmy od samego Łukaszenki i związanego z nim systemu władzy. Od samego początku kryzysu deklarował on, że Białoruś nie będzie „odstojnikiem” dla uchodźców, którzy przez jego kraj próbują dostać się na Zachód. Pomijał przy tym oczywisty fakt, że Białoruś nie graniczy z Irakiem, Afganistanem, czy Kongo i zasadniczą przyczyną tego, że ci migranci znaleźli się na Białorusi jest ta, że przetransportowano ich drogą lotniczą do tego kraju i umożliwiono czasowe tam pozostanie z domyślną opcją transferu na teren UE.
Zatem cała sprawa jest zaplanowaną akcją, której intencją jest zmuszenie sąsiadów Białorusi do wycofania się z sankcji nałożonych na ten kraj, w tym ostatniego ich pakietu, czyli zabronienia państwowym białoruskim liniom lotniczym Belavia latania do krajów UE. Przewożąca rocznie ponad 300 tys. pasażerów Belavia nie może latać do krajów UE i zamiast tego jej samoloty latają teraz do Turcji i Iraku, skąd zwożą migrantów. Inicjatorzy wprowadzenia tych sankcji, nie przewidzieli widać takich konsekwencji swoich działań, a powinni. W ten sposób sankcje, które miały zaszkodzić Łukaszence i zmusić go do ustępstw, czyli faktycznie oddania władzy, uderzyły mocno rykoszetem w samych inicjatorów. [Brawo Łukaszenka! – admin]
Tak bywa i nie jest to nic nowego. Władza Łukaszenki trzyma się mocno, zaś w krajach UE graniczących z Białorusią (w Polsce, Litwie i na Łotwie) obowiązują stany wyjątkowe, zaś napięcie spowodowane przez migracyjny kryzys na granicach zagraża politycznej stabilności tych krajów. To jest pierwszy paradoks tej sytuacji. To co miało zaszkodzić Łukaszence, zaszkodziło, w końcowym efekcie, jego przeciwnikom.
Kraje zagrożone falą migracyjną z Białorusi stosują metody mające ograniczyć nielegalny napływ niepożądanych osób. Należy do nich tzw. push-back, czyli kierowanie tych, którzy sforsowali granicę, z powrotem na teren Białorusi.
Jak na razie okazuje się to w miarę skuteczne i pozwoliło istotnie zmniejszyć liczbę osób, które są umieszczane w ośrodkach dla uchodźców. Dla przykładu, na Litwie, gdy na początku sierpnia zastosowano to wypychanie migrantów za granicę, ich rejestrowana liczba zmniejszyła się drastycznie, z kilkuset dziennie do tylko kilku.
Ale i tak w ośrodkach na Litwie przebywa ponad 4 tysiące migrantów, co jest znaczącym obciążeniem dla tak małego kraju. Po tym, gdy Litwa zastosowała zdecydowane środki, fala migracji została skierowana w kierunku granicy z Polską, która także od 20 sierpnia stosuje, zamiast zatrzymywania, kierowanie migrantów w stronę granicy. Pozwala to ograniczać liczbę migrantów w ośrodkach, jednak i tak ich liczba zbliża się już do 1500 osób.
Rzecz w tym, że takie praktyki przeczą regulacjom zawartym w wielu międzynarodowych aktach prawnych. Ostatnio znalazło to wyraz w rezolucji Parlamentarnego Zgromadzenia Rady Europy (PACE), gdzie po rytualnym potępieniu Białorusi i przypisaniu jej władzom sprowokowania kryzysu migracyjnego przyznano jednocześnie, że praktyki push-back stosowane przez Litwę, Łotwę i Polskę są niedopuszczalne i kraje te powinny zapewnić możliwość złożenia wniosku o azyl wszystkim osobom, które znalazły się w ich granicach. Zostało to wyrażone w sformułowaniu: „Parlamentarzyści wezwali także władze Łotwy, Litwy i Polski do zapewnienia dostępu do procedur azylowych, powstrzymania się od wypchnięcia na Białoruś oraz ochrony praw osób starających się wjechać na ich terytorium”.
Podobne stanowisko zajął Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC). Problem tu polega na tym, że Białoruś, jako kraj nienależący do obu tych organizacji, może nie przejmować się takimi oświadczeniami, podczas gdy dla Litwy, Łotwy i Polski jest to realny problem.
Na dodatek, Komisja Europejska, mając na uwadze chęć uniknięcia imigracyjnego kryzysu na miarę tego z lat 2015-2016, faktycznie toleruje stosowanie procedury push-back na granicach z Białorusią. Patrząc na potencjał eskalacji problemu ze strony Białorusi, to jest się czego obawiać. Obecnie linie Belavia posiadają 29 samolotów, które mogą zapewnić dziennie przewóz około 4 tys. ludzi. Gdyby cały ten potencjał Łukaszenka skierował na dowożenie migrantów, to byłyby on, przy tylko jednym rejsie każdego samolotu dziennie, dostarczyć przez rok ponad milion migrantów do swego kraju i dalej na granice z UE.
To oznacza. że Łukaszenka ma możliwości by sprokurować Unii kryzys migracyjny ma miarę tego z lat 2015-2016, kiedy to, na skutek polityki „Willkommen” kanclerz Angeli Merkel, trafiło do Europy około dwóch milionów migrantów. Można zaobserwować, że rząd w Mińsku czyni przygotowania by tego rodzaju zagrożenie zrealizować; dodano Pakistan, Jordanię i Egipt do spisu krajów, z którymi obowiązuje ruch bezwizowy, a lotnisko w Grodnie położone przy samej granicy z Polską otrzymało status lotniska międzynarodowego. Polska przedłużyła właśnie stan wyjątkowy na dwa kolejne miesiące i zgodnie z Konstytucją nie ma już możliwości jego dalszego wydłużenia.
Co zatem robić gdy okres stanu wyjątkowego minie, a sytuacja się nie poprawi, lub wręcz pogorszy?
Romuald Szeremietiew stawia sprawę jasno: „Zagrozić ogłoszeniem stanu wojny w relacjach wzajemnych, co oznacza m.in. zerwanie stosunków dyplomatycznych, zamknięcie granic, wstrzymanie komunikacji (ruch samochodowy, kolejowy, lotniczy). Jeśli więc reżim białoruski nie spełni żądania Polski to spotka się z takimi konsekwencjami”.
Czyli ultimatum grożące wojną! Z kim może być ta wojna? Z Białorusią, ale też z Rosją, gdyż są one związane traktatem o wspólnym państwie. Możemy taką wojnę wygrać? Nie będę tego dalej komentował i ograniczę się tylko do wyrażenia satysfakcji, że pan Szeremietiew od dawna nie jest wiceministrem Obrony Narodowej.
Widzimy, że unijne sankcje na Łukaszenkę średnio działają, zaś prezydent Łukaszenka ma możliwości zaszkodzenia UE w bardzo poważnym stopniu. Sytuację tę można podsumować starym polskim powiedzeniem: „Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”.
Na dodatek, Łukaszenka zdaje się wygrywać tę sprawę propagandowo, gdyż w kreowanym na Zachodzie, ale też w liberalnych polskich mediach, obrazie jest on stawiany, pod względem moralnej i faktycznej odpowiedzialności za obecny kryzys, na tym samym poziomie jak rządy państw UE, z którymi graniczy. Obecnie na granicy Białorusi z Litwą, a jeszcze bardziej Łotwą, faktycznie jest spokój i cała uwaga oraz odium potępienia skupia się na działaniach rządu polskiego.
Łukaszenka udzielił wywiadu dla telewizji CNN, gdzie mocno skrytykował Polskę za działania względem migrantów. To stwarza sytuację, w której jest on postrzegany jako jeden z uczestników dramatu – niekoniecznie ten najbardziej czarny charakter. Dodatkowo daje mu to jeszcze jedną korzyść, gdyż odwraca uwagę od politycznej sytuacji na Białorusi, która coraz bardziej staje się tylko lokalnym tematem.
Dla świata prezydent Łukaszenka nie wydaje się zapewne większym autokratą niż Recep Erdogan – prezydent Turcji, czy Ilham Alijew – prezydent Azerbejdżanu, który objął stanowisko po swoim ojcu. Dlaczego ci dwaj mogą być dla każdego partnerami do rozmów, a Łukaszenka nie?
Jest też następny paradoks tej sytuacji. Polska opozycja, szczególnie lewicowa, ale też część PO oraz liberalne media, mocno napada na rząd za wypychanie migrantów. Wydaje się, że jest to czynione z pobudek politycznych, by zaszkodzić obecnemu rządowi.
Ci co to czynią, nie zdają sobie jednak chyba sprawy z tego, że igrają z ogniem. Gdyby granica Polski z Białorusią stała się przepuszczalna i potok migrantów zaczął wlewać się do Polski i dalej do UE – gdyż wiadomo przecież, że miejscem docelowym dla ogromnej większość z nich nie jest Polska, a Niemcy czy Szwecja – doprowadziłby to do szybkiego zamknięcia granicy Polski z Niemcami i usunięcia Polski ze strefy Schengen, jako kraju który nie jest w stanie chronić wspólnej granicy.
W ten sposób owi europejscy entuzjaści i lewicowi aktywiści strzeliliby sobie w stopę, gdyż swoimi niemądrymi działaniami spowodowaliby faktyczne pozbawienie się tych unijnych udogodnień, na których najbardziej im zależy, czyli zniesienia kontroli na granicach. Wynika z tego, że czasami warto jednak kierować się rozumem, a nie emocjami. Dotyczy to oczywiście tylko tych osób, które taki rozum posiadają.
Stanisław Lewicki
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz