piątek, 25 lutego 2022

Dunkierka czy Mers-el-Kébir? Jak się wychodzi na sojuszach z Wielką Brytanią



Bycie sojusznikiem Anglii i Ameryki w żaden sposób nie zabezpiecza zatem przed agresją z ich strony.

Czy ostrzegając Polaków przed nieuchronnymi skutkami UPA – „sojuszu” Ukraina-Polska-Anglia – wypada posługiwać się wstrząsającym w swej wymowie plakatem z 1939 roku „Anglio, Twoje dzieło”!? A czemuż by nie, skoro jest prawdziwy?

Skądinąd jeden z zachowanych oryginałów tego druku wisi sobie spokojnie w londyńskim Imperialnym Muzeum Wojny, zapewne na dowód geopolitycznej skuteczności i dobrze zrealizowanego zadania wciągnięcia Polski i Niemiec do drugiej odsłony globalnego konfliktu o dominację, w którym stroną realnie agresywną były mocarstwa anglosaskie działające w interesie wielkiego kapitału.

Nawet również oskarżani przez Polaków o „zdradę” Francuzi połapali się z czasem w tej dwulicowej grze swoich tak zwanych sojuszników, ponieważ jednak oświecenie i nad Sekwaną przyszło za późno – również i tam pozostało już tylko drukowanie własnych plakatów („C’est l’Anglais qui nous a fait ça!”)…

Właśnie losy „sojuszu” francusko-angielskiego są szczególnie warte przypomnienia, udowadniają realizm Albionu, dziecinnie nazywany przez jego ofiary perfidią. Francja jako brytyjski kraj zależny

Faktycznie do obu wojen światowych Francuzi zostali wciągnięci przez Anglików. Przed 1914 r. to Londyn dbał bardzo, by nie ostygła we Francji atmosfera rewanżyzmu za rok 1870 (czyli klęskę też spowodowaną w dużej mierzę… brytyjskim poduszczeniem!).

W ten prosty sposób Anglicy odwracali bowiem uwagę swego głównego konkurenta w ekspansji kolonialnej (Faszoda!) i mogli swoim zwyczajem planować wojnę przeciw krajom uznawanym za potencjalne zagrożenie (jak Niemcy i Rosja), czy też będącym naturalnym polem rozszerzania Imperium (jak Turcja). Oczywiście wojnę rozgrywaną po angielsku – czyli rękoma i krwią żołnierzy innych nacji.

W przededniu Wielkiej Wojny świadomość podrzędnego statusu Francji i wykorzystywania jej przez Brytanię miała bodaj tylko część radykalnej francuskiej lewicy. Jej lidera, Jeana Jaurèsa zawczasu jednak uciszono, podobnie postępując i ze zwolennikami pokoju europejskiego w innych krajach. Tak zginął Franciszek Ferdynand, a później i Rasputin.

Z kolei przed dogrywką europejskiej wojny domowej w interesie anglosaskim – sprzeciw francuski był już znacznie silniejszy, obejmując już nie tylko komunistyczną lewicę (oczywiście do czasu), ale i środowiska nazywane prawicą skrajną, czyli po prostu autentyczną i nieliberalną.

Było już jednak chyba za późno. Faktycznie Francja w przededniu DWS nie była samodzielnym podmiotem geopolitycznym, tylko w najlepszym razie państwem wpływu UK. W takie sytuacji francuskie wejście do wojny w niekorzystnym momencie i wbrew własnym interesom – było podobnie jak w przypadku Polski decyzją angielską, obliczoną na stopniowe rozpraszanie i osłabianie sił niemieckich, a docelowo na zwiększanie anglosaskiej dominacji nad państwami europejskimi.

Stanowiło to logiczne domknięcie procesów eskalowanych Wielką Wojną, a mających odwrócić skutki regresu imperialnej dominacji brytyjskiej, odczuwalne już pod koniec XIX wieku. Jak już dziś wiemy i co potwierdziła Operacja Dynamo (czyli zmitologizowana współcześnie ewakuacja z Dunkierki) – Anglicy nie zamierzali zatem bronić nawet swej najbliższej sojuszniczki, a przeciwnie, uciekli z kontynentu przy życzliwym oczekiwaniu i za zgodą Hitlera ile tylko mocy było w silnikach statków, kutrów i łodzi.

Czy zatem porzuceni przez Anglików, pobici Francuzi mieli bić i się wykrwawiać dalej wyłącznie w interesie brytyjskim? Słusznie nie znaleźli ku temu powodów, podczas gdy mieli ich dość Anglicy, by już nawet nie ukrywać, że walczą o dominację nad całą Europą, niezależnie od tego kto aktualnie był na Kontynencie podmiotem najsilniejszym. Działała żelazna zasada eliminacji, oczywiście bez oglądania się na taktyczne „sojusze”.

Fakt, że podobnie jak w polityce kolonialnej i neokolonialnej Brytyjczyków zastąpili w tym dziele ostatecznie Amerykanie – niczego w istocie nie zmienił, zlecające operację kapitały nadal bowiem pozostawały w tych samych rękach, a samo przekazanie pałeczki odbyło się w aksamitnym sposób, w tej samej anglosaskiej, liberalnej i kapitalistycznej rodzinie.

„Je fais à la France le don de ma personne pour atténuer son malheur”

W tamtej jakże tragicznej sytuacji Francji oczywiście należy docenić także umiejętności i wizję ówczesnego Roberta d’Artois, czyli generała de Gaulle’a, lecz jego zadaniem była polityka i to obliczona na czas po wojnie, a rolą Francuzów w kraju – wojny tej przetrwanie. Wprawdzie zniszczenia i ofiary francuskie (między innymi dzięki rozważniejszej polityce) były mniej dotkliwe od polskich – ale i tak należało je więc minimalizować. W istocie bowiem nie służyły w żadnym istotnym stopniu celom politycznym i życiowym Francji.

Jasne, nie było i nie jest sprawą Polaka rozstrzygać za Francuzów dylemat „Hitler czy Blum”, bo przecież: Ça me regarde pas. Warto jednak przypomnieć jak w okresie największej próby Francji – angielskie dążenie do hegemonii i pogrążenia niedawnych „sojuszników” o mało nie doprowadziło do wojny brytyjsko-francuskiej. Możemy chyba swobodnie założyć, że sam przebieg zdarzeń jest Szanownym Czytelnikom znany. Przypominając tylko po krótce: 18 maja 1940 r. Paul Reynaud powołał marszałka Filipa Petaina na stanowiska wicepremiera i ministra stanu. 16 czerwca premier złożył dymisję gabinetu. Prezydent Albert Lebrun natychmiast powierzył misję formowania rządu marszałkowi. 9 lipca Izba Deputowanych przegłosowała projekt ustawy przekazującej rządowi uprawnienie do ustanowienia nowej konstytucji większością głosów 393 do 3, Senat poparł ją stosunkiem 225 do 1.

Ostatecznie 10 lipca na 649 głosujących 569 opowiedziało się za zmianą konstytucji, a 80 było przeciw. Był to parlament z większością jak najbardziej lewicową, wyłonioną w maju 1936 r., nie obradował też pod bagnetami ani w warunkach zamachu stanu. 11 i 12 lipca Petain na podstawie powyższego umocowania ogłosił się szefem Państwa i określił zakres swoich kompetencji.

W tym czasie tymczasowy generał de Gaulle był posłany do Londynu celem uzgodnienia możliwości dalszej wspólnej walki i zakresu pomocy Brytyjczyków dla Francji. Poza nonsensowną ofertą unii obu krajów nie miał jednak nic do zaraportowania. Od strony politycznej – głównonurtowa i liberalna centro-lewica w 1940 r. sama przyznała, że jest niezdolna do rządzenia, nie cieszy się zaufaniem społecznym i doprowadziła do klęski Francji, dlatego się usunęła – wcale przy tym nie protestując.

Z punktu widzenia szarego obywatela nie doszło do żadnego puczu ani politycznej wendetty. Francja trwała, przekształcając swoje formy ustrojowe, co już się w przeszłości zdarzało. Rewolucjonistą i to służącym obcemu, wiecznie wrogiemu rządowi był dla paryskiego mieszczucha de Gaulle, który wprawdzie był okupowany przez Niemców, ale miał legalny rząd w Vichy i nie chciał zamieniać go na okupację z Londynu. Marszałek Petain z kolei pilnował, by Francja nie weszła do kolejnej wojny, tym razem przeciw aliantom. Czym innym były jednak wrogie ruchy ze strony UK i USA. Wybiegając nieco w przyszłość, że niektórzy obywatele (za zgodą swego rządu) uznali, że należy dać czynny wyraz wyznawanej ideologii poprzez zbrojną walkę z bolszewizmem – to już był ich problem, przez Petaina bynajmniej niepopierany, jako wykrwawianie narodu. Wówczas jednak doszło do osławionej Operacji Katapulta.

Angielska agresja

Po kapitulacji Francji jej flota została przygotowana do samozatopienia lub próby ucieczki w przypadku akcji niemieckiej mającej na celu przejęcie okrętów. Wskazuje na to rozkaz głównodowodzącego admirała Françoisa Darlana z 24 czerwca 1940 r., zawierający klauzulę, że obowiązuje bezwzględnie, nawet w przypadku odwołania przez samego admirała.

Znający się na polityce morskiej dominacji jak nikt, były Pierwszy Lord Admiralicji Winston Churchill to wszystko wiedział, postąpił jednak po prostu jak typowy polityk brytyjski: zabezpieczając się rzekomo przed aktualnym przeciwnikiem, działał w istocie na rzecz osłabienia wroga historycznego – Francji. Akt ten był więc rzeczywiście bez sensu z punktu widzenia przebiegu DWS, ale zupełnie logiczny jeśli chodzi o strategiczne interesy UK, przy okazji jednak o mały włos nie doprowadzając do wojny, no i mordując w Mers-el-Kébir 1.297 francuskich marynarzy, sojuszników dosłownie sprzed kilku tygodni.

Jedynie autorytet Petaina uspokoił nieco powszechnie oburzonych Francuzów. Że nie był to przypadek – świadczą kolejne antyfrancuskie działania Brytyjczyków – ultimatum wobec Madagaskaru, wprowadzenie blokady strefy nieokupowanej i kolonii, wreszcie wyskok do Dakaru by ukraść polskie złoto.

Mimo londyńskiej misji prof. Louisa Rougiera, mającego zapewnić Anglików, że Vichy w żadnych okolicznościach nie podejmie czynnych działań antybrytyjskich – polityka Londynu była konsekwentnie obliczona na dekompozycję francuskiego imperium kolonialnego.

Sama zbrodnia wojenna w Mers-el-Kébir jest najbardziej znanym, choć i najbardziej chyba przekłamanym epizodem brytyjskiej agresji przeciw Francji. Cios zadany był zresztą nie tylko militarnie, politycznie i prestiżowo, ale także ideologicznie w podstawy Państwa Francuskiego, wyjątkowo obmierzłego angielskiemu liberalizmowi.

Marynarka francuska zwana z przekąsem „Królewską” już w XIX wieku uchodziła za bardziej reakcyjną niż reszta armii (co potwierdziła poniekąd afera fiszkowa), w realiach Państwa Francuskiego czuła się więc zapewne lepiej niż w III Republice. Skądinąd zaś sam admirał Darlan uchodził przed Katapultą za wręcz umiarkowanie życzliwego wobec Brytyjczyków, zdanie zmienił dopiero, gdy zatopiono mu okręty i pozabijano marynarzy…

Jak wspomniano – Brytyjczycy znakomicie wiedzieli, że Darlan nakazał zatopienie okrętów w przypadku niemieckiej próby ich przechwycenia. Z kolei przejęcie floty przez Brytyjczyków mogłoby zostać uznane przez Niemców za naruszenie warunków zawieszenia broni, Francuzi nie mieli więc wyjścia. W dodatku dowodzący grupą 10 jednostek w algierskim porcie Mers-el-Kébir admirał Marcel-Bruno Gensoul występował wszak jako przedstawiciel suwerennego (teoretycznie) państwa i jako taki nie mógł się zgodzić na kapitulację wbrew otrzymanym rozkazom.

Mając do wyboru oddać okręty Anglikom czy je zatopić (trzecia opcja niby to zaproponowana przez Brytyjczyków – wyjście w morze i przejście do portów neutralnych celem internowania była w praktyce nierealna wobec zaminowania portu przez… tychże Brytyjczyków) adm. Gensoul działał na własną odpowiedzialność. Nie mógł (nie chciał) zrealizować żądań brytyjskich, bardzo „po polsku” nie chciał także ustąpić bez walki. Źle to świadczy o jego odpowiedzialności za podwładnych nie mniej z drugiej strony – niby dlaczego miał przyłączać się do Brytyjczyków wbrew rozkazom własnych władz?

Z kolei dowodzący Anglikami admirał James Somerville narzucił przeciwnikowi („sojusznikowi”?) tempo zmuszające Gensoula do decydowania samodzielnie, co więcej nie dotrzymał nawet własnego terminu ultimatum, otwierając ogień na 33 minuty przed jego upływem. Brytyjczycy wyznaczyli bowiem Francuzom ostateczną godzinę na 17:30 3. lipca 1940 r. Salwa z „Hooda” została oddana o 16.57, co potem tłumaczono rzekomo zauważonym alarmem bojowym na okrętach francuskich. Zestawiając to z równoległymi rozmowami Godfroy – Cunningham, zmierzającymi do zatopienia francuskich jednostek znajdujących się w porcie w Aleksandrii – można założyć, że celem RN było zatopienie, bądź zabór Marine National, co z punktu widzenia międzynarodowego prawa morskiego było brytyjską akcją agresywną wymierzona w stronę niewojującą.

Oceniając sytuacje najłagodniej – obie strony co najmniej nie zoptymalizowały sytuacji. Brytyjczycy ryzykowali wojną, zrażali Francuzów i de facto osłabiali pozycję WF wobec rodaków. Francja (w dużej mierze ze względów prestiżowych) nie chciała działać pod przymusem i pod brytyjskimi armatami. Reakcja taka była zresztą do przewidzenia – w końcu admirał René-Émile Godfroy też pierwotnie wolał zatopić okręty swej Force X niż je poddać Anglikom.

Wiele napisano o roli błędów psychologicznych w historii. Nawet więc jeśli intencje Brytyjczyków były „czyste” (cokolwiek by to nie znaczyło) – to w takim razie popełniono tego rodzaju omyłkę. Faktycznie jednak odzierając rzecz całą z propagandy i znając zasady kierujące angielską polityką od stuleci możemy zatem uznać, że Brytania zatopiła francuską flotę z jednego z tych trzech powodów:

aby nie została przejęta przez Niemców – co jest uzasadnieniem słabym;

aby się zabezpieczyć przed przystąpieniem Francji do wojny po stronie Osi – co jest wytłumaczeniem głupim;

aby tak czy siak osłabić Francję, po czyjej stronie by nie była – co wobec absurdalności pozostałych musi być uzasadnieniem prawdziwym. Bycie sojusznikiem Anglii i Ameryki w żaden sposób nie zabezpiecza zatem przed agresją z ich strony. Opowiadanie zatem, że dobrze być po stronie amerykańskiej, bo przynajmniej nas nie napadną i nie zrobią u nas Majdanu – nie ma sensu. Tak zwani sojusznicy bywają potrzebni Anglosasom tylko i wyłącznie zadaniowo, po czym są nie tylko zużywani i odrzucani, ale i bezwzględnie osłabiani i niszczeni.

Anglio, Twoje dzieło!

C’est l’Anglais qui nous a fait ça!

Pamiętajmy, by ta przeszłość nie stała się naszą przyszłością.

Konrad Rękas
Xportal.pl
https://chart.neon24.pl











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...