17 lutego, dzień 717.
Wpis nr 706
zakażeń/zgonów
5.495.615/109.205
Od razu wyjaśnię, szczególnie dla niewierzących oponentów, bo się będą zaraz czepiali. Będzie dziś sporo o papieżu. I będę go oceniał. Tu zawsze wyskakują skrupulatni ateusze i wskazują (mądrale, tu akurat znają zasady wiary katolickiej na wyrywki), że istnieje coś takiego jak dogmat nieomylności papieża i katolikom krytykować go nie wolno.
Po pierwsze – katolikom, jak wszystkim ludziom, wolno właściwie wszystko, poza rzeczami zabronionymi, za których popełnienie ponosi się odpowiedzialność. Co wcale nie znaczy, że się ich nie popełnia. Po drugie – dogmat nieomylności papieża dotyczy wyłącznie spraw wiary, a tu nie o religijnym posłannictwie Kościoła będzie mowa.
[Jest jeszcze po trzecie. Otóż nieomylność papieska ma miejsce tylko przy jego wypowiedziach ex cathedra. A więc żeby papieskie nauczanie uznawane było za nieomylne, musi spełniać jednocześnie następujące warunki:
- Przywołanie urzędu następcy św. Piotra – biskupa Rzymu (stąd nauczanie „z katedry”).
- Określenie definitywności danego nauczania.
- Określenie danego nauczania jako wypływającego z Objawienia Bożego.
- Nauczanie musi dotyczyć spraw wiary lub moralności.
Admin]
Postępowanie Watykanu, a właściwie jego obecnej głowy, Papieża Franciszka, nie bardzo mi się podobało jeszcze grubo przed pandemią. Papież miał jakieś ciągi dziwnych wypowiedzi, a to o równościowych trendach, a to o ekologii. Coraz bardziej zaciągał doczesnością. Te same terminy, co w mainstreamie. Wciąganie transcendencji w bieżączkę.
Martwiłem się tym już bardziej za kowida, bo widziałem, że kościół hierarchiczny (niestety musze używać tego terminu, by odróżnić go od kościoła ludowego) wchodzi w niebezpieczne mariaże z władzą, opuszcza wiernych w obrządkach, ba – nawet eskaluje obostrzenia władz cywilnych.
Szczególny sygnał szedł z Watykanu. A to jakieś potajemne spotkania z szefami Big Farmy, dziwnie utajniane co do szczegółów. A to deklaracje – przecież nie do obywateli Watykanu, ale do całej społeczności katolików – że szczepienie jest „aktem miłości”, poprzez widowiskowy sanitaryzm przy wejściu do Muzeów Watykańskich (maseczki, paszporty kowidowe i opaski), aż do nakazu szczepień, pod rygorem zwolnienia z pracy pracowników Watykanu. Wszystko to okraszone hipokryzją i modlitwami za tych, których kowid… pozbawił pracy.
Teraz, kiedy szczepionki pokazały swoją nieskuteczność, Watykan wciąż trzyma wysoko, nawet wyżej niż Włochy, standardy sanitaryzmu. Na tyle, że w prasie katolickiej odezwał się ekspert, dr Peter McCullough, że takie działania noszą znamiona naruszenia Kodeksu (nomen omen) Norymberskiego, który zaraz po wojnie i doświadczeniach z eksperymentami medycznymi ostro uregulował kwestie ścigania sprawców przymuszających do niechcianych terapii i eksperymentów.
Lekarz wezwał Watykan do natychmiastowego zaprzestania szczepień (są tam już po trzeciej dawce przypominającej) i ich promowania. Bo postawa Watykanu nie dotyczy tylko samego państewka, ale oddziałuje jako szkodliwy przykład na inne kraje.
Wydaje mi się, że i papież, i Watykan pod jego przewodem, uwikłali się w całą awanturę, biorąc na siebie brzemię współodpowiedzialności za zachowanie wymuszone przez globalistyczny biznes i globalistyczne władze w stosunku do ponad miliarda ludzkości. Wydaje mi się, że całkiem niepotrzebnie. Dało to asumpt do gorszącego flirtu z Big Farmą, wspierania doczesnych polityk, naruszenia Prawa Kościelnego, wreszcie – dosiewania paniki wśród wiernych i opuszczania ich w obrządku i potrzebie. I teraz ten opór w przegranej sprawie tylko może zaostrzyć metody, o czym pisałem wczoraj. Tyle, że w odniesieniu do władz cywilnych.
[Czy papież „uwikłał się” w awanturę – czy może był jej współtwórcą? – admin]
A u nas? Ano, bywało różnie, ale wielu hierarchów poddało się postawie Watykanu. A nie musiało. Skoro episkopat niemiecki wydał oświadczenie o tym, że będzie błogosławił parom jednopłciowym, hierarchowie mówią o zniesieniu celibatu i dopuszczaniu do kapłaństwa kobiet i nic mu się nie stało ze strony Stolicy Piotrowej, to, jak widać, jest tu pewna autonomia.
No, chyba, że w kwestiach kowidowych Kościół jest bardziej restrykcyjny niż w kwestiach doktrynalnych. Co byłoby dość niepokojące, choć patrząc na poczynania Watykanu z pandemii, niezbyt zaskakujące. W dodatku zmroziła mnie wypowiedź jednego z księży na kowidowym sympozjum u ojca Rydzyka, że kościół prawosławny w Polsce bardziej się opierał cywilnym obostrzeniom, niż podobno o sto razy bardziej wpływowy – katolicki.
Symptomatyczny jest przypadek ojca Daniela. Najpierw o nim samym. Stworzył on katolicką społeczność „Miłość i Miłosierdzie Jezusa ”, która spotyka się raz na jakiś czas w wielkiej hali w Częstochowie, zaś codziennie zapełnia malutki kościółek w Czatachowie i placyk przed nim tłumami wiernych. Wiernych o wyjątkowym zaangażowaniu ich wiary. Wiem, bo byłem tam ze trzy razy i widziałem Kościół inny niż znany mi do tej pory – głęboki, nie powierzchowny, we wspólnocie z wiernymi, który przypomniał mi na czym polega miłosierdzie i że zło nie jest teoretycznym ciemnym bytem fruwającym w kosmosie, ale jest codziennie wśród nas, pod różnymi postaciami, i że wierzący muszą być czujni by je widzieć i z nim walczyć. O tym, że wiara jest świadectwem, nie tylko obrządkiem.
Sam ojciec Daniel to połączenie prostoty i wyrafinowania wiary. Jego kazania, obrządki, kilku-, a nawet kilkunastogodzinne celebracje, jego charyzmaty, reakcja wiernych – to oczyszczające świadectwo dla „letnich” katolików. Mi to na tyle pomogło, że pierwszy raz od trzydziestu lat poszedłem do spowiedzi, czekając do późnego wieczora na swoją kolej u ojca Daniela. Ojciec Daniel po kilkunastu godzinach odprawiania obrządków i spowiadania udał się, jak codziennie, do pustelni, w której mieszka od 22 lat, a wychodzi z niej tylko, by spotkać się z wiernymi na modlitwie.
Jutro, 19 lutego, decyzją Kurii Częstochowskiej ma się ojciec Daniel udać na półroczne modlitewne odosobnienie, nie może głosić Słowa Bożego i odprawiać mszy dla więcej niż jednej osoby. Za co? No przecież nie za jakieś herezje, ale za… nieprzestrzeganie wymogów sanitarnych.
Tak, tak… I te słowa uzasadnienia decyzji – Kuria zaznacza, że to nie jest kara, a „decyzja administracyjna”, której motywem jest „dobro samego ks. Galusa oraz osób związanych z prowadzoną przez niego grupą”, Jakby człowiek czytał reklamy akcji #SzczepmySie. Restrykcje dla Waszego dobra. Ojciec Daniel wygłosił poruszające oświadczenie i wezwał autorów tego postanowienia, do tego samego: by wspólnie z nim udali się na półroczne modlitewne odosobnienie, przestali głosić Słowo Boże i odprawiali msze dla jednej osoby. Wydaje mi się, że efekt zmian byłby znaczniejszy w przypadku hierarchów z Kurii, bo pół roku sam na sam z Duchem Świętym może dać niezwykłe efekty w zmiękczaniu doczesności dusz. Zwłaszcza, że ojciec Daniel ma specjalny poziom relacji z Duchem Świętym, gdyż głównie jego kontemplacji poświęcona jest jego społeczność.
Kuria chyba nie wie z czym zadziera. Kapłana można drogą wewnętrznych nakazów pozbawić kontaktu z wiernymi (ale za „błędy” sanitarne? Pandemii, która odchodzi w niesławie nadreakcji władz, w tym kościelnych?). Ale co zrobić z tysiącami członków Wspólnoty, którzy co niedziela zjeżdżali się z całej Polski, by być bliżej Boga, goręcej niż ci wspomniani „letni”? Będzie, nie pierwszy, bunt i trzeba będzie się Kurii zwijać.
Niezrozumiała jest też ta nadgorliwość. Przecież już po wszystkim. Kuria walczyła ze Wspólnotą przez całą pandemię, a tu teraz, na samej końcówce taki ekstremizm? To jawna pomsta za nieposłuszeństwo. Ale w czym? W adaptacji kowidowych szaleństw władz cywilnych na grunt Kościoła? Warto? Czy po prostu długo jeszcze przed kowidem zbierało się kapłanowi „gorącej” wiary, aż wreszcie się znalazł pandemiczny kij by uderzyć w pasterza. Ale to stadko bez niego się nie rozbiegnie.
Sprawa doszła aż do Watykanu, który poparł oczywiście stanowisko Kurii Częstochowskiej. No jasne, o błogosławieństwie hierarchów niemieckiego kościoła dla par jednopłciowych można w Watykanie porozmawiać, ale o nienoszeniu maseczek – nigdy.
No, to będzie się działo w malutkim kościółku pod Częstochową. Kto wie, może w Polsce to nie kierowcy skończą tę pandemię, ale gorący katolicy wyposażeni w charyzmaty Ducha Świętego?
Coś mi się widzi, że po tej pandemii trzeba będzie nie tylko z Nowym Światem zaczynać od początku, ale może Kościołowi przydałoby się otrzeźwienie od tego zanurzenia w doczesność i powrót do korzeni?
PS. Właśnie WHO, po dwóch latach pandemii, ogłosiło rewelację, o której foliarze mówią od początku, że osoby zdrowe nie powinny nosić maseczek. Widocznie u ojca Daniela wszyscy byli chorzy. Na wiarę.
Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz