Gdy szesnaście afrykańskich państw wstrzymało się od głosu, a jedno (Erytrea) zagłosowało przeciw rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ potępiającej Rosję w związku z wojną na Ukrainie – nie wywołało to w Polsce niemal żadnego zainteresowania. „A tam, pewnie nawet nie wiedzą gdzie ta Ukraina, to się wstrzymali” – komentowano co najwyżej w tonie lekceważącym.
Tymczasem stanowisko RPA, Kongo, Sudanu, Ugandy, Zimbabwe, Tanzanii, Mozambiku, Namibii, Sudanu Południowego, Republiki Środkowej Afryki, Senegalu, Madagaskaru, Mali, Gwinei Równikowej, Burundi i Algierii nie było bynajmniej przypadkowe. Przeciwnie, jest to ewidentna geostrategiczna kalkulacja, istotnie wpływająca na globalny układ sił, a wynikająca z rosnącej gospodarczej i politycznej obecności Rosji w Afryce.
Przeciw neokolonializmowi
Powrót Rosjan do Afryki ułatwia wciąż żywa i jak najbardziej pozytywna pamięć o pomocy bloku sowieckiego dla procesów dekolonizacyjnych i budowy podstaw samodzielności ekonomicznej tamtejszych społeczeństw. Również i dziś Rosjanie oferują swe obopólnie korzystne wsparcie przede wszystkim w zakresie najważniejszej obecnie transformacji energetycznej.
Po dekadach neoimperializmu zachodniego i fatalnych doświadczeniach choćby ze współpracy z Amerykanami w sektorze naftowym (zwłaszcza w Nigerii) państwa afrykańskie obracają się dziś przede wszystkim w stronę Chin – jako mniej wymagającego kredytodawcy (nie domagającego się zmiany ustroju na podobny do swojego), inwestora, ale także ogromnego rynku zbytu zwłaszcza dla energii i afrykańskich surowców spożywczych.
Tylko w latach 2000-2014 najwięksi pożyczkobiorcy: Angola, Etiopia, Sudan, Kenia i Republika Środkowej Afryki otrzymały 49.2 miliarda dolarów chińskich kredytów. Równolegle zaś Rosja proponuje technologiczną alternatywę dla ekspansji zachodniej, ukierunkowanej czy to na złoża surowców rzadkich (Republika Środkowej Afryki, Kongo, Mozambik), czy na ko(s)miczne projekty zamiany całej Sahary w jedną wielką famę fotowoltaiczną (południowa Algieria, północne Mali, Sudan). Moskiewska oferta jest prostsza i nazywa się krótko: ROSATOM.
Atomowa ofensywa
Tak, rosyjska polityka energetyczna to nie tylko gaz i ropa, choć i ROSNEFT z powodzeniem radzi sobie na afrykańskich rynkach (Gwinea Równikowa, Sudan Południowy, Mozambik, ale także Nigeria i Libia).
Z kolei najbardziej emblematyczny dla atomowej ekspansji Rosjan był kontrakt z RPA, wart 76 miliardów dolarów, zablokowany wprawdzie w 2017 r. w wyniku histerycznego ataki zachodniej konkurencji, uruchamiającej wszystkie swe południowoafrykańskie aktywa polityczne, jednak dziś zaskakująco (?) przywracany do życia przez obecnego prezydenta Cyrila Ramaphosę.
Przez te kilka lat ROSATOM sporo się zresztą nauczył i dziś Rosjanie nie działają w Afryce bez oparcia o aktywną softpower, łączoną nie tylko ze szczytem Rosja-Afryka, zorganizowanym w 2019 r. w Soczi i będącym niekwestionowanym sukcesem Władymira Putina, ale także z konkretami, jak choćby z symbolicznym umorzeniem krajom afrykańskim 20 miliardów długów pozostałych po czasach sowieckich.
W efekcie ROSATOM buduje m.in. za 29 mld dolarów elektrownię w Egipcie. 10 mld dolarów warta jest inwestycja w Zambii. Rosjanie są także obecni m.in. w Ugandzie, Rwandzie, Etiopii, Nigerii. Rosyjska oferta jest świetnie sformatowana pod potrzeby zwłaszcza mniejszych (choć to rzecz względna) państw afrykańskich i tamtejszego rozproszonego rynku energii, czego znakomitym przykładem jest 1000-megawatowa elektrownia jądrowa zaprojektowana i realizowana dla Ghany za 4,2 miliarda dolarów.
Paradoksalnie, państwa zachodnie (m.in. Wielka Brytania) szumnie zapowiadają, że swego odcięcia się od rosyjskiego gazu dokonają dzięki technologii jądrowej, w tym zwłaszcza SMR (małym reaktorom modułowym), będącym tam wciąż raczej tylko obietnicą i to kosztującą podatników setki milionów przekazywanych prywatnym inwestorom i ich programom badawczym (jak kolejne £120 milionów dla Rolls-Royce’a w UK).
Tymczasem Rosjanie już taką technologię mają, w postaci małych reaktorów RITM-200 i właśnie zaadaptowali ją ze swoich atomowych lodołamaczy – na potrzeby elektryfikacji Afryki. Jak zresztą Zachód chciałby poradzić sobie w wyścigu jądrowym z krajem odpowiadającym wprawdzie tylko (?) za 8 proc. globalnej produkcji uranu, za to za 20 proc. jego przerobu i 43 proc. wzbogacania rudy?
Leninizm żywy w relacjach rosyjsko-chińsko-afrykańskich
A przecież atom i ropa to nie wszystko, są także rosyjskie inwestycje w wydobycie diamentów (ALROSA w Angoli i Zimbabwe). Jest wreszcie rosyjski handel bronią, jej dostawy do Nigerii, Egiptu i 28 innych krajów afrykańskich o wartości co najmniej 12 miliardów dolarów. To także obecność rosyjskich prywatnych agencji wojskowych w 19 afrykańskich państwach.
Tuż przed pandemią, między rokiem 2018 a 2019 obroty w handlu między Rosją a Afryką wzrosły o 17 proc., aż do 20 miliardów dolarów, a teraz szybko rosną by próg ten przeskoczyć. Tymczasem Europa Zachodnia, pod dyktando amerykańskie snuje mrzonki, że zakładane cele energetyczne, tj. uzależnienie od amerykańskiego LNG, odkurzenie atomu i przystrojenie tego wszystkiego źródłami odnawialnymi – uda się uzyskać dzięki dalszej neokolonialnej eksploatacji energetycznej Afryki…
I wszystko to, gdy tysiące afrykańskich studentów uczy się znów na rosyjskich uczelniach. Czy trzeba lepszego dowodu zaślepienia i pychy potomków kolonizatorów?
Może i bowiem taktycznie Moskwa ogłosiła zapomnienie leninizmu w swej polityce dla bliskiego pogranicza. Z pewnością jednak wskazania wodza rewolucji pozostają aktualne na odcinku światowej walki z zachodnim imperializmem. A ponadto na kontynencie, którego tylko 43 proc. mieszkańców ma stały dostęp do energii innej niż tylko spalanie biomasy– słowa o zmianie systemu (geo)politycznego wraz z elektryfikacją naprawdę przestają być tylko zapomnianym sloganem.
Konrad Rękas
Za: Konserwatyzm.pl (13 kwietnia 2022) | https://konserwatyzm.pl/rekas-rosja-oswietli-afryke/
https://www.bibula.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz