Spojrzenie zza oceanu.
Cena sukcesu amerykańskich Polaków
Krystian Żelazny – Polacy według socjologów z Uniwersytetu Kalifornii stanowią trzecią pod względem zamożności grupę narodowościową w USA. Wyniki są dość dużym zaskoczeniem. Jak z Pańskiego punktu widzenia wygląda sytuacja Polonii w USA?
Kazimierz Dziamka – Tak, to rzeczywiście interesujący fakt, na który sam się natknąłem zaraz na początku moich studiów z zakresu amerykanistyki na Uniwersytecie Nowy Meksyk w Albuquerque, kiedyś na początku lat 80-tych. (Nota bene, na pierwszym miejscu pod tym względem są Żydzi, co chyba nie jest żadnym zaskoczeniem.) Obserwując tutejszych Polaków, zauważyłem, że przede wszystkim maja dużą tzw. siłę przebicia, mimo że mało kto z nich mówił wtedy dobrze po angielsku. (Moja żona i ja byliśmy nielicznymi wyjątkami, bo oboje jesteśmy po anglistyce krakowskiej, a ja zaraz po przyjeździe do Stanów uczyłem Amerykanów w tutejszym college’u TVI gramatyki angielskiej i pisania esejów po angielsku. Było też tu kilkoro studentów w miarę dobrze mówiących po angielsku i oni oczywiście też mieli ułatwione zadanie.) Ale Polacy z reguły szybko przystosowali się do amerykańskich warunków, mimo problemów językowych, i byli gotowi dobrze i ofiarnie pracować. Dlatego byli doceniani, mimo że po angielsku mówili słabo albo bardzo słabo.
Osobiście uważam jednak, że jak za wszystko tak i za tzw. sukces materialny trzeba zapłacić cenę, w USA szczególnie dużą. Polacy pracując ciężko w USA, gdzie nie przysługuje prawo do 4-5 tygodniowego płatnego urlopu, takiego jakim się cieszą obywatele krajów w Europie Zachodniej, nie mają dostatecznie czasu, aby po prostu należycie wykorzystać taki sukces materialny dla potrzeb niematerialnych. Ile można w końcu kupić nowych samochodów i domów; ile butelek dobrej wódki, wina czy koniaku; ile wszelakich gadżetów? I komu w końcu to imponuje, że ktoś tam dorobił się „kasy”. I co to za życie, jak nie ma się dostatecznie dużo czasu na własne hobby, na różne pasje, które czynią, że tak powiem, życie wartym życia.
Poza tym, za ciężką pracę płaci się w USA (jak wszędzie) w końcu zdrowiem, ale problem polega na tym, że leczenie w USA, jak wiemy, jest absurdalnie drogie i coraz więcej Amerykanów bankrutuje na skutek niebosiężnych rachunków medycznych. Jak wszyscy chyba wiedzą, USA jest jedyną „demokracją zachodnią”, która nie oferuje swoim obywatelom bezpłatnej lub w miarę taniej opieki zdrowia.
Podejrzewam, że u Polaków w USA (i w ogóle wszędzie tam gdzie wyjechali), po 20 czy 30 latach korporacyjnej harówki czy wręcz korporacyjnej niewoli, pozostaje duży, ale z reguły starannie ukryty niepokój, czy rzeczywiście warto było tak dużo poświecić dla życia materialnego i to w oderwaniu od korzeni i narodowych i rodzinnych.
Przypuszczam, że mamy tu do czynienia z wieloma osobistymi dramatami, o których większości nikt nigdy ani nie napisze ani się nawet nie dowie. Skłonny jestem przypuszczać, że z reguły pełnię życia można doświadczyć tylko we własnym kraju, a przynajmniej we własnej kulturze.
Polscy politycy nie rozumieją Ameryki
Krystian Żelazny – Przez lata agentura komunistyczna rozbijała organizacje polonijne. Taki stan rzeczy skutkuje po dziś dzień. Czy według Pana polski rząd powinien bardziej zaangażować się w budowanie silnej polskiej diaspory w Ameryce?
Kazimierz Dziamka – Nie sądzę, aby wina rzeczywiście była całkowicie po stronie agentury komunistycznej. Z pewnością nie miało to miejsca tu w Nowym Meksyku, w latach 80-tych. Jest natomiast faktem, że tutejsi Polacy nie umieli się dobrze zorganizować, tak jak, np. tutejsi Żydzi czy Niemcy. Pamiętam, że aby zorganizować jakąś większą imprezę musieliśmy wypożyczać lokal od Niemców, bo własnego nie mieliśmy wtedy i nie mamy teraz. Poza tym, każdy chyba wie, że ilu Polaków tyle opinii. (Politycznych, choć oczywiście nie religijnych.)
Oczywiście, że rząd polski powinien się bardziej angażować w budowanie silnej polskiej diaspory w USA. Wielu tutejszych Polaków zdobyło nie tylko sukces finansowy, ale i zawodowy. Oni bardzo przydaliby się nowej polskiej demokracji gdyby ich oficjalne zachęcano do powrotu do Polski i oferowano odpowiedzialne stanowiska.
Często znajomość języka angielskiego i kultury amerykańskiej jest żenująco niska u polskich polityków. Jest to wręcz kompromitacja. Ale ewidentnie nie zależy rządowi polskiemu na wykorzystanie wielkiego potencjału, jaki reprezentuje Polonia amerykańska dla Polski. Przy okazji, jestem bardzo krytyczny wobec Zbigniewa Brzezińskiego za jego skrajnie pro-amerykańskie i anty-rosyjskie poglądy, ale niewątpliwie jest to dobry przykład, co może osiągnąć Polak, kiedy da mu się szanse. (…)
O Ukrainie i Donbasie
Krystian Żelazny – Skoro już mówimy o patrzeniu z dystansu. W polskich mediach głównego nurtu aż do przesady uderza się na każdym kroku w Rosję. Konflikt o Donbas, z gruntu rzeczy niewiele dla naszego kraju istotny, stanowi przykrywkę dla zatuszowania Rzezi Wołyńskiej i współczesnych tendencji neobanderowskich (neofaszystowskich) promowanych przez ukraiński rząd. Jakie stanowisko powinna tutaj zachować polska dyplomacja?
Kazimierz Dziamka – Jak już sam powiedziałeś, „aż do przesady uderza się na każdym kroku w Rosję”. Ja powiedziałbym o wiele więcej. Istnieje głupota, która jest wybaczalna, bo w końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi a, jak wiemy, errare humanum est, czyli popełnianie błędów jest jak najbardziej ludzkie. Ale jest jeszcze głupota samobójcza, niewybaczalna, i właśnie tak określam obecną polska histeryczną rusofobię i niezwykle prowokacyjną polską politykę zagraniczną, szczególnie wobec Rosji.
To, w jaki sposób polskie media (i oczywiście prawie wszystkie media europejskie i amerykańskie) opisują konflikt na Ukrainie to niejako kolejny rozdział z książki George’a Orwella „1984”: czyli fałsz, zakłamanie i konsekwentne ignorowanie nie tylko niewygodnych faktów, ale i licznych mordów popełnianych przez neofaszystowskie bojówki przy boku ukraińskiej armii na rosyjskiej ludności Donbasu. (Ja nigdy nie zapomnę potwornej masakry w Odessie wiosną 2014 roku, zorganizowanej przez jawnie faszystowski Prawy Sektor, masakry, która szybko została zmarginalizowana przez media i zapomniana.) Dlaczego, np. „wolne” polskie media nie informują konsekwentnie Polaków o tym, że rząd amerykański wydał ponad 5 miliardów dolarów na popieranie tzw. „europejskich aspiracji Ukrainy”. Dlaczego nie przypomina się o tej sekwencji wydarzeń:
W grudniu 2013 roku, Victoria Nuland, z-ca sekretarza stanu USA, oficjalnie potwierdza, że USA zainwestowały w Ukrainę 5 miliardów dolarów.
W lutym 2014, tuż przed obaleniem rządu Wiktora Janukowycza, Nuland rozmawia telefonicznie z ambasadorem USA w Kijowie. Ta tajna rozmowa jest przechwycona prawdopodobnie przez wywiad rosyjski i ujawniona.
Z tej rozmowy wynika, że to Amerykanie przy pomocy Nuland decydują, że musi nastąpić zmiana rządu i kto ma być w nowym rządzie. Nuland „wybiera” np. Arsenija Jaceniuka na miejsce Janukowycza, który ma być oczywiście usunięty w rezultacie przygotowanego puczu.
Pod koniec rozmowy, kiedy dotyczy ona ewentualnego sprzeciwu Unii Europejskiej przeciwko takim machinacjom (którego to sprzeciwu i tak nigdy nie było, co świadczy jak służalcza wobec USA jest Unia Europejska), pani Nuland wyraziła się w ten oto dyplomatyczny sposób: „Fuck the Union”, czyli „Niech się Unia odpierdoli.”
Czy nie było to tak, jak w przypadku Jugosławii? Jak mówi słynny serbski reżyser Emir Kusturica, obecny ukraiński scenariusz pasuje jak ulał do jugosłowiańskiego scenariusza opracowanego przez Stany Zjednoczone.
Czyli kto tak naprawdę przyczynił się do obalenia legalnie i demokratycznie wybranego rządu Janukowycza, którego w ostatniej chwili uchronili przed niechybną egzekucją przez neofaszystów ukraińskich komandosi rosyjscy? Dlaczego teraz mówi się o tym, że to Rosja jest winna rozpętania wojny cywilnej na Ukrainie i, zupełnie absurdalnie, że jest agresorem i ma zamiar napaść na Polskę i inne byłe republiki sowieckie?
Dlaczego rząd III Rzeczypospolitej popiera faszyzm ukraiński? Nigdy czegoś takiego od czasu zakończenia II wojny światowej jeszcze w Polsce nie było. Pamiętam, ze jednym z głównych celów powojennej polskiej polityki zagranicznej miało być nie dopuszczenie kiedykolwiek do odrodzenia się faszyzmu w Europie. Przecież Polska i Rosja ucierpiały w straszny sposób zmagając się z hitlerowskim potworem, szczególnie niebezpiecznym nie tylko dla Żydów, ale również Polaków i Słowian w ogóle.
W sytuacji, w jakiej Polska się znalazła po przystąpieniu do NATO i do Unii, najlepszym wyjściem dla polskiej dyplomacji w związku z kryzysem na Ukrainie byłoby po prostu milczenie. Milczenie, jak wiemy, może być złotem. Chyba, że doczekamy się wreszcie takiego dyplomaty jak Adam Rapacki, który według mnie był ostatnim polskim dyplomatą światowej klasy. (…)
Polski wasalizm
Krystian Żelazny – Od wielu lat obserwujemy bardzo klientelistyczną postawę Warszawy względem Waszyngtonu. Mimo wielu dowodów przyjaźni z naszej strony (Irak, Afganistan, etc.), Polacy są nadal dyskryminowani nawet w takiej błahej sprawie jak wizy. W związku z takim stanem rzeczy zasadnicze pytanie nasuwa się samo, czy Polska dalej powinna zacieśniać relacje z USA, czy raczej prowadzić zgoła odmienną politykę niż dotychczas?
Kazimierz Dziamka – W polityce liczą się dobre układy i własne interesy. Jeżeli interesy Polski pokrywają się z interesami USA, to jak najbardziej powinniśmy utrzymywać dobre układy z USA, które – chociaż upadają moralnie – są ciągle największym mocarstwem na świecie. Ale w interesie Polski nie jest absolutnie wysyłać polskie wojska do Iraku czy Afganistanu czy gdziekolwiek Amerykanie prowadzą akcje militarne, które tym się różnią od zwykłych akcji terrorystycznych, że są przeprowadzane na większą skale i oficjalnie organizowane przez rząd amerykański. (Jak inaczej nazwać bezlitosne bombardowanie i zabijanie tysięcy niewinnych cywili w Iraku czy w Afganistanie?)
W polityce jeszcze bardziej liczą się dobre układy z sąsiadami. Wtedy trzeba zapomnieć o nienawiściach, zacietrzewieniach, fobiach i takich innych, i bardzo trzeźwo układać dobre stosunki ekonomiczne i polityczne z sąsiadami. W naszej sytuacji jest rzeczą wręcz krytycznie ważną mieć dobre układy z Rosją, która jest nie tylko mocarstwem nuklearnym, ale tradycyjnie dobrym naszym partnerem gospodarczym. Jest ona ponadto, krajem słowiańskim, czyli krajem, z którym mamy kulturowo więcej wspólnego niż z USA i jakimkolwiek krajem z Europy Zachodniej.
To, co obecny rząd w Polsce robi, jest, jak już powiedziałem, samobójczą głupotą. Jest to teatr koszmaru i absurdu. Pomijam już ewidentne straty ekonomiczne, jakie ponosi Polska włączając się i popierając wojnę ekonomiczną przeciw Rosji. Chodzi mi głównie o konsekwencje związane z instalacją baz NATO na terenie Polski i militarne poparcie dla neofaszystów ukraińskich w ich brutalnej napaści na ludność rosyjską w Donbasie.
Czy polski rząd rzeczywiście chce konfrontacji militarnej z Rosją? Jeżeli tak, to czy ktokolwiek w polskim rządzie i ministerstwie obrony zastanawia się jak mało potrzeba rakiet Iskander wystrzelonych z Kaliningradu, żeby sparaliżować w ciągu kilku godzin cały system obronny Polski? Nie mówię już o otwartej wojnie z Rosją, bo taka wojna obecnie oznaczałaby biologiczny koniec państwa i narodu polskiego.
Wywiad opublikowany w kwietniowym wydaniu z 2015 roku, na portalu i w magazynie „The Poland Times”.
* * *
Prof. Kaz Dziamka: moja autobiografia
Urodziłem się w miejscowości Grobla, koło Staszowa w Kieleckiem, 5 maja 1950 roku. Szkołę średnią ukończyłem w Starachowicach, gdzie zacząłem się prywatnie uczyć angielskiego. Na studia zdecydowałem się iść na filologię angielską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Byłem już wtedy zafascynowany literaturą i kulturą anglosaską, a moim ulubionym pisarzem był Aldous Huxley.
I to mało znany esej Huxleya pt. „Appendix” z książki Tomorrow and Tomorrow and Tomorrow miał kluczowy wpływ na moje życie. Wtedy, będąc już na studiach, po raz pierwszy postanowiłem opublikować swój pierwszy esej, dla którego inspiracją była właśnie książka Huxleya, którą otrzymałem przypadkowo w prezencie od koleżanki z Liceum Tadeusza Kościuszki w Starachowicach.
Mój esej pt. „Aldous Huxley, the Oneida Community and the Problem of Overpopulation” przyciągnął uwagę profesora amerykańskiego przebywającego wtedy na stypendium Fulbrighta w Polsce na Uniwersytecie Śląskim. Profesor Peter White powiedział mi, że powinienem starać się na studia doktoranckie w USA i obiecał pomoc, bez której, z obecnej perspektywy patrząc, nie miałbym żadnych szans na taki wyjazd.
I tak w roku 1981, moja żona, nasza 6-letnia córka i ja wylecieliśmy do Nowego Meksyku, oficjalnie tylko na jeden rok, gdzie zaraz po przylocie zostałem studentem Wydziału Amerykanistyki i rozpocząłem pracę jako „instruktor” akademicki, ucząc studentów amerykańskich tzw. Freshman English. (Tak, nie miałem wyjścia: musiałem uczyć Amerykanów jak należy dobrze pisać po angielsku. Dziekanat Wydziału Języka Angielskiego podjął taką decyzję, bo posiadałem stopień magistra z filologii angielskiej z Uniwersytetu Jagiellońskiego. To, że byłem Polakiem widocznie nie było brane pod uwagę. Była to, tak czy inaczej, właściwie jedyna praca, jaką legalnie mogłem podjąć w USA w tamtym czasie. Nie będę pisał o tym jak traumatyczne wręcz było to zadanie i jak trudno nam było wyżyć na mojej asystenckiej pensji, która była poniżej tzw. „granicy biedy” w USA, tzn. ok. $6000 rocznie.)
Pracę doktorską pt. Utopia and Freedom in American Culture obroniłem w 1987 roku i wtedy postanowiłem zostać w USA. Kilka lat wcześniej, polubownie rozwiązałem umowę o pracę z Uniwersytetem Śląskim, wysyłając pocztą powrotny bilet lotniczy. Chciałem dodać, że moje relacje z władzami Uniwersytetu Śląskiego miały profesjonalny charakter i mile je wspominam. Często też podkreślałem i podkreślam w dyskusjach w USA i w Polsce, że moje polskie wykształcenie uniwersyteckie, które dało mi szansę uzyskać stypendium doktoranckie w USA, zawdzięczam wysokiemu poziomowi edukacji wyższej w Polsce Ludowej.
Po dramatycznych zmianach politycznych w Polsce i Europie w latach 1989-90, wyjechałem do Polski i liczyłem się z możliwością pozostania w Polsce. Miałem intrygującą propozycję pracy jako dyrektor studium dla anglosaskich przedsiębiorców przemysłowych w Polsce, pracę promowaną przez magazyn „The Warsaw Voice”, z którego redaktorem spotkałem się wtedy w Warszawie. Ale tak się złożyło, że właśnie wtedy otrzymałem również propozycję pracy uniwersyteckiej w college’u technicznym TVI (obecnie Central New Mexico Community College) w Albuquerque. Po wielu dylematach osobistych i dyskusjach rodzinnych, moja żona i ja postanowiliśmy jednak wrócić do USA.
W CNM pracowałem głównie jako instruktor angielskiego, choć mój doktorat z amerykanistyki umożliwił mi uczenie również innych kursów oprócz English 101, 102, lub 240 (ten ostatni to wprowadzenie do gramatyki angielskiej, do którego miałem kwalifikacje ze względu na moje magisterium z filologii angielskiej z zakresu gramatyki tradycyjnej i transformacyjnej).
Jednym z kursów, który osobiście opracowałem i zaproponowałem, był „The American Humanist Tradition”. Uczyłem go tylko raz, bo mimo dużego poparcia tutejszych studentów amerykańskich, administracja uczelni odwołała ten kurs, a ja zostałem zwolniony z pracy, głównie z powodu ostrej reakcji tutejszych fundamentalistów chrześcijańskich, którzy nie chcieli, aby studenci amerykańscy dowiedzieli się o świeckim charakterze Konstytucji Amerykańskiej i o długiej tradycji krytyki dogmatów chrześcijańskich i innych religijnych w historii USA.
Mój kurs, jak się potem okazało, był pierwszym takim kursem w USA na uczelni technicznej. Mimo poparcia humanistycznych organizacji w USA, takich jak Freedom From Religion Foundation, the American Humanist Association i Center for Inquiry, uczelnia CNM odmówiła wznowienia mojego kontraktu. Każda inna uczelnia w Nowym Meksyku, gdzie złożyłem podanie o pracę, również mnie odrzuciła.
W tak trudnej dla mnie sytuacji, zdołałem jednak uzyskać stypendium Fulbrighta i w 1998 wyjechałem na Uniwersytet Tromsǿ w północnej Norwegii, gdzie uczyłem literatury amerykańskiej i prowadziłem kurs o historii Apaczów, „What Happened to Apache Indians?”.
Mój amerykański adwokat w tym czasie złożył pozew do sądu w sprawie mojego nielegalnego zwolnienia z uczelni. Po kilku miesiącach, administracja CNM postanowiła wycofać się z rozprawy sądowej i zgodziła się na przyjęcie mnie na nowo do pracy.
Oprócz pracy akademickiej, przez 14 lat (1996 – 2010) byłem redaktorem amerykańskiego magazynu racjonalistycznego „The American Rationalist”, który był wydawany przez Center for Inquiry, wydawcy najbardziej prestiżowego na świecie magazynu humanistycznego „Free Inquiry”. Oprócz kilkudziesięciu felietonów redakcyjnych opublikowanych głównie na ich łamach (ale również we „Freethought Today”, „Free Inquiry” i „The Humanist”), opublikowałem w Polsce w 2007 roku książkę „Moja Słowiańska Wolność”, inspirowaną głównie twórczością Jana Stachniuka i Antoniego Wacyka, który, uważałem, był wtedy „najbardziej polskim Polakiem”.
W 2010, zostałem oskarżony przez studenta amerykańskiego, który cierpiąc na tzw. „Post Traumatic Stress Disorder”, stresu spowodowanego przez jego traumatyczne przeżycia podczas wojny w Iraku, złożył fałszywe wobec mnie oskarżenie, mówiąc, że podobno krytykowałem oficjalnie na zajęciach decyzję rządu amerykańskiego w sprawie rozpoczęcia wojny w Iraku. W rezultacie tego i podobnych oskarżeń, straciłem po raz drugi i ostateczny pracę na uczelni w CNM. Zrezygnowałem z kosztownego procesu sądowego wbrew opinii adwokata i postanowiłem przejść na wczesną emeryturę.
Zaraz po zakończeniu pracy, opublikowałem w USA książkę Adventures in Freedom. Jest to kolekcja 40 moich esejów opublikowanych w USA. A inspiracją do napisania tej książki była, znowu, książka Huxleya Tomorrow and Tomorrow and Tomorrow, która też jest kolekcją wybranych esejów autora. Książka ta była zawsze dla mniej imponującą ucztą intelektualną, napisaną wspaniałym, niedoścignionym stylem na najwyższym poziomie literackim i językowym. Publikację mojej książki w 2010 roku uważam za kulminacyjny punkt w mojej karierze akademickiej. Było to spełnienie mojego młodzieńczego marzenia napisania książki po angielsku podobnej do książki Huxleya. Taki ambitny cel zajął mi ok. 40 lat i uważam to za najwyższe osiągniecie intelektualne mojego życia.
Lata 2010 – 2020, do czasu wybuchu pandemii, poświeciłem głównie na podróże do Kanady i Polski i na publikację mojej trylogii podróżniczej: Kanadyjski obóz konny, Do końca Kanionu: nocna wyprawa w kraju Apaczów i Apacze: ostatni wolni Amerykanie.
Nota bene: uważam, że moja bardzo bliska znajomość tradycyjnej, dziewiętnastowiecznej kultury Apaczów (tzw. Apache life-way), szczególnie Apaczów Czyrykawa, bardzo pomogła mi w przezwyciężeniu kilku osobistych kryzysów, jakich doświadczyłem w USA. Apaczów, których kulturę i historię studiuję przez ponad 30 lat, już oczywiście nie ma. I nie będzie. Dzisiejsi Apacze już nie są takimi Apaczami jak Naiche, Victorio, czy Lozen. To dla tych, już teraz legendarnych, Apaczy postanowiłem „złożyć hołd” przez nagranie słynnego utworu instrumentalnego „Apache” w wersji brytyjskiego zespołu The Shadows. Głównie w tym celu nauczyłem się grać na gitarze elektrycznej i kilka lat temu moje nagranie „Apaczów” umieściłem na YouTube.
Od ok. 3 lat, prowadzę własny blog, kazdziamka.com, a poprzednio przez ok. 10 lat byłem współredaktorem „Blogu Przemka” i bliskim współpracownikiem jego redaktora.
prof. Kaz Dziamka
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz